W przypadku przewodzących konfliktom Stanów Zjednoczonych koszty działań zbrojnych pochłonęły jak dotąd – przy niepełnym zestawieniu – blisko bilion dolarów, z czego ponad 700 miliardów to wydatki związane z operacją w Iraku (w roku 2006 ekonomista Joseph Stiglitz szacował, że do końca dekady pełna kwota, uwzględniająca również odbudowę Iraku oraz koszty medyczne i socjalne, sięgnie dwóch bilionów dolarów). Dla podatników brytyjskich kwota ta wynosi ponad 4,5 miliarda dolarów rocznie. Planowane polskie koszty udziału w wojnie w Afganistanie mogą osiągnąć w tym roku 1,3 miliarda złotych.
Najdotkliwsze i nieprzeliczalne na pozycje budżetowe są straty ludzkie – niektóre szacunki wskazują ponad pół miliona ofiar śmiertelnych wśród ludności cywilnej Iraku. Liczba cywilów zabitych w Afganistanie prawdopodobnie przekroczyła 20 tysięcy. Obrazu dopełniają katastrofa humanitarna, masy uchodźców, ubóstwo, a także łamanie praw człowieka przez siły koalicyjne oraz sprzyjające zachodnim koncernom procesy prywatyzacyjne, odgórnie uruchomione w 2003 roku przez tymczasową administrację międzynarodową w Iraku (w czym odegrał istotną rolę późniejszy premier RP Marek Belka). W Afganistanie, mimo szumnych zapowiedzi przestrzegania praw człowieka, prozachodni prezydent utrwalił podporządkowanie kobiet, ustanawiając prawo legalizujące gwałt w małżeństwie (kobiety można głodzić, jeśli odmówią współżycia seksualnego z mężem). Odsetek kobiet afgańskich umiejących czytać i pisać wynosi zaledwie 14%. Umieralność z powodu powikłań ciąży i poporodowych jest kilkudziesięciokrotnie wyższa niż w krajach rozwiniętych. Połowa dzieci poniżej piątego roku życia cierpi na chroniczne niedożywienie.
Światowa opinia publiczna skrupulatnie naświetliła manipulacje i nadużycia stosowane przez ekipy Busha i Blaira, podważając tym samym zarówno legalność wojny w Iraku, jak i fałsz demokratycznej retoryki towarzyszącej obu operacjom militarnym. Mimo to w Polsce media głównego nurtu na ogół traktują oba konflikty powierzchownie i sensacyjnie. Działaczy ruchu antywojennego zaprasza się do mediów raczej okazjonalnie, chociaż od lat wychodzą na ulice, wydają oświadczenia, zabierają głos na publicznych spotkaniach oraz publikują krytyczne analizy w lewicowych periodykach i na alternatywnych portalach internetowych. Co więcej, można odnieść wrażenie, że i wśród radykałów temat stał się nieco przebrzmiały – niedawno po jednym ze spotkań dyskusyjnych we Wrocławiu znajomy aktywista wyraził zdziwienie, że przypominam o uwikłaniu Polski w wojnę iracką. Czyżbyśmy pogodzili się z okupacjami współfinansowanymi przez nas, podatników?
A przecież obie wojny polska opinia publiczna ocena nieprzychylnie. W październiku 2007, rok przed wycofaniem się z Iraku, na pytanie o poparcie dla udziału polskich wojsk w okupacji tego kraju 81% badanych przez CBOS (162/2007) udzieliło odpowiedzi negatywnej, 74% wątpiło, by operacja wojskowa Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników miała przyczynić się do "zapanowania pokoju w tym kraju", zaś 72% zgodziło się z opinią, że udział Polski w operacjach militarnych w Iraku i Afganistanie może uczynić z naszego kraju cel ataków terrorystycznych. Warto dodać, że odsetek zwolenników interwencji zbrojnej w Iraku był wyższy niż 1/3 tylko w początkowym okresie wojny, czyli w czasie największego nasilenia prowojennej propagandy prezydenta Busha w mediach. Najwięcej zwolenników okupacji było wśród osób "interesujących się polityką", a więc prawdopodobnie najbardziej podatnych na oficjalną, telewizyjno-prasową interpretację działań koalicji okupantów. Równie silny sprzeciw dotyczy udziału polskich wojsk w misji zbrojnej NATO w Afganistanie (76% we wrześniu 2009), a także samego przedsięwzięcia jako takiego – we wrześniu 77% badanych uważało, że "misję" tę należy przerwać jak najszybciej, a 71% wyraziło wątpliwość co do możliwości ustanowienia w ten sposób pokoju w tym kraju (CBOS 127/2009).
Trzeba przyznać, że antywojenne nastroje opinii publicznej krajów zachodnich uczestniczących w tych wojnach – zwłaszcza przewodzących działaniom zbrojnym Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii – znajdują większe niż u nas odzwierciedlenie w komentarzach medialnych, a działania zorganizowanego ruchu antywojennego (największego od czasów wojny w Wietnamie) spotykają się z silniejszym zainteresowaniem dziennikarzy i publicystów, a nawet niektórych gwiazd kultury popularnej. Z jednej strony nieco lepsza kondycja działań antymilitarystów i pacyfistów, z drugiej duża liczba ofiar wśród żołnierzy amerykańskich i brytyjskich spowodowały być może, że do krytyków wojennych działań na Bliskim Wschodzie przyłączyli się sami żołnierze. Ważnym powodem było także oficjalne uznanie za fałszywe twierdzeń administracji Busha na temat rzekomej irackiej broni masowego rażenia. Amerykańska organizacja Weterani z Iraku Przeciwko Wojnie już w 2006 roku liczyła ponad 1000 członków. Mająca siedzibę w Wielkiej Brytanii międzynarodowa sieć Payday (www.refusingtokill.net), współpracująca z feministycznym ruchem Global Women’s Strike pod hasłami "odmowy zabijania i bycia zabijanymi" oraz „inwestowania w opiekę zamiast w zabijanie”, od lat wspiera żołnierzy (między innymi ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Izraela, Turcji, Grecji i Niemiec) odmawiających służby lub kontynuacji służby w armii prowadzącej wojnę napastniczą lub okupację.
Warto spojrzeć na żołnierzy – zwłaszcza tych wywodzących się z klas zdominowanych, dla których służba wojskowa to nierzadko jedyna szansa na wyjście z bezrobocia, zdobycie wykształcenia czy awans społeczny – jako na jeszcze jedną, obok okupowanej ludności cywilnej i członków zbrojnego ruchu oporu przeciw okupacji, kategorię ofiar wojny. W Iraku zginęło jak dotąd blisko 4,7 tysiąca żołnierzy sił koalicyjnych, z czego ponad 4,3 tysiąca to Amerykanie, a 179 Brytyjczycy. Liczba ofiar śmiertelnych wśród żołnierzy walczących w Afganistanie przekroczyła półtora tysiąca, z czego blisko tysiąc z kontyngentu amerykańskiego i 258 – brytyjskiego. W Iraku zginęło 23 polskich żołnierzy, a w Afganistanie 16.
Zagrożenie życia lub zdrowia to nie jedyne niebezpieczeństwo, jakie czeka na uczestników walk. Jak informuje Payday, tysiące weteranów cierpi na choroby fizyczne i psychiczne, w tym na tzw. Syndrom Wojny w Zatoce Perskiej, zdiagnozowany u 210 tysięcy Amerykanów i 6 tysięcy Brytyjczyków po pierwszej wojnie w Iraku z początku lat 90. Każdego roku w samych Stanach Zjednoczonych kilka tysięcy weteranów popełnia samobójstwo. Efektem służby w armii jest zwiększona podatność na zachowania przemocowe, w tym gwałty i morderstwa (w 2004 roku spośród 140 tysięcy weteranów przebywających w więzieniach amerykańskich, 23% trafiło tam za przestępstwa z użyciem przemocy lub za gwałt). Według sieci Payday przemoc domowa w rodzinach żołnierzy amerykańskich jest pięciokrotnie wyższa niż w rodzinach cywilów. Jeśli dodać do tego zagrożenie w postaci molestowania i sadyzmu wobec młodych rekrutów oraz gwałtów na kobietach służących w armii (30% spośród amerykańskich żołnierek przyznało, że były w wojsku ofiarami gwałtu lub jego usiłowania), a także rażąco niski poziom świadczeń socjalnych (ponad tysiąc brytyjskich weteranów wojennych to bezdomni; w Stanach weterani stanowią jedną trzecią bezdomnych), wówczas kondycja społeczna i zdrowotna żołnierzy staje się jeszcze jedną kwestią w dyskusji o sprawiedliwości społecznej. Istotny głos należy w niej do samych zainteresowanych i ich rodzin.
Pierwszym żołnierzem Armii Stanów Zjednoczonych, który odmówił udziału w wojnie irackiej, był rezerwista piechoty morskiej, młodszy kapral Stephen Funk. Po blisko dwóch miesiącach "nieuprawnionej nieobecności" w wojsku, 1 kwietnia 2003 roku zwołał konferencję prasową przed bazą w San Jose i wygłosił przemówienie, w którym skrytykował wojnę jako igranie z ludzkim życiem, po czym oddał się w ręce armii. Karą było sześć miesięcy aresztu, degradacja i utrata świadczeń socjalnych. Jako pierwszy oficer amerykański wyjazdu do Iraku odmówił porucznik Ehren Watada, który swoją postawę motywował przekonaniem o nielegalności tej operacji zbrojnej i obawą o współodpowiedzialność za zbrodnie wojenne. Po trwającym trzy lata procesie, dzięki wsparciu międzynarodowej kampanii z udziałem weteranów i żołnierzy służby czynnej w 2009 roku Watada uzyskał zwolnienie z wojska.
Częścią amerykańskiego ruchu antywojennego są organizacje takie jak March Forward, skupiająca weteranów i żołnierzy służby czynnej sprzeciwiających się wojnie i rasizmowi. Organizacja domaga się między innymi natychmiastowego zakończenia okupacji Iraku i Afganistanu, powstrzymania amerykańskiej pomocy wojskowej dla rządów służących interesom imperializmu USA, nacjonalizacji kompleksu militarno-przemysłowego i przeznaczenia sporej części obecnego budżetu wojskowego na zaspokojenie potrzeb społecznych, osądzenia winnych zbrodni wojennych oraz wypłaty odszkodowań ofiarom działań armii amerykańskiej. Postulaty March Forward dotyczą także wewnętrznej sytuacji wojska, na przykład prawa żołnierzy do odmowy wykonania nielegalnych i niemoralnych rozkazów, zastąpienia obecnej hierarchii oficerskiej kadrami wybieranymi i odwoływanymi demokratycznie, prawa żołnierzy niższych rangą do organizowania się w związki zawodowe, zniesienia przywilejów i stosunków symbolicznej dominacji/podległości (salutowanie), powstrzymania panującego w wojsku rasizmu, seksizmu i homofobii, a także zapewnienia prawa do pracy, mieszkania, opieki zdrowotnej i edukacji dla każdego, kto zdecyduje się opuścić armię.
Pierwszym europejskim żołnierzem, który publicznie skrytykował wojnę w Afganistanie jest młodszy kapral armii brytyjskiej, 27-letni Joe Glenton z Yorku. Do wojska wstąpił w roku 2004. Dwa lata później wysłano go do Kandaharu. Jak wielu innych jechał do Afganistanu przekonany, że jest to misja pomocy dla lokalnej ludności. Kiedy zobaczył, że nastawienie Afgańczyków jest zgoła odmienne, a obce wojska traktowane są jak okupanci, "pozbył się złudzeń" i – jak sam mówi – po powrocie do Anglii w 2007 roku zdezerterował. Przez dwa lata przebywał w Azji Południowo-Wschodniej i Australii. (Glenton nie jest jedynym Brytyjczykiem, który ukrywał się przed armią. Koordynator ruchu Payday, Giorgio Riva, mówi o "wielu innych", jak poznany przezeń w Londynie żołnierz, który po ucieczce z wojska przez dwa lata mieszkał w lesie. Organizacja podaje, że w samym roku 2005 z armii brytyjskiej zdezerterowało 380 osób.)
W czerwcu ubiegłego roku Joe Glenton oddał się w ręce armii. Oprócz dezercji zarzucono mu także nielojalność, po tym jak przemaszerował ulicami Londynu na czele demonstracji zorganizowanej przez Koalicję Stop Wojnie, udzielił wywiadów prasie i stacjom telewizyjnym (materiały na temat sprawy Glentona pojawiły się między innymi w CNN, Channel 4 i dzienniku "The Guardian") oraz publicznie, przed kamerami przekazał list do premiera Gordona Browna. W liście tym napisał: "Głęboko niepokoi mnie fakt, że odwaga i męstwo moich towarzyszy broni stały się narzędziem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Wojna w Afganistanie nie zmniejsza ryzyka terroryzmu ani nie przyczynia się do poprawy życia Afgańczyków, ale oznacza dla nich śmierć i zniszczenie kraju. Wielka Brytania nie ma tam żadnego interesu". Wezwał też premiera do wycofania wojsk z Afganistanu. Powrócił do koszar pełen obaw, jednak spotkał się z entuzjastycznym poparciem ze strony innych żołnierzy. W listopadzie dowództwo podjęło decyzję o aresztowaniu Glentona. Po miesiącu zwolniono go pod warunkiem, że nie będzie publicznie zabierał głosu. 29 stycznia odbyła się pierwsza rozprawa przed sądem wojskowym, podczas której oddalono większość zarzutów, utrzymano jedynie ten o "nieuprawnionej nieobecności", do czego żołnierz się przyznał. Obecnie grozi mu kara dwóch lat więzienia, a nie dziesięciu, jak przewidywano wcześniej. Jednak podejrzewa się, że na rozprawie 5 marca sąd może odstąpić od wymierzenia kary[1]. Powody są dwa. Po pierwsze, zmasowana kampania medialna dała możliwość publicznego podważenia samej zasadności i legalności wojny w Afganistanie, co zarówno dla dowództwa armii, jak i ministerstwa obrony Wielkiej Brytanii z pewnością jest sytuacją niewygodną, mogą więc dążyć do wyciszenia sprawy. Po drugie, badanie psychiatryczne stwierdziło u Glentona zespół stresu pourazowego, co może uchronić go przed groźbą więzienia.
W toku sprawy szczególnie silne wsparcie Joe Glenton otrzymał od najbliższych kobiet: żony i matki, Clare i Sue Glenton. Pierwsza z nich podczas demonstracji antywojennej w sierpniu ubiegłego roku mówiła: "Zawsze wydawało mi się, że ta wojna dotyczy innych ludzi. (...) Zmieniło się to, gdy poznałam mojego męża. To, co przydarzyło się mi i Joemu w ciągu ostatnich dwóch lat, jest szokującym świadectwem istoty tego konfliktu. Czuję się upokorzona i zawstydzona, gdyż niesprawiedliwości, jakiej doświadcza Joe, doświadcza naród afgański, tyle że tysiąckrotnie mocniej. Zdaję sobie sprawę, że o ile Joe może stracić wolność tylko dlatego, że spełnił swój prawny i moralny obowiązek, wraz z tą okupacją naród afgański utracił i wciąż traci dużo więcej. Afgańczycy są ofiarami przerażających zbrodni". Również matka Glentona bierze udział w akcjach obrony syna. W wywiadzie dla "Gazette & Herald" mówiła o setkach listów i maili z wyrazami poparcia, jakie otrzymali. Podobnie jak w przypadku wielu innych matek, żon czy sióstr żołnierzy, choćby amerykańskiej aktywistki Cindy Sheehan, której syn zginął kilka lat temu w Iraku, głosy Sue i Clare Glenton są nie tylko częścią zorganizowanego ruchu antywojennego, ale także spontanicznym oporem wewnątrz społeczności wojskowej, obejmującej również rodziny żołnierzy.
Podejmując rozważania na temat socjologii moralności w kontekście autorytarnych struktur wymuszających na jednostkach zachowania zbrodnicze w imię etyki posłuszeństwa władzy, Zygmunt Bauman w książce "Nowoczesność i Zagłada" pisał: "(...) znany od czasów Sofoklesa konflikt między prawem moralnym a prawem społecznym nie jest ani trochę mniej aktualny w warunkach nowoczesności. Przejawia raczej skłonność do występowania częściej i w głębszej postaci – przy czym znacznie więcej szans w tym konflikcie mają siły społeczne tłumiące moralność. W wielu wypadkach zachowanie moralne oznacza przyjmowanie postawy uznanej i zadeklarowanej jako antyspołeczna przez władzę (...). Obrona moralności oznacza w takich wypadkach opór wobec autorytetów społecznych i działanie zmierzające do osłabienia ich wpływu" (Warszawa 1992, s. 272). O nakazie moralnym związanym z koniecznością sprzeciwu wobec władzy mówił podczas londyńskiej demonstracji sam Joe Glenton: "To przykre, że muszę odmawiać wykonywania rozkazów, ale gdy Wielka Brytania podąża za Ameryką w wojnie przeciwko jednemu z najbiedniejszych krajów świata, czuję, że nie mam wyboru. Konwencję Genewską uchwalono po drugiej wojnie światowej i nazistowskiej eksterminacji sześciu milionów Żydów. Znaczy to, że żaden żołnierz nie może już powiedzieć, że tylko słuchał rozkazów. (...) Stoję tu dziś obok was, ponieważ jestem przekonany, że w Afganistanie uczyniono wiele zła".
Joe Glenton i inni żołnierze armii imperialistycznych, odmawiający udziału w działaniach okupacyjnych, swoim oporem "od środka" niosą szczególne przesłanie moralne. Jest ono o wiele trwalsze i istotniejsze dla ludzkości niż quasi-faszystowski patriotyzm promowany przez rządy krajów-okupantów. Moralny horyzont tych wojskowych Sprawiedliwych jest szerszy niż etyka żołnierskich przepisów wymuszających najbardziej perwersyjną formę instrumentalnej racjonalności – ślepą lojalność i bezkrytyczne poddanie się rozkazom – i karzących więzieniem za odruchy humanitarnej solidarności z uciskanymi.
Tymczasem nad Wisłą partia dowcipnie nazywająca się Sojuszem Lewicy Demokratycznej ogłosiła, że jej kandydatem w wyborach prezydenckich będzie były minister obrony narodowej uwikłany w wysłanie polskich wojsk do Iraku w 2003 roku (tekst ukazał się przed katastrofą samolotu pod Smoleńskiem w której zginął m.in. Jerzy Szmajdziński - przypis Lewica.pl). Przyciskany do muru przyznaje on co prawda, że nie spodziewał się, że wojna będzie "aż tak krwawa", jednak wojennej decyzji broni argumentami o "uwiarygodnieniu pozycji Polski w systemie sojuszniczym" i... możliwością przeszkolenia polskiej armii.
Kodeks karny RP w części zatytułowanej "Przestępstwa przeciwko pokojowi, ludzkości oraz przestępstwa wojenne" przewiduje karę pozbawienia wolności od 12 lat do dożywocia dla tego, kto "wszczyna lub prowadzi wojnę napastniczą". Za przygotowania do popełnienia tego przestępstwa grozi kara minimum 3 lat więzienia a za publiczne nawoływanie do jego popełnienia – od 3 miesięcy do 5 lat. Choć postawienie polskich polityków, dowódców i medialnych podżegaczy współodpowiedzialnych za wojny napastnicze na Bliskim Wschodzie przed trybunałem międzynarodowym byłoby rozwiązaniem sensownym, na razie perspektywa ta wydaje się odległa. Pamiętając jednak o tym, co do powiedzenia w sprawie wojny ma polski system prawny, może warto domagać się sprawiedliwości w naszym kraju? Ponad trzy czwarte polskiej opinii publicznej czeka zatem na realizację powtarzanej do znudzenia przez elity polityczne obietnicy "państwa prawa". Czy polscy weterani z Iraku i Afganistanu zabiorą w tej sprawie głos publicznie?
Przypis:
1. 5 marca brytyjski sąd wojskowy w Colchester skazał Joego Glentona na 9 miesięcy więzienia za "nieuprawnioną nieobecność" w wojsku oraz zdegradował ze stopnia starszego kaprala do stopnia szeregowca. 21 kwietnia wyrok podtrzymał sąd apelacyjny w Londynie.
Marcin Starnawski
Artykuł ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu", nr 83 (zima 2010).