Marek Balicki, minister zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki, współzałożyciel SdPl, obecnie poseł niezrzeszony; dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie, z zawodu psychiatra - rozmawia Magdalena Błędowska.
Jak odebrał pan wczorajszy (wywiad ukazał się 18 czerwca - przypis Lewica.pl) wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie nakazujący Jarosławowi Kaczyńskiemu sprostowanie wypowiedzi, że Bronisław Komorowski jest zwolennikiem prywatyzacji szpitali?
Nie jestem zaskoczony tym wyrokiem. Przy takim postawieniu sprawy, tak skonstruowanym pozwie i rozpatrując go w takim trybie, sąd nie mógł chyba postąpić inaczej. Rzeczywiście Bronisław Komorowski nie wypowiadał się w obecnej kampanii wprost za prywatyzacją szpitali. Trzeba tu jednak odróżnić tzw. prawdę sądową od prawdy rzeczywistej. Ostatecznie Al Capone też nie został skazany za swoją rzeczywistą działalność przestępczą, bo na to sąd nie miał dowodów, tylko za niepłacenie podatków.
A jakie są w rzeczywistości plany Platformy wobec służby zdrowia?
Patrząc na jej program, konkretne inicjatywy ustawodawcze i posunięcia, trzeba stwierdzić, że partia ta dążyła do szeroko zakrojonych zmian w statusie publicznych placówek i chciała otworzyć ścieżkę do ich niekontrolowanej prywatyzacji. Sekwencja wydarzeń była następująca: w programie PO z maja 2007 r. były zapisy na temat prywatyzacji. Platforma wycofała się z nich w trakcie kampanii jesienią 2007 roku pod wpływem krytyki PiS-u, który operował wtedy jeszcze podziałem na "Polskę liberalną" i "Polskę solidarną". W maju 2008 roku nastąpił niekontrolowany przeciek z posiedzenia kierownictwa PO, na którym była mowa o zliberalizowaniu przepisów o służbie zdrowia, czyli de facto zaostrzeniu kursu na komercjalizację i prywatyzację. To wtedy pytany o tę sprawę minister skarbu Aleksander Grad stwierdził w wywiadzie radiowym, że kampania "rządzi się innymi prawami". Tusk próbował to później dementować.
W tym samym roku Sejm przyjął pakiet ustaw PO dotyczących służby zdrowia.
Tak. Najważniejsze dotyczyły przymusowej komercjalizacji publicznych placówek, czyli ich przekształcenia w spółki kapitałowe. Platforma odrzuciła wszystkie istotne poprawki opozycji: dotyczące zabezpieczenia własności publicznej w nowych spółkach (czyli zachowania przynajmniej 51% udziałów dla samorządów) i ich misyjnego charakteru. Zapis o działalności misyjnej oznaczałby, że taka spółka ma charakter non-profit, to znaczy cały wypracowany przez nią zysk musi zostać przeznaczony na działalność statutową, a nie przekazany udziałowcom. Ustawy w tym kształcie zawetował wtedy prezydent Lech Kaczyński. W 2009 roku rząd przyjął tzw. plan B, oferując samorządom dotacje na pokrycie części długów, jeśli zdecydują się przekształcić swój szpital w spółkę. Sprawa stopniowo schodziła na dalszy plan, gdyż samorządy nie wykazały wielkiego zainteresowania tym programem, aż do obecnej kampanii, w której mamy powtórkę z rozrywki z 2005 roku.
Prostując wypowiedzi ministra Grada, Donald Tusk jeszcze w 2008 roku mówił, że nie chodzi o żadną prywatyzację szpitali, tylko ich "komunalizację". Teraz termin ten powrócił w uzasadnieniu wyroku sądu. Co to jest ta tajemnicza "komunalizacja"?
No właśnie – to zasadnicze nieporozumienie. Szpitale w Polsce do końca 1998 roku były własnością skarbu państwa. Zarządzali nimi wojewodowie. Na mocy reformy Jerzego Buzka o Kasach Chorych i reformy samorządowej od 1 stycznia 1999 roku stały się własnością samorządów. To wtedy właśnie dokonała się komunalizacja tego majątku, czyli przejęcie własności państwowej przez władze lokalne. Teraz plany PO są dokładnie odwrotne – majątek szpitali ma być przekazany spółkom. Powinniśmy więc mówić raczej o dekomunalizacji czy "uspółkowieniu" własności samorządów. Majątek szpitali przekształconych w spółki kapitałowe, działających zgodnie z prawem o spółkach handlowych, nie jest już własnością udziałowców, czyli władz lokalnych, tylko tych spółek. W razie bankructwa majątek ten, jako masa upadłościowa, nie wraca do samorządu, tylko jest przeznaczony na pokrycie długów. To, co pozostanie po spłaceniu wierzycieli, jest dzielone między udziałowców. Jeśli długi przekraczają wartość majątku – nie zostaje nic. Można dyskutować o sensowności odebrania szpitali samorządom, bo rzeczywiście przez jakiś czas nie radziły sobie z zarządzaniem nimi. Od paru lat na szczęście to się zmienia. Ale to osobny temat.
Czyli de facto mówimy tu o prostym triku: "komunalizacja" miałaby zastąpić w debacie publicznej "komercjalizację" i "prywatyzację", na które wielu obywateli reaguje alergicznie.
Chodzi o takie zamieszanie w głowach wyborcom, żeby niczego nie rozumieli. Jedyne, co mają wiedzieć, to że Platforma chce dla nich dobrze i wszystkim się najlepiej sama zajmie.
Dyskutując o służbie zdrowia, obie partie licytują się, kto mówi "prawdę", a kto "kłamie', i twierdzą, że żadna z nich nie ma z pomysłem prywatyzacji nic wspólnego. O PO mówiliśmy – a jakie rozwiązania w służbie zdrowia proponuje Prawo i Sprawiedliwość? Minister Religa był niegdyś zwolennikiem komercjalizacji szpitali.
Zbigniew Religa jako minister powiedział na ten temat wiele, często sprzecznych rzeczy. Jednak już jako poseł, po zakończeniu urzędowania w ministerstwie, miał kilka bardzo rozsądnych wystąpień. Rozumiał, że większość szpitali nie może być miejscem, gdzie wypracowuje się zysk. PiS jeszcze w kampanii 2005 roku głosił etatyzację służby zdrowia, czyli całkowite przejście na finansowanie budżetowe. To dziś wydaje się niewykonalne. Nic więcej konkretnego na temat ich koncepcji nie wiadomo. Nie sądzę jednak, żeby mieli jakieś szerokie plany prywatyzacyjne. Choć pamiętając decyzje PiS-owskiego rządu dotyczące obniżenia podatków czy składki rentowej, na czym skorzystali najbogatsi, trudno im ufać.
Jakie znaczenie dla finiszu kampanii i przebiegu wyborów ma ten wyrok?
Najbardziej niewłaściwe jest to, że sąd w ogóle zajął się pozwem Platformy. Rozpatrywanie tej kwestii nie powinno być przedmiotem rozprawy, i to w trybie wyborczym. Sąd nie powinien wyrokować na temat programów partii i stwierdzać, że jest tak albo inaczej. Nie powinien też oceniać interpretacji tych programów. Nie da się rozsądzić w ciągu pół godziny problemu, który wymaga głębokich analiz. Taka ocena należy tylko do obywateli – to oni powinni sami wyciągać wnioski, biorąc udział w debacie publicznej. Jest jeszcze jeden aspekt tej historii: możliwe, że zakazując Jarosławowi Kaczyńskiemu powtarzania jego opinii, sąd złamał po prostu zasadę wolności słowa.
Wywiad ukazał się na stronie "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).