Jarosław Klebaniuk: Wojna nigdy się nie kończy

[2010-11-28 06:44:23]

Niespokojny teatr Heinera Müllera trafił na godnych realizatorów. Język "Szosy Wołokołamskiej", chwilami prosty i rytmiczny, chwilami niezrozumiały i poszarpany, wymagał sprawnego wypowiedzenia na głos. Barbara Wysocka dodała mu jeszcze pomysłową oprawę i nie oszczędziła aktorom wysiłku znacznie wykraczającego poza głośnie mówienie. Efekt okazał się godny najlepszej artystycznie sceny w Polsce.

Utwór niemieckiego dramatopisarza powstawał na przestrzeni lat 1984-87, a więc w okresie brzemiennym w przyszłe wydarzenia geopolityczne. Nic więc dziwnego, że nie jest narracyjnie spójny, a raczej stanowi ciąg pięciu mikrohistorii opartych na różnych tekstach, stanowiących inspirację dla autora. Tytułowa Szosa była punktem, w którym zatrzymało się niemieckie natarcie na Moskwę w 1941 roku. To także tytuł powieści Aleksandra Beka, stanowiącej pierwowzór dla pierwszych dwóch części sztuki: "Rosyjskiego otwarcia" i "Lasu pod Moskwą". Trzecia część, zatytułowana "Pojedynek" powstała na podstawie opowiadania Anny Seghers, czwarta - "Centaury (straszna baśń Gregora Samsy z saksońskiego)" czerpała z "Przemiany" Franza Kafki, a ostatnia, pt. "Znajda" - z noweli Heinricha von Kleista. Całość polskiego przekładu Mateusza Borowskiego i Małgorzaty Sugiery zmieściła się na 43 stronach rytmizowanej wersyfikacji. Oddanie po polsku jambicznego pentametru, którym napisany został dramat, nie było w pełni możliwe, ale dobrze brzmi ten biały wiersz, więc zadanie tłumaczy wykonane zostało najprawdopodobniej co najmniej poprawnie. Jedyny zgrzyt, którego doświadcza wyczulony na niuanse odbiorca, związany jest z używaniem przez radzieckich żołnierzy odmienianego na wiele sposobów określenia "sowiecki". Tłumacze zapewne zapomnieli, że jest to wyraźnie pejoratywna, wprowadzona w celu derogowania wszystkiego, co się kojarzy z ZSRR wersja słowa "radziecki". Owszem, dominuje we współczesnym języku polskim (podobnie jak jednoznacznie negatywne postawa wobec "imperium zła"), ale patrioci w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej z pewnością nie umniejszaliby siebie i kraju, za który walczyli, w tak ostentacyjny i prostacki sposób.

Szosa Wołokołamska stanowi symbol niedokończonej przemocy i to nie tylko tej w czasie II wojny światowej, ale także tej wobec demonstrujących w NRD robotników w 1953 roku, i tej z roku 1968, i tej uniwersalnej - związanej z hierarchią władzy, która pojawia się (między policjantami) jako główny motyw w jednej z niemieckich części, ale przecież i wtedy, gdy zabijany bez sądu jest podejrzany o tchórzostwo żołnierz, który dokonał samookaleczenia. Osią dramatu są jednak konflikty: od tego najbardziej oczywistego - pomiędzy armiami, poprzez te między dowódcami a podwładnymi czy między oficerami, poprzez dwie konfrontacje pomiędzy robotnikami a władzą rzekomo tym robotnikom służącą, poprzez konflikt pomiędzy pragmatykiem, który podpisał lojalkę wobec nazistów, a pryncypialistą, który wolał pozostać wierny sobie i pójść do więzienia, poprzez starcie między kierownikiem i jego zastępcą, aż po konflikt, poniekąd polityczny, pomiędzy ojcem-aparatczykiem a synem-buntownikiem. Z każdym z nich związany jest jakiś ostateczny akt przemocy: śmierć domniemanego dezertera, bezprawne zdegradowanie i poniżenie frontowego lekarza, zabicie się milicjanta na czerwonym świetle na rozkaz przełożonego, śmierć przyjaciela Znajdy, samobójstwo "towarzysza üojca". Jednak żadna z tych śmierci niczego nie rozwiązuje i niczego nie kończy - jest tylko symptomem trwającego procesu: wojny, która potrwa jeszcze przez kilka lat, a później będzie odradzać się w dziesiątki innych wojen w różnych częściach świata; konfrontacji między bohaterami i zdrajcami, z których ci drudzy miewają równie silne argumenty, jak ci pierwsi; konfliktu klasowego, który może w jednym ustroju zanikł wraz z jego końcem, ale w innym systemie społeczno-politycznym trwa, chociaż w odmiennej formie; nieusuwalnej sprzeczności pomiędzy jednostką a instytucją, człowiekiem a biurokratyczną machiną, której służy i która go zniekształca, zacierając granice pomiędzy tym, co ludzkie, a więc psychiczne i wewnętrzne, a tym, co wyłącznie materialne, pozorne i martwe.

Odradzanie się cierpienia i zła dokonuje się w różnych kontekstach. U Müllera dominuje wymiar polityczny, w którym za niezgodę na opresję i niesprawiedliwość czy za naturalną reakcję na śmiertelne zagrożenie można zapłacić, niekiedy dosyć nieoczekiwanie, dowolnie wysoką cenę. Zatrzymanie jakiegoś, wydawałoby się, nieuchronnego procesu historycznego, nie oznacza tryumfu jednostki i tego, co indywidualne. Ewidentny problem związany z hitlerowską agresją rodził ekstremalne reakcje, mniej ewidentny problem, jaki stwarzała komunistyczna władza w NRD, niósł innego rodzaju dyskomfort. Jednak - i jestem pewien, że Müller i ten temat by podjął, gdyby żył dłużej - także panujący obecnie na świecie neoliberalny kapitalizm ma swoją Szosę Wołokołamską, z której prędzej czy później czołgi będą musiały zawrócić.

Spektakl w reżyserii Wysockiej zaczyna się nieco za spokojnie, co zwiastowałoby rozczarowanie, gdyby podobne nieśpieszne tempo monotonnych deklamacji zostało utrzymane do końca. Na szczęście sceniczne dzianie nie utknęło między rzeką a lasem, Dwa tysiące kilometrów stąd Berlin / Sto dwadzieścia Moskwa. Przeniesienie akcji w nieco bardziej współczesne, powojenne realia i skorzystanie z bardziej interakcyjnego sposobu komunikacji między protagonistami, wyrwało widza z nieco bagnistego dramaturgicznie wojennego marazmu, bardziej przypominającego "dziwną wojnę" pozycyjną w latach nastych XX wieku niż pełną aktywnego okrucieństwa II wojnę. Ze statycznego piekła konsekwencji nierównej zbrojnej walki akcja z korzyścią dla siebie przeniosła się więc w piekło zantagonizowanych międzyludzkich stosunków w okresie socjalistycznego pokoju.

Pogodzenie różnych miejsc i czasów akcji w jednym akcie wymagało zręczności scenograficznej. Biurka okazały się uniwersalnymi rekwizytami, użytecznymi nie tylko w biurowej scenerii. Ekran w głębi, monitory, pismo rzucane na ścianę - wszystko to dodawało głębi, choć nie zawsze było potrzebne (nie zawsze łatwo było dostrzec związek filmowej projekcji z akcją; patroszenie wieloryba to raczej dosyć luźna asocjacja z wojennym patroszeniem żołnierza). To trochę tak, jakby twórczyni obawiała się, czy aktorzy wystarczą do pełni przedstawienia. W częściach "rosyjskich" rzeczywiście mogli nie wystarczyć, ale tylko dlatego, sam oryginalny tekst nie był tak bogaty i nośny, jak w częściach "wschodnioniemieckich", w których to dopiero język dramatopisarza ujawnił prawdziwą transgresyjność. Nierówny poziom literackiego materiału został jednak wykorzystany do tego, aby w drugiej części ożywić akcję. Zaskakujący wjazd Trabanta rozpoczyna skokowy wzrost emocjonalnej intensywności przekazu, ekspresywności aktorów, dynamiki scenicznego ruchu. Przedstawienie rozwija się od nieco zbyt statycznego do niezwykle wciągającego i absorbującego, a jest to przecież prawidłowy kierunek, choć trudno do końca ustalić, na ile to zasługa reżyserki, na ile zaś tekstu.

Scenografia i ruch nie były jedynymi dobrymi stronami spektaklu. Na uwagę zasługuje też świetna charakteryzacja, częściowo zresztą przeprowadzana na scenie. Powodowała, że postaci zmieniały się tak radykalnie (zgodnie z treścią sztuki), że praktycznie byłyby trudne do rozpoznania jako te same osoby, gdyby nie świadomość przeprowadzonych aktów przebrania, przeczesania, zokularyzowania i uwąsowienia. Nic dziwnego, że po takiej przemianie, zamiast broni palnej i wojskowego płaszcza do rąk można wziąć gitarę i wygrywać na niej surowe, przejmujące tło, niczym z utworów Joy Division.

Największą siłą wrocławskiej inscenizacji "Szosy Wołokołamskiej" jest jednak gra aktorów. Tercet: Adam Cywka, Rafał Kronenberger, Adam Szczyszczaj poradził sobie świetnie nie tylko z karkołomnym chwilami tekstem, ale też zaimponował koordynacją czasową w wymagającej dużej precyzji transmisji kwestii jednego bohatera od ust do ust. Choć postacie niemal ze sobą nie dialogowały, a często nawet nie wchodziły w kontakt wzrokowy, to - przynajmniej w dwóch pierwszych, "rosyjskich" częściach - powtarzały te same kwestie, niemal jednocześnie, na zakładkę, zwielokratniając i wzmacniając tekst. Inną trudnością było łączenie bardzo energicznych niekiedy przemieszczeń i gestów z emocjonalnymi wypowiedziami. Jeśli dodamy do tego czołganie się podczas scen wojennych, a także wielokrotne przebieranki i rozbieranki na scenie, to pełne wigoru monologi "Funkcjonariusza zrośniętego z funkcją" (Kronenberg) czy Znajdy (Szczyszczaj) stanowią właściwe zwieńczenie tych aktorskich popisów. Wprawdzie wielość ról granych przez te same osoby sprawiała, że niektóre z kreacji na tle innych błyszczały (Szczyszczaj jako dowódca był tylko dobry, jako zbuntowany młodzian - znakomity; Kronenberg rozwinął skrzydła dopiero, gdy pozwoliły mu na to kafkowskie klimaty jednej ze scen), ale znów zdaje się to być pochodną zróżnicowanej bazy literackiej.

Spektakl na Świebodzkim dostarczy silnych i złożonych przeżyć miłośnikom ambitnego, trudnego teatru, dobrej gry aktorskiej i nieoczekiwanych efektów, wreszcie osobom zainteresowanym refleksją nad nieuniknionymi splotami indywidualnych losów i wielkiej historii. Jeśli ktoś nie widzi nieba gwiaździstego nad sobą, a prawo moralne wewnątrz uciska go nieznośnie, to może dzięki "Szosie" będzie miał pretekst, by zastanowić się, gdzie dzisiaj słychać złowróżbny odgłos gąsienic.

"Szosa Wołokołamska" Heinera Müllera. Reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne: Barbara Wysocka. Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim. Premiera 30 września 2010.

Jarosław Klebaniuk


Recenzja ukazała się w portalu g-punkt.pl (www.g-punkt.pl).

Fot. ze spektaklu: Natalia Kabanow.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku