Głównym tematem francuskiego komiksu są wydarzenia Komuny Paryskiej, gdy po klęsce Francji w wojnie z Prusami w 1870 lud stolicy wzniósł bunt przeciwko nowo powstałej III Republice, domagając się powrotu do ideałów sprawiedliwości społecznej i emancypacji. Początkowo Komuna odnosiła same sukcesy i na kilka miesięcy udało jej się wprowadzić w stolicy coś na kształt demokracji bezpośredniej. Jednak zmuszenie Louisa Adolphe’a Thiersa - pierwszego przywódcy III Republiki - do wycofania się z Paryża do Wersalu oraz rozpoczęcie daleko idących reform życia społecznego okazało się początkiem jednej z najbardziej spektakularnych porażek w dziejach rewolucji. Wojska podległe władzy zmasakrowały powstańców, dokonując szeregu zbiorowych egzekucji, a w wyniku walk spora część stolicy uległa poważnym zniszczeniom (również w wyniku desperacji samych rewolucjonistów).
Opowiadanie o Komunie Paryskiej dziś wydaje się uwikłane w podstawową trudność: chcąc tworzyć mit walki o ideały sprawiedliwości (na który wydarzenia Komuny świetnie się nadają) trzeba zmierzyć się z istniejącym już mitem tego wydarzenia. Jak każda rewolucja, również i ta obrosła w liczne komentarze, interpretacje oraz artystyczne transpozycje. O Komunie pisał wiersze Arthur Rimbaud i Władysław Broniewski, analizował ją Marks i Lenin, dramatyzował Brecht a zekranizował niedawno Peter Watkins w swym wielogodzinnym arcydziele "La Commune". Louise Michel, jedna z wielu kobiet zaangażowanych w walkę po stronie Komuny, stała się niemal tak samo ważną ikoną rewolucji, jak Che Guevara, a jej spisane wspomnienia zajęły trwałe miejsce w kanonie dziewiętnastowiecznej literatury, obok "Historii Komuny" Lissagaray. Czemu tak się dzieje? Komuna Paryska jak nic innego nadaje się na przykład rewolucyjnego Wydarzenia, w którym - jak chce Alain Badiou - dochodzi do szansy określenia polityki jako walki o uniwersalne ideały równościowe. Teksty francuskiego filozofa, w których konstruuje on całą "ontologię Komuny", również weszły już do archiwum transpozycji i fantazji na temat tego wydarzenia.
Jak ujmują to paradygmatyczne wydarzenie w swym komiksie Vautrin i Tardi? "Krzyk ludu" czerpie garściami przede wszystkim z romantycznego mitu powstania oraz epickich wzorów opowiadania doprowadzonych do perfekcji przez dziewiętnastowiecznych pisarzy francuskich. Podobieństwo na przykład do "Nędzników" wydaje się wręcz zawstydzające. W komiksie indywidualne losy kilku wybranych bohaterów zostają zestawione z historycznym freskiem. Tak jak u Hugo inspektor Javert uparcie tropił Jeana Valjeana, tak też tutaj zastępca naczelnika policji Grondin uparcie tropi kapitana Tarpagnana, którego uważa za mordercę swojej przybranej córki. Każdy z nich ukrywa mroczny sekret z przeszłości i próbuje poprzez walkę w powstaniu albo pilną pracę na rzecz Republiki odzyskać straconą niegdyś godność.
Autorzy komiksu chętnie korzystają z rozpowszechnionego w dziewiętnastowiecznej powieści schematu "od galery do barykady", który pozwala wygrać jednocześnie podejrzliwość wobec burżuazyjnego społeczeństwa i pokazać aspiracje biedoty. Ten wybór ma swoje zalety. Opowieść o wolnościowym zrywie mas przeplata się w "Krzyku ludu" z konkretnymi historiami, w których wezwanie do walki jawnie przecina istniejące podziały społeczne i pozwala ludziom z marginesu wyjść z przypisanych im ról. Niejeden przestępca postanowi skończyć ze swoim mrocznym zajęciem i w akcie ekspiacji za popełnione niegodziwości przyłączy się do słusznej sprawy. Niczym w epickim filmie nieustannie krążymy od szczegółu do ogółu, najważniejsze wydarzenia Komuny wybrzmiewają w indywidualnej opowieści albo w dialogach prowadzonych na ulicy. To przeplatanie się zbiorowej i indywidualnej historii pokazuje ciekawe konsekwencje wciąż zmieniającej się sytuacji. Najwyraźniej pokazują to losy inspektora Barthélemy, bezdusznego karierowicza, który lawiruje między walczącymi stronami, udając bez przerwy albo zaangażowanego komunarda albo oddanego republice obywatela.
Romantyczny schemat opowieści o wielkim historycznym wydarzeniu ma jednak duży mankament. W takim epickim fresku pozostaje mało miejsca na pokazanie tego, co w zasadzie Komuna proponowała, jakie zmiany polityczne proponowała, jakimi konkretnymi rozwiązaniami chciała przeciwstawić się klasowemu społeczeństwu dotychczasowej Francji. To w tym politycznym wrzeniu, pragnieniu samoorganizacji i instytucjonalizacji protestu leży prawdziwa wartość Komuny jako Wydarzenia. Wyłącznie ogólne przywoływanie słusznego gniewu ludu stawia chwilami komiks Vautrina i Tardiego na równi z musicalową wersją "Nędzników", z której polityczna treść - a zatem i historyczna nośność - zupełnie wyparowała. Oczywiście dla polskiego czytelnika rzecz wydaje się prostsza. W kraju, gdzie stołeczny plac Komuny Paryskiej zamieniono na prac Wilsona, każde przypomnienie epizodu z dziejów rewolucji wydaje się mieć wartość krytyczną. Wskazuje przy okazji, że romantyczna narracja nie jest zarezerwowana wyłącznie dla dobrze urodzonych.
Problem jaki napotykają autorzy "Krzyku ludu" - ostateczne niepowodzenie w projekcie jednoczesnego rewidowania historii i upolitycznienia swojej opowieści - wydaje się jednak wskazywać na znacznie bardziej podstawową trudność. Być może jest tak, że polityki historycznej nie da się uprawiać politycznie, czyli nie można jednocześnie budować własnej tradycji historycznych Wydarzeń i problematyzować ich treści, ukazywać ich pełnej złożoności. A może tylko nie udało się to tym razem?
Jacques Tardi, Jean Vautrin: "Krzyk ludu". Przeł. Maria Mosiewicz. Wydawnictwo Egmont Polska, Warszawa 2010.
Paweł Mościcki
Recenzja ukazała się na stronie internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).