Jezuicki "Przegląd Powszechny" wobec kwestii szkolnictwa i wychowania młodego pokolenia - opinie i uwagi z lat 1937-1939
Kwestia szkolnictwa i ściśle związane z nią skomplikowane zagadnienie wychowania młodego pokolenia od wielu dziesięcioleci do czerwoności rozpalają w naszym kraju serca i umysły licznego grona nauczycieli, wychowawców, pedagogów oraz rzecz oczywista rodziców. Dyskusje, polemiki i spory w tej materii zdają się nie mieć przysłowiowego końca.
W związku z powyższym niniejszy artykuł stanowi swoistą próbę przedstawienia opinii, uwag i refleksji publicystów katolickiego "Przeglądu Powszechnego" odnoszących się właśnie do kwestii szkolnictwa i wychowania młodego pokolenia. Owe opinie, uwagi i refleksje pochodzą z lat 1937-1939 tzn. ze schyłkowego okresu istnienia Drugiej Rzeczypospolitej i z dzisiejszego punktu widzenia są nad wyraz interesujące.
Stan zdrowotny młodzieży szkolnej
Na początku 1937 r., w lutowym numerze miesięcznika ojców jezuitów zamieszczony został artykuł pod wymownym tytułem: "Stan zdrowotny naszej młodzieży szkolnej". Jego autorem był ks. St. Podoleński. Na wstępie, pisał on, iż: "ciężkie warunki gospodarcze, a zwłaszcza brak produktów odżywczych i zastępowanie ich szkodliwymi namiastkami, tak pamiętne z okresu wojny światowej i pierwszych lat powojennych, odbiło się ujemnie na zdrowiu wielu (...) dzieci. Liczne wypadki gruźlicy, cherlactwa fizycznego, stan podgorączkowy u dość znacznej liczby młodzieży szkół powszechnych i średnich, wszystko to nie dziwiło nikogo. Ubolewano nad tym, szczerze - były to ‘następstwa wojny’"[1].
Ks. St. Podoleński prowadząc systematyczną obserwację stanu zdrowia ówczesnej młodzieży szkolnej doszedł jednak do wniosku, że: "ostatnich parę lat przyniosło nam na (...) tym polu niespodziankę". Przyznawał obiektywnie, że zwracano w programach szkolnych baczną uwagę na wychowanie fizyczne i starano się stworzyć dla niego jak najlepsze warunki. Gimnastyka, sport, kolonie letnie, wypoczynkowe i lecznicze, półkolonie, obozy wakacyjne, harcerstwo, przysposobienie wojskowe, wszystko to zmierzać miało do podniesienia nie tylko zdrowia, ale i tężyzny fizycznej wśród młodzieży. "Mieliśmy więc wszelkie podstawy do sądzenia, że nasza młodzież szkolna i w ogóle młode pokolenie jest coraz zdrowsze i silniejsze" - zaznaczał publicysta.
Stan zdrowotny młodzieży szkolnej nie rysował się jednak w pięknych barwach. Wiedział o tym również ks. St. Podoleński i środowisko "Przeglądu Powszechnego" (dalej: "PP"), w którego imieniu, konstatował: "zaczyna się w nas budzić obawa, czy nie ulegliśmy złudzeniu?"[2].
Publicysta miał pełną świadomość, iż: "zdrowie obywateli to bogactwo i potęga narodu i państwa, to rękojmia jego niepodległości i pomyślnego rozwoju"[3]. W oparciu o liczne sprawozdania lekarskie, doszedł on do wniosku, że wśród młodzieży szkół powszechnych i średnich dominował znaczny odsetek uczniów z chorobami serca i że zamiast poprawy następowało pogorszenie tego stanu rzeczy. "Potwierdzeniem zaś tego są badania nowo wstępujących na studia akademickie" - zaznaczał ks. St. Podoleński. Dla katolickiego publicysty najważniejszą rzeczą było zlokalizować źródła z których to zło wypływało. Należało znaleźć również odpowiedź na pytanie - jakie czynniki w życiu szkolnym przyczyniały się "do wzrostu liczby zachorzeń serca, by móc potem rozwinąć skuteczną akcję nad ich usunięciem lub przynajmniej ograniczeniem"[4].
Zdaniem autora, pierwsza i zarazem najważniejsza część tego zadania, tzn. zbadanie czynników chorobotwórczych należeć miała do lekarzy szkolnych. Cenną pomocą i uzupełnieniem dla nich miały być natomiast uwagi i obserwacje rodziców i wychowawców. Uzyskane w ten sposób informacje i wskazówki stanowić miały podstawę skutecznej akcji ze strony władz oświatowych i służby zdrowia.
Publicysta "PP" w kwestii przyczyn ujemnego stanu zdrowotnego ówczesnej młodzieży szkolnej, stwierdzał: "Wszyscy już wiedzą, że należą do nich: nędza, kryzys gospodarczy, ciasnota i niedostateczna higiena mieszkań, brak odżywienia i odzieży, w szkole zaś przepełnienie klas i stąd złe powietrze i pył, brak boisk itd. Wszyscy umieją również na pamięć, że jak się podniesie ogólny stan gospodarczy, to i te niedomagania stopniowo znikną".
W oczach autora nie chodziło jak widać o wyszukiwanie i zestawianie wszelkich przyczyn tego dramatycznego stanu rzeczy, bo te były wiadome, ale o podkreślenie faktu dotychczas niedostrzeganego, iż w zakresie chorób serca, szkoła mogła bardzo wiele uczynić, zarówno w celu zapobieżenia im, jak i leczenia.
Powyższy wniosek, autor wysnuł w oparciu o wspomniane wyniki sprawozdań lekarskich. Potrzeba działań i to działań energicznych w tym zakresie była aż nazbyt widoczna. Wiedząc o tym, ks. St. Podoleński apelował o zmniejszenie umysłowego i płynącego stąd fizycznego przeciążenia ówczesnej młodzieży szkolnej: "Czyż to nie jest rażącym, że po godzinie 3-ej spotyka się na mieście gromady młodzieży powracającej dopiero do domu ze szkoły, w której rozpoczęły naukę o godz. 8-mej, a z domu wyszły może bardzo wcześnie, jeśli mieszkają daleko? (...) Czy nie można by, więc zmniejszyć liczby różnych ćwiczeń, często mało - celowych, kół i kółek, bez zbytniej szkody dla wykształcenia, a z wielkim pożytkiem dla zdrowia?"[5] - zapytywał publicysta "PP".
Drugą, nie mniej pilną sprawą dla ks. St. Podoleńskiego było uregulowanie sprawy ćwiczeń i sportu młodzieży szkolnej. Wiedział on, iż nie była to łatwa sprawa. Wychowanie fizyczne i sport miały służyć zdrowiu i rozwojowi tężyzny fizycznej, a pośrednio przyczynić się do wyrobienia szeregu zalet duchowych - męstwa, siły woli, spostrzegawczości, zdolności szybkiej decyzji. To nie ulegało jego zdaniem żadnej wątpliwości. "Ażeby jednak ćwiczenia cielesne mogły rzeczywiście stać się pomocą w osiągnięciu tego celu, powinny by zdaniem lekarzy być indywidualizowane, czyli dostosowane - pod względem doboru, czasu trwania i miary wymagań - do stanu zdrowia jednostki"[6] - stwierdzał publicysta "PP".
Opieka lekarska
Trudność polegała jednak na tym, iż ćwiczenia w szkołach był zbiorowe i póki co, widoki na indywidualizację były raczej słabe. Ks. St. Podoleński nie zamierzał jednak tracić nadziei, gdyż trudności jakkolwiek wielkie, były do przezwyciężenia[7]. "Fachowy kierownik wychowania fizycznego i dobry lekarz potrafią przy dobrej współpracy osiągnąć (...) bardzo wiele. Chodzi tylko o ich zdobycie" - podkreślał.
Ale czy "dobry lekarz" był w każdej szkole? Tu ks. St. Podoleński zauważył, że w ówczesnych warunkach przydzielenie do każdej szkoły lekarza, który byłby zarazem higienistą, a w miastach możliwie pediatrą i czuwał systematycznie nad stanem zdrowia młodzieży oraz jej wychowaniem fizycznym, było poważną trudnością ze względów finansowych. Przyznawał on, iż stosunkowo najlepiej załatwiono te sprawę u młodzieży akademickiej, "której liczba była względnie niewielka i która rozporządzała w swych instytucjach dość znacznymi funduszami"[8]. Podobnie w szkołach średnich.
Najgorzej natomiast, jego zdaniem przedstawiała się sprawa opieki lekarskiej nad młodzieżą szkół powszechnych, zwłaszcza na wsi. Ks. St. Podoleński w oparciu o zdanie "niektórych lekarzy" z wyczuwalną nadzieją, podkreślał, iż położenie nie było rozpaczliwe. Należało tylko znaleźć szczęśliwy sposób rozwiązania przydziału lekarzy i materialnej strony przedsięwzięcia. Publicysta nie tracił optymizmu. Jego zdaniem w obliczu istniejącej sytuacji pod żadnym pozorem nie wolno było go utracić. W podsumowaniu, zwracał się pod adresem decydentów z gorącym pragnieniem, by nie skończyło się na projektach i dobrych chęciach.
Zdrowie moralne
Początek 1937 r. trudno jednak było uznać za optymistyczny. Lutowy numer pisma oprócz stanu zdrowotnego młodzieży szkolnej, poruszył również sprawę rozprzężenia i demoralizacji szerzących się jakoby zastraszająco wśród młodzieży szkolnej. Ówczesny redaktor naczelny pisma - ks. E. Kosibowicz głęboko zatroskany stanem zdrowia moralnego młodzieży, pisał: "Dziś wszystkim obrońcom obecnego stanu szkoły, idealistom nowych metod wychowawczych można położyć przed oczy świeży okólnik gen. Zamorskiego, który podległym sobie organom polecił zwrócenie bacznej uwagi na mnożące się ekscesy młodzieży szkolnej. Dowiedziało się więc społeczeństwo (...) o licznych występkach szkolnej młodzieży : o nałogowym wałęsaniu się uczniów i uczennic w godzinach szkolnych po podmiejskich parkach, o uczęszczaniu do lokalów zakazanych, o trywialnych zaczepkach ulicznych, o nierządzie, pijaństwie a nawet narkomanii. Oczywiście i teraz możemy twierdzić, że nie chodzi o ogół młodzieży szkolnej, ale widać, iż ekscesy te zaczynają przybierać charakter nagminny, kiedy policja uznała za konieczność zorganizowanie specjalnej opieki nad szkolną młodzieżą"[9].
Redaktor naczelny uważał, iż mobilizacja policji miała swoje bolesne uzasadnienie, ale nie wierzył w możliwość skutecznego zastąpienia wychowawców przez policję[10]. Rozwiązanie tej palącej sprawy ks. E. Kosibowicz wyobrażał sobie w zupełnie inny sposób: "Obok mobilizacji policji, obok wzmocnienia dozoru musi się przede wszystkim rozwiązać problem wewnętrznego kryzysu dusz, przywrócić w nich zachwiana czy zburzoną hierarchię wartości, jednym słowem wzmocnić istotne podstawy zdrowego, skutecznego wychowania" - podkreślał.
Ks. E. Kosibowicz podając definicję wychowania stwierdzał, iż nie mogło ono być tresurą, "nie da się więc zamknąć w ramach przepisów i zakazów podchodzących do człowieka z zewnątrz". Dla autora było ono przede wszystkim zagadnieniem moralnym, które zaczepiało o indywidualna wolę jednostki i na tej woli się wspierało. Cała praca wychowawcza uświadamiająca rozum i pobudzająca uczucie zmierzać miała do wyrobienia w jednostce silnej i odpornej na zło woli.
Zdaniem publicysty, trwałe i szczęśliwe rozwiązanie problemu wychowania młodzieży nie było możliwe bez zgodnej współpracy z Kościołem katolickim: "Im wpływ katolickiej etyki będzie silniejszy na umysły i serca młodzieży, tym szybciej zostanie zlikwidowany moralny kryzys współczesnego wychowania" - zaznaczał. Jednocześnie dodawał, iż wobec zaistniałej sytuacji mocniej należało podkreślić katolicki postulat w kwestii wykształcenia i wychowania szkolnej młodzieży[11].
Autor powtórzył wówczas, wysuwany od wielu lat przez pismo postulat katolickiej szkoły wyznaniowej. Zdawał sobie przy tym sprawę z faktu, iż "wysuwanie postulatu katolickiej wyznaniowej szkoły, cieszącej się pełnią praw i opieki państwa jest hasłem we współczesnej Polsce niepopularnym, prawie utopijnym". Dlaczego? - zdawał się zapytywać redaktor naczelny. Dlatego, że zasadniczym i nieprzejednanym wrogiem katolickiej szkoły wyznaniowej są przede wszystkim prądy "bezbożniczo wolnomyślicielskie, zmierzające do zeświecczenia wszystkich dziedzin życia" zwłaszcza dziedziny wychowania szkolnego.
Szkoła wyznaniowa i jej wrogowie
Czasopismo kolejny raz przypominało głównych wrogów katolickiej szkoły wyznaniowej. Byli nimi: "bezbożnicy i wolnomyśliciele wszystkich odcieni, masoni radykali, socjaliści i komuniści"[12]. Ks. E. Kosibowicz dostrzegał, iż poglądy lansowane na terenie polskiej szkoły przez "bez bożniczych wolnomyślicieli" były sprzeczne z dobrze zrozumiałym interesem państwa polskiego. "Radykalizm i laicyzm" posługiwały się jego zdaniem, niebezpiecznymi frazesami, które próbując zastąpić religię i związane z nią "zdrowe wychowanie młodzieży" wyrządzały jej ogromną krzywdę. Publicysta był jednak przekonany, że "argumenty (...) importowanego ze Wschodu czy z Zachodu bezbożnictwa nie obalą argumentów za wzmożeniem wpływu religii w naszym szkolnictwie, za stworzeniem szkół wyznaniowych"[13]. Katolicka szkoła wyznaniowa zdaniem autora, w świetle zaistniałych faktów uratować miała młodzież szkolną przed "zgnilizną niemoralności".
Redaktor naczelny przypominał, iż ówczesna szkoła była religijnie i narodowościowo mieszana. Obok katolików zasiadali w tej samej ławie szkolnej Żydzi. Odnośnie ich autor pisał: "Stwierdzono już niejednokrotnie ujemny, często wprost rozkładowy wpływ tego elementu na psychikę i moralność poszczególnych klas i szkół, mimo to w ramach obecnego ustroju szkolnego nie ma na to zaradczego środka". Jego zdaniem zło nie nie tylko nie malało, ale rosło z każdym dniem. Widząc to redaktor naczelny zapytywał: "czy zatem katolicy, którym dobro ich dzieci, dobro społeczeństwa i przyszłość narodu leży na sercu, nie mają obowiązku, by domagać się wszystkimi dostępnymi środkami w szczególności zbiorowym i zorganizowanym wysiłkiem zastosowania środka radykalnego, a jedynie skutecznego, mianowicie: stworzenia szkoły katolickiej dla dzieci katolickich!"[14].
Ks. E. Kosibowicz apelował do polskiego społeczeństwa katolickiego, by zmieniło swoją dotychczasową postawę. Nie wolno było oddawać dzieci katolickich w niepewne ręce i w niepewne otoczenie. Polskim katolikom przypominał również słowa zawarte w encyklice papieża Piusa XI "O chrześcijańskim wychowaniu młodzieży" (z 31 grudnia 1929 r.).
Podsumowując redaktor naczelny wzywał polskich katolików do obrony istniejących przepisów konstytucji, konkordatu i rozporządzeń ministerialnych, które stały na straży religijnego wykształcenia i wychowania polskiej młodzieży. Nie wolno im było jednak zamykać oczu na rosnące rozprzężenie moralne uczniów i uczennic. Nie wolno było również bagatelizować wrogiego nastawienia do religii jakie przejawiało wielu nauczycieli. Publicysta podkreślał, że dwie godziny tygodniowo nauki religii nie było w stanie wykształcić uświadomionych religijnie katolików. "Musimy mobilizować katolicką opinię publiczną dokoła problemu szkolnego, by przeprowadzić zasadę szkoły wyznaniowej i to nie prywatnej, ale publicznej, państwowej, z publicznych utrzymywanej funduszów"[15] - stwierdzał ks. E. Kosibowicz.
Półśrodki zdaniem publicysty należało zastąpić energicznym działaniem. Działaniem, które uratować miało katolicką młodzież przed postępującym moralnym rozkładem. Od należytego wychowania młodzieży zależała przyszłość Ojczyzny, która w 1937 r. była coraz bardziej zagrożona.
Dwa miesiące później, w kwietniowym numerze pisma w artykule pt. "Szkoła przyszłości" prof. L. Skoczylas przedstawił wizję przyszłej polskiej szkoły o charakterze narodowo-katolickim. Artykuł ten stanowił niezbity dowód zaangażowania miesięcznika ojców jezuitów w sprawę szkolnictwa i należytego wychowania młodzieży.
Narodowo-katolicka szkoła przyszłości
Profesor L. Skoczylas wyjątkowo negatywnie oceniał reformę szkolnictwa z 1932 r. uznając, iż dała ona szkołę religijnie i narodowo indyferentną. Następstwem takiej szkoły były w jego odczuciu dwa niepokojące zjawiska: bunt i załamanie moralne młodzieży[16]. W konsekwencji oba te zjawiska "niszczące ciała i dusze", wywołały głębokie zaniepokojenie sfer katolicko-narodowych. Publicysta zauważał, iż wyszła wówczas z tych sfer idea reformy szkolnictwa w kierunku katolicko-narodowym. Nie były to czynniki rządzące administracją szkolną, ani też sfery zawodowe. W tym tkwiła w oczach autora pomyślna zapowiedź[17].
Profesor L. Skoczylas był jednak realistą. Zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, iż postulaty sfer katolicko–narodowych w ówczesnych warunkach były trudne do zrealizowania. Nie zamierzał on rezygnować z walki, gdyż zbyt wiele było do stracenia. Wierzył w siłę ruchu katolicko-narodowego. Uznawał ten ruch za prąd o wielkiej rozpiętości historycznej, pielęgnujący najświetniejsze tradycje dziejów kultury i narodu polskiego. Ruch ten posiadał wszystkie cechy twórcze "naszej rasy". W imieniu środowiska "PP" deklarował: "Jako Polacy katolicy oświadczamy wprost, że szkoła musi być naszą i będzie naszą! Jesteśmy pewni zwycięstwa, bo istotą naszej religii jest optymizm"[18].
Szkoła przyszłości realizować miała ideał wychowania katolickiego i narodowego. Publicysta ujął tę koncepcję w następujących słowach: "Ideałem (...) naszym będzie typ obrońcy wiary i narodu (...). Przez wiarę dążyć będziemy do zjednoczenia wspólnej krwi, a więc i narodu (...). Ideał nasz (...) wiąże nas najściślej z całą naszą wielką przeszłością dziejową, katolicką i narodową (...). Z tej świetlanej przeszłości nie wolno nam niczego, co bohaterskie i wielkie uronić. Ku niej będziemy się kierować w poszukiwaniu wzorów i przykładów dla młodych pokoleń"[19].
Szkoła przyszłości miała przygotować młodego człowieka do walki z tymi, którzy odważyliby się złamać ustanowiony przez Boga porządek moralny świata. Miała przygotować młode pokolenie do walki z pochlebstwem, chytrością, serwilizmem i obłudą. Naczelnym hasłem, które miało przyświecać przyszłej szkole miała być: wiara i naród. Wiara jako naczelny, wszystko uświęcający ideał. Naród jako organ realizacji dziejowego posłannictwa.
Profesor L. Skoczylas zaznaczał, iż realizacja tego ideału wymagała twardej dyscypliny wychowawczej. Katolicyzm w odczuciu publicysty, nie zamierzał mieć nic wspólnego z biernością, miękkością czy jakąkolwiek ustępliwością. W razie potrzeby gotów był stosować zasadę siły i przymusu.
Autor przypominał cel i zasady wychowania jakie przyświecać miały odrodzonej polskiej szkole. Wychowanie młodzieży było dla niego przede wszystkim zagadnieniem moralnym, które zahaczało o indywidualną wolę młodego człowieka i na niej się opierało. Cała praca wychowawcza dążyć miała do wyrobienia w wychowankach silnej i odpornej na zło woli[20].
Wychowanie musiało skierować młode pokolenie w stronę Boga jako ostatecznego celu wszystkiego i wszystkich. Sprawę tę należało zdaniem publicysty postawić jasno w programach szkolnych "bez względu na to czy to się komu będzie podobało, czy nie".
Profesor L. Skoczylas, sam będąc Polakiem, znał dobrze słabe strony charakteru rodaków. W związku z tym, pisał: "Naszą słabą stroną jest brak nie uznania, ale realizacji zasad religijno-moralnych. Dajemy się łatwo porwać szlachetnym, pięknym hasłom. Ale gdy idzie o realizację, zatrzymujemy się przed pierwszą przeszkodą". Autor mając to na względzie wysunął jako cel wychowania, uzdolnienie młodzieży do realizacji zasad religijno-moralnych w życiu codziennym. W przypadku zasady wychowania uznał on natomiast, iż opierać się ona musiała na stwierdzeniu, że wszystko istnieje dla Boga i przez Boga. Bóg miał być celem i nagrodą życia oraz pracy, tak indywidualnej jak zbiorowej tak prywatnej jak i publicznej[21].
Nauczyciele i podręczniki
Ważne miejsce w przyszłej szkole zająć miał nauczyciel, gdyż "istotą szkoły jest żywy człowiek, który formuje duszę dzieci". Prof. L. Skoczylas będąc nauczycielem, wychowawcą i pedagogiem doskonale wiedział, że nauczyciel bez głębszego poglądu na świat i zadania życia, nie wierzący w Boga, nie mógł skutecznie niczego nauczyć, ani nikogo naprawdę wychować. Dlatego, dobór nauczycieli był jego zdaniem rzeczą najważniejszą dla przyszłej szkoły, gdyż wychowywać dzieci i młodzież szkolną w oparciu o zasady chrześcijańskie, mogła tylko osoba, która zasady te praktykował w życiu własnym. Należało w związku z tym domagać się, aby stanowiska kierownicze w administracji szkolnej powierzać wypróbowanym katolikom, ludziom rzetelnym i uczciwym[22].
Nie mniej ważne miejsce, zająć miały w katolickiej szkole przyszłości, podręczniki. Autor wysunął tu dwa postulaty dotyczące nowych podręczników szkolnych. Pierwszy - odnosił się do wychowawczego charakteru programów dydaktycznych, drugi - do korelacji z zasadami religijno-moralnymi. Opracowane na nowo podręczniki miały wzniecać w młodych umysłach i sercach wiarę w Boga i umiłowanie narodu[23]. Pojęcie korelacji odnosiło się do sprawy nauki religii i jej przyszłej roli w szkole. Nauka religii miała stać przedmiotem podstawowym, z którym uzgadniane miały być przedmioty pozostałe.
Podsumowując, prof. L. Skoczylas podkreślił, iż wprowadzenie szkoły wyznaniowej w Polsce stanowiłoby pierwszy, poważny krok do religijno-moralnego odrodzenia społeczeństwa. Zdawał sobie jednak sprawę, że póki co, wprowadzenie tego typu szkoły było niemożliwe. Polscy katolicy nie mogli wobec powyższego rezygnować, lecz starać się o to, aby polska szkoła była siłą faktu katolicką i polską. Należało wykorzystać wszystkie możliwości jakie posiadali, wszystkie uprawnienia jakie zdobyli w Odrodzonym Państwie Polskim. Zasadniczym uprawnieniem polskich katolików miała być naczelna teza programu ministerialnego mówiąca o wychowaniu religijno-moralnym[24].
Na bezdrożach reformy
Środowisko "PP" nie traciło jednak z oczu innych problemów dotyczących szkolnictwa. Koniec roku szkolnego w czerwcu 1937 r. stał się doskonałym powodem do wyrażenia poważnych wątpliwości w sprawie przeprowadzanej reformy szkolnictwa średniego. Dał temu wyraz ks. Stanisław Bednarski w artykule pod wymownym tytułem: "Na bezdrożach reformy szkolnictwa średniego".
Szczególną uwagę publicysty przykuł fakt powstania nowych liceów pedagogicznych[25]. Przypominał on w związku z tym o roli i znaczeniu nauczyciela szkoły powszechnej. Nowi nauczyciele, którzy opuścić mieli licea pedagogiczne w oparciu o zdobytą tam wiedzę mieli kształtować w swojej pracy duszę ludu polskiego. Twórcy nowych programów i nowej organizacji szkolnictwa polskiego ponosili jego zdaniem ogromną odpowiedzialność[26].
Ks. St. Bednarski dokonał wnikliwej analizy programów liceów ogólnokształcących. Jego krytyka wypadła nad wyraz surowo. Blaga i megalomania - taki wniosek wypływał z lektury programów. Na zakończenie krytycznych uwag odnoszących się zwłaszcza do programów nauczania historii, filozofii oraz zagadnień życia współczesnego publicysta postanowił spróbować odkryć "grzech pierworodny całego poronionego systemu".
Zdaniem autora podstawowym jego założeniem było rozbicie szkolnictwa niższego i średniego na trzy grupy: na 7-klasową szkołę powszechną, na 4-letnie gimnazjum i 2-letnie liceum. Zwracał on uwagę, iż realizacja obszernego programu nauczania możliwa była tylko w dłuższych jednolitych organizacyjnie okresach czasu. Przypominał, iż dawne 8–letnie gimnazjum jako zamknięta w sobie całość było w stanie realizować jeden jednolity program nauczania. Mogło, mając do dyspozycji 8 lat, wprowadzić w realizację programu systematyczność i ciągłość.
W opinii autora ówczesna szkoła średnia straciła dwa pierwsze lata na rzecz szkoły powszechnej, mającej swoje własne cele do osiągnięcia. Straciła ponadto dwa ostatnie lata na rzecz liceum, któremu twórcy nadali własne zadania. Wniosek, który nasuwał się ks. Bednarskiemu był niezbyt optymistyczny. W ówczesnych realiach nie było czasu na pełne, systematyczne, całościowe przeprowadzanie nauczania.
Środowisko "PP" piórem publicysty nie dostrzegało innego wyjścia z tej fatalnej sytuacji niż powrót do 8-klasowego, a przynajmniej 6-klasowego gimnazjum. Pod adresem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (MWRiOP) kierowało natomiast ostrzeżenie: "Straszna będzie odpowiedzialność dziejowa tych, którzy ubogą Polskę, narazili na tak niebezpieczne i tak kosztowne doświadczenia!"[27]. Ministerstwo zamierzało robić swoje, nie zważając na liczne głosy krytyki pod jego adresem. Nadzieje, które "PP" wiązał z z ministrem prof. W. Świętosławskim zaczynały się rozwiewać.
Miesięcznik ojców jezuitów, w odróżnieniu od ministra WRiOP był uparty i konsekwentny w działaniu.
Narodowa jednolitość państwa
W numerze wakacyjnym z 1937 r. czasopismo piórem znanego wówczas 27-letniego działacza Obozu Narodowo-Radykalnego "Falanga" (ONR - "Falanga") i Stronnictwa Narodowego (SN) dra Wojciecha Wasiutyńskiego kolejny raz poruszyło sprawę szkoły wyznaniowej. O ile w artykule "Szkoła przyszłości" prof. L. Skoczylas starał się zarysować wizję katolickiej szkoły wyznaniowej, tak dr W. Wasiutyński w artykule "Szkoła wyznaniowa a narodowa jednolitość państwa" starał się udzielić odpowiedzi na pytanie: "Czy szkoła wyznaniowa nie będzie rozbijała jedności narodu?".
Publicysta zaznaczał, iż nie chodziło tu o jedność tego, co już było narodem polskim, ale o jedność przyszłą, jedność tego co mogło być w przyszłości narodem polskim[28]. Odnosząc się do tytułu artykułu autor zaznaczył, iż jednolitość narodu zasadzała się na jednolitości psychiki, najgłębszych odczuć, reakcji i sposobu myślenia. Jednakowy język i obyczaj były zdaniem publicysty tylko narzędziem do osiągnięcia istotnej jednolitości, a zarazem jej przejawem zewnętrznym.
Dr W. Wasiutyński uważał, iż pomiędzy szkołą a pojęciem jedności narodu istniał ściśle nierozerwalny związek, gdyż: "nie ma równie potężnego narzędzia dla wyrobienia głębszej jedności narodu jak szkoła, która kształtuje i systematyzuje pierwsze poglądy człowieka". W kwestii szkoły i nauczyciela autor jasno i zdecydowanie stwierdzał, że szkoła, która nie była oparta na jednej wyraźnej etyce i pojęciu o świecie nie mogła wywrzeć większego i trwalszego wpływu na swoich wychowanków.
Nauczyciel, który nie stał na pewnym i przemyślanym przez siebie gruncie religijnym, nie mógł dać, w opinii autora, uczniowi podstaw najgłębszych odczuć, reakcji i sposobu myślenia. Publicysta zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, iż znaczna część nauczycieli w Polsce wyznawała światopogląd sprzeczny z tradycją narodową, polskim charakterem i światopoglądem ogromnej większości rodziców. W tym właśnie dostrzegał on ogromne niebezpieczeństwo, wzbierające z każdym dniem. Ratunek, jego zdaniem leżał we wprowadzeniu szkoły wyznaniowej, która mając na uwadze ogromne znaczenie podstaw religijnych, odcisnąć miał na swych wychowankach znacznie silniejsze piętno niż szkoła międzywyznaniowa.
Publicysta był jednak realistą. Wiedział dobrze, że istnienie różnych szkół wyznaniowych spowodować mogło pogłębienie różnic w państwie między wychowankami poszczególnych szkół. Była to, jego zdaniem ujemna z punktu widzenia narodowo-państwowego strona szkoły wyznaniowej. Czy istniało zatem rozwiązanie tej kwestii? W oczach dra W. Wasiutyńskiego - tak. Idealne rozwiązanie było tylko jedno - mianowicie jednolitość wyznaniowa tych wszystkich, których uważało się za członków narodu lub których zamierzano asymilować. Osiągnięcie tego drogą przymusu szkolnego było według autora niemoralne i nieprawdopodobne. Pozostawał zatem tylko wybór między szkołą międzywyznaniową a szkołami wyznaniowymi[29].
Wobec powyższego, publicysta postawił pytanie: "Jakie skutki dla jednolitości narodowej państwa miałoby wprowadzenie szkoły wyznaniowej?"[30]. Postanowił on rozpatrzyć tę sprawę kolejno na tle poszczególnych wyznań i narodowości.
Odnośnie Żydów, stwierdził, że z punktu widzenia jednolitości narodowej państwa wydzielenie młodzieży żydowskiej osobnych szkół przedstawiałoby same dodatnie strony, a żadnej ujemnej. Dla jednolitości narodowej państwa wydzielenie młodzieży żydowskiej miało być faktem dodatnim pierwszorzędnej wagi. Na tym odcinku szkoła wyznaniowa była z punktu widzenia narodowego nie tylko pożyteczna, ale i konieczna[31].
Zagadnienie odrębnej szkoły protestanckiej, według autora nie było decydujące dla polskiego życia narodowego "ze względu na niewielką stosunkowo ilość ewangelików". Było ono jego zdaniem, jednak najbardziej skomplikowane. Dr W. Wasiutyński dostrzegał całkiem wyraźnie, iż Niemcy stanowiący większość ewangelików byli sporym zagrożeniem. Autor był przekonany, iż oddanie szkół pod kierownictwo pastorów spowodowałoby ogromne niebezpieczeństwo dla polskich władz państwowych. Pastorzy w województwach zachodnich, w większości byli bowiem, zdaniem publicysty zdecydowanymi niemieckimi nacjonalistami. A tego nie wolno było bagatelizować.
Zagadnieniem najtrudniejszym i budzącym najwięcej zastrzeżeń, było według autora zagadnienie szkoły wyznaniowej na Kresach Wschodnich, zamieszkałych przez grekokatolickich unitów i wyznawców prawosławia.
W przypadku pierwszej grupy, publicysta nie omieszkał przypomnieć Polakom, iż unici są katolikami, a różnice liturgiczne między obrządkiem greckim a łacińskim nie zmieniają jedności dogmatycznej i co za tym idzie jedności całego światopoglądu religijnego[32]. Wniosek autora był prosty - katolicka szkoła w południowo-wschodniej Polsce mogła i musiała objąć katolików obu obrządków. Dr W. Wasiutyński dostrzegał w tym obopólne korzyści, jak również możliwości rozładowania problemu z ludnością ukraińską.
W przypadku wyznawców prawosławia i związanego z nimi zagadnienia szkoły wyznaniowej prawosławnej był już znaczny problem. "Obecnie w województwach północno-wschodnich panuje typ szkoły jednolitej, polskiej - przypominał czytelnikom publicysta "PP"n- szkół powszechnych białoruskich jest zaledwie kilkanaście, rosyjskich kilka"[33].
Kler prawosławny niemal wyłącznie rosyjski oceniany był przez dra W. Wasiutyńskiego w sposób raczej negatywny o czym świadczyć mogły następujące słowa: "kler ten, dopóki będzie trwał w schizmie nie przestanie być wobec naszego narodu obcy cywilizacyjnie". Podobnie oceniał publicysta jego poziom moralny, który nie predestynował go do roli wychowawców młodzieży. Wniosek jaki nasunął się autorowi w sprawie zagadnienia szkoły wyznaniowej prawosławnej brzmiał prosto: "obecnie wprowadzenie szkoły wyznaniowej prawosławnej jest niepożądane"[34].
W konkluzji, przedstawiając wygląd ogólnego bilansu wprowadzenia szkoły wyznaniowej w odniesieniu do jednolitości narodowej państwa, dr W. Wasiutyński stwierdził, iż wprowadzenie jej dałoby: 1) mocny wspólny pion moralny i cywilizacyjny całemu narodowi, 2) usunęłoby wszelkie ujemne skutki współżycia młodzieży polskiej z żydowską, 3) ułatwiłoby współżycie z ludnością grekokatolicką. Natomiast, mogłoby przynieść szkodę na ziemiach północno-wschodnich.
Pedagogika chrześcijańska i pedagogika niechrześcijańska
Tymczasem, postępujący od śmierci w marcu 1936 r. prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP) - Stanisława Nowaka nurt radykalizacji ZNP i kategoryczna odmowa jego udziału w pracach prorządowego Obozu Zjednoczenia Narodowego (OZON-u), spowodowały gwałtowną reakcję ze strony władz sanacyjnych.
MWRiOP korzystając z pretekstu (wyników pospiesznej lustracji ksiąg kasowych i dokumentów), wydało nakaz zawieszenia (od 28 września 1937 r.) Zarządu Głównego ZNP i jego biura oraz mianowało na okres zawieszenia - kuratora. Na to wydarzenie zareagował strajkiem okupacyjnym Wydział wydawniczy ZNP i pracownicy biura (30 września 1937 r.).
Protest związkowców stawał się masowy i w dniu 4 października 1937 r. osiągnął swoje apogeum. "PP" zabierając głos w tej sprawie, nie omieszkał przypomnieć, iż wiele razy na swoich łamach zwracał "uwagę na destrukcyjną działalność (...) ZNP". Wielokrotnie również "podnoszono śmiały zarzut o ścierających się wpływach masonerii i komunizmu, sygnalizowano zgubny radykalizm antykościelny a nawet antyreligijny"[35].
"PP" postawił pytanie - o co w całym tym sporze chodziło? W odpowiedzi podkreślił, iż o walkę dwóch kierunków pedagogicznych, które wzajemnie się wykluczały i których nie można było w żaden sposób ze sobą pogodzić. Zdaniem publicysty chodziło o to, czy w polskiej szkole miała panować pedagogika chrześcijańska czy pedagogika niechrześcijańska.
Czasopismo zauważyło, iż w polskim wychowaniu wytworzyła się wyjątkowo paradoksalna sytuacja Z jednej strony państwowe przepisy szkolne żądały od nauczyciela, aby uważał chrześcijańskie praktyki religijne za element pedagogiczny należący do całości nauczania i wychowania szkolnego oraz aby pielęgnował korelację z nauką religii. Z drugiej zaś strony na uczelniach, kierowanych przez państwo, zdaniem czasopisma wpajano w polskiego nauczyciela pedagogikę, która w swoich założeniach miała być sprzeczna z chrześcijaństwem. Dla "PP" była to istna kwadratura koła[36].
Miesięcznik postulował, aby usunąć raz na zawsze zasadniczy rozdźwięk rzekomo wówczas panujący pomiędzy teorią państwowych przepisów, a praktyką uczelni pedagogicznych. Pismo pragnęło przypomnieć ministrowi prof. W. Świętosławskiemu, że katolicka Polska domagała się, w myśl państwowych przepisów szkolnych, wychowania opartego na zasadach chrześcijańskich oraz wykładania chrześcijańskiej pedagogiki we wszystkich szkołach pedagogicznych. Domagała się tego dla dobra Państwa i Narodu[37].
"PP" pokładał ogromne nadzieje w nowym kierowniku resortu oświaty. I choć nadzieje te z czasem osłabły to jednak u schyłku 1937 r. liczył on, iż wobec zaistniałej sytuacji minister stanie na wysokości zadania i nie zawiedzie katolików. Pod jego adresem pismo kierowało następujące słowa: "Można i trzeba rozbroić awanturnicze zapędy zarządu ZNP, ale równocześnie trzeba zrozumieć, iż wszelkie środki administracyjne zawiodą, jeśli ideologia naszych szkół pedagogicznych nie ulegnie zmianie"[38]. Zdaniem publicysty trzeba było przede wszystkim usunąć z polskiej pedagogiki beznadziejną kwadraturę koła.
Schyłek 1937 r. zamiast odrodzenia polskiej szkoły przyniósł jedynie kolejne problemy w polskim szkolnictwie. "PP" nie chciał jednak tracić nadziei i wiary w narodowo-katolickie odrodzenie polskiej szkoły. Nie chciał i nie mógł.
Sprawy potoczyły się jednak nie po myśli miesięcznika. Pod wpływem burzliwej sytuacji rząd zmienił kuratora. Podjął on rozmowy z kierownictwem ZG ZNP. Drugiego lutego 1938 r. odbył się w Krakowie Nadzwyczajny Zjazd Delegatów ZNP, który wybrał swoje władze w niezmienionym składzie. Jednak Jan Kolanko, prezes ZG ZNP przed strajkiem zrezygnował z kandydowania i prezesem został Zygmunt Nowicki. Na początku 1938 r. liczba członków ZNP wynosiła 51 746 nauczycieli[39]. W porównaniu z rokiem 1934 ZNP znacznie się powiększył i stanowił realną siłę, której nie można było zlekceważyć.
Redaktor naczelny "PP" ks. E. Kosibowicz pisał wówczas z wyczuwalnym rozczarowaniem: "nasuwa się najsmutniejsza refleksja. Do ostatniego zjazdu delegatów ZNP można się było łudzić, iż związek nie podziela zgubnej ideologii swego zarządu. Teraz te złudzenia rozwiały się całkowicie, bo trudno wytłumaczyć sobie jednomyślne niemal poparcie p. Kolanki przez uczestników krakowskiego zjazdu i poddanie się desygnowanemu przez niego następcy jak tylko wyznawaniem przez nich tej samej ideologii, której służy kierownictwo ZNP"[40].
Uczucie zrezygnowania było jednak obce środowisku "PP". Wszystkim polskim katolikom redaktor naczelny przypominał: "te czy inne zapatrywania (...) radykalnych grup politycznych nie wpłyną i nie mogą wpłynąć hamująco na przekonania i wysiłki szerokich warstw katolickich". Raz jeszcze, ks. E. Kosibowicz przedstawił polskim katolikom podstawowe założenia encykliki papieża Piusa XI "O chrześcijańskim wychowaniu młodzieży" i płynące z niej nakazy moralne dla każdego katolika. Przypomniał ponadto, Uchwałę nr 122 pierwszego Polskiego Synodu Plenarnego. W oparciu o nią, katolicy mieli domagać się od władz szkolnych nauczania odpowiadającego w całości zasadom katolickim i chrześcijańskim. Dla dobra polskiej młodzieży[41].
"PP" podkreślał, iż program szkoły wyznaniowej stanowił czerwoną płachtę dla pionierów francuskiego systemu szkoły zlaicyzowanej. Czasopismo zdawało sobie doskonale sprawę z faktu, iż walka o katolicką szkołę wyznaniową wciąż trwała, a trudności jakie pojawiały się na każdym kroku (łącznie z postawą ministra WRiOP) mogły jedynie oddziaływać jeszcze bardziej mobilizująco.
Środowisko "PP" tak mocno zaangażowane w walkę o katolicką szkołę wyznaniową złożyło następującą deklarację: "wyrażamy niezłomną wiarę, iż społeczeństwo polskie stanie zdecydowanie obok swojego Episkopatu, by wspólnie i harmonijnie realizować program wielkiej, narodowej, katolickiej Polski. Kamieniem zaś węgielnym takiej właśnie Polski jest wychowanie moralne i religijne młodzieży, które w całej pełni można uzyskać jedynie w katolickiej wyznaniowej szkole"[42].
Katolicka ideologia wychowawcza
Marcowe "sprawozdanie z ruchu religijnego, naukowego i społecznego" przedstawione na łamach "PP" było jedyną w całym 1938 r. szerszą publikacją dotyczącą kwestii szkolnictwa i wychowania młodego pokolenia.
Milczenie miesięcznika w tej kwestii przerwane zostało dopiero wiosna 1939 r. W kolejnych numerach czasopisma - marcowym, kwietniowym i majowym dr Andrzej Niesiołowski niejako w formie podsumowania przedstawił w trzech odrębnych artykułach stanowiących jednak całość, najistotniejsze elementy katolickiej ideologii wychowawczej. Zdaniem autora stanowiła ona najpotężniejszy system przekształcania dusz ludzkich jaki kiedykolwiek istniał. W marcu 1939 r. "PP" opublikował artykuł pt. "Struktura wewnętrzna katolickiej ideologii wychowawczej". W kwietniu - "Założenia poznawcze katolickiej ideologii wychowawczej". W maju 1939 r. natomiast - "Założenia aksjologiczne katolickiej ideologii wychowawczej".
1939
Wiosną 1939 r. groźba wybuchu konfliktu zbrojnego między Polską a Niemcami stawała się coraz bardziej realna. Wspomniany już ks. St. Podoleński poruszył w związku z tym na łamach "PP" sprawę przysposobienia młodzieży szkolnej do obrony kraju. "Że przysposobienie takie wprowadzono u nas wśród starszej młodzieży, należy uznać za rzecz słuszną" - podkreślał - "w chwili kiedy (...) jeden z naszych sąsiadów usiłuje zamienić cały kraj w obóz pogotowia wojennego, nie może Polska pozostawać w tyle i musi szkolić młode pokolenie, by w razie potrzeby znaleźć w nim gotową pomoc"[43].
Miesięcznik ojców jezuitów dostrzegał powagę sytuacji. Zespół redakcyjny wierzył jednak, że pomimo gróźb Adolfa Hitlera do konfliktu zbrojnego nie dojdzie a złowrogie słowo - wojna, młodzież szkolna znać będzie jedynie od teoretycznej strony.
W następnych miesiącach "PP", pomimo dręczącej wszystkich myśli o wojnie, starał się zachowywać spokój i nadal trzymać rękę na pulsie w kwestii szkolnictwa i wychowania. W czerwcowym numerze czasopisma ks. St. Podoleński przedstawił artykuł pt. "Szkoła a zdrowie młodego pokolenia". Autor powołując się na swój wcześniejszy artykuł z 1937 r. pt. "Stan zdrowotny naszej młodzieży szkolnej", stwierdził, że nie dostrzegł żadnej znaczącej poprawy. Publicysta zaproponował w związku z tym: "Cztery (...) praktycznej natury, postulaty (...) konieczne dla podniesienia stanu zdrowotnego naszej młodzieży szkolnej"[44]. Pierwszy - dożywianie w szkole i drugi - akcja kolonijna "znajduje się już w stadium realizacji" - podkreślił ks. St. Podoleński. Trzeci postulat, to jest sprawę uregulowania programów i pracy szkolnej zgodnie ze zdrowiem dziecka i młodzieży, publicysta uznał za najważniejszy. Czwartym postulatem było polepszenie opieki higieniczno-lekarskiej zwłaszcza w szkołach powszechnych na wsi. Trzeci i czwarty postulat czekały na realizację. Na próżno...
Pierwszego września 1939 r. młodzież szkolna zamiast dzwonka szkolnego usłyszała syreny alarmowe obrony przeciwlotniczej.
Przypisy
[1] Zob. Ks. St. Podoleński, Stan zdrowotny naszej młodzieży szkolnej, "Przegląd Powszechny" (dalej: "PP"), R. 1937, t. 213, s. 176.
[2] Ibidem, s. 177.
[3] Ibidem, s. 183.
[4] Ibidem, s. 184.
[5] Ibidem, s. 189-190.
[6] Ibidem, s. 190.
[7] Ibidem, s. 191.
[8] Ibidem, s. 192.
[9] "Sprawozdanie z ruchu religijnego, naukowego i społecznego" (dalej: "Sprawozdanie..."), "PP", R. 1937, t. 213, s. 247.
[10] Ibidem, s. 248.
[11] Ibidem, s. 249.
[12] Ibidem, s. 250.
[13] Ibidem, s. 251.
[14] Ibidem, s. 254.
[15] Ibidem, s. 258.
[16] Zob. L. Skoczylas, "Szkoła przyszłości", "PP", R. 1937, t. 214, s. 164.
[17] Ibidem, s. 165.
[18] Ibidem, s. 166.
[19] Ibidem, s. 166-167.
[20] Ibidem, s. 168.
[21] Ibidem, s. 170.
[22] Ibidem, s. 172.
[23] Ibidem, s. 173.
[24] Ibidem, s. 174.
[25] Ks. St. Bednarski, "Na bezdrożach reformy szkolnictwa średniego", "PP", R. 1937, t. 214, s. 373-374.
[26] Ibidem, s. 374.
[27] Ibidem, s. 384.
[28] Zob. Dr W. Wasiutyński, "Szkoła wyznaniowa a narodowa jednolitość państwa", "PP", R. 1937, t. 215, s. 193-194.
[29] Ibidem, s. 195.
[30] Ibidem, s. 196.
[31] Ibidem, s. 197.
[32] Ibidem, s. 200.
[33] Ibidem, s. 201.
[34] Ibidem, s. 202.
[35] Zob. Dr W. Jasiński, "Kwadratura koła w polskiej pedagogice", "PP", R. 1937, t. 216, s.150.
[36] Ibidem, s. 155-156.
[37] Ibidem, s. 157.
[38] Ibidem, s. 158.
[39] Zob. "Encyklopedia Pedagogiczna", pod redakcją Wojciecha Pomykało, Warszawa 1993, s. 998.
[40] "Sprawozdanie...", "PP", R. 1938, t. 217, s. 402.
[41] Ibidem, s. 403-404.
[42] Ibidem, s. 404-405.
[43] Zob. Ks. St Podoleński, "Praktyki szpitalne młodzieży żeńskiej szkół średnich", "PP", R. 1939, t. 222, s. 79.
[44] Idem, "Szkoła a zdrowie młodego pokolenia", "PP", R. 1939, t. 222, s. 374.
Ryszard Rauba
Autor jest historykiem w Instytucie Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego.