Krótka a zdecydowana odprawa mylącego i chaotycznego tekstu Tadeusza Sobolowskiego o Wojciechu J. Hasie (w ramach cyklu "Mistrzowie Polskiego Kina")
Na to czekało wielu! Zremasterowany Has w kioskach i empikach... Już odnowiony Rękopis znaleziony w Saragossie wzbudził powszechny zachwyt (ten dźwięk!). Owszem, tekst o Cybulskim był przeciętny - ale w tamtym wydaniu i tak bardziej chodziło właśnie o Hasa niż o Cybulskiego... Lecz teraz, gdy "zestaw" jest bardziej spójny? Otóż teraz tekst również się liczy, nawet bardzo! Tymczasem wyraźnie kuleje i nie dosięga poziomu chwalebnego przedsięwzięcia popularyzacji i reedycji: zamiast równie odważnego, dynamicznego/odnowionego spojrzenia/opisu - dostaliśmy nudny zestaw akademijnych frazesów przytłoczonych burżuazyjnymi mitami (oczywiście z obowiązkowo, "na chama" doklejoną opowieścią anty-prlowską). Wielka szkoda. Cóż więc robić? Nie czytać?... Przecież wiadomo, że i tak przeczytacie! Dlatego zwróćmy - przynajmniej pobieżnie - uwagę na niektóre słabe punkty owej publikacji.
Jeden Wielki Has?
Od razu uderzają (odurzają?) nas zdumiewające stwierdzenia w rodzaju:
Był artystą [...] wiernym swojemu osobistemu mitowi. [...] tworzył przez całe życie jeden film (s.3).
Jego filmy [...] Wszystkie razem tworzą jedną całość. Wielbiciele twórczości Hasa znajdują tajne połączenia między jego filmami (s.4).
Czegokolwiek się tknął, zamieniał w mit osobisty (s. 14).
Na koniec - najlepsze z tych zdań:
W młodzieńczej "Harmonii" występują dwie kluczowe cechy późniejszego Hasowskiego kina: pesymizm i idealizm (s.11-12)
Hmm, "pesymizm" i "idealizm"... zdaje się że są to raczej cechy moralności, filozofii lub psychologii, ale żeby zaraz kina?... Spokojnie. Nie bądźmy aż tak małostkowi - zaraz na początku!
Otóż przytoczyliśmy te fragmenty, aby uwidocznić ich rażącą nieprawdziwość... Jest to tym bardziej zabawne, że w swym rozpędzie "powiedzenia wszystkiego, co się tylko da" autor (Tadeusz Sobolewski) potrafił też nieraz zaprzeczyć sam sobie (co nie znaczy, że poprawia wymowę własnego tekstu - przeciwnie: jest jeszcze bardziej chaotyczna).
We wstępie wspomnieliśmy o mitach, które przytłaczają ów tekst... I właśnie takim typowo idealistycznym, subiektywizującym, romantyczno-mieszczańskim mitem jest tutaj mit Wielkiego Autora - Stwórcy, istniejącego niejako na zasadzi czystej i bezkonfliktowej jedności, tożsamości i ekspresywnej źródłowości...
Tu nie chodzi o to, że w zastanych realiach - nie tylko technicznej - produkcji filmowej jest to czymś po prostu śmiesznym i niebywałym (w końcu książeczka jest właśnie o Hasie), ale o to, że sam Has jest "pęknięty"; że nie miał on żadnego "osobistego mitu"; że w pewnym spektakularnym momencie w jego twórczości dokonał się przełom i podział; że - wreszcie - należy powiedzieć iż nie był wcale jakimś spadłym z nieba (jednorazowym i od początku do końca), genialnym bohaterem kinematografii!... Naprawdę, nie wiemy czy Has rzeczywiście "walczył samotnie" i czy "nie miał za sobą żadnych protektorów" (s.5) (skoro dwie strony dalej Sobolewski pisze, iż Kutz go wspierał), ale na pewno wiemy, że nie
Był fenomenem artystycznej konsekwencji, uporu, wierności sobie! (s.5)
Przecież nawet dziecko dostrzeże, że dorobek Hasa nie jest jakąś liniową jednością!
Ten dorobek w pewnej chwili "zrywa ze sobą", dzieląc się na dwie podstawowe części. Oczywiście, nie jest to takie pęknięcie, w którym nie moglibyśmy odnaleźć pewnych elementów z przeciwnych stron "linii demarkacyjnej" czy nawet całych wielkich regresów (w postaci filmów). Niemniej jednak, podział jest tak ewidentny że Sobolewski sam to, niepomny swych początkowych zaklęć, przyznaje poniekąd, pisząc:
W latach 80. [Has] wrócił do realizacji filmów. Nosiły rozpoznawalne piętno autorskie, a jednak stanowią boczną odnogę twórczości. Linia wznosząca się, której nową, wizyjną fazę rozpoczynało "Sanatorium pod Klepsydrą", uległo załamaniu. (s. 9)
(Co ciekawe, na s. 54, w komentarzu do zdjęcia, jest z kolei napisane, że to jednak "Rękopis..." jest początkiem nowej drogi).
Ale! Użyliśmy przed chwilą sformułowania "regres". Otóż to! Trzeba sobie bowiem wyraźnie powiedzieć, że w tym generalnym podziale w zasadzie tylko jedna część produkcji Hasa zasługuje na naszą szczególną uwagę - jest czymś co naprawdę pokazuje/otwiera możliwości kina w nowy sposób.
Taka jest oto surowa, pozbawiona sielankowej wizji Wielkiej Jednostki i Czystej Twórczości, prawda. Bo ta druga, "klasyczna" część, owszem, jest rzemieślniczo bardzo dobra, lecz nie jest czymś wyraźnie "historycznym" - nie oferuje nam zasadniczo nowych przestrzeni. Filmy takie jak "Pętla", "Pożegnania" czy "Jak być kochaną" mieszczą się bowiem w ogólnym paradygmacie "odzwierciedlającym" (realistycznym czy - szerzej - w naturalistycznym: też oczywiście z własnymi konwencjami) a i fabularnie nie są jakoś specjalnie gęste. "Nie specjalnie gęste" - oczywiście nie w stosunku do dzisiejszej nędzy intelektualno-filmowej, ale w stosunku do tej części twórczości Hasa, o której rzeczywiście możemy mówić jako o "mistrzowskiej" i "wizjonerskiej".
Otóż ta część, która naprawdę powinna nas interesować, nie tylko że podejmuje materiał literacko-fabularny (oraz filozoficzny), który już w punkcie wyjścia, na swoim własnym gruncie, stanowi znaczące przekroczenia i re-fundacje swoich nowych sposobów (co jest tu akurat mniej ważne), ale przede wszystkim - odkrywa nowe rejony w zakresie "długo"- i "szeroko-ujęciowej" eksploracji materialności kostiumowo-scenograficznej i stylizacyjnej (choć nie tylko). Dlatego nie można się zgodzić, że właśnie w tym obszarze
Has ujmuje rzeczywistość jak obraz w ramę (s.6).
Jest wręcz przeciwnie - ta "rzeczywistość" nieustannie i "holistycznie" przelewa się przez owe ramy, wycieka...
Przełomowo-epokowym w tym względzie wydarzeniem jest oczywiście "Rękopis znaleziony w Saragossie" (wraz z niezwykłą muzyką Pendereckiego - wydaną osobno przez OBUH). Do tego nurtu zaliczają się również takie filmy jak "Sanatorium pod Klepsydrą", niedoceniony "Osobisty pamiętnik grzesznika" czy "Niezwykła podróż Baltazara Kobera" (również ze świetną muzyką Maksymiuka, także wartą wydania).
I teraz, dlaczego, mimo banalnej trafności takiego (i tak waloryzowanego) podziału, nie stematyzowano go w jasny sposób w niniejszej publikacji - nie wiadomo. A przecież temu wszystkiemu przyznaje się tu pośrednio rację w takich "przypadkowych" zdaniach jak te:
Has był największym poetą polskiego kina. (s. 14)
Wydawało się, że nie da się w Polsce nakręcić filmu tak wystawnego, fantazyjnego, bezinteresownego [jak "Rękopis"...]. (s. 50, komentarz do zdjęcia)
W każdym bądź razie produkcje "poetycko-malarskiego" nurtu Hasa są bezsprzecznie wybitne i mówiąc czy pisząc o tym reżyserze - je przede wszystkim powinniśmy mieć na myśli!
Jest to ta część jego (i współpracowników) twórczości, w której, wbrew Sobolewskiemu, nie tyle mamy do czynienia z opowiadaniem jakiejś "historii" (s.5), z jakąś zewnętrzną, fabularno-filozoficzną "tajemnicą" i jej "odkrywaniem" (takie próby ponoszą tu ostatecznie klęskę, vide: "Rękopis"...) czy poszukiwaniem na siłę jakiejś pośredniczącej między "rzeczywistością" i "nierzeczywistością" "trzeciej rzeczywistości" (ewentualnie - przyjęciem "nierzeczywistości" za "rzeczywistość") (s. 11, 12 i 14). Nie o tak wyrafinowaną pseudofilozofię tu idzie! Bo, odrzucając zupełnie nieadekwatne w tym miejscu pojęcia burżuazyjnego realizmu, mamy tu najprędzej do czynienia po prostu z samą materialistyczną "radością opowiadania": praktykowaniem/ukazywaniem bogactwa autonomicznej materialności filmowej! I w tekście Sobolewskiego jest to rzeczywiście (tylko) w jednym miejscu powiedziane - ginąc z kretesem pod natłokiem pseudofilozoficznych spekulacji, niejasności i niekonsekwencji:
Malarskie kino Hasa jest zarazem głęboko literackie. Nawet z najczarniejszych jego filmów emanuje radość opowiadania. (s. 6)
Dla Sobolewskiego te "najczarniejsze" - ale czy także "malarskie"? - filmy Hasa to akurat "Pętla", "Wspólny pokój" i "Lalka" (por. s. 14). Zapytujemy więc: gdzie odnajdziemy tu taką "radość tworzenia", którą można by przyrównać choćby do "Sanatorium pod Klepsydrą"...? No tak - tyle że Sobolewskiemu chodziło tu znowu raczej o jakieś kategorie psychologiczne ("radość", filmy "najczarniejsze", "jasne" - s. 14) a nie filmowe! Czyli dalej wszystko poplątane, pomieszane, nieprzystające do siebie...
Mniejsza z tym! Jest to zdaje się tylko konsekwencja braku poczynienia rozstrzygającego podziału - oczywiście w imię zachowania mitu Jedności Wielkiego Artysty. Zresztą, być może nawet sam Has nie bardzo sobie zdawał sprawę ze swej praktyki, z tego co naprawdę robił - powiadając ponoć że kino jest próbą realizacji niemożliwego(s. 12) - gdy tymczasem kino jest przecież przede wszystkim... kinem, a nie jakimś mieszczańsko-socrealistycznym lusterkiem dla małych dzieci (nawet na zasadzie negatywnej).
I tak to właśnie wygląda, gdy w prostych, ale i podstawowych sprawach przeszarżujemy: przestajemy je wtedy dostrzegać, daremnie i groteskowo doszukując się w nich "rozwiązania" jakiejś głębokiej, metafizycznej "tajemnicy".
Has fabuły i bohatera?
Kolejną charakterystyczną i bardzo mylącą cechą tego tekstu jest uporczywe i dziwaczne - w przypadku "prawdziwego" Hasa - trzymanie się kwestii fabularnych, kwestii "treści" i "światopoglądu" (por. s. 12)... Czy akurat to jest tutaj najważniejsze, czy akurat to należy do specyfiki tych filmów? Oczywiście że nie! Bo to akurat - możemy sobie przeczytać. Ale widać, "polonistyka" jeszcze raz zaciążyła nad "filmowym"... Owszem, być może miałoby to jakieś tam usprawiedliwienie w stosunku do tej słabszej części twórczości (mimo, iż zasadniczo to i tak adaptacje), no ale - do części twórczości "poetyckiej"? Chybione!
Do tego wszystkiego dodajmy równie maniakalne skupianie się na znaczeniu bohatera/jednostki w ("wizyjnych") filmach Hasa... I to tu, gdzie obserwujemy raczej właśnie ustawicznie poddawanie w wątpliwość jednostkowej tożsamości! Tu, gdzie jednostka jest właściwie prawie niczym wobec przebogatej, materialnej modalności (różnych) "dyskursów"!
Bohater u Hasa "poetyzującego" jest pewnym mitem i snem - tak jak Księga u Schulza (s. 66). I zaprawdę, jeżeli jednocześnie z tym można wyciągnąć coś pozytywnego ze zdania mówiącego, że
Jego [Hasa] filmy dzieją się jakby w jednym czasie – w epoce rozpadu (s. 3),
to jest to właśnie rozpad burżuazyjnego mitu metafizyki podmiotu (bohatera i autora), ale także przygniatającego sensu oraz celu...
Has przeciw (któremu) systemowi?
Inną, mocno wątpliwą sprawą jest, jak już pisaliśmy, doklejanie tu na siłę - i przy takiej okazji! - całego bohatersko-ofiarniczego wątku anty-prlowskiego... Jak widać, panująca propaganda nie czyni ustępstw ogładzie. Cóż, trzeba na to reagować!
Tak więc to prawda, że w tamtych czasach we "władzach filmowych i artystycznych" zasiadali często ludzie, którzy niczego nie rozumieli; którzy chcieliby, żeby Has ciągle kręcił "realistyczne" i "współczesne" "Pętle" czy "Pożegnania"... Ale jednak i na część "wizyjną" twórczości, bardzo przecież drogą i wystawną, ostatecznie dawano wtedy Hasowi środki... Czy myślicie, że szanowne filisterstwo mieszczańskie wraz z jego społeczeństwem i państwem dałoby teraz? Otóż, mimo całej zagadkowości zdania o tym, iż ponoć
Has, spychany niegdyś przez krytykę do bocznego nurtu, dziś jest w głównym nurcie naszego kina (s.4),
można się założyć, że tak jak Leopold Buczkowski nie wydałby dzisiaj ani jednej powieści, tak Wojciech Jerzy Has nie zrobiłby w dzisiejszej Polsce ani jednego "hasowskiego" filmu. Po prostu - nie pozwolono by mu jeszcze bardziej niż wtedy: "od dołu". Dlatego ostrożnie z takimi opowieściami, bo jeżeli mają być oskarżeniem poprzedniego systemu - to średnio się do tego nadają. Wręcz przeciwnie (z miejsca nasuwając skojarzenia z obecnym upadkiem).
Pod tym względem równie wielkim a przeciwskutecznym nadużyciem jest bezpośrednie odnoszenie filmów Hasa do ówczesnej sytuacji politycznej... Czyż sam Sobolewski nie pisze na s. 4, że filmy Hasa oddziałują spoza swego miejsca i czasu? Czyż nie przytacza ochoczo słów włoskiego studenta o tym, że nie trzeba wcale znać Polski, aby rozumieć te filmy i się nimi zachwycać? - A czyż nie zaprzecza sobie, pisząc kilka stron dalej iż
Polska, o której mówi alkoholik Kuba w Pętli [...] jest u Hasa miejscem zamordowanej lub oszukanej miłości (s. 10)
Jednak szczytem wulgarności jest naciąganie "Lalki" do wydarzeń z ’68!
Nic bardziej gorzkiego i prawdziwego nie powiedziano w polskim kinie o naszych losach - dawnych, wojennych, powojennych. Nic bardziej rozpaczliwego niż słynna sekwencja z "Lalki", w której czuje się echo katastrofy 1968 roku - wtedy realizowano ten film - gdy kamera towarzyszy Wokulskiemu i Ochockiemu w spacerze między ruderami Powiśla, gdzie na stertach śmieci siedzą żebracy, symbol zniszczonych nadziei, zaprzepaszczonych planów (s. 10).
Dobre sobie. Przecież obraz wędrującego przez nędzę Powiśla Wokulskiego najprędzej symbolizuje zawiedzione nadzieje związane nie z Gomółką czy socjalizmem (gdzie tu moment polityczny/ideologiczny, charakterystyczny dla ‘68?), co właśnie po prostu z kapitalizmem! Tu nie ma niczego szczególnie "symbolicznego", nie aż tak. A jeżeli już - to scena ta akurat świetnie nadaje się do tego, aby przywoływać zawiedzione nadzieje związane raczej z dzisiejszą - niż z wczorajszą - Polską... Ostatecznie, to przecież właśnie dziś na Powiślu (i w innych miejscach) można spotkać takie żebractwo, taką nędzę i rozpacz jak rodem z XIX wieku.
*
I po tym wszystkim, co więc (nieco niezbornie) powiedziano ludowi o Hasie w książeczce z cyklu "Mistrzowie Polskiego Kina"?... Niestety, bardzo dużo mylnych rzeczy.
Dawid Okularczyk