Słowa miłego Bogu,
Co powstrzyma niechrześcijański gniew chrześcijańskich dusz.
W Polsce automatycznie oczekuje się szacunku, uznania i podziwu dla postaci Jana Pawła II, także od osób niewierzących, w tym tych z lewicy. Gdy ktoś, powołując się na swój ateizm czy lewicowe zaangażowanie, wzbrania przed wyrażeniem tego typu afektów wobec "Ojca Świętego", na ogół słyszy argument o "społecznej wrażliwości papieża" i jego krytycznym stosunku do kapitalizmu.
Rzeczywiście, w encyklice "Laborem exercens" można znaleźć uwagi o niebezpieczeństwie "traktowania pracy ludzkiej jako towaru" czy też zasadę "pierwszeństwa pracy wobec kapitału". W "Redemptor hominis" pojawia się nawet passus o zjawisku alienacji, jak by nie było - kategorii pochodzącej z pism młodego Marksa. Z drugiej jednak strony w encyklice "Sollicitudo rei socialis" Jan Paweł II pochyla się nad problemem ograniczania "prawa do inicjatywy gospodarczej", co pozbawia człowieka możliwości rozwijania jego przedsiębiorczości (która stanowi o "twórczej podmiotowości obywatela") i czyni go zależnym od "równającego w dół" "biurokratycznego aparatu". Z papieską krytyką kapitalizmu jest więc pewien problem, nawet jeśli założymy, że nie ma ona koniunkturalnego charakteru i nie służy wyłącznie określonym politycznym stawkom.
Zacznijmy od jej założeń. Papieska filozofia społeczna wypływa z abstrakcyjnej, ahistorycznej wizji "osoby ludzkiej", definiowanej przede wszystkim jako "podmiot moralny". Takie zdefiniowanie jednostki zupełnie odrywa papieską krytykę kapitalizmu od istniejących stosunków sił, układów władzy, praktyk społecznych. W encyklikach i pismach filozoficzno-społecznych Jana Pawła II wyzysk czy nierówności społeczne zostają zredukowane prawie wyłącznie do problemu traktowania drugiego człowieka w sposób instrumentalny, przedmiotowy, pozbawiający go godności. Oczywiście nikt nie oczekuje od papieża, że będzie rysował plany walk klasowych, ale w jego myśli zjawiska wynikające z układów wzajemnie determinujących się sił zostają sprowadzone do problemu błędnej perspektywy moralnej przyjmowanej przez poszczególne jednostki. I tak wyzysk w ujęciu Wojtyły to skutek tego, że "widzenie problematyki ekonomicznej nacechowane jest przesłankami ekonomizmu materialistycznego" ("Laborem exercens"). Dlatego też zgodnie z papieskim nauczaniem klucz do rozwiązania kwestii społecznych leży w duchowej przemianie poszczególnych osób wchodzących w relacje ekonomiczne, a nie na przykład w walce politycznej czy związkowej: "W żaden [...] sposób nie można przeciwstawić pracy kapitałowi ani kapitału pracy, ani tym bardziej [...] przeciwstawiać sobie konkretnych ludzi stojących za tymi pojęciami". ("Laborem exercens").
Zresztą na całej filozofii społecznej Wojtyły ciąży idealizm - jest ona zupełnie ślepa na to, że stosunki społeczne nie są odbiciem abstrakcyjnych moralnych norm (to normy istnieją tylko w praktykach społecznych). Co ciekawe, w swojej krytyce eutanazji papież potrafił być o wiele bardziej "materialistyczny". W encyklice "Evangelium vitae" (słusznie uznawanej za obskurancką w podejściu do spraw seksu) widać, że Jan Paweł II rozumiał, że eutanazja nie jest tylko problemem odpowiedniej normy moralnej (pozwalającej na wspomagane samobójstwo lub zabraniającej go), ale pewnej biopolitycznej (Wojtyła oczywiście nie używa tego terminu) praktyki w odniesieniu do starych, schorowanych, pozbawionych możliwości działania ciał. W tym sensie papież był paradoksalnie bardziej "materialistyczny" od naiwnie liberalnych bioetyków.
Na gruncie papieskiej filozofii społecznej nie daje się jednak pomyśleć żaden konflikt polityczny we właściwym sensie tego słowa - to jest taki, którego nie można rozstrzygnąć według kryteriów moralnych, w którym nie ma żadnej transcendentnej "prawdy", na podstawie której można by przyznać rację jednej ze stron. Ostatecznie więc papież nie ma do powiedzenia na temat zła kapitalizmu nic poza słusznymi komunałami: że u podstawy każdego kapitału tkwi praca ludzka, że nie można dopuścić do tego, by zagubił się podmiotowy, ludzki wymiar pracy, że fundamentem każdego sprawiedliwego ustroju jest sprawiedliwa płaca za sprawiedliwą pracę.
A jeśli ustrój społeczny nie jest sprawiedliwy? Całym lekiem na zło społeczne, jaki wyłania się z papieskiego nauczania, jest wezwanie do bardzo ogólnie zarysowanego "dialogu" i chrześcijańskiej miłości: "Jeśli jednak pracodawca i pracownik ułożą całe swoje współżycie tak, że będzie w nim wyraźnie widać wspólne dobro, któremu obaj służą, wówczas niebezpieczeństwo traktowania osoby poniżej tego, czym ona naprawdę jest, zmniejszy się i zbliży niejako do zera. Miłość bowiem będzie stopniowo wypierać w postępowaniu obu zainteresowanych stron nastawienie czysto użytkowe czy też konsumpcyjne względem osoby pracownika" ("Miłość i odpowiedzialność").
Doskonałym podsumowaniem takiej wizji dialogu wydaje się piosenka Jacka Kaczmarskiego Krótka rozmowa między panem, wójtem a plebanem - oryginalnie komentarz do wydarzeń z lat 80. w Polsce, rozgrywki między Partią, "Solidarnością" i Kościołem. Pan i Cham spotykają się u Plebana. Folwark się sypie, Cham nie chce już dłużej pracować w złych warunkach, a Pan nie potrafi już dłużej zmuszać Chamów do pracy. Pleban jest jedynym, który może rozstrzygnąć ten spór. Chamowi mówi: "Ty się Chamie nie indycz/I nie żądaj rewindy-/Kacji praw, co głoszą, że gnój posprzątacie wy", Panu zaś: "A ty, Panie pamiętaj/Że człek boży - rzecz święta/I bez niego nie ustoi kościół ani dwór/Niechże ma swoje zdanie/A do pracy wnet stanie/Tylko zakaż ekonomom garbowania skór". W wyniku tej mediacji Pan obiecuje Chamom dotrzymania obietnic, które "składał już nie raz", a Cham "na stertę gnoju wrócił znów na jakiś czas". Na rozmowy nie zaproszono ekonoma, który "wciąż wali", gdyż "wie, że gdy się Pan złości/Chamom trza liczyć kości/Ksiądz im i tak obieca w niebie naprawienie krzywd!"
Czy słowa Kaczmarskiego nie opisują dokładnie tego, co stało się w Polsce po 1989 roku, tego mechanizmu przyklepywania przez Kościół "negocjacji" między środowiskami pracowniczymi a politykami i ekonomicznymi ekspertami przemawiającymi językiem "koniecznych reform"? Tyle że zamiast ekonoma "Chamów" waliła po plecach sama ekonomia i "jej prawa". "Prawa", które wprawdzie nie są wieczne i niezmienne, ale których nie da się wziąć nawias i przekroczyć w ramach "międzyosobowego" dialogu. Ekonomia i to, co uznajemy za jej "prawa", to efekt skomplikowanego układu sił społecznych, które zmienić może jedynie masowe, niebojące się konfliktu działanie polityczne, a nie "dialog" - nawet pod papieską egidą.
W ramach papieskiej filozofii społecznej takiego działania nie da się pomyśleć. Nawet więc jeśli założymy, że Jan Paweł II celnie zwraca uwagę na niesprawiedliwość społeczną, to w walce z nią jest on dla lewicy sojusznikiem cokolwiek kłopotliwym. Być może dzieli z lewicą pewne wnioski i wrażliwość, ale dochodzi do nich z bardzo wątpliwych przesłanek, których lewica nie może przyjąć za swoje, jeśli nie chce stracić zdolności krytycznego opisu świata społecznego. Pod bardzo ogólne papieskie wezwania do sprawiedliwości społecznej, solidarności i dialogu można podpiąć w zasadzie dowolną politykę: chadecką, socjalliberalną, paternalistyczno-konserwatywną - niekoniecznie w jakikolwiek sposób lewicową. Lewica w Polsce, ze względu na swoją słabość, może czuć pokusę podpierania się papieskim autorytetem ("nawet papież przyznaje nam rację!"). Nie oparli się jej organizatorzy dwóch wyjątkowo w tym roku rachitycznych wieców pierwszomajowych w Warszawie, na których Karol Wojtyła był najczęściej cytowaną postacią. Nie przekreślam taktycznego sensu sięgania po papieskie słowa przez ruchy społeczne walczące o godność i sprawiedliwość, należy jednak pamiętać o niebezpieczeństwach, jakie może nieść sojusz z papieską myślą.
Jakub Majmurek
Tekst ukazał się na stronie internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).