Niezależnie od poglądów w wymienionych niżej kwestiach dziękuję wszystkim blokującym AD2011 za porozumienie ponad podziałami. Jeśli w przyszłym roku nacjonaliści znowu zaplanują marsz, mam nadzieję, że my znów spotkamy się na blokadzie.
Biało-czerwoni
Podobno tegoroczna blokada marszu neofaszystów dała „wybór obywatelom, którzy chcą aktywnie manifestować swoje przywiązanie do Polski dla każdego”[1]. Podobno blokując, okazaliśmy się lepszymi patriotami niż ci, których chcieliśmy zablokować. Podobno to dlatego, że „mamy wspaniałe tradycje takiego rozumienia patriotyzmu”[2]. Podobno wygraliśmy palmę pierwszeństwa w byciu dobrymi Polakami. Podobno w ogóle o to w całej blokadzie chodziło. Będącemu częścią blokady wiecowi Krytyki Politycznej i Gazety Wyborczej – „Kolorowej Niepodległej” – towarzyszyły flagi: tęczowe, ale i biało-czerwone. Z mównicy przez 5 godzin sączyła się miłość do Polski, dbałość o ojczyznę i troska o kraj. O Polsce mówili także nowi eksperci od faszyzmu czyli gwiazdy estrady. Jak na ekspertów od wszystkiego przystało, raz zapraszają oni do picia mleka, a raz na blokadę. Zamysł jest reklamowy: jeśli Borys Szyc obieca, że będzie, to przyjdą zakochane w Szycu dziewczęta.
Antifa też przybyła z flagą biało-czerwoną, na której widniał znak Polski Walczącej i numer 44. Zdaniem cytowanego przez Gazetę Wyborczą działacza Antify patriotyzm „to uczucie miłe, ewoluujące, jednego dnia myśli się o Polsce tak, innego siak, coś w tym uczuciu przepłynie, coś się zmieni, coś wróci. Patriota polski wierzy, że Polska może być wolna od uprzedzeń. Nie wyklucza, bo Polska jest dla różnych Polaków. Polska pomaga pluralizmowi, a z tego bierze się jej nowoczesność, dynamizm, rozwój, taka Polska jest sexy, przyjazna, Polska dla Polaków – po prostu”[3].
Przemoc
Polskę „sexy, przyjazną i dla Polaków” trzeba jednak wywalczyć. Wyrwać ją z rąk Polaków podrabianych, zacofanych i zupełnie bez seksapilu. Na banerze Antify widniał więc napis „Łowcy nazioli”. Łowcy prowadzą wojnę, która nie wydaje się różnić od wojny kibiców Wisły z kibicami Cracovii. Na stadionach polskich klubów wiszą banery „Anti Antifa”, na forach internetowych i Facebooku pyskówki między Antifą a faszystami splatają się w jedno z pyskówkami kibiców wrażych klubów. Antifa awansowała do roli wewnętrznej policji ruchu antyfaszystowskiego: już w zeszłym roku jej obecność na blokadzie uzasadniano koniecznością ochrony pozostałych uczestniczek i uczestników. Faktycznie, często spełnia ona to zadanie, więc trudno nie czuć do niej wdzięczności – podobnie jak do policji, której co roku warszawski Marsz Równości, jak również Manifa skandują na koniec „dzię-ku-je-my!”, bo ochrania je przed bojówkami Młodzieży Wszechpolskiej i ONR.
Public relations
Po blokadzie walka przenosi się z ulicy do mediów. Siły rozłożone są skrajnie nierówno. Z prędkością światła gigantyczna machina medialnych korporacji formułuje i powiela jeden całkowicie fałszywy przekaz: o fizycznym starciu dwóch niebezpiecznych radykalizmów. Zrównuje obie strony jako zadymiarskie, żądne niezdrowych przygód, napędzane kuriozalnymi ideologiami. I paradoksalnie dopiero wtedy obie strony faktycznie wykonują podoby manewr: każda uruchamia swoje zasoby PR-u. Wspina się na wyżyny słownej ekwilibrystyki. Pokazuje jedną stężałą twarz. Usuwa wszelkie rozbieżności we własnych szeregach. Formułuje oświadczenia, w których liczy się każde słowo, bo każde ma znaczenie propagandowe. Zgodnie z zasadą public relations jest gotowa zaprzeczać faktom, nawet gdy te są nagrane na taśmę. Tworzy wizerunek, dba o wizerunek, broni wizerunku.
To samo tym samym?
Brakowało mi na blokadzie internacjonalizmu, tak samo jak brakowało powietrza, gdy dolatywała do nas chmura gazu użytego przez policję przeciwko Marszowi Niepodległości. Dobry patriotyzm to żaden patriotyzm choćby dlatego, że „wszystkie problemy, z jakimi się borykamy, są globalne”[4]. Patriotyzm to nic innego jak narzucona przed dominujące ideologie tożsamość. Dziewiętnastowieczny konstrukt wypracowany w ramach doktryny nacjonalizmu. Arbitralna granica dzieląca swoich od obcych, ustawiona w poprzek międzyludzkiej solidarności. Przedmiot wiary i przywiązania, który zamyka na inne formy wspólnot, ogranicza pole widzenia, myślenia i wrażliwości.
Brakuje mi przestrzeni, w której pytanie, czy Antifa nie broni nas przed skutkiem własnych działań, jakim jest eskalacja przemocy, nie wywoła histerii, tylko otwartą rozmowę. Gdy porównuję tegoroczną blokadę z zeszłoroczną, uparcie towarzyszy mi poczucie wzrostu napięcia i zagrożenia. Oraz równie niemiła releksja, że na logikę ruchu antyfaszystowskiego coraz wyraźniej wpływa przemoc, czyli niezbywalny element ideologii „drugiej strony”. Naraża ona osoby, które utożsamiają się z antyfaszyzmem, ale nie w formie dopuszczającej jej stosowanie, na niebezpieczeństwo. Wciąga ludzi w grę, w której stają się pionkami, nie podmiotami. Grę nie inną niż te, jakich pełno w polskiej polityce parlamentarnej. Tylko co to ma wspolnego z antyfaszyzmem? Antifa nas broni, to prawda. Często z dużym poświęceniem. Ale czy nie jest tak, że prowadzi ona wojnę, a potem zabiera nas na pole jednej z bitew, ustawia pośrodku i udowadnia, że jest niezbędna? Pomijając aspekt moralny, przemoc jest przeciwskuteczna. W tym roku obserwowałem, jak rozkręciła ona drugą stronę. Zasada „kto komu wtłucze, ten wygrywa” to maczyzm w czystej postaci, tymczasem ja uczestniczę w blokadach właśnie dlatego, że nie odpowiada mi forsowany przez nacjonalizm maczystowski ideał człowieka.
Największy odsetek sprawców przemocy domowej, w tym przemocy seksualnej, utrzymuje się wśród mężczyzn pracujących w służbach mundurowych. Policjanci i wojskowi to ludzie, którzy stosują przemoc na co dzień. Dominacja psychiczna i fizyczna staje się dla nich językiem komunikacji. Jedynym znanym, skutecznym i szybkim sposobem załatwiania spraw. Nie sądzę, żebym poza tym, co społecznie we mnie ukształtowane, różnił się w jakikolwiek „rdzenny” sposób od policjantów czy chłopców-narodowców, którzy 11 listopada chcieli wgnieść mnie w chodnik. Podobnie jak ich, mnie też przemoc demoralizuje. Nie mam więc powodu sądzić, że nie demoralizuje „łowców nazioli”. Mam za to powody, by się ich bać. Bo choć 11 listopada stoimy po jednej stronie barykady, jaką mam gwarancję, że gdy wejdziemy w spór, ja także nie zostanę przez nich potraktowany jak ktoś do „złowienia”?
Marzy mi się ruch, który otwarcie powie: to nam się udało, a tamto nie, tu popełniliśmy błąd, a tam uniknęliśmy błędu z zeszłego roku, z tego jesteśmy dumne/i, a za tamto przepraszamy, są sprawy, które musimy jeszcze przemyśleć, nie jesteśmy doskonałe/li, uczymy się. Marzy mi się uczciwość wobec siebie i ludzi, którzy szukają informacji, a nie propagandy. Uczciwość zamiast wizerunku. Nie lubimy, gdy politycy robią z nas idiotki/ów, więc czemu powielamy ich metody działania? Im bardziej staramy się „wygrać” na wizerunki, tym mocniej legitymizujemy media głównego nurtu, dając pierwszeństwo światu, który nie istnieje. Jeśli chcemy zmieniać ten rzeczywisty, róbmy go. Tu i teraz. Róbmy go tak, jak chcemy, by robili go inni. Przestańmy żądać uznania od świata, którego nie uznajemy. Nie przeceniajmy roli mediów. Ich moc polega na tym, że wydają się wszystkim. Nie reprodukujmy tej iluzji.
Podobno rozbieżności osłabiają wizerunek ruchu. Wizerunek może i tak, ale czy osłabiają sam ruch? Wielogłos wzmacnia, bo dzięki niemu możliwy jest progres zamiast stagnacji oraz dotarcie do różnorodnych odbiorczyń/ców. Wielogłos to sygnał otwartości. Ważny zwłaszcza dla tych, którzy boją się autorytarności ukrytej za jakąkolwiek Jedynie Słuszną Ideą.
Co mają wspólnego z antyfaszyzmem charyzma i autorytet? Celebrycka taktyka pozbawia merytoryczności i samodzielnego myślenia. Skoro coś robi Kazimierz Kutz, to ja też mam to robić? Tą samą logiką posługuje się Marsz Niepodległości, tylko że u nich jest Kukiz, a u nas Nosowska. Aleją gwiazd idziemy czy aleją niepodległości? Wybieranie określonych wartości dlatego, że wybrał je ktoś, kto jest ładny, zgrabny i gra w serialu, ma tyle wspólnego z antyfaszyzmem co Radziszewska z feminizmem.
Tracę wiarę w sens nowego celu, jeśli prowadzą do niego stare środki. Tegoroczna blokada posłużyła się nimi w stopniu dużo większym niż zeszłoroczna, a mimo to nie przyciągnęła więcej ludzi. Dlatego myślę, że ruch antyfaszystowski – jeśli ma być szeroką i równościową koalicją – potrzebuje debaty na temat strategii długodystansowej. Bez idoli, przywódców i celebrytów.
Jakub Różański
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu" (nr 90/2011).