W Krakowie panował nieporządek. Inwigilacja, zastraszanie i nękanie ze strony miasta oraz jego straży, manipulacje w mediach, z drugiej strony pozytywne reakcje ludzi przechodzących, rozmawiających i zostających z nami. Owszem, zawiedliśmy w kwestii komunikacji, informacja o proteście nie trafiła do wszystkich środowisk, do których powinna była trafić. Nie udało nam się przekroczyć granicy mobilizacji, która pozwoliłaby utrzymać miasteczko wbrew niesprzyjającej władzy. Owszem, nasz przekaz był niespójny i niejasny. Mimo wszystko, żadna i żaden z nas, którzy braliśmy udział w okupacji Rynku, nie może powiedzieć, że ponieśliśmy porażkę. Walczymy dalej.
Protest rozpoczęli lokatorzy, których żądania – mimo powołania Okrągłego Stołu Mieszkaniowego – miasto zignorowało. Pierwszy nasz postulat brzmiał: „żądamy zmiany polityki mieszkaniowej miasta”. Drugi: „sprzeciwiamy się planom zabudowy terenów leśnych objętych programem Natura 2000”. Nie brzmiały zatem jak materiał na ruch Occupy Something. Protestu w Krakowie nie rozpoczęła oburzona młoda klasa średnia. „Occupy” i „oburzenie” pozostały hasłami wywoławczymi związanymi z metodą i cyklem protestu, w którym wzięliśmy udział. Rzucone przez ruch lokatorski hasło do działania przechwyciła krakowska Federacja Anarchistyczna, która zrobiła, co mogła, by upowszechnić informację i wykorzystać szansę. Urząd Miasta, pozwalając grupie starszych osób na tygodniowy protest nie spodziewał się, że potrwa on dłużej niż kilka godzin. Okazało się, że na okupację nikt nie był gotowy.
Nie wiem, czy widać to na zdjęciach, ale miasteczko wyglądało jak obóz wariatów: mieliśmy flagi i bandery narodowe, transparent „Bóg – Honor – Ojczyzna”, którego źródeł wciąż nie poznałem, wołania o „rewaloryzację książeczek mieszkaniowych” i „zatrzymanie wycinki lasów”, zdjęcia łąk w Skawinie, ogromne płachty „nie ma demokracji bez partycypacji” i „Kraków nie jest firmą” rozłożone na bruku, rysunek smoka, regularnie przewracany przez wiatr, oraz anarchistyczne czarne flagi, które uważane były za symbole żałoby (po kim? po czym?). Namioty zamiast śledzi uziemione były butelkami z wodą i ciężarkami wypożyczanymi od sprzedawców kwiatów. Większość przekazów medialnych ma rację, gdy pisze o uczestniczkach protestów: anarchistki, rencistki i emeryci, studenci, przeciwniczki umów śmieciowych, bezrobotne i bezdomni. Oczywiste różnice światopoglądowe, na które nie zwracaliśmy szczególnej uwagi. Nasz obóz mógłby wyglądać jak element taniego jarmarku, który nieustannie odbywa się na Rynku Głównym, gdyby nie treść transparentów. Pod nasze działania próbowały podłączyć się niejasnej proweniencji środowiska: od byłych posłów Ligi Polskich Rodzin przez postępowych liberałów po niby-ruch-ekologiczny sponsorowany przez deweloperów. Strajkujący artyści przyłączyli się, ale nie włączyli w nasz protest. Zostawili przynajmniej użyteczny stolik. Więcej wsparcia dawali nam w dużej mierze przypadkowi przechodnie, którzy grali i rozmawiali z nami, i którzy – kiedy brakowało nam sił – sami mobilizowali protest. Nawet spotykani nad ranem fanatycy neoliberalizmu poświęcali nam czas, choć ich gadatliwość przeszkadzała w spaniu.
Poniedziałek.
Obóz rozbija się. Protest otwiera przemówienie Anny Grodzkiej, która bynajmniej nie odnosi się do swojego głosu przeciwko poddania reformy wieku emerytalnego pod demokratyczne referendum. W nadchodzących dniach nikt nie traktuje jej udziału poważnie. Pod osłoną nocy mieszkanki i mieszkańcy miasta wyrażają swoją solidarność.
Wtorek.
Rano obóz odwiedza urzędniczka, która nie dolicza się piętnastu osób wymaganych do istnienia zgromadzenia. Nie zagląda do namiotów, a pismo, które później dostarczą dzień później dwaj rośli panowie z Urzędu Miasta, nie ma podstawy prawnej. Największym problemem pozostaje wiatr, który przewraca namioty, rozwiewa ulotki i transparenty. Przez cały dzień zbieramy podpisy pod petycjami, organizujemy się. Wieczorem pokaz filmów. Jest nas coraz więcej.
Środa.
Policja regularnie sprawdza ilość osób w miasteczku, ale pozostaje życzliwa. Wiatr sprawia więcej kłopotu. Wieczorem opracowujemy uchwalone przez zgromadzenie postulaty. Choć przechodzimy szkolenie na wypadek interwencji, panuje optymizm co do przyszłości protestu. Obawiamy się pogody, ale do końca pozostaje świetna. Na Rynku kręcony jest bollywoodzki film, nocą gigantyczne reflektory dają dość światła, by grać w Scrabble.
Czwartek.
Odpowiadamy miastu na rzekome samorozwiązanie demonstracji i zgłaszamy sprawę do biura Rzecznika Spraw Obywatelskich. Federacja uruchamia prawnicze kontakty. Pojawia się wniosek o wręczenie Iskrze anarchistycznego odznaczenia za zasługi dla okupacji. Do protestu mają dołączyć uczestnicy Okrągłego Stołu Edukacyjnego, który Urząd Miasta traktuje tak samo, jak Stół Mieszkaniowy. Po południu dyskusja z Andreasem Billertem, która przekracza granicę między akademickim dyskursem a praktyką. Dowiadujemy się, że władze otwarcie szukają pretekstu, by nas usunąć. Jasne, że od tej chwili prawo nie ma żadnego znaczenia. Na stronie Federacji wpis, który oddaje nasze nastroje: Dostaliśmy od nich [dziennikarzy] informację że w Urzędzie Miasta odbyło się spotkanie na którym zapadła decyzja o likwidacji miasteczka tej nocy. To jeden z ostatnich wpisów dziś. Komputery zostawiamy w domach, z obawy przed zniszczeniem w razie interwencji. (…) Test demokratycznego państwa prawa już dziś.
Piątek.
W nocy nie było mnie w miasteczku. Kiedy przyszedłem na Rynek, zionęła na nim pustka po tym, co działo kilka, kilkanaście godzin wcześniej. Do aresztu trafili Marzena i Aleksander. Zostali wypuszczeni po kilku godzinach, a po południu znów spotkaliśmy się na Rynku.
W środę w nocy redagowaliśmy postulaty ustalone przez zgromadzenie. Następnego dnia przeprowadziliśmy debatę nad oddaniem ich istoty w tym, co robimy. Mimo zmęczenia postanowiliśmy, za zgodą inicjatorów wydarzenia, że przyjmiemy jedno hasło, uporządkujemy protest, wyjaśnimy nasz bunt. Zgromadzenie nie wyraziło zgody na nazwanie się ruchem „Occupy” ani częścią ruchu „Oburzonych”. Skupiliśmy się na partycypacji w decydowaniu o tym, czym jest miasto, mając świadomość, że jest to część znacznie większej walki. Nie naśladowaliśmy żadnego innego ruchu.
Przygotowywaliśmy akcję rekrutacyjną, która miała przynieść owoce w weekend. Nie zdążyliśmy. Po drugiej stronie Sukiennic ruszał festyn pod hasłem „Kocham Kraków z wzajemnością”. Wygląda na to, że był powodem interwencji.
Władze uzasadniały interwencję troską o estetykę miasta, o to, co zobaczyliby zagraniczni dziennikarze przybywający na igrzyska, o to, co zobaczyliby turyści. Okupacja Rynku nie była pierwszym protestem, który pokazuje, że to, co chcieliby zobaczyć mieszkańcy i mieszkanki jest najmniej ważne w polityce Urzędu Miasta. Wiara, że władzę polityczną w Polsce da się oddzielić od władzy kapitału, pozostawiam cynikom. Wiarę, że wolny rynek rozwiąże wszystkie problemy pozostawiam im również. Okupacja została spacyfikowana. Rynek jest wolny. Liberałowie są zadowoleni. Problemy zostały rozwiązane?
Wczoraj rozmawialiśmy – wbrew miastu, jego służbom i jego turystom – na Rynku o prawie do miasta. Po całym niemal tygodniu walki wpadliśmy na debatę Berman/Sierakowski/Walzer. Wydała mi się wspominkową i akademicką pogadanką. Dziś (w niedzielę) będziemy rozmawiać o budżecie partycypacyjnym i opracujemy strategię dalszego działania. Jest mnóstwo rzeczy, które musimy razem zrobić. Galeria Bunkier Sztuki udostępniła nam kawałek bruku, będziemy na nim organizować miejski uniwersytet. W czerwcu planujemy wrócić na Rynek.
Nasze postulaty:
My, mieszkańcy i mieszkanki Krakowa, realizując prawo do miasta oraz podstawowe prawo do samostanowienia o sobie i miejscu, w którym żyjemy, rozpoczęliśmy okupację Rynku Głównego. To pierwszy krok na drodze do odzyskania naszego miasta. Władze miejskie prowadząc politykę sprzeczną z interesem społeczności lokalnej straciły legitymację do jej reprezentowania. Konsekwencją zblatowania elit politycznych i biznesowych jest gentryfikacja, komercjalizacja przestrzeni publicznej, prywatyzacja majątku komunalnego, uchylanie się od realizacji zadań statutowych czy obarczanie nas kosztami nieracjonalnej polityki budżetowej. Stoimy na stanowisku, że na gruncie demokracji przedstawicielskiej nie jest możliwa zmiana tej sytuacji. Żądamy podporządkowania procesu decyzyjnego w mieście potrzebom mieszkanców i mieszkanek. Domagamy się:
1. zmiany statutu gminy Kraków poprzez wprowadzenie mechanizmów demokracji uczestniczącej, w tym budżetu partycypacyjnego;
2. realnych i wiążących konsultacji społecznych w oparciu o narzędzia demokracji partycypacyjnej;
3. uspołecznienienia polityki mieszkaniowej miasta (budownictwo komunalne; wykorzystanie pustostanów);
4. opracowania skutecznej polityki miejskiej, przeciwdziałającej wykluczeniu społecznemu ze względów ekonomicznych, ze względu na płeć, niepełnosprawność, wiek, orientację seksualną i inne;
5. bezpłatnej komunikacji miejskiej, w całości finansowanej ze środków budżetu miasta;
6. zaprzestania komercjalizacji i prywatyzacji edukacji oraz kultury;
7. zaprzestania prywatyzacji mienia publicznego;
8. weryfikacji nadań Komisji Majątkowej w obrębie miasta Krakowa;
9. zwiększenia ochrony terenów zielonych w mieście, natychmiastowego zaprzestania ich zabudowy i wyprzedaży.
Dotychczas jedyną odpowiedzią władz miasta na nasz głos protestu i próbę odzyskania przestrzeni publicznej, dyskursu publicznego, fundamentalnych praw demokracji są próby delegalizacji zgromadzenia. Nie podjęto dialogu. Nie pozwolimy na marginalizację, dezawuowanie czy kryminalizację naszego ruchu. Miasto to my!
Piotr Puldzian Płucienniczak
Tekst pochodzi ze strony "Praktyki Teoretycznej". Relacja z okupacji jest dostępna TUTAJ. O wydarzeniu również na Facebooku.