Z Magdaleną Kaszulanis - rzeczniczką prasową Związku Nauczycielstwa Polskiego, rozmawia Piotr Kozak.
Piotr Kozak: Polscy piłkarze nie zdobyli mistrzostwa Europy przez Kartę Nauczyciela. Polscy sportowcy nie wywalczyli medali przez Kartę Nauczyciela. Redaktor Wielowieyska nie zdobyła nagrody Pulitzera przez Kartę Nauczyciela. A może za wszystkie problemy polskiej edukacji odpowiada Karta Nauczyciela?
Magdalena Kaszulanis: Karta jest przestarzała, Karta jest reliktem… Można wymieniać jeszcze długo. Ale można odwrócić sytuację. Bardzo dobre wyniki polskich uczniów w międzynarodowych badaniach PISA zawdzięczamy właśnie Karcie. Dzięki niej i dość stabilnej (do tej pory) sytuacji szkół publicznych; dzięki kadrze, która ma zagwarantowane określone warunki pracy, możemy mówić o tak dobrych wynikach polskich uczniów. Twierdzenie, że likwidacja Karty poprawi jakość kształcenia i sprawi, że będziemy mieli jeszcze lepszych uczniów, a nasi sportowcy podbiją świat, jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Jeżeli tak, to do czego służy Karta Nauczyciela? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby nauczyciele byli objęci kodeksem pracy z ewentualnym ustaleniem górnej granicy pensum. Dlaczego zatem mielibyśmy trzymać się Karty, a nie zrezygnować z niej na rzecz regulacji zawartych w kodeksie pracy?
Karta nie służy wyłącznie nauczycielom, ale przede wszystkim uczniom, którym gwarantuje w miarę równy dostęp do publicznej edukacji i warunki kształcenia. Z dużym niepokojem obserwujemy próbę obchodzenia zapisów Karty przez samorządy. Nie jest prawdą, że taką specjalną ustawę mają wyłącznie nauczyciele, podobne posiadają również inne grupy zawodowe, łącznie z samorządowcami, którzy, choć nie mówią o tym głośno, objęci są ustawą o pracownikach samorządowych. „Specustawy” mają policjanci, prawnicy, wojskowi… Jest wiele grup zawodowych posiadających podobny dokument.
Na czym polegają próby „obchodzenia” ustaleń zawartych w Karcie Nauczyciela przez samorządy?
Próby obejścia Karty przybierają postać wolnej amerykanki. Kończą się one najczęściej obniżeniem jakości kształcenia i dostępu do publicznej edukacji. Dotyczy to szczególnie małych miejscowości. Samorządy zamykają szkoły, bądź też oddają je innym podmiotom. Nie są to jednak inicjatywy lokalne, oddolne, bo najczęściej decyzja o przekazaniu szkoły zapada w gabinecie wójta czy burmistrza, a dopiero potem powoływane są fundacje czy stowarzyszenia do ich prowadzenia.
Czy to zgodne z prawem?
Oddawanie małych szkół (do 70 uczniów) rząd umożliwił samorządom już w 2009 roku. Według projektodawców takie rozwiązanie miało pobudzać aktywność „społeczności lokalnych, zainteresowanych przejęciem do prowadzenia szkoły”. Placówka prowadzona przez stowarzyszenie czy fundację pozostaje publiczna (nie pobiera czesnego), ale nie obowiązuje w niej ustawa Karta Nauczyciela. To oznacza z reguły gorsze warunki zatrudnienia i płacy dla nauczycieli, np. gdańską Szkołę Podstawową nr 29 przejęła Fundacja Familijny Gdańsk i zaproponowała doświadczonym nauczycielom dużo niższe wynagrodzenie – 2 tys. zł brutto. To mniej niż pensja zasadnicza stażysty w samorządowej szkole. Kartę Nauczyciela w pełnym wymiarze stosują szkoły publiczne prowadzone przez gminę lub powiat. Dlatego przejmowaniu szkół przez stowarzyszenia towarzyszy często przechodzenie nauczycieli na tzw. umowy śmieciowe. Znamy wiele takich przypadków: Szkoła Podstawowa w gminie Przyrów na Śląsku prowadzona przez lokalne stowarzyszenie nie zatrudnia nawet w oparciu o kodeks pracy, tylko od września do czerwca, a w wakacje nauczyciele nie dostają pensji. Część pedagogów pracuje tylko na umowę zlecenie. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby uzmysłowić sobie, że wraz ze spadkiem poziomu wynagrodzeń i warunków pracy idzie w parze obniżenie jakości kształcenia.
Jak można zwolnić nauczyciela niewywiązującego się ze swoich obowiązków?
Samorządy zarzucają nam, że Karta uniemożliwia zwalnianie złych nauczycieli. To mit. Jest to kwestia decyzji dyrektora szkoły, któremu Karta daje odpowiednie uprawnienia. Jeżeli praca nauczyciela zostanie dwukrotnie ocenione negatywnie, to jest to bezdyskusyjna podstawa do przerwania stosunku pracy. Sięgnięcie po taką możliwość zależy jednak od pozycji dyrektora, jego umiejętności, kompetencji, a przede wszystkim relacji z zespołem. Dyrektorzy, którzy unikają konfliktów, rzadko podejmują podobne kroki. Ale to nie wina Karty, która daje niezbędne narzędzia, by rozstać się ze złym nauczycielem.
Zarzut, jaki się podnosi przeciwko Karcie, brzmi, że ta procedura jest zbyt skomplikowana. Wymaga od dyrektora nie tylko odwagi osobistej, ale konieczne jest też ciągłe i udokumentowane naruszenie obowiązków przez nauczyciela.
Celem pewnych zapisów KN jest niedopuszczenie do sytuacji, w której uczniowie z dnia na dzień zostają bez nauczyciela i nie mogą kontynuować programu. Cały ruch kadrowy w oświacie jest dostosowany do roku szkolnego, jest swego rodzaju zabezpieczeniem przed scenariuszem, w którym np. na miesiąc przed maturą uczniowie tracą pedagoga. To m.in. z tego powodu procedura jest czasochłonna. Być może jest ona dziś już za trudna i dyrektorzy rzadko po nią sięgają. To kwestia do dyskusji.
Władze samorządowe organizują podobno szkolenia dla dyrektorów, jak zwalniać nauczycieli.
Samorządy uważnie przyglądają się każdej złotówce wydawanej na oświatę. I bardzo dobrze. Bogate gminy i powiaty, jak np. Międzyzdroje stać na dokładanie z własnych środków do subwencji oświatowej. Ale nie jest prawdą, że każdy samorząd dopłaca z własnej kieszeni do szkoły. Z analizy wykorzystania subwencji oświatowej, jaką przeprowadzamy co roku wynika, że ponad 200 gmin i powiatów nie wydaje całej subwencji! Nie brakuje takich, które wykorzystują subwencję w 70-80%. O tym nie mówi się głośno. Także o fakcie, że najczęściej w kwotach podawanych przez samorządy wliczane są wszystkie wydatki edukacyjne, również te, na które gminy nie dostają pieniędzy z budżetu, jak np. prowadzenie przedszkoli.
Urlopy na podratowanie zdrowia – zlikwidować?
Urlopy na podratowanie zdrowia są potrzebne, ze względu na specyfikę pracy nauczyciela i duże prawdopodobieństwo wypalenia zawodowego. Pytaniem otwartym jest system przyznawania tych urlopów, na który i my krytycznie patrzymy. Dobre rozwiązanie, z którego zrezygnowano jakiś czas temu, polegało na tym, że o przyznawaniu urlopu decydowali specjaliści z tzw. przychodni nauczycielskich. Dzisiaj na urlop na podratowanie zdrowia może wysłać lekarz pierwszego kontaktu. Ale podczas ostatnich rozmów w ministerstwie edukacji pojawiła się ciekawa propozycja, by o urlopie zdrowotnym decydował lekarz pracy.
Co dalej z awansem zawodowym? Panuje opinia, że to fikcja i niepotrzebne mnożenie biurokracji.
Trudno mieć pretensje do nauczycieli, że kroczą po szczeblach awansu zawodowego, który został tak, a nie inaczej skonstruowany. Kiedy się on pojawił, ostrzegaliśmy ministerstwo, że w pewnym momencie system się „wypełni”, tzn. że większość pracowników osiągnie zawodowe szczyty. Tak dzieje się właśnie teraz. Obecnie ok. 50% nauczycieli posiada najwyższy stopień nauczyciela dyplomowanego.
Czyli zapis jest do zmiany?
Naszym zdaniem powinna istnieć dalsza możliwość rozwoju dla nauczycieli, którzy ok. 40 roku życia osiągnęli już najwyższy stopień awansu zawodowego.
Co to znaczy?
Pojawiają się pomysły „awansu poziomego”. Nie chodzi o tworzenie kolejnego szczebla awansu, ale o to, by nauczyciele mogli się specjalizować i podwyższać swoje kompetencje w określonej dziedzinie.
Ze strony samorządów pojawia się postulat zmiany struktury wynagrodzeń nauczycieli, tzn. zwiększenie dodatków motywacyjnych kosztem zmniejszenia podstawy wynagrodzenia. To dobry pomysł?
Jeśli spojrzymy ma doświadczenia innych krajów, okaże się, że nie. Jak pokazuje raport OECD o wynagrodzeniach nauczycieli, kraje, które od lat osiągają najlepsze wyniki w międzynarodowym badaniu umiejętności PISA (np. Japonia i Korea) płacą nauczycielom dużo i nie stosują żadnych systemów motywacyjnych. W najbardziej znanej z edukacyjnych sukcesów Finlandii są jedynie roczne nagrody dla wyróżniających się nauczycieli. Niewidzialna ręka rynku, cudów więc w edukacji nie zdziała. System motywacyjny, znany ze świata korporacji, nie przekłada się bezpośrednio na polepszenie jakości kształcenia. Nie jest także prawdą to, co słyszymy w mediach, iż polscy nauczyciele zarabiają „po równo”. I my mamy system motywacyjny. Z badań prowadzonych przez Ośrodek Rozwoju Edukacji wynika, że tylko 65% obecnej płacy polskich nauczycieli stanowi płaca zasadnicza, a pozostała część to różne dodatki, w tym motywacyjne. Samorządy mają więc dziś możliwość kształtowania płac. Choć prawdą jest, że rzadko z tego korzystają. Najczęściej mamy do czynienia z sytuacją, w której wysokość przyznawanych dodatków jest podobna.
Dodatki motywacyjne są traktowane jako wyrównanie do pensji.
Zgadzam się, ale należy podkreślić, że istnieje możliwość realna i prawna różnicowania pensji.
Problem z motywowaniem dobrych nauczycieli jest jeszcze inny: jak ocenić i porównać pracę nauczycieli? Jeżeli wyłącznie po wynikach uczniów, to jak ocenić i porównać pracę nauczycieli w szkołach z większym i mniejszym potencjałem intelektualnym uczniów, w szkołach w większych i mniejszych miastach?
Do dzisiaj system edukacyjny nie dopracował się sposobu obliczania edukacyjnej wartości dodanej, tj. systemu, który na podstawie wiedzy uczniów na wejściu oraz wyjściu, bada efektywność nauczania, czyli wkład danej szkoły w końcowy poziom wiedzy uczniów na danym etapie kształcenia. Jest on co prawda wdrażany, ale powoli. Najłatwiej porównać wyniki egzaminów uczniów np. sprawdzianu szóstoklasistów, ale jest to droga tylko i wyłącznie do tworzenia rankingów szkół. Na pewno nie odzwierciedla to ani pracy uczniów, ani wysiłku i sukcesów nauczycieli.
W jaki sposób rozliczać dodatkową pracę nauczycieli poza pensum? Rozumiem przez to nie tyle przygotowywanie się do lekcji i ocenę sprawdzianów, ale przede wszystkim prace na rzecz szkoły, organizację wycieczek i wydarzeń kulturalnych, przygotowywanie do olimpiady, itp.
Część z tych czynności nauczyciele ewidencjonują w specjalnych dziennikach. Nie wszystko jednak da się opisać, zmierzyć i policzyć. To problem, o którym mówią wybitni nauczyciele, laureaci nagrody „Nauczyciel Roku”. Nie są w stanie opisać i sklasyfikować tego, co robią, a robią bardzo dużo, angażują się w swoją pracę. Wkładają w nią swój wolny czas. Porywają uczniów. Mają też świetne wyniki. Niestety, często ich praca nie mieści się w biurokratycznym schemacie, a przysłowiowe „papierki” są podczas różnych kontroli sprawdzane w pierwszej kolejności…
Osobiście znam przykład nauczycieli, którzy poświęcają ogrom swojego czasu na obowiązki niezwiązane bezpośrednio z nauczaniem. Nauczyciel etyki inwentaryzuje bibliotekę, nauczycielka polskiego organizuje festiwal. Kto, jak, i za co ma za to zapłacić? Może wprowadzić umowy o dzieło?
Ten problem pojawia się przede wszystkim przy projektach unijnych. Same szkoły nie mogą ubiegać się o granty. Mogą to robić inne, pozaszkolne podmioty lub samorządy. Często okazuje się jednak, że realizowane projekty rozmijają się z potrzebami uczniów, ponieważ urzędnicy nie orientują się tak dobrze w potrzebach szkoły, jak rodzice, uczniowie i nauczyciele. Jednostki piszące i realizujące projekty mają często niepełne wyobrażenie o szkole, Zapraszają placówki do udziału w nim. Pojawia się tu problem, jak finansować zadania dodatkowe realizowane przez nauczycieli. Dyrektor szkoły nie może zatrudnić nauczycieli w ramach projektów na podstawie umowy zlecenia, bo według kodeksu pracy w takim przypadku (ten sam pracodawca, ten sam charakter pracy, zbliżony zakres zadań) umowa jest traktowana jako dodatkowe zatrudnienie wynikające ze stosunku pracy. Jedyną możliwością jest zatrudnianie prowadzących „unijne” zajęcia przez inne podmioty niż ich macierzysta szkoła, np. podpisanie umowy z projektodawcą.
Jakie jest stanowisko ZNP w sprawie proponowanych przez Korporacje Samorządowe zmian w kształcie Karty Nauczyciela?
Ministerstwo edukacji zainicjowało w lipcu trójstronne rozmowy z samorządowcami i związkami. Mamy za sobą kilka spotkań, podczas których padło niewiele konkretów. Jaki będzie ich finał, trudno dziś ocenić. Uważamy, że podczas dyskusji powinny być brane pod uwagę nie recepty będące odpowiedzią na chwilową sytuację, ale wyniki badań, analiz oświatowych i długofalowe strategie. Wciąż czekamy na wyniki ogólnopolskiego badania czasu pracy nauczycieli. Póki co większość samorządowych propozycji ma charakter oszczędnościowy. Faktem jest, że część samorządów ma kłopoty, ale ich przyczyną nie jest edukacja. Ale to właśnie na niej można stosunkowo szybko zaoszczędzić. Na razie słyszymy tylko o cięciach. A my nie chcemy rozmawiać o długach samorządów, chcemy rozmawiać o edukacji.
Wszystko przez kryzys…
Z perspektywy edukacji daleko nam do „zielonej wyspy”. Edukacja pada ofiarą kryzysu. Efektem kryzysu są cięcia i zwolnienia, zwiększanie liczby uczniów w klasie, zamykanie i przekazywanie szkół, brak nowych przedszkoli. Samorządy wykorzystują niż demograficzny, by zagęścić liczebność klas i zmniejszyć wydatki na oświatę.
Ale to nie samorządy kształtują polską politykę oświatową.
Nominalnie podmiotem kształtującym polską politykę edukacyjną jest Ministerstwo Edukacji, realnie są nim samorządy. I jest to problem, bo część samorządów albo łamie prawo oświatowe, albo je omija. Gdy zgłaszamy ministerstwu podobne sytuacje, słyszymy, że zawsze można iść do sądu. Tak było w przypadku gminy Łapy, w której samorząd zaproponował nauczycielom „dobrowolne” zrzeczenie się przysługującym im ustawowo podwyżek.
To po co jest Ministerstwo Edukacji?
To pytanie pojawia się coraz częściej. Szkoły prywatne i stowarzyszeniowe nie podlegają niczyjej kontroli, a są finansowane z budżetu państwa. Subwencja oświatowa idzie bowiem za uczniem. Edukacja każdego ucznia jest finansowana z budżetu państwa. Likwidacja sieci państwowych szkół spowoduje, że państwo będzie miało jeszcze mniejszą kontrolę nad tym, jak ta edukacja wygląda.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w "Zielonych Wiadomościach".