Jacek Tittenbrun: Ziemia nie obiecująca

[2012-11-23 14:05:51]

Wydarzenia ‘arabskiej wiosny’ odsunęły nieco w cień najbardziej zadawniony i, dodajmy, beznadziejny konflikt bliskowschodni. Nie miejsce tu na powrót do historii i przypominanie wszystkich etapów tego dziwnego stanu ni to wojny, ni to pokoju łączącego ni to państwo, ni to nie państwo palestyńskie z ich izraelskim sąsiadem. Skupmy się na obserwowanym właśnie najnowszym stadium tego procesu. Zmasowana propaganda izraelska – z połowicznym sukcesem, jak tego dowodzą wyniki badań światowej opinii, wykazujące spadek poparcia dla działań Izraela – stara się narzucić światu czarno-biały obraz przeciwstawiający sobie demokratyczne państwo i ostoję cywilizacji zachodniej zmuszone do – uprawnionej zatem jak najbardziej – obrony swych obywateli przed barbarzyńskimi terrorystami. Rzadko która agencja przekazująca te komunikaty doda również, że Hamas objął rządy w quasi-państwie palestyńskim na drodze jak najbardziej demokratycznych wyborów, a co do wkładu w historię cywilizacji itd. obu wchodzących w grę ludów, to wkład arabskich uczonych w piśmie te dzieje jest nie do przecenienia. A o stosowalności miary barbarzyństwa do dzisiejszego postępowania strony izraelskiej można by wiele mówić. Do stanu obecnego zaraz przejdziemy, ale praktycznie przez cały czas trwały różne akcje państwa izraelskiego przeciwko mieszkańcom strefy Gazy, która jest, przypomnijmy, jednym z najgęściej zaludnionych rejonów kuli ziemskiej. O nielegalnym zasiedlaniu tamże własnych obywateli [zapewne także w ich obronie] przez rząd Izraela świat już właściwie zapomniał, tak długo ten proces bezkarnie trwa. Jedynie gdy kilka lat temu młoda Amerykanka w akcie solidarności z Palestyńczykami zagrodziła własnym ciałem drogę buldożerowi, który kończył cywilizacyjną misję równania z ziemią arabskich osiedli i krewki kierowca tego wehikułu [znowu obraz niezgodny z propagandą przedstawiającą jedynie arabskich terrorystów jako fanatyków] zmiażdżył dziewczynę, w mediach podniosło się trochę szumu, no bo to w końcu ‘nasza American girl’.

Nie dlatego przykro mi pisać źle o Izraelu jakobym obawiał się oskarżeń o antysemityzm. Różnica między państwem i rządem z jednej strony, a społeczeństwem i narodem z drugiej to elementarz socjologiczny. No a w grząskie tereny rasowe w ogóle się nie wybieramy, bo dobrze wiadomo, że tak jak płeć jest przede wszystkim pojęciem społecznym [gender], nie biologicznym [sex], tak i rasa jest społecznie definiowana, a więc i historycznie zmienna, co dotyczyło w dziejach postrzegania nawet tak wydawałoby się oczywistego wskaźnika jak kolor skóry.

Chodzi o zaszczytne socjalistyczne tradycje, które nijak się mają do zabijania dzieci i innych bezbronnych cywilów. Izrael wykręca kota ogonem i przedstawia własny atak jako prawomocną obronę. Fakty jednak mówią co innego. Nie jest to oczywiście pierwszy przypadek tej serii; jeden z głośniejszych poprzednich był o tyle niewygodny dla wizerunku państwa cywilizowanego, że dokonany został skrytobójczo – ofiarą polonu [metody Putina, może podsunął to rozwiązanie jakiś były agent KGB, jakich do Izraela wyemigrowało na pewno sporo] padł niezmiernie popularny szef partii Fatah Yaser Arafat.

Wojowniczy premier izraelski od pewnego czasu usilnie poszukuje sposobności wykazania się męstwem [to znaczy nie swoim lecz] izraelskiego żołnierza. Z Iranem nie wyszło, bo niestety to Obama, a nie jego prawicowy rywal, mający w tej sprawie takie samo zdanie, wygrał wybory. A w Izraelu wybory za pasem, w styczniu. Cóż prostszego niż militarna akcja, dająca na pewno więcej punktów niż jedynie sama wojskowa parada. Traf – fatalny dla wizerunku owego watażki i jego rządu – że świat poznał prawdziwe tło ataku rakietowego na dowódcę wojskowego Hamasu. Otóż całkowicie wbrew izraelskiej propagandzie, z udziałem Egiptu przygotowano układ rozejmowy, jaki miał podpisać tenże komendant. Nie podpisał.

O charakterze tej wojny mówi najlepiej rażąca dysproporcja ofiar po obu stronach konfliktu, wynikająca przede wszystkim z nierówności uzbrojenia. Hamas dysponuje jedynie irańskimi rakietami krótkiego zasięgu, które nie są żadną przeciwwagą dla nowoczesnego arsenału Izraela. Wszak Obama, który jeszcze niedawno wykonywał pewne gesty pod adresem Palestyńczyków [zgoła inny gest wykonał jego niesławnej pamięci kontrkandydat wyborczy], ale dziś powrócił do starej amerykańskiej śpiewki, piejąc – co przykro się słyszy z ust bądź co bądź inteligentnego człowieka – o immanentnym prawie Izraela do obrony. No cóż, obecny prezydent USA jest prawnikiem z wykształcenia, a prawo czy prawoznawstwo to nie nauka o rzeczywistości empirycznej, lecz dyscyplina, jaką Max Weber zaliczał do dogmatycznych – dzisiaj powiedzielibyśmy łagodniej, formalnych, obcujących jedynie z tworami myśli, a z ich rzeczywistym podłożem tylko w sposób bardzo pośredni i zniekształcony. Prawnik, tak jak polityk, ma na oku cel praktyczny; dla uczonego celem jest poznanie świata, z którego to dopiero mogą wyniknąć praktyczne konsekwencje.

W wyniku wspomnianej fali zmian w państwach arabskich Palestyńczycy są też w zmienionej, lepszej sytuacji. Widać to po zachowaniu premiera Egiptu, znaczącej siły w regionie, który natychmiast pojawił się na miejscu, od razu włączając się do przynajmniej prób rokowań, jakie mogłyby położyć kres przelewowi krwi. Z taką samą misją poleciał do Tel-Awiwu i strefy Gazy sekretarz ONZ, swój głos dołączyła Unia.

Izraelczycy trzymają w pogotowiu powołanych pod broń rezerwistów, ale – przynajmniej na razie – nie wydaje się, by w grę wchodził atak en masse. Przez bombardowania, idące w ślad za tym zastraszenie ludności [co ponownie nie zgadza się z koncepcją wyalienowanego rządu] Izraelczycy chcą prawdopodobnie wytargować jak najkorzystniejsze dla siebie warunki rozejmu. Rozejmu, jaki jednak, nie ma się co łudzić, nie zakończy tego konfliktu. Krokiem na tej drodze byłyby dalsze postępy w dziele utworzenia pełnoprawnego i uznanego przez społeczność międzynarodową państwa palestyńskiego. Izrael ma wielu innych sąsiadów, na których patrzy niechętnie, mówiąc łagodnie. Ale agresja wykazywana wobec narodu palestyńskiego nie ma precedensu.

Jacek Tittenbrun


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku