PiS zdołał zgromadzić niewielki, lecz już znaczny arsenał atutów, który pozwoli tej partii umocnić pozycję i w perspektywie najbliższych lub przyszłych wyborów sięgnąć po władzę. Będzie ona nietrwała, skazana na klincz i mniejszościowa, jednak symptomy nadchodzącego końca ery Tuska są znamienne.
Władzy jeszcze wydaje się, że z szyldem PO będą kojarzyły się ludności wyłącznie ochy i achy znanych reżyserów, aktorów, sportowców i szansonistek oraz koncyliacyjne i gładkie, choć wygłaszane nie bez emocji wystąpienia Prawdziwego Męża Stanu (skontrastowane z groteskową buńczucznością pociesznego grubaska), a także względny spokój i przewidywalność przeciwstawione szaleństwu głównego oponenta. Sprzymierzeńcem Donalda Tuska nie jest już Jarosław Kaczyński ze swoją sektą smoleńską. Przestał mu sprzyjać również układ sił w mediach głównego nurtu, jednak nie tylko to zachwieje pozycją panującego dworu.
Rządy jaskiniowców
Mimo że Tuskowi nie zagraża żaden Miller, Palikot czy inny Pawlak, dorobił się on w ostatnich latach potężnego wroga, którym stały się jego własne kadry osadzone w samorządach, a także w zagarniętych do spółki z PSL resztkach sektora publicznego, którego jeszcze nie zmiotła prywatyzacja. Wciąż sporą masą instytucji z problemami, których rozwiązywanie wymaga rozmaitych umiejętności i kompetencji, zarządza sitwa zupełnie do siebie podobnych biurokratów, ogarniętych manią szaleńczej prywatyzacji, rozmiłowanych w gnębieniu ludzi drożyzną, czynieniu intratnych umizgów gminnym namiestnikom wielkich firm i lokalnym proboszczom, a w samorządach dużych miast – kamienicznikom. Na notowania PO zapracuje nie tylko twarz Tuska, lecz także pozaparlamentarne praktyki jego lokalnych namiestników, których to praktyk nie przesłonią nawet największe zawody w kopaniu piłki.
Ilustracją pozawarszawskich zwyczajów partii rządzącej jest życie i twórczość Marka W., prezesa Kolei Śląskich, odwołanego po zatrzymaniu pociągów w całym województwie. Jest on podejrzewany o znaczne wpływy wewnątrz partii z racji tego, że stołek prezesa Kolei Śląskich objął poza konkursem, jedynie dzięki protekcji Adama Matuszewicza – marszałka województwa śląskiego. Dopiero po aferze z paraliżem Kolei Śląskich zainteresował on prasę. Wyszło na jaw, że protegowany marszałka w przeszłości rujnował Kopex Leasing Sernice – firmę, której był prezesem w latach 2001-2002, a po drodze do Kolei Śląskich prezesował klubowi GKS Katowice oraz Przedsiębiorstwu Robót Kolejowo-Budowlanych SA w Sosnowcu (gdzie wpierw był wiceprezesem, potem prezesem, który z racji wielomilionowych długów wnioskował o upadłość firmy). Sprawa działania na szkodę Kopex Leasing Service do dziś toczy się przed sądem. Żona Marka W. od dwóch lat pracuje w Górnośląskim Przedsiębiorstwie Wodociągowym.
Na popularność obozu władzy wpłynie też w końcu to, że powiększa się w Polsce nie tylko obszar nędzy i rozpaczy, lecz także obszar takiej nędzy i rozpaczy, którego nie sposób opuścić transportem publicznym i gdzie wszystko jest prywatne, więc coraz droższe i trudniej dostępne.
Takim miejscem są Dobczyce (liczące blisko 6,3 tys. mieszkańców, położone 30 km od Krakowa, 15 od Wieliczki), gdzie kończy się zasięg PKS. Z jakiegoś powodu cały transport z Krakowa – najbliższego miasta wojewódzkiego – w ciągu ostatnich 20 lat stopniowo oddawano w ręce prywatnych firm. Mieszkańcy Dobczyc pracujący w większych miastach, np. Krakowie czy Wieliczce, a niezmotoryzowani, polegają wyłącznie na kilku prywatnych firmach przewozowych, z czego żadna nie przestrzega zasad bezpieczeństwa. Miejsc siedzących w takim busie jest kilkanaście, ale potrafią one zmieścić znacznie więcej, np. kilkadziesiąt osób. W „godzinach szczytu" gdy np. ludzie wracają z pracy, samochody są po brzegi zapchane, pasażerów tłoczy się w nich na stojąco. Niebezpieczeństwo na jakie każdego dnia narażają się ci ludzie pozostaje póki co poza zasięgiem zbiorowej wyobraźni, bowiem tak się szczęśliwie złożyło, że dotąd na tej trasie, od czasu zagarnięcia jej przez prywatny sektor, jedynie 7 pasażerów zostało ciężko rannych. Częściej to busy nie wytrzymują nadmiernego obciążenia i rozkraczają się w pół drogi. Cała ta przyjemność kosztuje podróżnego 12 zł w obie strony.
Ślady tęsknot za dzikim zachodem oraz umiłowanie darwinizmu społecznego, choć tępione w samym otoczeniu premiera i rugowane z medialnej narracji władzy, w lokalnych strukturach PO pełnią często rolę myśli jedynie słusznej. To, co sitwa Millera zamyślała i czyniła połowicznie, ze skrupułami i odruchami sprzeciwu wewnątrz własnej formacji, samorządowcy Tuska realizują z otwartą przyłbicą. Nasilenie kryzysu sprawi, że powodowane tym uciążliwości będą bardziej odczuwalne, a narastająca apatia i poczucie beznadziei odstręczy wczorajszych wyborców PO. Nie pomoże też Tuskowi panoszący się w gminach nepotyzm i sobiepaństwo, którego nie sposób uniknąć w środowisku trzęsących Platformą młodych jaskiniowców zakochanych w myśli Korwina-Mikke, upatrujących dziejowej konieczności w niszczeniu na wszelkie sposoby sektora publicznego i dawaniu popalić ludziom biedniejszym.
Bezwład i trotyl
Wbrew temu, co władza mniema, nie sprzyja jej również propagandowa gra głównych sił politycznych wokół katastrofy smoleńskiej. Na wywody tzw. komisji Macierewicza rząd nie odpowiada żadnym realnym kontrargumentem. Politykom PO i PiS wydaje się, że eskalacja konfliktu jest na rękę obu stronom. W rzeczywistości korzysta na tym wyłącznie partia Kaczyńskiego, tworząc ze swojej narracji kompilację bogoojczyźnianych uniesień i mowy pseudoeksperckiej, pozorującej rzeczywiste intencje wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Strategia rządu polegająca na wykpiwaniu wszystkiego co o katastrofie smoleńskiej mówi PiS, sprawia, że nie mają oni przeciw sobie żadnych kontrargumentów, nie muszą się wysilać w realnej dyskusji. Mogą bez przeszkód budować w swojej sekcie smoleńskich płaczek poczucie, że wokół wypadku samolotu istnieją jakieś głęboko skrywane sekrety.
Najwięcej zyskali mogąc ogłosić, że mieli rację żądając ekshumacji ofiar, bo rzeczywiście pomylono zwłoki Ryszarda Kaczorowskiego i Anny Walentynowicz. Gdyby w byle wypadku drogowym pomylono ciała ofiar, a zeznający na jego temat świadek popełniłby samobójstwo (czy świadek był ważny czy nie, to nieistotne), można by przypuszczać, że prokuratura weźmie pod uwagę rozmaite warianty, w tym próbę matactwa i nie sposób byłoby to obśmiać.
W sprawie smoleńskiej pada mnóstwo półprawd i kłamstw, a rząd – ku uciesze „prawdziwych Polaków" – od początku sprawia wrażenie, jakby miał do ukrycia jakieś własne niedbalstwo lub korupcję. Sekta Macierewicza może z łatwością przekuwać to w teorię o zamachu. W ten sposób wokół wypadku komunikacyjnego kanalizuje część społecznego gniewu, który już zdołała przekuć we wzrost notowań. Czyni nadzwyczaj sprawnie, a pomaga jej nie tylko narastająca inercja władzy, lecz również zmiana układu w mediach głównego nurtu – kolejny symptom mijania epoki Tuska.
Zmierzch bożków
Układ zapewniający władzy absolutny monopol na kreowanie życia politycznego, określanie ram jego języka, hierarchizowanie tematów i postaci oraz decydowanie co stanowi wartą eksponowania sensację, lub przeciwnie – nadaje się do zapomnienia, ulega zmianie na korzyść dotąd głównego schwarccharakteru. Utrata wiarygodności mediów głównego nurtu, dla humoru nazywana m.in. kryzysem czytelnictwa, wytrąca władzy jedno z podstawowych narzędzi jej funkcjonowania. Słusznie mniemają upudrowani krajowi żurnaliści, że kryzys będzie ich stopniowo zmiatał, a ich aktywność uczyni bezużyteczną, bo pozbawioną publiczności, a więc splendoru i wpływów. W układzie medialnym, w którym miłość do Tuska panowała dotąd twardo i niepodzielnie, rozpoczyna się rewolucja, której z rozmachem dokonują nacjonaliści, „nowocześni endecy" i inne upiory. W mediach następuje przesunięcie dominujących poglądów. Jarosław Kaczyński i jego partia – do niedawna pozbawieni w tej sferze wpływów i pełniący rolę dyżurnych straszydeł nie tylko dla prorządowych dziennikarzy, lecz również niemal całego towarzystwa z pretensjami: aktorów, celebrytów, „autorytetów moralnych", czyli wszystkich, na których chce się ostrzyć język nienawiści – zdołali przez lata wyhodować własną odmianę takiej świty.
Zdobycie przewagi w walce o rząd dusz ułatwią Kaczyńskiemu umocnione imperia medialne Tadeusza Rydzyka, Tomasza Sakiewicza i zdobywające coraz większe wpływy środowisko skupione wokół Pawła Lisickiego i braci Karnowskich. Mediom tym nie doskwiera kryzys czytelnictwa, nie boją się Internetu, piractwa ani tabletów, a tworzone przez nich środowiska przejęte są poczuciem misji, towarzyszy im uniesienie patriotyczne i duch odnowy moralnej, a więc stan maniakalny. Do plejady znakomicie sprzedających się czasopism o tym profilu dołączyć ma niebawem telewizja Bronisława Wildsteina. Media Kaczyńskiego nie muszą obawiać się Internetu, gdyż ich odbiorcy, jak w ogóle adresaci oferty politycznej PiS, to nie jest zinternetyzowana publiczność wielkomiejska. Zapaść cywilizacyjna Polski nie przejawia się jedynie w bogoojczyźnianej frazeologii polityków i średniowiecznym prawodawstwie, lecz również widać ją w tym, że osiągnięcia postępu technologicznego poza dużymi miastami nie są wcale tak powszechnie dostępne. Nadworni żurnaliści skrajnej prawicy – wraz z odpowiednio spreparowanymi propisowskimi celebrytami i „autorytetami moralnymi", którymi PiS nauczył się grać od Tuska i Andrzeja Wajdy – są zjawiskiem w fazie wzrostu, przechodzą okres heroiczny.
W obozie przeciwnika panuje z kolei poczucie schyłkowości, pogłębiane kolejnymi falami cięć i zwolnień, perspektywą zamykania tytułów prasowych i regionalnych oddziałów stacji telewizyjnych. Postępująca od dwóch dekad tabloidyzacja sprawia, że media głównego nurtu nie wytrzymują zderzenia z Internetem. Kurczą się zyski wypracowywane przez celebrytów i celebransów telewizyjnych serwisów informacyjnych, programów publicystycznych, itp. Rozwój Internetu sprawił, że podobnej doniosłości i rangi treść może produkować każdy użytkownik komputera z kamerą czy choćby klawiaturą. Nie trzeba mu przy tym płacić gwiazdorskich uposażeń, prawić komplementów, pudrować nosa ani masować palców u stóp. Z obiegu zbiorowej komunikacji wypiera dotychczasowe media również narastające poczucie ich niewiarygodności. Celebryci i celebransi byli bodaj jedyną grupą zawodową, która bez zastrzeżeń przyjęła serwowany przez władze fałsz kryzysowych konieczności. Sami przez lata wtłaczali w ludność prymat produkowania dóbr w szaleńczych ilościach i tempie nad sprawiedliwym ich podziałem, a także darwinizm społeczny, uwielbienie pieniądza, paciorek, konformizm, zakłamanie, egoizm i znieczulicę (mimo prezentowania ckliwych porywów charytatywnych). Szaleńczą, alienującą i otępiającą harówę za grosze podnosili publicznie do rangi cnoty, a najwytrwalszym wołom obiecywali karierę, dobrobyt i splendor. W procesie transformacji ustrojowej media stały się głównymi orędownikami atomizacji społecznej, a także przemocy, arogancji, zidiocenia i pogardy silniejszych dla słabszych. Sącząca się z nich propaganda przez lata podsuwała ludziom obraz mędrca Leszka Balcerowicza, a Georga W. Busha mianowała wytwornym humanistą i gołąbkiem pokoju. Wychowane na tym pokolenie wyżu lat 80. przywitało kryzys całkowitym zaskoczeniem. Gdy w 2008 r. pojawiły się pierwsze prognozy nadciągających problemów, skrzętnie zakrzykiwano je Balcerowiczem. Konieczność deregulacji, prywatyzacji i komercjalizacji wszystkiego nadal była mantrą, tak jak wtedy, gdy zamiast umów śmieciowych wprowadzano „elastyczne formy zatrudnienia".
Zadanie kłamu neoliberalizmowi, które za sprawą kryzysu dokonało się samo, nieuchronnie zadało kłam również jego ideologom i propagandystom. Skrajna prawica, próbująca zagospodarować tak narastający gniew, jak i potrzebę nowego nazwania zbiorowej rzeczywistości, lub – wedle życzeń – wygrzebania zatęchłych trucheł Boga, Honoru i Ojczyzny, umiejętnie wchodzi w buty wczorajszych oponentów. Powolne wypalanie się obozu władzy daje pisowskim inżynierom dusz możliwość manewru i ofensywy. Na prowincji, w miarę przetaczania się przez nią kolejnych fal kryzysu, środowiska Sakiewicza, Rydzyka, Lisickiego i Wildsteina mają ambicję wyrwania władzy kawałka monopolu na rację. Pragną mobilizować ludzi i przedstawiać ich skłonności myślowe, a emocje uczynić jeszcze bardziej zapiekłymi, lecz kierować je na sprawy abstrakcyjne, odległe lub nierzeczywiste. Zanim i ta narracja utraci ostatecznie wiarygodność, ma szansę wejść w buty poprzedniczki i zapewnić Kaczyńskiemu trwałą bazę społeczną, z którą Tusk, chcąc zachować całość lub część wpływów, zmuszony będzie paktować i lękać się jej.
Michał Radziechowski
Artykuł pochodzi z "Le Monde diplomatique - edycja polska".