Tego rodzaju antymuzułmańska propaganda przedstawia islam jako religię – czy może raczej ideologię (religia bowiem, jak wiadomo, ze swej natury jest dobra) – którą cechuje nietolerancja, fanatyzm i skłonność do deptania jednostkowych swobód. Mogłoby się więc wydawać, że właśnie te przypisywane islamowi cechy budzą dezaprobatę jego prawicowych krytyków, którzy domniemanemu islamskiemu zagrożeniu przeciwstawiać będą afirmację jednostkowej autonomii, tolerancji i wolności myślenia. Nic bardziej błędnego. Lejtmotywem tego typu propagandy jest bowiem teza, zgodnie z którą fakt, że kultura zachodnia nie ma dostrzeganych u muzułmanów cech, uznawany jest za dowód jej słabości i zapowiedź upadku. Jak w opublikowanym swego czasu w Przewodniku Katolickim tekście pisał Jerzy Marek Nowakowski: „Dziesiątki tysięcy rdzennych Europejczyków przechodzą na islam. W zderzeniu permisywnej i bezideowej cywilizacji konsumpcyjnej z kulturą i cywilizacją zakorzenioną w religii pojmowanej totalnie i integrystycznie konsumpcjonizm przegrywa”.
Zatem według prawicowych publicystów zachodnie społeczeństwa przegrywają z islamem, ponieważ są bezideowe. Aby zaś z nim wygrać, musiałyby uwierzyć we własne wartości z tą samą co wyznawcy islamu siłą.
O jakie jednak wartości tu chodzi? Bynajmniej nie o idee w rodzaju demokracji czy praw człowieka, które wydają się zbytnio „permisywne” i bardziej związane z rozumem niż z wiarą. Wiceprzewodniczący francuskiego Frontu Narodowego Bruno Gollnisch w wywiadzie dla polskiego internetowego pisma Bibuła twierdzi, że przyczyną ulegania przez zachodnie społeczeństwa muzułmańskiej ekspansji są procesy laicyzacji, które doprowadziły „do zepchnięcia kościoła katolickiego do zakrystii”. Nasuwa się zatem wniosek, że właściwą metodą powstrzymania owej ekspansji jest odwrócenie wspomnianych procesów. Tropem tym podąża cytowany już Nowakowski, który głosi, że w wojnie cywilizacji zwycięstwo Zachodowi zapewnić może jedynie „twarda prezentacja naszych chrześcijańskich korzeni i tożsamości”.
Receptą na powstrzymanie islamu ma być zatem nie tyle zaproponowanie czegoś odmiennego, ile upodobnienie się do niego. Wszelkie frazesy o „chrześcijańskich źródłach zachodniej idei wolności i praw człowieka” służą jedynie maskowaniu brutalności głoszonej przez prawicowych ideologów tezy, że aby nie ulec muzułmanom, musimy stać się podobnie fanatyczni i dogmatyczni jak oni. Jedyna różnica między nami a wyznawcami islamu ma polegać na tym, że my mamy walić czołem o ziemię przed innymi, bo ponoć naszymi własnymi, fetyszami, i trząść się ze strachu przed złamaniem trochę innych tabu. To, co w wydaniu islamskim jest fanatyzmem, okaże się wówczas godną pochwały wiernością narodowym i religijnym korzeniom, a „mnożenie się jak karaluchy” – „otwieraniem się na dar życia” i spełnianiem patriotycznego obowiązku.
Nic zatem dziwnego, że pomimo wszystkich inwektyw, jakie formułowane są pod adresem islamu w wypowiedziach prawicowych autorów, często wydaje się on obiektem skrytego podziwu. Widać to szczególnie w łatwych do napotkania w internecie komentarzach dotyczących gejów, feministek, krytyków Kościoła czy religii i w ogóle wszystkich żyjących w zachodnich społeczeństwach osób, które odrzucają tradycyjne normy moralne, religijne i obyczajowe. Ich prawicowi adwersarze często piszą, jakoby ci rozwydrzeni lewacy „mieli szczęście”, że nie żyją w kraju muzułmańskim, przy czym czasem dodają niepozbawione fascynacji opisy prezentujące okropieństwa, jakie by ich tam za „niesłuszne” czyny i wypowiedzi spotkały.
Obraz świata muzułmańskiego, jaki napotykamy w wypowiedziach prawicowych autorów, jest niewątpliwie karykaturalny i wypaczony. Twierdzenie, że islam od zawsze i z samej swej natury jest religią nietolerancji i fanatyzmu, nie znajduje bowiem potwierdzenia w faktach. W istocie islam aż po XVIII wiek był bardziej tolerancyjny od chrześcijaństwa, a późniejsze złagodnienie tego ostatniego nie wynikało z wewnętrznej przemiany, lecz było raczej wymuszone procesami laicyzacji. Nie zmienia to oczywiście faktu, że współcześnie społeczeństwa muzułmańskie są z reguły mniej zsekularyzowane niż chrześcijańskie (które w wielu wypadkach należałoby raczej określić jako postchrześcijańskie) i działają w nich wpływowe ugrupowania polityczno-religijne rzeczywiście wykazujące się cechami, które prawicowi autorzy przypisują islamowi jako takiemu. Islamiści stanowią zatem istotne zagrożenie, ale jest to zagrożenie dla wolności mieszkańców świata muzułmańskiego. Dla społeczeństw zachodnich islamskie mniejszości z pewnością nie stanowią jednak politycznego problemu, a w Polsce, gdzie muzułmanów jest garstka, postrzegać ich w tych kategoriach mogą jedynie maniacy. Ktoś, kto tu mieszka, a komu nie podobają się narzucane przez islamistów pomysły na życie, powinien raczej pomyśleć nad tym, jak przeciwstawić się ich lokalnym imitatorom.
Piotr Rymarczyk
Artykuł pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".
Fot. Wikimedia Commons