5 stycznia 2012 roku 29-letnia reporterka tygodnika „Stern” Laura Himmelreich spotkała się w hotelowym barze z 67-letnim byłym ministrem niemieckiej gospodarki, politykiem partii FDP Rainerem Bruederlem. Ona zapytała go o politykę, on jej odpowiedział, że mogłaby swoim ciałem wypełnić bawarski strój regionalny, w którym mocno eksponowany jest biust. Pojawia się pytanie: czy dorosły mężczyzna odzywa się tak do dorosłej kobiety? Czy to tak zwany gruby żart nieokrzesanego polityka, czy może przejaw seksizmu? A może należy uznać, że istnieje granica, poza którą obca kobieta nie powinna stawać się bohaterką rubasznych żartów? Media podchwyciły temat, polityk padł ofiarą własnych słów, dziennikarka ma swoje pięć minut, świat zaś znowu nie wyciągnie z tego wydarzenia lekcji.
Chociaż wszyscy wiemy, czym objawia się seksizm, chociaż wszyscy mówimy o równouprawnieniu ze względu na płeć, nadal kobiety postrzegają siebie i są postrzegane przede wszystkim przez pryzmat wyglądu. Czy gdyby Laura Himmelreich była podstarzałą, nieatrakcyjną kobietą z wąsikiem i odrostami, polityk zwróciłby się do niej w ten sam sposób? Nie wydaje się. Co więcej, nie wydaje się, by w ogóle zwrócił na nią uwagę. Bo w XXI wieku, mimo wysiłków feministek, nadal największe znaczenie ma wygląd, ten złudny i niszczący beauty myth, jak nazwała go Naomi Wolf, a tym, co się najlepiej sprzedaje, jest seks, w dowolnej konfiguracji: seks i polityka, seks i show biznes, seks i sport.
W Żywych lalkach. Powrocie seksizmu Natasha Walter, autorka pamiętnego Nowego feminizmu, napisała: „Kiedyś wydawało mi się, że wystarczy ustanowić zasady dotyczące równości, a tkwiące w kulturze relikty seksizmu znikną na zawsze. Muszę przyznać, że się pomyliłam”. O backlashu, czyli konserwatywnej reakcji na feminizm w wymiarze politycznym, społecznym, ekonomicznym i kulturowym, pisała już Susan Faludi w książce Backlash: niewypowiedziana wojna przeciwko amerykańskim kobietom. W 1990 roku Naomi Wolf wydała książkę The Beauty Myth, w której dowodziła, jak kulturowe wzorce urody skierowane zostały przeciwko kobietom, by raz jeszcze wskazać im, gdzie jest ich miejsce. Z tego punktu widzenia książka Walter zdaje się nie być niczym nowym. Jednak autorka prawie 20 lat po The Beauty Myth zdecydowała się rozejrzeć po społeczeństwie – w jej przypadku brytyjskim – by upewnić się, że dwa silne wyznaczniki seksizmu, czyli „obowiązkowy kanon urody” oraz swoboda seksualna, na dobre się w nim zadomowiły i rządzą duszami najmłodszych Brytyjek. W swojej książce schodzi do coraz niższych kręgów popkulturowego piekła, by raz jeszcze pokazać absurdy, w jakie niewidzialne reguły wtłaczają kobiety. Reguły te pod pozorem feministycznego wyzwolenia czynią z kobiet niewolnice centrów handlowych, salonów urody, chirurgii plastycznej, medycyny i pornobiznesu w wydaniu domowym i na szerszą skalę.
Walter zaczyna przygodę z otwieraniem oczu czytelniczkom od opisu klubów, w których urządzane są konkursy na „Kociaki w łóżku”, czyli najseksowniejsze, a więc najbardziej roznegliżowane i najodważniejsze dziewczyny. W konkursach tych chodzi przede wszystkim o to, by pokazać jak najwięcej ciała. Te regularnie odbywające się seanse publicznego upokarzania dziewczyn nieświadomych do końca roli, jaką odgrywają – bycia wykładanymi przed pijanym męskim tłumem niczym towar na ladę – przypominają pamiętny program telewizyjny „Girls Gone Wild”, choć przy brytyjskich wyczynach klubowych GGW wydaje się niewinną zabawą. W amerykańskim show kilku operatorów odwiedzało miejsca, w których pojawiały się atrakcyjne kobiety, jak plaże, kluby, parki, i przy okrzykach zebranych, wzywało wybrane dziewczęta do pokazania piersi. Operatorzy tłumaczyli potem, że dziewczyny nie były do niczego zmuszane, miały wybór, a poza tym chodziło jedynie o zabawę.
Ta „zabawa” i „wybór” to kluczowe słowa, które przewijają się również u Walter. Rozmawia ona z uprawiającymi regularnie i bez zobowiązań seks nastolatkami, z byłymi i obecnymi prostytutkami, tancerkami w klubach erotycznych, z pokazującymi swoje ciało „kociakami” czy „króliczkami”, dla których pojawienie się na okładce „świerszczyka” dla panów to szczyt kariery zawodowej, i zastanawia się, jak to się stało, że kobiety tak nisko upadły. Kiedy doszło do sytuacji, w której nie wiedza i edukacja, lecz odchudzone ciało, blond włosy i sztuczna opalenizna oraz odpowiedni rozmiar miseczki stanika pozwalają kobietom czuć się wartościowymi. Walter pokazuje, jak backlash wdarł się kuchennymi drzwiami do naszego prywatnego i publicznego życia. Opisuje wzór wychowywania chłopców i dziewczynek, podział – jakże fałszywy – na niebieski i różowy, na samochody i lalki, na zachowanie agresywne i uległe, zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa. Pokazuje jak – za pomocą mediów, przemysłu rozrywkowego i zabawek dla dzieci – godzimy się na utrwalanie stereotypów i tradycyjnego podziału ról płciowych.
Raz jeszcze tłumaczy, jakiego spustoszenia w wyobraźni i marzeniach dziewczynek dokonało pojawienie się na rynku lalek typu Barbie i Bratz – z jakimi niewyobrażalnymi i niemożliwymi do realizacji oczekiwaniami kazały one się zetknąć małym dziewczynkom, które wzorując się na idealnie chudych i ubranych lalkach, marzą, by być szczupłymi i pięknymi księżniczkami, z jedną tylko ambicją: troski o wygląd. Te same dziewczynki dorastają obsesyjnie się odchudzając, interesując się jedynie ciuchami i dietami. Proces społecznej edukacji dziewczynek i budzenia w nich aspiracji do „jedynego słusznego modelu” przedstawił Zbigniew Libera w dosadnym filmie Jak tresuje się dziewczynki, w którym kilkulatka zakłada biżuterię, maluje się, obsesyjnie piłuje paznokcie. „Coraz częściej można odnieść wrażenie, że lalki wymykają się ze sklepów z zabawkami i wkraczają do prawdziwego życia. Małe dziewczynki mają nie tylko bawić się lalkami: mają także wzorować się na swoich ukochanych zabawkach. Estetyka błyszczącego różu objęła już niemal wszystkie aspekty życia dziewcząt”. Dziewczynki mają być nie tylko urocze i śliczne, lecz także seksowne. Walter ze zgrozą opisuje jeden z supermarketów, w którego ofercie w dziale dla dzieci pojawił się minizestaw do ćwiczeń na rurze dla dziewczynek.
Wytresowana dziewczynka z wiekiem rozwija zainteresowania – w stronę chłopców, bo w końcu każda Barbie ma swojego Kena. Seks nie jest związany z miłością, jest zabawą, a także szansą na uzyskanie jeszcze większej kolekcji rzeczy – portret polskich nastolatek, choć dyskusyjny, pokazała Katarzyna Rosłaniec w filmie Galerianki. Za chwilę te dziewczęta przy aplauzie przepitych męskich głosów zaczną zrzucać publicznie ubrania, robić sobie zdjęcia hurtem wysyłane do magazynów dla panów, a po nocach tańczyć na rurze. I nikt ich do tego nie zmusza, bo mają przecież wybór. „Wybór” to słowo klucz powtarzane przez wszystkich: właścicieli pism pornograficznych, klubów erotycznych, domów publicznych. Ale ten wybór, tak przecież demokratyczny, oznacza albo podążanie za rówieśnikami, za innymi dziewczynami czy kobietami, albo wyłamanie się z zaklętego kręgu presji społecznej, jaką wytwarza grupa rówieśników w każdym wieku. Seks jest wszędzie, większość komunikatów reklamowych jest podszyta seksem, sceny erotyczne występują niemal w każdym filmie dla widzów powyżej 14 roku życia, internet ocieka seksem. A to wszystko zaczyna się już w ramach edukacji kilkuletnich dziewczynek, „za pośrednictwem postaci będących wzorami do naśladowania, za pośrednictwem mody, sposobu widzenia własnego ciała, a nawet zabawek. Ich wygląd – na przykład popularnych lalek Bratz – pokazuje, jakie są kulturowe oczekiwania: już od dzieciństwa dziewczynka ma być sexy. Z wydętymi ustami, zamglonymi oczami, z przesadnym makijażem, w błyszczącej biżuterii, w minispódniczkach i butach na wysokich obcasach(...)”. Ta seksualizacja kobiet, patrzenie na nie jedynie przez pryzmat ich wyglądu i płci, zaczyna się tak wcześnie, że późniejsza mowa o wolnym wyborze jest kolejnym rubasznym żartem. Jak napisała psycholożka Hanna Samson w felietonie dla „Wysokich Obcasów”: „Oto oferta dla małych dziewczynek. Nasza kultura wmawia już nie tylko kobietom, ale i dziewczynkom, że najważniejsza jest atrakcyjność seksualna. Jeśli dziewczynki jakimś cudem czy nadludzkim wysiłkiem rodziców jeszcze nie wiedzą, co to znaczy, to wkrótce się tego dowiedzą. (…) Gdy dziewczynki staną się dziewczynami, ich energia zostanie skierowana na upiększanie siebie. Będą przekonane, że wygląd decyduje o ich wartości, a najlepszą drogą do sukcesu jest rozebranie się w piśmie dla mężczyzn albo w nocnym klubie. Sponsoring? Filmik porno? Czemu nie? I tylko feministki nie są zachwycone. Nic dziwnego. Pewnie im zazdroszczą”.
Jednocześnie, jak mówi w The Beauty Myth Naomi Wolf, w micie piękna, którym żyjemy, chodzi nie tyle o kanon urody, choć ten na powierzchni także może nam otworzyć lub zamknąć wiele dróg w życiu, ile o kanon zachowania. W tak rozumianym micie urody backlash ujawnia się w pełnej krasie. Bo choć mamy równość w prawach obywatelskich, politycznych, choć kraje demokratyczne wprowadzają kwoty wyborcze, choć otwarcie mówi się o równaniu płac kobiet i mężczyzn, o obecności kobiet na najwyższych stanowiskach kierowniczych, to nadal – przede wszystkim za pomocą mediów – nagradzane są te zachowania, które promują „typowo” kobiece cechy, jak wrażliwość, uległość, nieśmiałość, bierność. Co więcej – i to jest druga część książki Walter – te zachowania, promowane poprzez wychowanie i wciąż funkcjonujące stereotypy, nadal próbuje się dowartościować za pomocą badań naukowych. Walter bierze na warsztat badania psychologiczne z ostatnich lat, które mają na celu utwierdzić nas w funkcjonującym od zawsze przekonaniu, że różnice między kobietami i mężczyznami mają podłoże biologiczne, a nie kulturowe, że dziewczynki są komunikatywne i empatyczne, a chłopcy mają lepsze rozeznanie w przestrzeni; to wszystko już znamy, bo takie wyniki prasa chętnie publikuje. „Biologiczne wyjaśnienia różnic między chłopcami i dziewczynkami wypierają wszelkie inne interpretacje i utwierdzają ludzi w przekonaniu, że nierówność płci jest czymś nieuchronnym”. Nieustająco badacze zajmują się udowadnianiem różnic między kobietami i mężczyznami, bo te usankcjonowałyby wreszcie istniejący seksizm, pozwoliłyby mu wyjść z szarej strefy i oficjalnie głosić, że dziewczynki nadają się tylko do klubów erotycznych i zaspokajania potrzeb mężczyzn, do których nadal powinna należeć większość dóbr ekonomicznych i praw. Jak pisze Wolf, „mit piękna w ogóle nie dotyczy kobiet. Tu chodzi o męską władzę, o zinstytucjonalizowaną męską władzę”. Jak podkreśla dalej, aż do rewolucji przemysłowej kobiety były zależne pod każdym względem od mężczyzn i instytucji patriarchatu, od państwa po Kościół. Od lat 40. XIX wieku, kiedy udział w gospodarce zaczęły mieć także kobiety, pojawiają się pierwsze fotografie nagich prostytutek, publikowane są pierwsze zdjęcia zderzające różne kanony piękna. Za pomocą technologii budzi się w kobietach potrzeby innego wyglądu, innych wzorców, innego zachowania. Powoli w publicznej debacie o pięknie zaczyna zanikać kobieta. Zastępuje ją ideał, fantom, Barbie, dopasowana do wymogów epoki: dziś przemysł kosmetyków, chirurgii plastycznej, bielizny – od erotycznej po retuszującą – obraca co roku miliardowymi zyskami. Bo z feministek kobiety zmieniły się w konsumpcjonistki. Zamiast walczyć o szacunek dla swoich ciał i o godność intelektualną, stałyśmy się – za własną zgodą – niewolnicami ideału piękna. Jak pisze dosadnie Wolf, „gospodarka, która jest całkowicie zależna od niewolników, musi promować wizerunki niewolników, które usprawiedliwią instytucję niewolnictwa. (...) Współczesna gospodarka jest zależna od reprezentacji kobiet tkwiących w micie piękna”, atrakcyjnych i konsumujących, w przeciwieństwie do brzydkich i roszczeniowych stereotypowych feministek.
Według Naomi Wolf kulturowa fiksacja dotycząca kobiecej szczupłości pojawiła się, gdy kobiety uzyskały prawa wyborcze i stopniowo uwalniały się od starych, krępujących wzorców kobiecości. Zaczęły pojawiać się w sferach zarezerwowanych dotąd dla mężczyzn: wtedy więzieniem dla nich przestały być domy, lecz stały się własne ciała. Mit piękna polega na strachu: jeśli nie będziesz taka jak inne dziewczynki, taka jak Barbie, nikt cię nie będzie lubił, nie zdobędziesz pracy, męża etc. To tępienie indywidualności i – niczym w społeczeństwach totalitarnych – podążanie ze strachu za jednym wytyczonym celem.
To, co łączy Wolf i Walter, to propozycja nowego spojrzenia na siebie – wolnych kobiet i mężczyzn, świadomych funkcjonujących stereotypów, wychodzących poza standardy kolorów niebieskiego i różowego, za którymi kryje się nieustająca walka o władzę. Wolf pisze o tym, do czego ta walka doprowadza, jak bardzo konserwatyzm nie chce oddać męskich instytucji władzy czy choćby podzielić się nimi. Walter pokazuje zaś, na jaki poziom świadomości i egzystencji spycha to kobiety, zwłaszcza młodsze pokolenia. Żyjemy w czasach, w których gruby żart polityka o piersiach dziennikarki jest równie niesmaczny, co budzący wesołość, podobnie jak żart o gwałcie na Ukrainkach. Na plotkarskich portalach typu Pudelek czy Kozaczek polskie celebrytki starają się doścignąć te zagraniczne, a jednocześnie wygrać konkurs między sobą. Niemal tak, jakby brały udział w zabawie typu: która więcej odsłoni, która założy bardziej wyzywającą kreację, bardziej powiększy sobie usta lub biust. Aktorki i piosenkarki zachwalają botoks, waginoplastykę i rozjaśnianie skóry. Tak jakby bez końca powtarzały, że zawsze mogą być piękniejsze, doskonalsze, mieć lepszy telefon i wyżej podniesione piersi lub bardziej rybie usta, a najwspanialszy jest Photoshop, bo on właśnie czyni kobiety takimi, jakimi zawsze chciały być – odrealnionymi. Taka kobieta to ideał pod każdym względem: raz, że spełnia męskie fantazje, a dwa – gdy już ma te piersi, kosmetyki i ciuchy dla siebie, bynajmniej nie w głowie jej takie trudne słowa, jak emancypacja, szklany sufit czy równe płace. Po co być obecną w liczącej się sferze politycznej czy ekonomicznej, kiedy można być po prostu piękną? Te kobiety stają się wzorem, do którego chcą dorosnąć wszystkie dziewczęta. W Polsce co druga nastolatka uważa, że jest za gruba. Ciekawe, dlaczego nie uważa, że nie jest za mądra. Uczucie niepewności i przekierowanie uwagi na problemy inne niż kwoty wyborcze, to cel backlashu, to prztyczek wymierzony feminizmowi.
Należę do pokolenia przełomów, które jeszcze pamięta stanie w kolejkach za jedzeniem, ale które w wieku kilkunastu lat zostało oświecone kulturą MTV. Nie trafia do mnie „mit piękna”, choć widzę jego skutki w młodszych o dekadę lub więcej kobietach, którym pewności siebie dodaje nie liczba przeczytanych książek, tylko znajomych na Facebooku. I nie interesuje ich backlash, tylko nowy błyszczyk do ust. Po co im feminizm, skoro mają wszystko, a to, czego nie mają, uzyskają własną urodą i ciałem? Backlash powoli osiąga swój cel. Gdzie znajdziemy ratunek? Walter pisze: „Odchodząc od determinizmu biologicznego, wkraczamy w świat prawdziwej wolności, w którym zachowania tradycyjnie kojarzone z męskością lub kobiecością wynikają z wolnego wyboru każdego człowieka”. Nie wiem, czy zgodzi się z tym cały potężny przemysł produkcji potrzeb i pragnień, marketing i reklama. Coś lub ktoś musi tę machinę nakręcać, a najlepiej robi to szeroko rozumiany „mit piękna”. W 2010 roku powstał blog o wiele mówiącej nazwie Szczucie cycem, gdzie zamieszczano wszystkie reklamy, w których występowały tytułowe piersi albo inne elementy kobiecego ciała, często w absurdalnym zestawieniu z młotami pneumatycznymi, wyprzedażami czy sprzętem elektrycznym. Unaocznia on proste podejście reklamodawców: seks się sprzedaje, a kobiece ciało przyciąga.
Natasha Walter, Żywe lalki. Powrót seksizmu, przeł. Elżbieta Smoleńska, Czarna Owca, Warszawa 2012.
Katarzyna Kazimierowska
Recenzja ukazała się pierwotnie w kwartalniku „Bez Dogmatu”.