Dramatyzm Kongresowego wołania o dialog i współpracę wybrzmiał mocno: pojawienie się listu szybko zarejestrowały media, nadając mu rangę poważnego głosu w debacie o „ideologii gender”, a tym samym sytuując hierarchów Kościoła i przedstawicielki Kongresu Kobiet w roli partnerów negocjujących przy jednym stole „projekt – leżącej wszystkim na sercu – wspólnoty”. Nikt nie pytał, o jakiej wspólnocie mowa, jakie są jej ramy, kogo ona dotyczy. W swoim liście Kongres Kobiet założył przecież, że „wspólny projekt” istnieje, trzeba tylko zadbać, by był realizowany zgodnie z duchem „ewangelicznej miłości, otwartości, odnowy i pragnieniem pokoju” emanujących z Adhortacji Apostolskiej Evangeli Gaudum. Założył też, że papież Franciszek jako autor Adhortacji jest w tej debacie po stronie Kongresu, a jako zwierzchnik Kościoła katolickiego jest w stanie zdyscyplinować polskich hierarchów jako swoich podwładnych.
Nie wiadomo, skąd się wzięło (i wciąż bierze) owo optymistyczne i pełne wiary przekonanie części środowisk kobiecych, w tym zwłaszcza zebranych w Kongresie Kobiet, że papież Franciszek stanowi „nową jakość” w Kościele katolickim, że stoi na czele tzw. Kościoła otwartego, z którym sensownie jest prowadzić dialog oparty o wspólne wartości na temat sytuacji kobiet. W czasie pierwszego roku swojego pontyfikatu papież Franciszek – poza miłymi gestami i czasem ciepłymi słowami – nie zrobił nic, by dowieść, że jego stanowisko w tak ważnej dla kobiet sprawie jak prawa reprodukcyjne różni się jakkolwiek od stanowiska jego poprzedników. We wrześniu 2013 roku na spotkaniu z katolickimi ginekologami otwarcie nazwał aborcję „częścią kultury śmiecia”[1], którą to wypowiedź powtórzył w styczniu 2014 roku podczas spotkania z dyplomatami akredytowanymi w Watykanie[2]. W sporze między ks. Wojciechem Lemańskim a arcybiskupem Henrykiem Hoserem, który w odpowiedzi na działania ks. Lemańskiego nie zawsze zgodne ze stanowiskiem przełożonych pozbawił go misji kanonicznej, czyli prawa do nauczania w imieniu Kościoła, oraz zakazał mu zabierania głosu w mediach, papież Franciszek podtrzymał w listopadzie 2013 roku decyzję abp. Hosera (ks. Lemański został odwołany z funkcji proboszcza parafii w Jasienicy w powiecie wołomińskim oraz wysłany na wcześniejszą emeryturę). Dowiódł tym samym, że stoi na straży hierarchicznej struktury Kościoła, której istotą jest dyscyplina i posłuszeństwo wobec zwierzchników, że reprezentuje instytucję Kościoła, w której nie ma miejsca na rozłamy czy nawet „własne zdanie” duchownych (chyba że to „własne zdanie” wyraża idee bardziej reakcyjne niż te oficjalne).
Optymizm czy może raczej naiwność Kongresu Kobiet co do oceny możliwości i woli papieża Franciszka do podjęcia działań dyscyplinujących polskich hierarchów to jedno[3]. Drugie to polityczna strategiczność Kongresu Kobiet. Ma ona na celu z jednej strony stworzenie wrażenia, że „światły” Kościół i światłe kobiece elity są w stanie się porozumieć i stworzyć wspólny front przeciwko Kościołowi „wstecznemu”, a z drugiej strony przyciągnięcie kobiecego katolickiego elektoratu „spod znaku światła” i włączenie go we własne szeregi. Strategiczność ta jest w moim odczuciu chybiona, gdyż opiera się wyłącznie na wyobrażeniu elit o istnieniu Kościoła otwartego/postępowego/nowoczesnego w opozycji do Kościoła tradycyjnego, zamkniętego na zmiany czy choćby dialog o nich, Kościoła wstecznego – wyobrażeniu niczym nieuzasadnionym, sprzecznym z faktami, życzeniowym. Jest ona też niestety szkodliwa, gdyż zasadza się na uznaniu pozycji Kościoła jako hegemona – podmiotu, bez woli i zgody którego niemożliwe jest prowadzenie w Polsce polityki równościowej i antydyskryminacyjnej. Tymczasem jej wdrażanie spokojnie może się obyć bez aprobaty Kościoła, gdyż wynika ono z zapisów konstytucji oraz licznych ustaw krajowych i międzynarodowych, które Polska zobowiązała się respektować. Zaadresowanie wspomnianego listu do papieża jako głowy Kościoła, ale też głowy obcego państwa, nie zaś do stosownych polskich władz świeckich: ministrów, premiera czy prezydenta utwierdza tę hegemoniczną pozycję Kościoła, docenia go jako poważnego politycznego rozgrywającego. Sygnatariuszki piszą list do papieża w rocznicę przyznania Polkom praw wyborczych, a więc tych jak najbardziej świeckich praw kobiet do politycznego współdecydowania o kształcie państwa, wyrzekając się tym samym własnej sprawczości i oddając w opiekę „Jego Świątobliwości”. W liście język świecki – odwołania do zapisów antydyskryminacyjnych – przeplata się z kościelną tytulaturą i cytatami z pism religijnych, potęgując wrażenie, że interwencja papieża w sprawy dotyczące sytuacji kobiet w Polsce jest jak najbardziej pożądana i uprawniona.
Jest wszakże w liście miejsce, w którym uderzanie w religijną nutę brzmi fałszywie. Chodzi o cytat ze św. Pawła: „Nie masz Żyda, ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety, albowiem wszyscy jesteście jednym w Chrystusie”, błędnie przypisany Jezusowi i zinterpretowany jako postulat równości doczesnej, a nie, zgodnie z intencją mówiącego i kontekstem wypowiedzi, niebieskiej, pośmiertnej. Można w tej pomyłce dostrzec zwykły „lapsus językowy”, ale można też na jej podstawie wysnuć wniosek, że religijny, kościelny język, którym posługują się sygnatariuszki listu do papieża, nie jest w istocie ich językiem. Ten „nie własny język” został zresztą szybko wytknięty Kongresowi Kobiet przez komentujących list duchownych: został on obnażony jako strategiczny i to strategiczny nieudolnie, głos z innego porządku, który w tej sytuacji wybrzmieć musiał fałszywie.
List Kongresu Kobiet do papieża nie przeszedł bez echa w środowiskach feministycznych, których część zareagowała na niego krytycznie: Kinga Dunin wykpiła list jako „adres do cara”, Codziennik Feministyczny ostro odciął się od kobieco-wspólnotowego tonu, w który uderzył Kongres, zaś Bożena Keff napisała prześmiewczą „odpowiedź papieża” na tę skargę „córek” do „ojca w wierze”[4]. Media głównego nurtu tych odpowiedzi nie zarejestrowały, traktując je w najlepszym wypadku jako „spory w rodzinie”. Krytyczne głosy zebrała jednak Agnieszka Graff i odpowiedziała na nie na łamach Dziennika Opinii w artykule „Gender i polityka, ale ta prawdziwa”[5].
Z wywodu Graff, który zbierał, rekonstruował, a następnie pokazywał jako nieskuteczne różne feministyczne strategie radzenia sobie z atakiem Kościoła i prawicowych polityków na prawa kobiet i mniejszości seksualnych – znanym pod nazwą „kampanii przeciwko ideologii gender” – najbardziej zainteresował mnie jeden argument, powtórzony przez autorkę w felietonie „Skutek uboczny świętej wojny” dla Wysokich Obcasów[6]. Otóż Graff podkreśla, że pisanie listu do papieża ma sens, gdyż „cała masa kobiet jest jednocześnie katoliczkami i członkiniami Kościoła”. Stąd „ruch kobiecy nie może sobie pozwolić na totalną wojnę z Kościołem”: nie może, gdyż w sporze między ruchem kobiecym a Kościołem, w tej „spolaryzowanej akcji”, gubią się gdzieś „głosy tych, którzy utknęli pomiędzy – otwartych katolików, a zwłaszcza katoliczek. Ludzi głęboko wierzących, ale zasmuconych prawicowym zwrotem Kościoła”.
Zdaniem Graff w „debacie o gender” chodzi tak naprawdę o władzę i wpływy Kościoła oraz prawicy – władzę realną, polityczną, na kilka najbliższych lat; walka o nią toczy się przy pomocy wszystkich możliwych chwytów w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego i samorządowych w 2014 roku oraz parlamentarnych i prezydenckich w 2015 roku. W tej walce o władzę ruch kobiecy nie powinien antagonizować kobiet, a raczej zrobić wszystko, by pozyskać te, które do tej pory stały z boku, czyli… No właśnie. W tym miejscu wypowiedzi Graff stają się niejasne, bo wyraźnie obliczone na zróżnicowanego odbiorcę jej przekazu i medium, w którym ów przekaz się pojawia. W Dzienniku Opinii Graff upomina się o „masę kobiet, które są katoliczkami”, niezbyt dokładnie określając jednak, kogo ma na myśli (jak liczną „masę”?, „masę” złożoną z jakich kobiet?) ani też nie precyzując, o jakim katolicyzmie mowa (ortodoksyjnym?, prywatnym, bo oddzielającym wiarę od instytucji Kościoła?, miejskim?, wiejskim?). Jej sceptyczny stosunek do prześmiewczej odpowiedzi Bożeny Keff na list Kongresu Kobiet czy artykułu Joanny Bator dla Gazety Wyborczej, w którym „autorka brawurowo szydzi z ludzi genderowo niedouczonych”, pozwala się domyślić, że Graff opowiada się po stronie katoliczek dosłownie rozumianych jako „masa”, czyli „lud”; tym samym reprodukuje ona od dziesięcioleci powracające inteligenckie projekcje owego „ludu” jako zawsze bardziej konserwatywnego niż elity i w związku z tym wymagającego ostrożnych (czytaj: konserwatywnych) działań. Tylko przy tak wyobrażonym „targecie” uzasadniony staje się ruch Kongresu Kobiet w postaci listu do papieża, zaś wszystkie inne działania, w tym odpowiedź pełnomocniczki ds. równego traktowania Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz na list biskupów ws. gender czy dokument Związku Nauczycielstwa Polskiego opowiadający się za edukacją równościową w przedszkolach i szkołach, interpretowane są jako wprawdzie użyteczne, lecz nieskuteczne z powodu zbyt małego zasięgu, a przede wszystkim nadmiernej eksperckości: może „użytecznej dla studentek gender studies”, ale nie dla szkół, w których „rządzą księża, a nie związki zawodowe”.
W artykule Graff dla Dziennika Opinii uderza „kupiony” od prawicy (i wygodny dla niej) podział na kobiece, w większości katolickie, „masy” i wyalienowany, oderwany od owej katolickiej większości, ruch kobiecy czy feministyczny, który, jeśli chce być skuteczny i odpowiadać na „rzeczywiste potrzeby” Polek, powinien sięgać po język i metody im bliskie, a więc prokatolickie. Autorka nie zauważa (?) jednak, że ów przejęty od prawicy argument oznacza zgodę na polityczną grę na zasadach przez prawicę ustalonych, co w najlepszym razie (do)prowadzi do kooptacji feminizmu przez dyskurs hegemoniczny i to wcale nie ten „liberalny”; to przyjęcie pozycji w grze, która ostatecznie osłabia feminizm, wybija go z pozycji alternatywy dla dominującego dyskursu narodowo-katolickiego. Walka o wyobrażony kobieco-katolicki „target” odbywa się tym samym przy całkowitym lekceważeniu społecznych realiów: postępującej laicyzacji polskiego społeczeństwa i dokonujących się przemian wzorców życia rodzinnego, seksualnego, ról płciowych, ale też wzrastającego krytycyzmu Polaków względem bogactwa Kościoła, jego nadmiernego zaangażowania politycznego czy uwikłania w różne afery i skandale, w tym zwłaszcza pedofilskie[7].
Graff ma zapewne świadomość, że przemiany polskiego społeczeństwa, w tym jego stosunku do Kościoła, zachodzą, jednak najwyraźniej dokonują się one nierównomiernie. W artykule dla Wysokich Obcasów nie mówi już zatem o „kobiecych katolickich masach”, ale o głosach osób „wierzących”, a jednak „zasmuconych” antygenderową polityką Kościoła, i jako przykład podaje redaktorkę miesięcznika Znak. Jest ona – podobnie jak redaktorka Tygodnika Powszechnego, na którą powoływała się w artykule dla Dziennika Opinii – reprezentantką „Kościoła otwartego”, tego samego, z którym w osobie papieża Franciszka dialogować chce Kongres Kobiet. To wyodrębnienie z kobieco-katolickiej „masy” głosów katoliczek „otwartych”/postępowych/oświeconych, z którymi warto rozmawiać i które warto pozyskać dla ruchu kobiecego, pokazuje, że polski feminizm głównego nurtu nie ma dziś zamiaru traktować katolicyzmu jako antykobiecej ideologii, spójnego i konsekwentnego programu politycznego Kościoła, ale raczej chce postrzegać go jako prywatny zestaw wierzeń i przekonań religijnych kobiet, zdolnych za sprawą dostępnego im kapitału kulturowego oddzielać wiarę od polityki, dystansować się od Kościoła „ciemnego” i stać po stronie „światła”. Tak określony „target” wydaje się wymarzony dla feminizmu spod znaku Kongresu Kobiet: nie trzeba go oświecać, bo już jest oświecony, nie trzeba o niego walczyć, bo sam wie, czego chce i nie czuje się niczyją ofiarą. W tym ujęciu feminizm okazuje się ruchem pomagającym tym, które już wiedzą, jak sobie pomóc, ruchem otwartym na te, które same są otwarte. A co z mniej „otwartymi” katoliczkami, które konsekwentnie stosują się do zaleceń swoich „pasterzy”? Dla których wiara w Boga i posłuszeństwo wobec nauczania Kościoła to jedno? O nich Kongres Kobiet nie wspomina, najwyraźniej godząc się na pozostawienie ich w „ciemno”-kościelnej strefie wpływów.
***
Tytuł niniejszego tekstu odsyła w oczywisty sposób do tytułu książki Adama Michnika Kościół. Lewica. Dialog z 1977 roku – publikacji uznanej za jedną z tych, które przygotowały intelektualny grunt pod powstanie i społeczny sukces „Solidarności”, a później pod Okrągły Stół i transformację. Wychodząc od krytyki „wojującej” lewicy laickiej od czasów stalinowskich do współczesności, w tym krytyki środowiska, z którego sam się wywodził, Michnik dochodził do nakreślenia wizji porządku społecznego, w którym znaleźć się musi miejsce dla Kościoła jako wyraziciela wartości niezbywalnych w demokracji: wartości moralnych, imponderabiliów, bez których nie do pomyślenia byłby „nasz wspólny dom – Polska”. Trudno oczywiście przeceniać wpływ jednej książki na kształt polskiej debaty publicznej, ale nie da się ukryć, że zaproponowana przez Michnika wizja silnej, niezależnej pozycji Kościoła w demokratycznej Polsce, jak również wypracowany przez niego język wartości i szacunku dla autorytetów, przyjęty jako obowiązkowy „język dialogu” politycznego po 1989 roku, doprowadził nie tylko do niczym nieskrępowanego rozrostu potęgi Kościoła, ale przede wszystkim do zmarginalizowania roli środowisk krytycznych wobec niej. Gromiąc laicką lewicę za „polityczny ateizm” oraz „antykościelny obskurantyzm”, Michnik przyczynił się jednocześnie do wyprodukowania w Polsce sił politycznych, w tym lewicowych, posłusznych Kościołowi, a już z pewnością strategicznie względem niego nieantagonistycznych.
Przyjęta przez feministki głównego nurtu strategia szacunku wobec autorytetu Kościoła, szczególnie w osobie papieża Franciszka, wchodzenia z nim w dialog, a nawet oddawania się w jego opiekę pokazuje, że wypracowane przez Michnika wzorce relacji lewica-Kościół – ostatecznie dla lewicy szkodliwe, bo osłabiające jej pozycję, marginalizujące jej polityczną rolę – znajdują także zastosowanie w relacjach Kościół-ruch kobiecy. Najwyraźniej polski feministyczny mainstream nie ma ochoty wyciągać wniosków z „lewicowej lekcji”.
Jest jednak nadzieja, że słanie listów do papieża to nie jedyny sposób na komunikowanie się feministek z Kościołem. W grudniu 2013 roku Fundacja Feminoteka opublikowała raport obnażający hipokryzję Kościoła w Polsce: oto Kościół brutalnie atakuje „ideologię gender”, a w tym samym czasie za pieniądze unijne masowo realizuje projekty wymagające uwzględniania zasady gender mainstreaming, czyli równości płci[8].
Opublikowanie tego raportu, nagłośnionego w mediach i równocześnie skierowanego do Najwyższej Izby Kontroli, pokazuje, że nie jesteśmy całkiem bezbronne i bezbronni wobec hegemonii Kościoła, że wciąż mamy do dyspozycji mechanizmy prawne, świeckie, gwarantowane nam przez państwo do obrony naszych interesów. Nie musimy się strategicznie wyginać, aby upominać się o nasze prawa. Nie musimy też i nie powinnyśmy rezygnować z instrumentów, które zawsze są do dyspozycji feminizmu jako ruchu emancypacyjnego o oświeceniowych korzeniach: krytycznego myślenia, argumentowania, budzenia świadomości, edukowania. Wciąż są to niezłe narzędzia do zmiany rzeczywistości.
Przypisy:
[1] „Papież nakłania katolickich lekarzy, żeby nie przeprowadzali aborcji”, Gazeta Wyborcza, 21.09.2013, LINK [dostęp 3.03.2014].
[2] „Papież Franciszek: aborcja jest straszna”, Gazeta Wyborcza, 14.01.2014 LINK [dostęp 3.03.2014].
[3] 4 marca 2014 roku nuncjusz papieski abp Celestino Migliore spotkał się z sygnatariuszkami listu, by przekazać im, że… „papież rozumie problemy kobiet”. Żadnych konkretnych rozwiązań jednak nie zaproponował. „Kongres Kobiet: papież rozumie problemy kobiet”, PAP, 4.03.2014, LINK [dostęp 4.03.2014].
[4] K. Dunin, „Kontrreformacja”, Dziennik Opinii, 14.12.2013, LINK [dostęp 3.03.2014]; „Odpowiedź na list Kongresu Kobiet do papieża ws. nagonki na gender”, Codziennik Feministyczny, 29.11.2013, LINK [dostęp 3.03.2014]; B. Keff, „Papież odpowiada Kongresowi Kobiet”, Zadra, 5.12.2013, LINK [dostęp 3.03.2014].
[5] A. Graff, „Gender i polityka, ale ta prawdziwa”, Dziennik Opinii, 19.12.2013, LINK [dostęp 3.03.2014].
[6] A. Graff, „Skutek uboczny świętej wojny”, Wysokie Obcasy, 4.01.2014, LINK [dostęp 3.03.2014].
[7] Por. np. P. Wroński, „Szczęśliwi i coraz bardziej liberalni Polacy”, Gazeta Wyborcza, 9.01.2013, LINK [dostęp 3.03.2014]; „O problemach Kościoła w Polsce”, CBOS, październik 2013, LINK [dostęp 3.03.2014]; „Osoby niewierzące w Polsce – kim są oraz jakie uznają normy i wartości?”, CBOS, październik 2013, LINK [dostęp 3.03.2013].
[8] „Jak Kościół katolicki zarabia na gender”, Fundacja Feminoteka, 6.12.2013, LINK [dostęp 3.03.2014].
Agnieszka Mrozik
Artykuł pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".