Mało kto wie, ale pojęcie „robot” przywędrowało do angielskiego – a za nim poszło w świat – wywodzi się od słowiańskiego słowa „robota”. Już na poziomie etymologii jest jasne, że roboty mają wspomagać ludzką pracę, a niekiedy ją całkowicie zastępować.
Roboty: między aniołami a demonami
W piśmiennictwie naukowym i science fiction pojawiły się liczne utopie i dystopie świata epoki robotyzacji. Wieszczono zarówno świat pełen materialnego dostatku i służącego samorealizacji człowieka, jak i podporządkowanie człowieka maszynom (co bezbłędnie pokazała seria filmów Matrix).
W Szoku przyszłości (1970) Alvin Toffler odważnie kreśli wizje technoutopii, choć jednocześnie zastrzega, że stara się „trzymać linii racjonalnego myślenia”. Toffler pisał, iż współczesna rewolucja superprzemysłowa może zlikwidować nie tylko głód i choroby, ale nawet takie plagi społeczne jak chamstwo i ciemnota. System superprzemysłowy nie tylko nie będzie ograniczał indywidualnego rozwoju człowieka, ale stworzy nowe możliwości przeżycia rozkoszy i przygody.
Człowiekowi przyszłości towarzyszyć ma OLIVER, robot-komputer mający pomagać w podejmowaniu decyzji w warunkach przeciążenia – uniwersalne narzędzie, które daje odpowiedź na prawie każde pytanie. Następnie OLIVERY zastąpią swych właścicieli np. na zebraniach zarządu korporacji, doskonale wiedząc, jak zachowaliby się oni w czasie różnych głosowań. Według Tofflera, z biegiem czasu: „możemy sobie nawet wyobrazić malutkiego jak łepek od szpilki OLIVERA, którego zaszczepia się w mózgu niemowlęcia i wykorzystuje – w połączeniu z rozmnażaniem klonalnym – do tworzenia żywych, a nie po prostu mechanicznych alter ego”.
Na drugim krańcu skali rysuje się przyszłość w czarnych barwach. Jest w nich racjonalne jądro, jak wiadomo bowiem od czasów Karola Marksa, bezrobocie – efekt automatyzacji – jest czynnikiem dyscyplinującym klasę robotniczą. Jak ujął to trafnie Michał Kalecki w Politycznych aspektach pełnego zatrudnienia, „»dyscyplina w zakładach pracy« i »stabilizacja polityczna« są dla kapitalistów ważniejsze niż bieżące zyski. Ich instynkt klasowy mówi im, że trwałe pełne zatrudnienie jest »niezdrowe« z ich punktu widzenia i że bezrobocie jest integralnym elementem normalnego systemu kapitalistycznego”.
Warto w tym miejscu przytoczyć diagnozę Zygmunta Baumana z Retrotopii: „Pierwszą rzeczą, która przychodzi na myśl, kiedy tylko wspomina się o »postępie«, jest wizja tego, że więcej zajęć – wymagających zdolności intelektualnych oraz niemal już zanikłych zdolności manualnych – przestanie być wykonywanych przez ludzi, a na stanowiskach zastąpią nas komputery i komputerowo sterowane roboty; oraz wizja jeszcze bardziej stromych wzgórz, na których trzeba będzie toczyć walkę o przetrwanie”.
Błędem jest sądzenie, że roboty i komputery stanowią zagrożenie wyłącznie dla nisko wykwalifikowanych pracowników. Rzesza stosunkowo dobrze opłacanych informatyków i programistów może w bardzo szybkim czasie doświadczyć procesu szybkiej dekwalifikacji, jeśli – a może zapytajmy raczej: kiedy – ich bardziej przemyślni koledzy i koleżanki, wspierani przez potężną moc obliczeniową, stworzą programy, które uczynią ich umiejętności przestarzałymi, a ich pracę zbędną.
Robot zrobi robotę?
Od kilku lat heroldowie kapitalizmu z potężnych korporacji konsultingowych, tacy jak McKinsey czy Deloitte, przekonują w swych raportach, że firmy, które nie dokonają rewolucji w dziedzinie „masowej personalizacji”, staną się dinozaurami, skazanymi na zagładę w konkurencyjnej walce o byt.
Potężne korporacje, takie jak Adidas, które produkują swoje towary w Azji, korzystając z dobrodziejstw taniej siły roboczej i marnych uregulowań w zakresie prawa pracy i ochrony środowiska, nie pozostały głuche na tę mantrę. Adidas otworzył w ostatnich latach ultranowoczesne, zrobotyzowane fabryki w Niemczech i Stanach Zjednoczonych – tak zwane Speedfactory. Wytwarzają one spersonalizowany i niebotycznie drogi produkt – i tak sweter, który produkują, kosztuje równowartość około tysiąca złotych.
Warto jednak pamiętać, że w sumie obie fabryki Adidasa produkują około pół miliona sztuk towarów – ułamek z liczącej 300 milionów sztuk produkcji korporacji. W przewidywalnej przyszłości można spodziewać się dalszych delokalizacji produkcji, przenoszenia jej do tańszych miejsc – dopóki na świecie będzie dość taniej siły roboczej (a jej póki co nie brakuje i ten stan nieprędko się zmieni), inwestowanie pieniędzy w pełną robotyzację będzie nieopłacalne.
Znamienny jest przypadek tajwańskiego Foxconnu, największego na świecie wytwórcy elektroniki użytkowej, produkującego u szczytu potęgi około połowy wszystkich tego typu urządzeń na świecie. Foxconn produkuje dla takich marek, jak: Apple, Canon, Cisco, Dell, Hewlett-Packard, Lenovo, Intel, Microsoft, Motorola, Panasonic, Nokia, Samsung i Sony. To największy pracodawca przemysłowy na świecie, zatrudniający – u szczytu potęgi, zanim firma postawiła na robotyzację – w samej Chińskiej Republice Ludowej ponad 1,2 miliona pracowników. Foxconn ma też fabryki w Brazylii, Indiach, Meksyku, Japonii, Australii, Czechach, Turcji, Słowacji i na Węgrzech.
Los pracowników – głównie zaś pracownic – tajwańskiego giganta opisuje książka Niewolnicy Apple’a. Wyzysk i opór w chińskich fabrykach Foxconna. Firma produkuje głównie w Chinach, a większość siły roboczej stanowią młode kobiety, migrantki ze wsi. Foxconn zyskał przewagę konkurencyjną redukując koszty, oferując błyskawiczne terminy produkcji i dostawy. Koszty tego ponosiły głównie młode Chinki – musząc wykonywać katorżniczą, wymagającą wielkiego skupienia i ogromnego tempa, pracę. Ich pot i łzy stoją za laptopami czy smartfonami, których na co dzień używamy.
Foxconn trafił na łamy światowych mediów na początku obecnej dekady, po fali samobójstw w swych fabrykach. W pewnym momencie zatrudniający się w tej korporacji musieli podpisywać cyrografy, że nie targną się na własne życie, a wokół wieżowców firmy rozwieszono siatki ochronne. Na odpowiedź kadry zarządzającej nie trzeba było długo czekać.
W 2011 roku właściciel Foxconna, miliarder dolarowy Terry Gou, zapowiedział, że w fabrykach producenta elektroniki w ciągu kilku lat pojawi się milion robotów, które będą sukcesywnie zastępować robotników. Była to typowa zagrywka PR-owa: szacuje się, że do chwili obecnej Foxconn zainstalował nie więcej niż 20 tysięcy robotów. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż rosnącej produkcji giganta towarzyszy zmniejszenie się liczby zatrudnionych, obecnie szacuje się ją na ok. 800 tysięcy osób. Możemy zatem mówić o pełzającej robotyzacji.
Robota nie dla robota
Automatyzacja przemysłu jest procesem generalnie nieodwracalnym, choć nierównomiernym, posuwającym się niekiedy metodą dwóch kroków wprzód i jednego kroku w tył. Nostalgicy mogą tęsknić za światem wielotysięcznych fabryk i masowej organizacji świata, ale ich fantazje nigdy nie miały nic wspólnego z ciężką harówką robotników w takich przybytkach. Robotyzacja jest istotną zmianą, ale tylko od nas zależy, czy będzie potężnym regresem cywilizacyjnym, czy da nadzieję na bardziej ludzki i sprawiedliwy świat.
Warto pamiętać, że debata o robotyzacji toczy się w ramach kapitalistycznej konkurencji rynkowej i uwarunkowań aktów kupna i sprzedaży siły roboczej. Postępowe podejście świadomie wykracza poza kapitalistyczny horyzont. W chwili obecnej jest wiele pożytecznej pracy, wykonywanej bezpłatnie – ze szczególnym uwzględnieniem pracy domowej i opiekuńczej kobiet – lub nisko opłacanej. Jednym z ważniejszych celów progresywnej polityki powinna być zmiana tego stanu rzeczy, aby urzeczywistnić potencjał tkwiący w każdym człowieku, obecnie trwoniony. Godnego i prawdziwie ludzkiego społeczeństwa nie stać na takie marnotrawstwo. Człowiekiem przez całe życie należy się opiekować, zdrowo go żywić, ubierać, zapewnić mieszkanie, uczyć i leczyć. Tu zawsze będzie dość pracy dla każdej kobiety, każdego mężczyzny i każdej osoby niebinarnej.
Gdyby Greta Thunberg urodziła się w Polsce w biednej rodzinie, nigdy nie stałaby się liderką globalnego ruchu na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi. Jako osoba z autyzmem, miała od dzieciństwa określone potrzeby edukacyjne, zaspokojone przez socjaldemokratyczną Szwecję. Tymczasem w Polsce z dobrodziejstw pedagogiki specjalnej w pełni korzystają jedynie dzieci, których rodziców na to stać – klasa średnia i wyższa. Praca terapeutyczna z dziećmi o specjalnych potrzebach zawsze będzie pracochłonna – dla człowieka kontakt z innymi ludźmi jest warunkiem koniecznym prawidłowego rozwoju psychofizycznego. Nigdy żaden robot nie przytuli czteroletniej dziewczynki i nie sprawi jej radości, rysując jej Maszę i Niedźwiedzia.
Innymi słowy, to ludzkie potrzeby wyznaczają kres zasięgu robotyzacji. Nie należy ich jednak mylić z potrzebami kapitału.
W dyskusji o robotyzacji sprawdza się maksyma Zofii Nałkowskiej: to ludzie ludziom zgotowali taki los. Nie należy fetyszyzować zmian technologicznych – nie są one dziełem ani aniołów (jak sądzi Mark Zuckerberg i jemu podobni), ani demonów (co wieszczą technopesymiści). To czy robotyzacja powiększy sferę wolności i dobrobytu, czy będzie służyć zginaniu ludzkich karków i zniewoleniu – nie jest jeszcze przesądzone. Jak zwykle, zadecydują o tym walki społeczne w skali poszczególnych regionów, państw, składające się na zmagania w skali całego świata.
Tekst pochodzi z Magazynu Dialogu Społecznego Fakty.
fot. Wikimedia Commons