Świętego Belkołaja - prezent noworoczny

[2002-01-16 23:07:16]

Kilka lat temu - były już - minister edukacji Mirosław Handke wpadł na pomysł wprowadzenia odpłatności za naukę na wyższych uczelniach. Wówczas studenci się zbuntowali i postawili sprawę jasno - albo pan minister wycofa się z tego projektu dobrowolnie, albo zostanie do tego zmuszony strajkiem generalnym. Dziś studentom dokuczyć się stara Marek Belka - szef resortu finansów.

Od czasów ostatnich dni rządu Jerzego Buzka życie publiczne zdominowane zostało przez krążące nad Polską widmo "dziury budżetowej". Odcisnęło ono swoje piętno nawet na wynikach ostatnich wyborów parlamentarnych, które to przecież miały być najbardziej widowiskowym przedstawieniem tego lata. Wszyscy wówczas zaczęli się wsłuchiwać prognozy analityków, ekonomistów i bankierów, a ci powtarzali w kółko jedno i to samo. Odpowiedzialny rząd, który chce uratować państwo i jego budżet przed finansową katastrofą zamrozi wszystko co do zamrożenia się nadaje i zacznie odważnie ciąć tzw. wydatki sztywne. Tak mniej więcej - w skrócie - wyglądały wypowiedzi ekspertów. Minister Bauc (poprzednik Marka Belki) - jeśli przyjąć standardy tychże ekspertów - okazał się być osobą niezwykle rozsądną i rezolutną, a do tego niezmiernie śmiałą. Zaraz bowiem po tym jak kwestia kryzysu finansowego ujrzała światło dzienne uznał on, iż pierwszym i najbardziej efektywnym krokiem będzie ogłoszenie zamrożenia rewaloryzacji rent i emerytur. Przeliczył się. Niewątpliwie zyskał w oczach biznesmenów, przedsiębiorców i wszelkiej maści pasożytów, ale społeczeństwu się to nie spodobało. Ówczesny premier zareagował bardzo szybko. Najpierw przeprosił za - jak to sam określił - "niemądrą wypowiedź" i zapowiedział, że żadne anty-społeczne działania nie zostaną popełnione, później zdymisjonował "odważnego" ministra.

Jeszcze przez chwilę umysły ludzi i dziennikarzy zaprzątała sprawa przyczyn i rozmiarów budżetowego bałaganu. W miarę upływu czasu jednak kraj i społeczeństwo coraz bardziej pogrążały się w mętnej toni przedwyborczej kampanii. Priorytetem z dnia na dzień stało się nie doszukiwanie się przyczyn, lecz znajdywanie sposobu na zażegnanie tego kryzysu. Najistotniejsze były oczywiście pomysły SLD, które miało wygrać te wybory w cuglach. Tuż przed samymi wyborami na odrobinę baucowskiej odwagi zdobył się również Marek Belka, który miał objąć resort finansów. Zniecierpliwione media - gdy tylko usłyszały, że ów na 100% ministrem finansów zostanie - zaczęły go wręcz prześladować. Wszyscy dopytywali się o koncepcję polityki finansowej, która miała z jednej strony nie dotknąć najuboższych, a z drugiej zażegnać kryzysową sytuację. Na specjalnie zwołanej w tym celu konferencji prasowej Marek Belka zawiódł wszystkich. Od dziennikarzy liczących na sensacyjną wiadomość począwszy, na rozczarowanym elektoracie SLD skończywszy. Belka ubrał co prawda wszystko w piękne słowa i specjalistyczne terminy, próbował zaprzeczać sam sobie, przedstawiał teorie, które mogą, ale - jak twierdził - wcale nie musza uderzyć w uboższą cześć społeczeństwa itd. Niestety. Marek Belka również się przeliczył i za niego też trzeba było przepraszać. Leszek Miller zapewne do dziś żałuje, że pozwolił swojemu przyszłemu ministrowi rozwiązać język. Ci, którzy zamierzali głosować - mimo swoistej nowomowy użytej w rzeczonej wypowiedzi - intymną myśl pojęli. Dało się to zauważyć. Czterdzieści jeden procent zamiast upragnionych czterdziestu pięciu w wyborach parlamentarnych to nie przypadek.

Wybory się odbyły, powstawał rząd, powstawała koalicja trwało ogólne polityczne zamieszanie, a budżet się sypał. Nowy minister finansów i wicepremier zaczął działać dość energicznie. Rząd zaś w dość demonstracyjny sposób przenosił swoje posiedzenia do mniejszych sal co Michał Tober - rzecznik prasowy rady ministrów, a jednocześnie mój ulubiony "polityk" - uznał za symptom cięć w administracji państwowej. W pewnym momencie jednak trzeba było przejść do ofensywy i przystąpić do realizacji - na tyle subtelnie na ile się da - projektów znacznie mniej przyjaznych ludziom.

Najpierw rząd wywołał spore zamieszanie VATem na materiały budowlane, potem wojująca feministka Izabela Jaruga-Nowacka poddała sprawę urlopów macierzyńskich, aż w końcu przyszła kolej na to by zająć się ulgowymi przejazdami. Zacisnąć pasa musi przecież każdy.

Najważniejszym aktem prawnym, który reguluje to, kto i za ile jeździ czy to pociągiem czy to autobusem PKS jest Ustawa o bezpłatnych i ulgowych przejazdach środkami publicznego transportu zbiorowego. Przede wszystkim z tej ustawy, ale także z kilku innych, wynikał obowiązujący dzisiaj układ. Dorosła osoba, która nie pobiera nauki, nie ukończyła dwudziestu sześciu lat, nie jest emerytem, rencistą albo inwalidą - niezależnie od tego czy pracuje czy też nie - musi zapłacić 100% ceny biletu. Przepis ten już w obecnej formie jest niesprawiedliwy, ale o tym kiedy indziej. Pięćdziesięcioprocentowa ulga przysługuje wszystkim studentom, uczniom, szkół średnich, podstawowych oraz gimnazjów. Jeszcze przysługuje należałoby dodać. Prezydent podpisał bowiem na początku stycznia zmienioną ustawę.

Dotychczasowe, i tak nie jasne, przepisy odnośnie ulg skomplikowano jeszcze bardziej. Jestem absolutnie przekonany, że żaden student nie ma zielonego pojęcia o tym kiedy przysługuje mu 37% ulgi, a kiedy 49% i dlaczego. Na pierwsze pytanie odpowiedź jest dość oczywista i relatywnie prosta. Rząd stanął twarzą w twarz z kryzysem finansowym, który to - cyklicznie na przemian z okresami koniunktury - tworzy dzisiejsze realia ekonomiczne. Po raz pierwszy od około 9 lat, kryzys ten był do tego stopnia dotkliwy, że wymagał szeroko zakrojonej interwencji we wszystkich dziedzinach funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Sojusz Lewicy Demokratycznej i wiodący obecnie prym w kształtowaniu polityki Leszek Miller i Marek Belka poszli - co stwierdzam z niebywałym zniesmaczeniem - po linii najmniejszego oporu. Zastosowali najłatwiejsze i najprostsze, a zarazem najbardziej antyspołeczne rozwiązania. Tym samym są to rozwiązania niezwykle krótkowzroczne.

Doprawdy zadziwiające są posunięcia szczególnie w sferze ulg. Najbardziej poszkodowana grupą będą nie uczniowie, nie studenci, ale inwalidzi. Niewidomi; poruszający się na wózkach inwalidzkich czy też upośledzeni w jakikolwiek inny sposób są dziś w Polsce najbardziej - podkreślam - najbardziej zmarginalizowaną grupą społeczną! Ludzie ci - wymagający przecież szczególnej opieki i ochrony - pozostawieni są samopas i zdani de facto tylko na siebie oraz instytucje, które z założenia mają stanowić dla nich jakąś podporę, a które są niczym poza biurokratycznymi molochami służącymi państwu za ordynarną wymówkę i maszynkę do przysłowiowego odsyłania ludzi z kwitkiem. Jedyne co zapewniło im państwo, to swobodne poruszanie się po mieście i po kraju wraz z przewodnikiem. Dziś tę możliwość się inwalidom zabiera. Powstaje zatem pytanie czyż nie jest skandalem i prymitywną bandyterką odbieranie inwalidom ich prawa do bezpłatnego podróżowania z przewodnikiem przyglądając się jednocześnie kadrze PFRON w służbowych Lanciach. Raptem okazuje się, że bezpłatny przejazd pociągiem jest wart więcej niż luksusowy samochód.

Trudno w tej chwili przewidzieć jakie dokładnie będą skutki tego rodzaju postępowania wobec niepełnosprawnych. Na pewno będą one negatywne (eufemistycznie rzecz ujmując) i z pewnością będą sprzyjały skrajnie patologicznej izolacji jakiej już dziś doświadczają inwalidzi.

Kolejną poszkodowaną grupą są studenci. Pomysł zmniejszenia ulg studenckich jest tak samo chory. Rząd liczy na to, że studenci, którzy dotychczas jeździli z pięćdziesięcioprocentową zniżką będą teraz poruszali się bez problemów z trzydziestosiedmioprocentową. Twierdzenie takie jest oczywiście bardzo naiwne. Studenci bowiem są raczej biedni. Nie mają stałego źródła dochodów, a jeśli mają to mają zazwyczaj również samochód i wszelkiego rodzaju usługi transportowe wyświadczają sobie sami. Ci, którzy decydują się na przejażdżkę koleją mają świadomość tego, że jest akt czystego masochizmu i wcale nie rozbijają się pociągami po Polsce z rozkoszą. Poziom usług PKP jest bowiem nędzny. Studenci wybierają kolej gdyż jest relatywnie tańsza od samochodu, samolotu oraz nieco efektywniejsza niż poruszanie się piechotą. Teraz ten jedyny, ekonomiczny czynnik motywacyjny zniknął.

Minister Belka będzie bardzo zawiedziony. Studenci nie kupią sobie biletu z trzydziestosiedmioprocentową ulgą - po prostu nie pojadą! Mieszkańcy akademików będą się widywali ze swoimi bliskimi rzadziej, na narty do Zakopanego pojedziemy natomiast nie pociągiem tylko samochodem z kolegami. Oznacza to, że duet Belka & Miller jest w błędzie sądząc, iż podwyżka ta spowoduje wzrost wpływów do budżetu. Wręcz odwrotnie! Spowoduje spadek tzw. podaży miejsc (czytaj: spadnie liczba pasażerów) to zaowocuje mniejsza ilością sprzedanych biletów, a to oczywiście pociąga za sobą zmniejszenie, a nie planowany i wyczekiwany z nadzieją wzrost przychodów. Kwestią czasu staną się niebawem - jeśli rząd się nie opamięta - masowe zwolnienia pracowników PKP. Czas najwyższy zrozumieć, że żadna - nawet najbardziej krytyczna sytuacja finansów państwa - nie może powodować szaleńczej paranoi cięć, które w efekcie pogłębiają kryzys i prowadzą do prawdziwej zapaści.

Rząd postanowił także zsolidaryzować rozpadającą się tkankę społeczną. Wskazał bowiem niezwykle wyraziście, że studenci i uczniowie mają wspólny interes z nauczycielami przeciwko rządowi. Nauczyciele również zmuszeni będą "zacisnąć pasa". Kłopot w tym, że wobec nich właśnie rząd postąpił podwójnie niemoralnie. Najpierw zaproponował zamrożenie podwyżek płac w sektorze edukacyjnym, a z drugiej strony odebrał nauczycielom prawo do dotychczasowych ulg. I stało się. Studenci, nauczyciele i uczniowie zaczęli się porozumiewać na bazie związkowej. Na pewnym etapie do tego "sojuszu" dołączyli się także niepełnosprawni.

Przez chwilę w kraju zawrzało. Nikt nie mógł pojąć jak to jest, że pan Belka - nie dość, że sam jeździ za darmo, finansując swoje kolejowe eskapady z naszych podatków - to jeszcze chce dołożyć nauczycielom, pielęgniarkom, studentom, uczniom i inwalidom. W sposób w miarę energiczny zareagowali w zasadzie tylko studenci. Wobec nich minister finansów zachowywał się szczególnie arogancko tłumacząc przy każdej nadarzającej się okazji, że "na narty możecie sobie jeździć drożej". Dał tym samym doskonały materiał NZSowi, który wykorzystał koniunkturę i objął medialne kierownictwo akcją akademickiego oporu. Prawda natomiast jest taka, że wielka demonstracja zorganizowana przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów była współorganizowana przez - w zasadzie - wszystkie organizacje, wszystkich uczelni w Warszawie. Kłopot w tym, że biurokratyczne molochy takie jak Parlament Studentów RP i samorządy niektórych wydziałów poddały sprawę po tygodniu i błyskawicznie zrejterowały z pola walki co z kolei rozlało się demoralizacją po całym środowisku.

"Demonstrację wszystkich poszkodowanych" - jak można było przeczytać w kounikatach prasowych - próbował zorganizować nowo powstały Akademicki Związek Zawodowy. Wprawdzie skończyło się na skromnej, ponad stuosobowej pikiecie, ale pierwszy krok do przodu został uczyniony. Na pikiecie obecni byli uczniowie, szkół średnich, studenci, nauczyciele oraz spora grupa niepełnosprawnych. Jest to świadectwo tego, że ludzie - mimo okrutnych realiów nacechowanych wzajemna wrogością - w obliczu jawnej niesprawiedliwości wciąż potrafią się jednoczyć w walce. Najbardziej bolesne jest, że Ci którzy protestowali walczyli nie o luksusową zachciankę tylko o pozwolenie na realizację ich najbardziej elementarnej potrzeby, walczyli o kształt swojego dalszego funkcjonowania, o warunki w jakich przyjdzie im żyć. Jeszcze smutniejsze jest to, że walka ta wydaje się w tej chwili przegrana.

Ta przegrana - z pozoru błaha, w końcu to tylko ulga o 13 procent zmniejszona - może być brzemienna w tragiczne skutki. Po pierwsze: osiągnięty efekt będzie najprawdopodobniej odwrotnym do zamierzonego. Po drugie: to już tylko kwestia czasu gdy okaże się że publiczny transport miejski jest zbyt tani, a ulgi za duże. Po trzecie: okazuje się że mnożna ciąć i nie zważać na niebezpieczeństwo powszechnej, społecznej mobilizacji.

Niemniej premierowi Millerowi i ministrowi Belce należy się lojalne ostrzeżenie. Argentyńczycy też długo czekali i wiele znosili, ale teraz uświadamiają sobie, że mogą mieć realny wpływ na sprawowanie władzy. Elity się boją.

Bojan Stanisławski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 września:

1792 - Francja: Zniesienie monarchii i ustanowienie Republiki Francuskiej.

1932 - Urodził się Algirdas Brazauskas, centrolewicowy polityk litewski.

1938 - Urodził się Dean Reed amerykański muzyk rockowy, aktor o lewicowych poglądach, zwany Czerwonym Elvisem. Wyemigrował do NRD.

1947 - W Szklarskiej Porębie rozpoczęła się konferencja 9 partii komunistycznych. Utworzono Biuro Informacyjne Partii Komunistycznych i Robotniczych (Kominform).

1953 - W Dakarze urodziła się Ségolène Royal, francuska polityk, członkini Partii Socjalistycznej. W 2007 kandydatka PS w wyborach prezydenckich.

2002 - Niemcy: Rządząca koalicja SPD-Partia Zielonych wygrała wybory do Bundestagu.


?
Lewica.pl na Facebooku