ENRON – przepis na krach

[2002-03-03 01:07:05]

Podobnie jak 11 września, 2 grudnia pozostanie w pamięci wielu amerykańskich pracowników. Tego dnia potężny wstrząs targnął światową gospodarką. Nastąpiło największe bankructwo w historii wolnego rynku – amerykański gigant energetyczny, Enron, ogłosił upadłość.

Enron był jednym z największych światowych gigantów, ogromną korporacją, której wartość giełdowa przekraczała 80 000 000 000 USD. Zatrudniał tysiące pracowników, kontrolował praktycznie cały sektor energetyczny na kontynencie amerykańskim, zaczynał rozszerzać swoje wpływy na Europę i inwestował w inne branże. Jako gigant przedsiębiorczości, Enron miał być filarem ekonomicznego bezpieczeństwa oraz przykładem fantastycznie prosperującej i dobrze zarządzanej firmy. Korporacja ta była właścicielem i jedynym zarządcą największego rurociągu w całych Stanach Zjednoczonych. Posiadała także udziały w najbardziej strategicznych gazociągach oraz elektrowniach w Europie, Azji i Ameryce Południowej. Całkiem od niedawna, a jednocześnie do niedawna, Enron był właścicielem całego przemysłu gazowego na Jamajce. Dodatkowo w USA, Wielkiej Brytanii oraz kilku krajach rozwijających się – jako spółka z dużym kapitałem – Enron skierował swoją, mającą trwać po wieczne czasy, ekspansję na inne branże: od portali internetowych poczynając, poprzez wodociągi, na agencjach reklamowych kończąc. Był siódmą co do wielkości firmą w USA.

Przewidywalne zaskoczenie

Klęska Enronu nie powinna być w rzeczywistości niczym zaskakującym. Stanowi w prawdzie przykrą niespodziankę dla uniwersyteckich snobów i wszelkiego rodzaju absolwentów kierunków ekonomicznych. Jest gorzkim doświadczeniem dla wszystkich tych, którzy naiwnie wierzą w bezinteresowną dobroduszność oraz nieodzowny altruizm wolnorynkowej rzeczywistości.

Niemniej ten wielki, szumny, a zarazem owiany atmosferą skandalu krach, jest niczym poza klasycznym, najbardziej typowym z typowych przykładem tego, że kapitalistyczne realia nie znają pojęcia „stabilizacja”. To nie po raz pierwszy bowiem okazuje się, że ci „światowi potentaci” to po prostu kolosy na glinianych nogach, które na dodatek coraz głębiej grzęzną w zatęchłym bagnie globalnego finansowego chaosu. Rozwój światowej gospodarki, znów potwierdził – tym razem z wielkim hukiem – przewidywania i prognozy lewicowych ekonomistów o „degeneracji i zwyrodnieniu wolnego rynku”. Niemniej wszystkie ostrzeżenia płynące z prawdziwie lewicowych środowisk, deklarujących otwarty sprzeciw wobec liberalnej paranoi i monetarnego szaleństwa, były z pogardą ignorowane i określane rozmaitymi pejoratywnymi epitetami. Enron także okazał się jednym z tych drapieżnych potworów które tupią nogami i szczerzą kły ale przy konfrontacji z regułami kapitalizmu nie mają najmniejszych szans.

Ten oto gigant był największym światowym dostawcą wszelkiego rodzaju energii. Sam zresztą urodził się w 1986 roku jako fuzja dwóch Teksańskich potentatów gazowych – Houston Natural Gas i Inter North. Rychło stał się wówczas drugą – po Exxon-Mobil, korporacją w Teksasie. Logicznie rzecz biorąc – od przedsiębiorstwa tej skali – należałoby oczekiwać choćby relatywnej trwałości. Warto zaznaczyć fakt, że ta wielka firma, właśnie dzięki swoim rozmiarom, miała strategiczny wpływ na funkcjonowanie rynku ekonomicznego w wymiarze globalnym a przede wszystkim ogólnoamerykańskim. Kalifornijski kryzys sprzed dwóch lat nie był przecież przypadkiem. Przypomnijmy, że polegał on na odcięciu blisko sześćdziesięciu procent tego stanu od zaopatrzenia w energię elektryczną. Dziwnym zbiegiem okoliczności konta Enronu odnotowały wówczas spore nadwyżki. Do tego dochodzi jeszcze blisko dziewięćset (sic!) różnego rodzaju ulg i przywilejów, dzięki którym przez ostatnie pięć lat, Enron nie zapłacił praktycznie ani centa podatków. Tym samym jego wpływy było praktycznie czystym zyskiem. Co mogło złamać taką potęgę?

Pracownicy Enronu – przegrana teraźniejszość i beznadziejna przyszłość

Na sam początek warto przytoczyć tu próbkę myślenia jednego z byłych szefów Enronu – J. Skllinga: „Trzeba ograniczać liczbę pracowników w sposób bezlitosny, nawet o 60 – 70%! Trzeba to wszystko wyludnić! Pozbądźmy się ludzi! To załoga powoduje zastój w pracy.” Takiej oto niewydarzonej patologii naucza się najprawdopodobniej na drogich kursach kandydatów na magistrów zarządzania.

W obliczu czegoś takiego, żadnym novum nie byłoby chyba stwierdzenie, że ani jeden pracownik nie może być dziś pewien swojego miejsca pracy nawet na krótką metę, o finansowej przyszłości nie wspominając. W wypadku Enronu pracę – z dnia na dzień - straciło ponad 21 tysięcy pracowników. Dla nich jednak tragedia nie kończy się na utracie miejsca pracy. Warto przy tym jednak uwzględnić, że gospodarka Stanów Zjednoczonych przechodzi w tej chwili okres recesji. Zostało to oficjalnie stwierdzone. Najbardziej bolesnym społecznym skutkiem każdej recesji jest galopujące bezrobocie. W USA osiągnęło ono w tej chwili około 5.8% - co jest najwyższym wskaźnikiem od 1995 roku. Trudno zatem przypuszczać aby większość zwolnionych z Enronu znalazła jakiekolwiek zatrudnienie w najbliższej przyszłości. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na to, że pracownicy tego przedsiębiorstwa, byli w najwyższym stopniu przekonani, ze pracując u „wielkiego, strategicznego potentata” nic im nie grozi. Za tę naiwność zapłacili ogromną cenę. W euforii pewności i poczucia bezpieczeństwa większość z nich rozpoczęła, tak typowe dla amerykanów - życie na kredyt. Średnio, każdy z pracowników zaciągnął pożyczkę, związaną z utrzymaniem gospodarstwa domowego, na 15 lat. W jaki sposób pożyczki te będą spłacane przy braku dochodów, żaden bank się na pewno nie zatroszczy. Jak już zostało wspomniane to nie koniec tragedii. To dopiero wierzchołek góry lodowej. W otchłań rozpaczy spycha kwestia emerytur pracowników Enronu. Otóż okazuje się, że tysiące, nie tylko straciły pracę, szansę na ponowne zatrudnienie oraz stanęły twarzą w twarz z problemem spłacenia ogromnych pożyczek, ale pozbawiono ich również perspektyw na jakąkolwiek przyzwoitą emeryturę. Korporacja ta postanowiła bowiem uzależnić ich fundusze emerytalne od jej – kompletnie w tej chwili bezwartościowych – akcji giełdowych. Jakże znamiennym jest, że tuż przed ogłoszeniem bankructwa i pierwszej transzy masowych zwolnień (wymówienia wręczono czterem tysiącom pracowników), które nastąpiło feralnego drugiego grudnia Enron wypłacił swoim menadżerom i innym pracownikom szczebla kierowniczego łącznie ponad 55 000 000 USD premii.

Niezwykle interesujące – na tle fatalnej kondycji finansowej firmy – jest to, że w tak kryzysowych sytuacjach płace szefostwa rosną w zastraszającym tempie. Najważniejsi szefowie i dyrektorzy Enronu, w ciągu ostatnich dwóch lat, zarobili prawie miliard dolarów, tylko i wyłącznie na manipulacjach akcjami. Jeden z założycieli, dziś były prezes zarządu – Keneth Lay – w samym 2000 roku, zarobił ponad 123 miliony dolarów. Niemniej w 2001 zarobił już „tylko” 25 milionów dolarów i natychmiast pozbył się wszystkich swoich akcji. Zrobił to zanim nastąpił ostateczny krach. Z jego punktu widzenia było to działanie wielce pożądane i do prawdy trudno zarzucić Lay’owi jakąkolwiek bezmyślność. Niemniej, w tym samym czasie ówczesny prezes zarządu, dla napchania własnej – i tak rozdętej do granic – kieszeni posłużył się najbardziej podłymi, gangsterskimi i kryminalnymi metodami. W najbardziej perfidny i wyrachowany sposób wykorzystał tych wszystkich ludzi, na barkach których od lat budował swoje finansowe imperium. Otóż, na jaw wyszło, że prezes Lay w tym samym czasie, gdy na gwałt wyprzedawał wszystkie swoje akcje, pisał do pracowników Enronu radosne e-maile. Zachęcał w nich do kupowania taniejących drastycznie akcji, tłumacząc, że „trzeci kwartał zapowiada się fantastycznie” i że jeśli te akcje rozejdą się teraz, to zapowiadany jest wzrost ich wartości o 800% lub więcej w ciągu następnej dekady. Okazuje się także, że dla pewności, Keneth Lay do wielu pracowników osobiście dzwonił próbując wzbudzić powszechne zaufanie. Jednocześnie enronowska elita podjęła decyzję o zastrzeżeniu wszystkich akcji przedsiębiorstwa, które tworzyły fundusz emerytalny. Nie zorientowanym w biznesowej nowomowie spieszę wyjaśnić, że oznacza to odebranie kontroli pracownikom nad środkami, które sami oni zainwestowali we własne fundusze emerytalne. Od tego momentu nikt z pracowników Enronu nie miał prawa pozbyć się tracących na wartości akcji. Przypomnijmy jeszcze raz, że korporacyjne kierownictwo doskonale zdawało sobie sprawę, że w ten sposób pogrąży finansowo emerytalną przyszłość swoich pracowników. Dlatego właśnie postępowanie szefów Enronu określić należy jako zorganizowane, mafijne działanie przeciwko ogromnej rzeszy ludzi, którzy de facto Enron stworzyli – przeciwko pracownikom.

W rezultacie tej manipulacji, wszyscy ci, których fundusze emerytalne liczyły około jednego miliona dolarów w sierpniu 2001, skończyli z marnymi czterema tysiącami jeszcze przed nowym rokiem.

Przyznać uczciwe trzeba, że wyniki finansowe „trzeciego kwartału” były rzeczywiście porażające!

„Etyka biznesu”

Widać wyraźnie, że wielki biznes ciężko pracuje nad stworzeniem swoistej „korporacyjnej kultury” i zapewnieniem sobie lojalności pracowników. Dla tysięcy zatrudnionych w Enronie nagrodą jaką otrzymali za naiwną wiarę, w to, że są „częścią zespołu” jest zrujnowane konto bankowe i mizerna przyszłość.

Po raz kolejny agonia parszywego potwora, zdychającego w konwulsjach i zalanego wymiocinami bezrobocia i nędzy, które z siebie wypluwa, uświadamia ten odwieczny podział: oni i my. Jakże ogromną cenę będą płacili pracownicy Enronu za ten stan błogiej niewiedzy, w jakże przykry i smutny sposób przekonują się dziś o tym, że oni i ich szefowie to nie jedna, lecz dwie grupy i że wcale nie mają wspólnego interesu oraz nie stanowią jednej drużyny. Ta – jakże popularna dzisiaj – komercyjna paplanina o wspólnym budowaniu przyszłości firmy i jej załogi po raz kolejny okazuje się bezwartościowym bełkotem.

Czas jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Niestety, bezwzględnie do wiadomości przyjąć należy, iż jeśli nie nastąpi żadna gwałtowna zmiana ekonomicznych i społecznych realiów, Enron na pewno nie będzie ostatni. To nie ostatnie bankructwo gigantycznego koncernu i nie ostatnie masowe zwolnienia w trakcie obecnej ekonomicznej dekoniunktury. Wystarczy otworzyć szeroko oczy i rozejrzeć się dookoła, by dostrzec jak tradycyjne korporacje na przykład Ford lub Boeing już rozpoczęły zwolnienia, bądź też zapowiadają ich falę. Prawdę mówiąc ciężko tu silić się o jakiś komentarz – w systemie, w którym zysk i kapitał mają większą wartość niż ludzie, na nic lepszego liczyć nie można.

Co na to Amerykanie?

Przez pryzmat enronowskiej afery, warto przyjrzeć się społecznym nastrojom w Stanach Zjednoczonych. Jak powszechnie wiadomo, propagandowa tuba władz USA – telewizja CNN trąbi przez 24 godziny na dobę o nieustającym wzroście społecznego poparcia dla prezydenta Busha i jego działań. Zastanawiające jednak jest czy w takich sytuacjach jak ta, społeczeństwo amerykańskie zaczyna snuć jakieś głębsze refleksje na temat współczesnego – ponoć najlepszego z możliwych – kapitalistycznego świata. W ostatnim sondażu przeprowadzonym przez stację telewizyjną CBS, 2/3 respondentów stwierdziło, że administracja prezydencka albo coś ukrywa, albo ordynarnie łże jeśli chodzi o jej powiązania z elitą enronowskiej padliny. Trochę ponad połowa ankietowanych, za skrajną bezczelność i wyjątkowy imbecylizm uznała dotowanie Enronu z publicznych pieniędzy, a blisko 70% było przekonanych, że koncern ten miał ewidentny wpływ na politykę energetyczną administracji George’a W. Busha i że wpływ ten miał charakter zdecydowanie negatywny. W ten oto sposób poszczególne elementy układają się w pewną całość. Tak oto ukazuje się nam z wolna prawdziwy obraz sytuacji.

Aby zrozumieć sedno afery związanej z upadkiem Enronu należy przyjrzeć się bliżej kilku istotnym kwestiom.

Po pierwsze: raptem w rok, po objęciu przez Busha Juniora prezydentury U.S.A. staje on twarzą w twarz z problemem rozpadającej się gospodarki wewnętrznej i wzrastającego w zawrotnym jak na Stany tempie bezrobocia co jest jedynie elementem światowej ekonomicznej, społecznej i politycznej destabilizacji. Wątpliwości co do umiejętności George’a Busha pokierowania największym światowym mocarstwem będą z pewnością rosły, a opozycja społeczna w stosunku do jego chorej polityki zacznie w wkrótce przybierać powszechniejszy charakter i trudno w tej chwili przewidzieć, w jakiej formie będzie się przejawiać.

Lewicowy punkt widzenia

W dzisiejszych czasach żadne wielkie wydarzenie nie może być rozpatrywane w oderwaniu od globalnych realiów. Warto w tym miejscu odwołać się do lewicowej filozofii, która natychmiast przywodzi na myśl pojęcie imperializmu. Imperializm, to wbrew pozorom nie nowomowa zaczerpnięta z kretyńskiej propagandy lat czterdziestych i pięćdziesiątych, lecz naukowy termin, od którego tak mocno wszyscy się odżegnują, a który robi w tej chwili zawrotną karierę pod różnymi synonimicznymi sformułowaniami (jak na przykład „ekspansjonizm ekonomiczny” czy też „podbój rynków”) w pismach typu The Economist lub Financial Times. Marksizm, który w rzeczywistości jest dyscypliną naukową, a nie utopijną filozofią, jak mają skłonność twierdzić niektórzy – definiuje imperializm jako tzw. „najwyższe stadium kapitalizmu”. Polega to na tym, że epokę imperialnego kapitalizmu cechuje gwałtowna koncentracja finansowego i przemysłowego kapitału w rękach co raz mniejszej ilości ludzi, którzy tym sposobem stają się zarządcami kapitału o jeszcze większej mocy. To z kolei prowadzi nieuchronnie do powstawania kolosalnych monopoli oraz wewnętrznych zależności pomiędzy właścicielami sektora bankowego i przemysłowego. Z drugiej strony mamy do czynienia ze swoistą fuzją instytucjonalną dzisiejszej magnaterii z machiną administracyjną współczesnego państwa. Bogate elity zaawansowanych ekonomicznie krajów, nie są już dzisiaj praktycznie w stanie funkcjonować w ramach ograniczeń narzuconych im przez państwo jako takie. Nie są one bowiem w stanie realizować swojego ekonomicznego funkcjonowania wyłącznie na przestrzeni rynku wewnętrznego. W skali globalnej, prowadzi to do chorej rywalizacji pomiędzy gospodarczymi mocarstwami o strefy wpływów i rynki państw słabszych. Rezultatem tego jest właśnie obecna sytuacja – seria handlowych i militarnych wojen, protekcjonistyczne tendencje i odradzający się zajadły, złośliwy nacjonalizm.

Obecnie, gdy świat pogrąża się co raz głębiej w ekonomicznym zastoju, sprzeczności pomiędzy tymi imperialistycznymi (czy też jak chce The Economist „ekspansjonistycznymi”) mocarstwami stają się nadzwyczaj wyraźne i ostre. Wszystkie te państwa muszą bowiem ograniczyć wpływ globalnej recesji na swoim własnym rynku, a aby tego dokonać muszą zdobywać nowe rynki, na których będą oferowały swoje dobra i usługi. W rezultacie wielkie korporacje, obracające niesamowitym kapitałem, naciskają na rządy, aby te za pomocą wszelkich dostępnych im środków ochraniały narodowe giganty przed obcą konkurencją na wewnętrznym rynku, szantażując jednocześnie władze państw słabszych, aby te umożliwiły im maksymalnie korzystne (czytaj: praktycznie nie opodatkowane) czerpanie zysków z rynku danego kraju.

Lewicowa teoria polityczna wskazuje w zasadzie na to, że władze nowoczesnego państwa z wolna przekształcają się w swoisty komitet dla rozwiązywania problemów rządzącej elity. Przypadek Enronu potwierdza tę teorię w stu procentach. Zarówno gremia rządowe, jak i liderzy republikańskiej demokratycznej partii, były powiązane z tym energetycznym gigantem.

Całkiem nie dawno na jaw wyszło, że Keneth Lay jest bardzo bliskim przyjacielem George’a W. Busha i najbardziej hojnym sponsorem jego prezydenckiej kampanii wyborczej z 2000 roku. Lay, razem z kilkoma innymi szefami Enronu sprezentował wówczas dzisiejszemu prezydentowi USA ponad milion dolarów. Center for Public Integrity wskazuje na Enron jako najbardziej oddanego finansowo patrona całej kariery politycznej George’a W. Busha.

To jednak dopiero początek. Wiceprezydent USA – Dick Cheney, dawniej jeden z głównych menedżerów innego teksańskiego giganta, tym razem z branży naftowej oraz inżynieryjno-konstrukcyjnej – koncernu Halliburton, wielokrotnie spotykał się z Kenethem Lay’em aby przedyskutować z nim wewnętrzną politykę energetyczną państwa. Oprócz tego udowodniono, że szefowie Enronu – w ostatnim roku - odbyli co najmniej sześć spotkań z przedstawicielami władz amerykańskich. Mało tego, okazuje się, że enronowska biurokracja urodziła nawet specjalny Komitet do spraw Działalności Politycznej. Tenże, pod wodzą kilku dyrektorów zdecydował się wspomóc finansowo kwotą sześciuset tysięcy dolarów generalnego pełnomocnika Johna Ashcrofta podczas nieudanej kampanii wyborczej tegoż do senatu w 2000 roku.

Warto też odnotować następujący fakt - na jeden dzień przed tym jak Enron ogłosił 618 milionów dolarów strat w trzecim kwartale 2001 roku, Lay zadzwonił do innego bliskiego przyjaciela, sekretarza handlu Stanów Zjednoczonych z prośbą o pomoc. Wkrótce na jaw wyszło, że Enron stracił blisko półtora miliarda dolarów wikłając swój kapitał w różnego rodzaju operacje nieoficjalnych spółek, co w ogóle nie było uwzględniane w księgowości przedsiębiorstwa! Lay zadzwonił również do sekretarza skarbu Paula O’Nilla i prezesa banku rezerw federalnych – Alana Greenspana, by wywrzeć na nich jakąś presję. Lawrence Lindsey – najwyższy doradca ekonomiczny prezydenta Busha – był kiedyś konsultantem Enronu, pobierał niebagatelną pensję. Sekretarz do spraw wojska – Thomas White – również pracował w Enronie, był wiceprezesem przedsiębiorstwa i posiadał ponad 150 milionów dolarów w akcjach tegoż. Interesujące, nie prawdaż?

Poprzedni prezydent – George Bush Senior również znał się dobrze z Lay’em, który pracował dla niego jako współprowadzący Republikańskiej Konwencji Narodowej w 1992 roku w Houston. Lay i Enron dołożyły się także do prezydenckiej kampanii Busha Seniora trzynastoma milionami dolarów. Główny doradca polityczny Busha Seniora – Karl Rove posiadał około 100 000 dolarów w akcjach Enronu i również zdarzyło mu się nie jednokrotnie konferować z Lay’em na temat polityki energetycznej Stanów Zjednoczonych. Sekretarz handlu innego byłego prezydenta – Billa Clintona – Ron Brown był do tego stopnia zaprzyjaźniony z Kenethem Lay’em, że zabrał go w 1995 roku na wspólną wycieczkę do Indii. Jak wiadomo przyjemne należy łączyć z pożytecznym, w związku z czym obaj panowie, oprócz wakacji, urządzili sobie również turnus finansowo-handlowy i nawiązali kilka istotnych kontaktów z indyjskimi baronami przemysłu energetycznego. Warto jeszcze dodać, że w trakcie okresu wyborczego w latach 1991-1992 Enron podarował ponad trzy miliony dolarów komitetom Partii Demokratycznej, w czasie gdy wspomniany Brown był przewodniczącym Narodowego Komitetu Demokratów. Oprócz tego Enron podarował spore sumy pieniędzy kilku teksańskim lokalnym politykom. I tak na przykład Phill Gramm i Tom Delay otrzymali odpowiednio 970 350 dolarów i 280 900 dolarów. Niejako strategiczni, z punktu widzenia Enronu, kongresmani byli sponsorowani równie hojnie – na przykład senator Jaff Bingaman, demokrata z Nowego Meksyku, a za razem przewodniczący Senackiej Komisji do spraw Energetyki, otrzymał blisko półtora miliona dolarów.

To wszystko, to w brew pozorom nie sen pijanego wariata tylko realna paranoja. Wszystkie powyższe dane nie zostały zmyślone tylko zaczerpnięte z bardzo wiarygodnych źródeł, na które powołuje się cały przemysł medialny i informacyjny – Associated Press, Center for Responsive Politics oraz Center for Public Integrity. Proszę bardzo – można to wszystko zweryfikować.

A to tylko wierzchołek góry lodowej. Wielu poprzednich członków rządu jest w tej chwili zatrudnionych na najwyższych stanowiskach w Enronie, a obecni przedstawiciele administracji Busha – w dużej większości – byli wcześniej członkami enronowskiego lobby. Jasnym i przejrzystym jest, że liderzy kapitałowych potentatów są w bardzo zażyłych, przyjacielskich stosunkach z przedstawicielami państwowych władz. Stąd też rodzą się różnego rodzaju fantastyczne pomysły jak na przykład obecny ekonomiczny pakiet stymulacyjny prezydenta George’a Busha, który zawierał 524 000 000 dolarów dotacji dla Enronu. Bush jednak w ciąż zaprzecza jakoby Kenny Boy (pod taką oto dziecinną ksywką Keneth Lay był znany w Białym Domu) miał choćby minimalny wpływ na politykę prezydenta i jego sekretarzy. Fakty jednak są bezlitosne.

Międzykorporacyjne powiązania

Kolejny aspekt enronowskiego skandalu, na który z pewnością warto zwrócić uwagę, to – eufemizując – dość osobliwe stosunki pomiędzy tymże, a firmą prowadzącą jego księgowość. Finanse Enronu obsługiwane były przez kolejną z wielkich korporacji - Arthur Andersen.

Dotychczas zajmowaliśmy się wyjaśnieniami powiązań pomiędzy władzami USA i kierownictwem Enronu. Okazuje się jednak, że nie jest to pełen obraz sytuacji. Okazuje się ona być dużo bardziej skomplikowaną, gdy idzie o powiązania pomiędzy różnymi koncernami między sobą i państwowymi władzami. Wówczas bowiem dochodzi do absurdalnych sytuacji, jak na przykład ta, że jeden z sekretarzy skarbu prezydenta Clintona – Robert Rubin – jest w tej chwili jednym z głównych dyrektorów największego wierzyciela Enronu – CityGroup. Nadmieńmy, że ów również próbował w ostatniej chwili ratować Enron przed upadkiem.

W sprawie Enronu prowadzone jest śledztwo przez prawie wszystkie instytucje upoważnione do takich działań w Stanach Zjednoczonych. Gdy rząd podał ten fakt do publicznej wiadomości niezliczone skrzynie teczek z ewidencją i w ogóle wszelką dokumentacją zostały zniszczone przez szefów Enronu przy aktywnym współudziale ich księgowych z firmy Arthur Andersen. Warto w tym miejscu wspomnieć, że korporacja ta jest jedną z pięciu największych na świecie firm konsultingowych i ma w tej chwili zakontraktowane z rządem federalnym USA usługi na blisko 40 milionów dolarów do wykonania w ciągu najbliższych 9 miesięcy. Udowodniono, że jako rewident księgowy Enronu, Andersen podpisywał setki dokumentów, które pozwoliły ukrywać przez długi okres czasu miliardy dolarów deficytu co w ostatecznym rozrachunku doprowadziło do kryminalnej degeneracji. Najbardziej jednak znamienne jest to, że enronowski księgowy już zapowiedział prawdopodobną upadłość i że ma szansę – zarówno on jak i jego „pracodawca” – pociągnąć w otchłań finansowej zapaści wiele, wiele przedsiębiorstw. Nikt nie jest dziś w stanie oszacować jakie będą skutki tych wydarzeń – ani ekonomiści, ani astrologowie.

Bush, rynek i polityka zagraniczna

Amerykańska prasa rozwodzi się w tej chwili radośnie nad opisami sposobów w jakie władze USA wprowadzą więcej „checks and ballances”, by – jak to mówią – „zapowiedz kolejnemu Enronowi”. Należy się jednak zastanowić czy nie jest to czasem tylko informacyjna zasłona dymna dla ukrycia prawdy o „dobrodziejstwach” wolnego rynku. Trudno nie powątpiewać w prawdziwość intencji Busha i jego załogi, którzy sami to szambo współtworzyli i którego zawartością się dzisiaj dławią. To tak jakby wierzyć w to, że podpalacz za kółkiem wozu strażackiego nagle zacznie gasić pożar. To z resztą dość symptomatyczne – za każdym razem, gdy elity zostają wystawione na publiczne pośmiewisko, reagują neurotycznie i przypuszczają chaotyczny atak informacyjny. Doprawdy nie wiem co mam przez to rozumieć. Amerykańskie gazety próbują mnie przekonać o tym, że członkowie gabinetu Busha to jacyś supermocarze i chyba nadludzie wyposażeni w szczególną wiedzę i znajomość jakiś nieznanych dotąd nikomu metod przezwyciężenia chorej filozofii liberalizmu za pomocą jej samej. Problem w tym, że ta bajka zaczyna być już coraz bardziej zużyta i brzmi coraz mniej poważnie. A gdy ludzie widzą, że władza kłamie to pozostaje już tylko jeden krok do tego by zrozumieć, że działa ona przeciwko a nie dla społeczeństwa.

Polityka zagraniczna George’a W. Busha jest bardzo prosta, prostacka powiedziałbym nawet. Jedynym jej elementem jest po prostu geograficzne rozciągnięcie polityki wewnętrznej. Wielu ludzi żyje dziś w przekonaniu, że żyjemy w epoce ponadnarodowych korporacji i że ekonomiczna funkcja państwa jako takiego jest już nieistotna. Nie jest to jednak prawdą. Wszystkie te konglomeraty finansowo-handlowe nie są i nie mogą być w pełni samodzielne. Proces globalizacji bowiem, na który powołują się piewcy tej teorii, nie ułatwia – wbrew pozorom – rozwiązywania wszelkich etnicznych czy narodowościowych problemów poprzez „umiędzynarodowienie handlu”. Wręcz przeciwnie: zaostrza on tego rodzaju konflikty, gdyż pogłębia i uwydatnia sprzeczności pomiędzy wojującymi o rynki państwami. Faktem jednak jest, że granice pomiędzy władzami korporacji a rządem w danym regionie są systematycznie zamazywane. Z tego właśnie powodu krajowe rządy zmuszone są często interweniować w sprawach ich korporacyjnych stronników. Interwencje te mają zazwyczaj charakter polityczny lub ekonomiczny, rzadziej (aczkolwiek ostatnio coraz częściej) przybierają one postać militarną. Warto w tym miejscu zacytować byłego generała US Marine Corps Smedley’a Buttlera. „Pomogłem uczynić Meksyk – w szczególności Tampico – regionem bezpiecznym dla amerykańskich interesów naftowych w 1914. Pomagałem uczynić Haiti i Kubę przyzwoitym źródłem dochodów dla National City Bank. Pomagałem zgwałcić finansowo wiele republik ameryki Środkowej dla zysków na Wall Street. Kochani moi, lista takich kanciarstw jest naprawdę długa. Mógłbym o tym mówić i mówić. Pomogłem oczyścić Nikaraguę dla bankierów Brown Brothers w latach 1909-1912. Podporządkowałem Dominikanę amerykańskim interesom cukrowym w 1916. W Chinach doprowadziłem do tego, że Standard Oil zainstalował się tam na dobre. Mam wrażenie, że mógłbym dać Alowi Capone kilka wskazówek. On działał w trzech prowincjach – ja operowałem na trzech kontynentach”.

***


Cała ta historia z Enronem uwidacznia kilka kłamstw i mitów o wolnym rynku, jakimi jesteśmy bezustannie karmieni. Wmawia się nam, że ludzie bogaci to najlepsi szerzyciele bogactwa i wielcy innowatorzy. Amerykański magazyn ekonomiczny - „Fortune” - jeszcze w zeszłym roku określał Enron "najbardziej nowatorską firmą w Ameryce". W czerwcu 2001 The Economist okrzyknął go "najbardziej zyskownie wykorzystującą Internet firmę w całej Ameryce". Ciągle wmawiane nam jest, że wybrani przez nas politycy tylko psują szyki biznesowi i przeszkadzają mu w pomnażaniu ogólnej szczęśliwości i bogactwa, nakazując mu co i jak ma robić. Jesteśmy ciągle informowani, że rynki to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Powiedzmy sobie szczerze - największym kapitałem Enronu był jego wpływ na politykę. Od jakichś dwudziestu lat nie ma nowych rynków zbytu dla takich firm jak Enron. Takie rynki znajdowały się, ponieważ systematycznie były one "wymyślane" przez kolejnych skorumpowanych lub oszalałych polityków.

Prawda jest taka, ze Enron nigdy nie był innowatorem. Właściwie to nigdy niczego nie odkrył. Był to po prostu najzwyczajniejszy pośrednik. Jeśli kiedykolwiek ta wielka ośmiornica była zaangażowana w generowanie elektryczności, to było tak tylko dlatego że wykupywali cudze elektrownie w tej swojej nieustannej pogoni za zyskiem. Enron był handlowcem. Czym handlował było mu zupełnie obojętne. Jego zyski bazowały na spekulacji, ale w ostatnim roku to wieczne źródełko pieniędzy - nagle wyschło.

Bojan Stanisławski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku