Wierzba kryształowa, topola wodnista,
wysoka fontanna, którą wiatr ugina,
mocno osadzone, lecz tańczące drzewo,
bieg rzeki, która zakręca,
napiera, cofa się, okrężną drogę obiera
i zawsze dociera.
Octavio Paz, Kamień słoneczny
Gdy 2 grudnia 2000 r. zapatyści ogłosili, że pojadą do miasta Meksyk, aby z jednej strony prowadzić dialog ze społeczeństwem obywatelskim, a z drugiej z Kongresem Stanów Zjednoczonych Meksyku i przekonać ustawodawców do dobrego uczynku, jakim byłoby uchwalenie ustawy o prawach i kulturze Indian, największy nawet optymista nie mógł przewidzieć ogromnego sukcesu tej mobilizacji.
Najpierw organiczni intelektualiści władzy (wśród nich spadkobiercy tego wszystkiego, co najgorsze w myśli Octavio Paza i niczego, co w niej najlepsze w dziedzinie poezji i eseistyki) sfabrykowali pogłoskę, że Armia Wyzwolenia Narodowego im. Emiliano Zapaty (EZLN) nie tylko straciła niewielką siłę społeczną, na jaką mogła liczyć w skali ogólnokrajowej, ale i roztrwoniła tę siłę, jaką posiadała wśród samych Indian. Jedyny realistyczny scenariusz, jaki ich zdaniem pozostawał zapatyzmowi, a w szczególności wicekomendantowi powstańczemu Marcosowi, przewidywał kapitulację. W kolegialnym kierownictwie tego ruchu - Indiańskim Podziemnym Komitecie Rewolucyjnym - Komendzie Głównej EZLN - Marcos sprawuje dowództwo wojskowe.
Jedno ze środowisk w otoczeniu nowego prezydenta republiki przychylało się ku takiej hipotezie, toteż sprzyjało działaniom mającym wykazać, że marsz zapatystów nie ma sensu. Początkowo sam prezydent Vicente Fox unikał zajęcia jasnego stanowiska. Zaprojektował jednak politykę medialną, która miała przekonać ludzi do jego dobrej woli. Przez cały czas, od 3 grudnia 2000 do końca stycznia 2001 r., było oczywiste, że wywiera on presję, która ma zapobiec marszowi. Chodziło mu o osiągnięcie jednego z dwóch celów: albo o to, aby uniemożliwić marsz nakłaniając zapatystów do refleksji, że ze względu na masowe poparcie, jakim nowy prezydent cieszy się w społeczeństwie, marsz może zakończyć się fiaskiem - wyniki kilku sondaży, którymi usiłuje się dziś zastąpić wszelką możliwość debaty i wyrażania opinii, wskazywały, że Fox ma poparcie 80% społeczeństwa, podczas gdy EZLN i Marcos tylko 17% - albo przekonać ich, że w tak wyraźnie niekorzystnej sytuacji pozostaje im jedynie możliwość rokowań z Foxem - ten facet ma obsesję, aby sfotografować z Marcosem - oraz podpisanie podczas spektakularnej ceremonii pokoju, a także - choć brzmi to komicznie - nakłonienie Marcosa, aby przyjął jakieś stanowisko w rządzie.
ZACZYNA SIĘ MARSZ GODNOŚCI INDIAŃSKIEJ
Spokojna wędrówka gwiazdy lub wiosna nieśpieszna,
Woda, która z zamkniętymi powiekami
Całą noc tryska proroctwami.
Octavio Paz, Kamień słoneczny
24 lutego, podczas pełni księżyca, w San Cristóbal de las Casas w stanie Chiapas zebrało się 20 tysięcy Indian, aby pożegnać się z dwudziestoma trzema komendantami i komendantkami EZLN oraz z wicekomendantem Marcosem. Na wiecu Marcos nazwał tę mobilizację Marszem Godności Indiańskiej. Zapatyści mieli do przebycia trzy tysiące kilometrów. Im dalej jechali, tym większe i bardziej bojowe czekało ich powitanie. Nawet w takich miastach, jak Orizaba i Puebla, w których dominuje prawica, reakcja społeczeństwa była niezwykła. W Orizaba czy to w wiecu, czy w powitaniu na ulicach udział wzięła ogromna większość mieszkańców.
Po drodze rozmaite ludy indiańskie przekazywały zapatystom swoje laski wodzowskie. Z dnia na dzień stawało się jasne, że poza zapatystami nie ma żadnej innej siły indiańskiej, z którą rząd mógłby prowadzić alternatywne dyskusje. Zapatystom udało się doprowadzić do sytuacji, w której jedynym wiarygodnym partnerem rządu stał się Indiański Kongres Narodowy (powstał on, gdy EZLN zaprosiła przedstawicieli ludów indiańskich, aby służyli jej za doradców w rokowaniach z rządem). Narodowości indiańskie okazywały się teraz nie tylko spójnym podmiotem społecznym - dysponowały organem, który ich reprezentował.
Rządząca prawica meksykańska, skupiona w Partii Akcji Narodowej (PAN, partia Foxa), najwyższe sfery przedsiębiorczości i hierarchia Kościoła katolickiego rozpętały nową, histeryczną kampanię antyzapatystowską. PAN ogłosiła ustami swoich najwybitniejszych ustawodawców, że zapatystów nie można przyjąć w Kongresie, bo noszą kominiarki i są przestępcami, a jeśli już miałoby do tego dojść, to tylko pod warunkiem, że uprzednio spotkają się z Foxem. Niektórzy z nich ostrzegli nawet karawanę, że lepiej będzie nie przechodzić przez te stany, które kontrolują, bo może się to źle skończyć. Takie pogróżki wywołały nastroje powszechnej solidarności z zapatystami.
Prawica, mająca za sobą dopiero co odniesiony sukces wyborczy i przekonana o bardzo dużym konsensie społecznym, jaki ją otacza, nie mogła uwierzyć w to, co działo się na jej oczach. Oto na ulicach i placach w miastach nie tylko pojawili się jacyś plugawi Indianie, ale na domiar złego byli owacyjnie witani i postrzegani jako najlepszy odczynnik, który pozwala sprawdzić, czy po utracie władzy przez Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną (PRI) w Meksyku rzeczywiście przystępuje się do budowy demokratycznego państwa.
NURIO - MOBILIZACJA ZAMIENIA SIĘ W MARSZ BARWY ZIEMI
Obecność niczym śpiew porywczy,
Niczym wicher śpiewający śród pożogi,
Spojrzenie, które do góry unosi
Świat cały, morza i góry."
Octavio Paz, Kamień słoneczny
Nurio to mała miejscowość na Płaskowyżu Tarasków, na zachodzie Meksyku. Mieszka tam 30 tysięcy Indian Purépecha - jest to jedna z 53 indiańskich grup etnicznych żyjących w naszym kraju. Około 6 tysięcy przedstawicieli rozmaitych narodowości indiańskich brało tam udział w swoim trzecim kongresie. Zjechali się delegaci społeczności indiańskich z całego kraju - nawet społeczności z północy, które nigdy nie brały udziału w Indiańskim Kongresie Narodowym. W Nurio delegaci ludów indiańskich Meksyku postanowili udać się wraz z zapatystami do Kongresu federalnego i poparli postulat uchwalenia ustawy o prawach i kulturze Indian. Na scenę wkroczyły więc narodowości indiańskie i diabli wzięli wszelkie strategie i taktyki władzy państwowej i partii politycznych.
W komunikacie odczytanym na spotkaniu międzynarodowym, w którym uczestniczyli m.in. José Saramago, Manuel Vázquez Montalbán, Bernard Cassen i Alain Touraine, wicekomendant powstańczy Marcos dał jasno do zrozumienia, jak zapatyści mają zamiar postąpić w tej koniunkturze politycznej. Opowiedział taką oto anegdotę: "Grupa szachistów jest zaprzątnięta ważnym meczem na wysokim poziomie. Wchodzi Indianin, przygląda się i pyta w co grają. Nikt mu nie odpowiada. Indianin podchodzi do stolika i obserwuje położenie figur, poważne i posępne twarze szachistów, wyczekującą postawę tych, którzy ich otaczają. Powtarza pytanie. Jeden z graczy postanawia pofatygować się z odpowiedzią: ŤTo coś, czego nie byłbyś w stanie zrozumieć - gra poważnych i mądrych ludzi.ť Indianin milczy - dalej obserwuje szachownicę i ruchy zawodników. Po pewnym czasie zbiera się na odwagę i pyta: ŤPo co oni grają, jeśli już wiadomo, kto wygra?ť Ten sam zawodnik, który poprzednio odezwał się do niego, mówi: ŤNigdy tego nie zrozumiesz, to gra dla fachowców, niedostępna dla twojego umysłu.ť Indianin nie odpowiada. Nadal przygląda się, a następnie wychodzi. Po chwili wraca z jakimś przedmiotem. Podchodzi bez słowa do stolika i stawia na środku szachownicy stary, zabłocony but. Zbici z tropu zawodnicy spoglądają nań zirytowani. Indianin uśmiecha się chytrze i pyta: ŤSzach?ť"
W Nurio Indianie meksykańscy postanowili, że nadszedł czas, aby wziąć udział w życiu politycznym kraju, że należy wystąpić przed całym społeczeństwem z postulatami dotyczącymi ich praw i że trzeba uczynić to również przed meksykańską "klasą polityczną" - jedną z najgorszych na świecie, o ile w ogóle można dokonać tego rodzaju ryzykownego porównania.
Część polityków meksykańskich i ich skrybów zacierała ręce - EZLN i narodowości indiańskie miały wreszcie wkroczyć na teren, którego nikt tak dobrze nie zna, jak oni. Zapatyści wyszli wraz z ludami indiańskimi ze swoich społeczności, znaleźli się w otwartym polu i co gorsza chcieli wystąpić w Kongresie federalnym, którego procedury i normy znane są jedynie garstce wtajemniczonych. Politycy ci wychodzili z założenia, które wcale nie było nieracjonalne, że gdy ruchy powstańcze i rewolucyjne wchodzą na drogę pokojową, tym samym wchodzą nieubłaganie w kontakt z konstrukcją polityczną, która w końcu czyni z nich zakładników tego, z czym walczyły.
Zapatyści zapowiadali wyraźnie dla tych, którzy chcą ich czytać, że wolą pójść nieznaną drogą - pozostać siłą powstańczą niezależnie od tego, czy pozostanie ona pod bronią, czy też ją złoży. W tym celu muszą oczywiście i nieodzownie zerwać z tradycyjnym pojmowaniem polityki. Ze swoją zwyczajową skromnością zapytali meksykańską "klasę polityczną": szach? Ta "klasa polityczna", przyzwyczajona, że wszyscy przyglądają się, jak gra we własnym gronie nie tylko nie pozwalając nikomu innemu włączyć się do gry, ale nawet nie wyjaśniając jej reguł, nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle dziesiątki tysięcy Indian meksykańskich, reprezentujących miliony pobratymców i popieranych przez miliony Meksykanów nie będących Indianami, stawiają na szachownicy zabłocony but i szachują instytucje państwa. Za chwilę do tego powrócimy.
COKÓŁ 1914-2001 - OBSESYJNE DNI OKRĘŻNE
Och, życie, aby żyć i życie już przeżyte,
czas, który płynie na wysokiej fali
i zawraca nie patrząc za siebie,
co było tego nie było, ale jest.
Octavio Paz, Kamień słoneczny
Armia Wyzwolenia Narodowego im. Emiliano Zapaty i Indiański Kongres Narodowy, idąc dokładnie tą samą drogą, którą w 1914 r. do miasta Meksyk wkroczył ze swoją Armią Wyzwoleńczą Południa Emiliano Zapata, dotarły na Cokół. Od Xochimilco po Cokół na ulice wyszły im na powitanie setki tysięcy ludzi. Niektórzy oceniają, że było ich około pół miliona. Punktem kulminacyjnym marszu zapatystów było ich wejście na plac centralny, na którym zgromadziło się ponad 350 tysięcy osób - wiele przybyło już poprzedniego dnia (około 30 tysięcy spędziło tam noc), inne przybyły o dziewiątej rano i w trzydziestostopniowym skwarze czekało do trzeciej po południu, aż rozpocznie się wiec.
W ciągu całego marszu EZLN inaugurowała nową metodę zwoływania masowych zgromadzeń - nigdy nie podawała, o której godzinie się rozpoczną ani nie informowała zawczasu o trasie przemarszu karawany, a mimo to tysiące i dziesiątki tysięcy obywateli dowiadywały się, gdzie przebiega trasa i były obecne na ulicach, bo słuchały radia.
Na Cokole zapatyści osiągnęli pierwszy cel - centrum krajowej sceny politycznej zajął w owej chwili jedyny ruch społeczny, który nie jest kontrolowany ani przez stare, korporacyjne powiązania, stworzone w ciągu wielu dziesięcioleci niepodzielnych, monopartyjnych rządów Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, ani przez nowe, ale równie korporacyjne więzi z Partią Rewolucji Demokratycznej (PRD), ani przez dynamikę "użytecznego głosowania", które gwoli pokonania PRI wyniosła do władzy Foxa. Tym jedynym ruchem jest ruch indiański.
Na wiecu zapatyści mówili nie tyle o konieczności uchwalenia ustawy o prawach i kulturze Indian, ile o czymś, co w klasycznych kategoriach myśli lewicowej kojarzy się z wizją strategiczną. Wyjaśnili w prostych słowach, dlaczego nie są awangardą, dlaczego nie są tak nieodpowiedzialni, aby wzywać do powszechnego powstania, na gruncie czego i jak buduje się ruch społeczny, który jest wytworem długiego doświadczenia życiowego (E.P. Thompson byłby szczęśliwy, gdyby mógł być na tym wiecu) i jak ich własny, indiańsko-zapatystowski ruch społeczny "zakręca, napiera, cofa się, okrężną drogę obiera i zawsze dociera".
W niezwykłym przemówieniu, które zbiło z pantałyku wielu polityków prawicowych i lewicowych, EZLN głosem swojego wicekomendanta stwierdziła co następuje: "Jesteśmy zwierciadłem. Jesteśmy tu po to, aby zobaczyć się i pokazać, abyś się nam przyjrzał, abyś przyjrzał się sam sobie, aby ktoś inny przejrzał się w naszych oczach. Tu jesteśmy i jesteśmy zwierciadłem. Nie rzeczywistością, a jedynie odbiciem. Nie światłem, a jedynie odblaskiem. Nie drogą, a jedynie paroma krokami. Nie przewodnikiem, a tylko jednym z wielu kierunków, które wiodą w dzień jutrzejszy. (...) Mówiąc, że jesteśmy, mówimy też, że nie jesteśmy i nie będziemy. (...) Nie jesteśmy tymi, którzy dążą do przejęcia władzy i mając władzę chcą narzucić tempo i słowo - i nimi nie będziemy. Nie jesteśmy tymi, którzy ustalają cenę własnej lub cudzej godności i czynią z walki rynek, na którym polityka to zajęcie domokrążców konkurujących nie o projekty, lecz o klientów - i nimi nie będziemy. (...) Nie jesteśmy kimś, kto naiwnie oczekuje sprawiedliwości z góry, bo ta rośnie tylko od dołu, tak jak wolność, którą osiąga się tylko razem ze wszystkimi, demokracja, która istnieje tylko na wszystkich piętrach i o którą trzeba bez przerwy walczyć - i kimś takim nie będziemy. (...) Nie jesteśmy przejściową modą, czymś, co się nuci i składa do archiwum w postaci kalendarza klęsk, które ten kraj obnosi z nostalgią - i nią nie będziemy. (...) Nie jesteśmy tymi, którzy w dniu jutrzejszym wyrażą skruchę, którzy stają się jeszcze bardziej groteskowym wizerunkiem władzy, symulują Ťroztropnośćť i Ťostrożnośćť tam, gdzie jest tylko kupno i sprzedaż - i nimi nie będziemy. (...) Możemy chodzić z odsłoniętą lub zasłoniętą twarzą, uzbrojeni lub z gołymi rękami, ale jesteśmy i zawsze będziemy zapatystami. Dziewięćdziesiąt lat temu ludzie potężni pytali człowieka z dołu - nazywał się Zapata: ŤJakim prawem, panowie?ť My - ci, co na dole - odpowiedzieliśmy i odpowiadamy: ŤNaszym własnym.ť Naszym prawem dokładnie dziewięćdziesiąt lat temu rzuciliśmy hasło i nazywamy się Ťbuntownikamiť."
W swoim długim życiu działacza politycznego widziałem wkroczenie powstańców sandinowskich do Managui, strajki ogólnokrajowe w Peru, straszny marsz głodowy górników i ich rodzin - kobiet, dzieci, starców - z Oruro do La Paz w Boliwii, kilka strajków generalnych w Ekwadorze, zwycięstwo Mitterranda we Francji (które tak wielu poruszyło), przygotowania łódzkiej "Solidarności" do czynnego strajku generalnego - okupacji fabryk i wznowienia produkcji pod kontrolą robotników - w Polsce, składanie przez partyzantów broni u stóp wulkanu Guazapa po podpisaniu układu pokojowego w Salwadorze, klęskę sandinistów w wyborach w Nikaragui, parę strajków obywatelskich w Kolumbii, kilka kongresów Partii Pracowników w Brazylii, kilka zgromadzeń lewicy latynoamerykańskiej na Forum S?o Paulo. Słuchałem wielkich, płomiennych mówców - Lulę, Hugo Blanco, Daniela Ortegę, Rosario Ibarrę, Alaina Krivine?a, Fidela Castro, Douglasa Bravo, Eleuterio Fernandeza Huidobro, Ernesta Mandela itd. Jednak nigdy nie słyszałem takiego przemówienia wygłoszonego na wiecu z udziałem setek tysięcy osób. Marcos ani razu nie podniósł głosu, nie rzucił żadnego hasła, nie szukał poklasku. To było przemówienie, w którym rozmawiał z 350 tysiącami osób. Mówił do nas tak, jak mówi się wśród nich, bez pośpiechu, spokojnie, tak, jak podobno mówiło się wśród dawnych zapatystów, gdy zbierali się w lesie Ajusco pod miastem Meksyk oczekując na rozkaz zajęcia stolicy, cierpliwie rozpalali ogniska, rozświetlali nimi noc i wokół nich toczyli rozmowy.
W dziewięćdziesiąt lat później nowi zapatyści powiedzieli nam, czym byli, czym są i czym nie będą. Dobrze byłoby, gdyby meksykańska i międzynarodowa lewica socjalistyczna zaczęła im wierzyć. Chodzi o ruch powstańczy, a ja powiedziałbym, że rewolucyjny (uważam, że w tej sprawie konieczna jest dyskusja z towarzyszami z EZLN), który nie działa celem zdobycia władzy - nie z jakichś względów taktycznych ani nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że nie chce, a nie chce z bardzo głębokiego, bardzo zapatystowskiego powodu. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle (wydaje mi się, że dobrze), ale nie to jest ważne. Jeśli ktoś chce dokonać analizy zapatyzmu, musi wziąć na serio to, co mówią o sobie sami zapatyści.
Na nic nie zda się występowanie w roli czerwonych profesorów i mówienie z wyżyny, na jaką wyniosły nas lata porażek, co powinni czynić - że ich marsz to bardzo dobra rzecz, ale nie wystarczy walczyć ani stawiać oporu, bo trzeba mieć alternatywę programową, że nie rozumieją, iż Indianie nie mogą zmienić kraju ani świata i trzeba, aby podporządkowali się klasie robotniczej. Czy - bardziej naiwnie - prosić ich, aby przeobrazili się w partię polityczną, bo to już szczyt, dowód, że nic się nie rozumie. Czy lamentować, że nie istnieje niezależna organizacja, która byłaby pomostem między zapatyzmem a socjalizmem, między ruchem indiańskim a innymi ruchami społecznymi, jak czynią to ci, którzy klepią za prasą ogólnokrajową, że rzekomo nie istnieje cywilny Front Wyzwolenia Narodowego im. Emiliano Zapaty, bo nie zdają sobie sprawy z czegoś, co również jest tak bardzo zapatystowskie - że działa się nie szukając światła reflektorów i uznania, ale się działa.
Zapatyzm jest czymś zupełnie innym (jakby powiedzieli sami zapatyści), ani lepszym, ani gorszym (jakby sami powiedzieli) - po prostu odmiennym. Echo, z jakim odbija się ich dyskurs i sposób stawiania spraw, powinny skłonić lewicę meksykańską - która jest poza zapatyzmem - i międzynarodową do refleksji nad znaczeniem tego nowego wyrazu myśli emancypacyjnej.
Na Cokole miasta Meksyk zapatyzm indiański powiedział swoje, uczynił to bez teatralnych póz, bardzo prosto, jasno i prawie potajemnie. Było nas tam 350 tysięcy i zachowaliśmy ciszę, jaka nigdy nie panowała na żadnym wiecu. To był i jest dyskurs, który zmusza do refleksji i dyskusji. W obrazie swojego zwierciadła obecny zapatyzm odzwierciedlił dawny.
PARA CZARNYCH OCZU NA NAJWYŻSZEJ TRYBUNIE W PAŃSTWIE
Oblicze w płomieniach, oblicze pożarte,
prześladowane oblicze młodzieńcze
lata widmowe, dni okrężne
wychodzą na to samo patio, tę samą ścianę,
płonie chwila i jedno stanowią oblicze
kolejne oblicza płomienia,
wszystkie imiona są jednym imieniem,
wszystkie oblicza są jednym obliczem,
wszystkie wieki są jedyną chwilą
i na wieki wieków oczu para
staje na drodze ku przyszłości.
Octavio Paz, Kamień słoneczny
Wbrew stanowisku Senatu, 220 głosami przeciwko 210 Izba Deputowanych postanowiła zaprosić komendantów EZLN na "najwyższą trybunę w państwie". Bardzo szczególnemu (jak niemal wszystko w Meksyku) sojuszowi Partii Rewolucji Demokratycznej, Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, Ekologicznej Partii Zielonych Meksyku (która poparła w wyborach Foxa, a jej osobliwość polega na tym, że nie jest partią ani nie jest zielona, ekologiczna i meksykańska) i innych małych partii udało się doprowadzić do zaproszenia zapatystów. Niektórzy najbardziej związani z poprzednim reżimem czy wywodzący się ze sfer wojskowych posłowie PRI głosowali oczywiście przeciwko (ci pierwsi) lub wstrzymali się od głosu (ci drudzy). Między tym głosowaniem a pojawieniem się EZLN i Indiańskiego Kongresu Narodowego w Izbie Deputowanych minęło sześć dni. W mediach trzęsło się od najbardziej zwariowanych hipotez w sprawie postawy, jaką zajmą w parlamencie komendanci EZLN, a w szczególności jak się zachowa "Wice". Jedne popierały przewidywania PAN co do treści przemówienia Marcosa. Inne zapowiadały, że podczas swojego wystąpienia Marcos zdejmie wreszcie kominiarkę. Napięcie rosło i trzy stacje telewizyjne - wszystkie prywatne - zapowiedziały transmisję na żywo. Dołączyły do nich trzy radiostacje. Transmisja na żywo z parlamentu trwała siedem godzin.
Od samego rana zapanowało zamieszanie, bo "Wice" nie zjawił się u bram Izby Deputowanych. Prezenterzy telewizyjni wieścili, że widzowie będą rozczarowani. Niektórzy parlamentarzyści okazali irytację - pewien senator z PRD oświadczył: "Mam dość gwiazdorstwa Marcosa." Bodaj po raz pierwszy w dziejach oskarżono kogoś o gwiazdorstwo dlatego, że nie pojawił się na scenie.
Zapatyści wykonali ostatni, bardzo skuteczny ruch, który zmienił układ sił w kraju. Ku powszechnemu zaskoczeniu, w imieniu EZLN główne przemówienie wygłosiła w parlamencie Indianka - komendantka Esther. Oświadczyła: "Wicekomendant powstańczy Marcos jest właśnie wicekomendantem. My jesteśmy komendantami i wspólnie kierujemy okazując posłuszeństwo naszym ludom. (...) Ta trybuna to symbol. Dlatego wybuchła taka polemika. Dlatego chcieliśmy z niej przemówić i dlatego niektórzy nie chcieli, abyśmy tu się znaleźli. Symbolem jest również i to, że to ja, biedna kobieta, Indianka i zapatystka, pierwsza zabieram głos i przekazuję centralne przesłanie zapatystów." Zwracając się do tych posłów, którzy zbojkotowali posiedzenie, oświadczyła: "Na tej trybunie nie stoi dowódca wojskowy armii powstańczej. Niech tym, którzy są tu nieobecni, będzie wiadomo, że odmówili wysłuchania tego, co przyszła powiedzieć im kobieta indiańska i że odmówili zabrania głosu, abym mogła ich wysłuchać. Mam na imię Esther, ale to nie ma teraz znaczenia. Jestem zapatystką, ale to również nie ma teraz znaczenia. Jestem Indianką i kobietą - i tylko to ma teraz znaczenie."
Esther uzasadniła inicjatywę ustawodawczą Komisji Kongresu Federalnego na rzecz Ugody i Przywrócenia Pokoju (COCOPA) -projekt prawa indiańskiego, wynegocjowany przed laty z EZLN podczas dialogów w San Andrés. "Zarzuca się tej propozycji, że zmierza do bałkanizacji kraju, a zapomina się, że kraj jest już podzielony. Jeden Meksyk wytwarza bogactwa, drugi je sobie przywłaszcza, a trzeci musi wyciągać rękę po jałmużnę. Zarzuca się tej propozycji, że zmierza do tworzenia rezerwatów indiańskich, a zapomina się, że my, Indianie, żyjemy oddzielnie, odseparowani od reszty Meksykanów, a co więcej - że zagraża nam wyginięcie. Zarzuca się tej propozycji, że promuje zacofany system prawny, a zapomina się, że obecny promuje jedynie konfrontację, karze biedaka i zapewnia bezkarność bogaczowi, potępia barwę naszej skóry, a z naszych języków czyni przestępstwo. Zarzuca się tej propozycji, że zmierza do stwarzania wyjątków w życiu politycznym, a zapomina się, że obecnie ten kto rządzi nie rządzi, lecz czyni ze swojego urzędu publicznego źródło osobistego bogactwa i wie, że jest bezkarny i nietykalny."
Była to fiesta Indian meksykańskich i nic nie mogło jej zakłócić. W domach, zakładach pracy, na ulicach, w sklepach, w samochodach miliony Meksykanów były świadkami niesłychanego wydarzenia historycznego - z "najwyższej trybuny w państwie" przemawiali Indianie, pokazywali korzyści płynące z autonomii dla Indian i sami kwestionowali zwyczaje i obyczaje indiańskie, które marginalizują kobiety i pozwalają stosować wobec nich przemoc, ale przypominali posłom z PAN i PRI, że w zwyczajach i obyczajach całego kraju też istnieje marginalizacja kobiet i przemoc wobec nich. Mówili, że Indianie mają prawo być odmienni, inaczej się ubierać, mówić innymi językami, mieć inną kulturę, ustanowić inne niż dotychczas stosunki z resztą narodu meksykańskiego.
Mówili nam wcale tego nie mówiąc, że bez swoich Indian Meksyk nie ma przyszłości i że być może jest to ostatnia szansa, aby dość pokojowo zagoiła się otwarta w ciele narodu rana.
O ile przed przybyciem EZLN do Kongresu społeczeństwo było podzielone pół na pół, o tyle po wystąpieniu komendantów i komendantek oraz przedstawicieli narodowości indiańskich skupionych w Indiańskim Kongresie Narodowym, proporcja ta uległa dramatycznej zmianie - większość społeczeństwa opowiedziała się gorąco po stronie ludów indiańskich. Cena, jaką przyjdzie zapłacić partiom przeciwstawiającym się uchwaleniu ustawy o prawach i kulturze Indian, będzie wysoka.
Biedna Indianka meksykańska, zapatystka, a przede wszystkim kobieta wygrała swoim przemówieniem i swoją obecnością bitwę o symbole, a nie należy zapominać, że często jest to centralna batalia, jaką narody staczają w walce o swoją emancypację. Z "najwyższej trybuny w państwie" mówiły do nas czarne oczy historii Meksyku - tej historii pełnej rebelii, rewolt i rewolucji; czarne oczy, o których mówi poeta - oczy Cajeme, Caneka, Guerrero, Morelosa, Zapaty, Jaramillo i milionów tych, którzy w ciągu prawie pięciuset lat wzniecili ponad 350 rebelii i trzy rewolucje. Te czarne oczy zamykają drogę prowadzącą w przyszłość - ale taką drogę, która odmawia ich włączenia, przyjęcia takimi, jacy są: biedakami, Indianami lub nie, kobietami, powstańcami, zapatystami.
Marcos przyłączył się do ludzi czekających przed Kongresem na komendantów i komendantki EZLN i delegatów na Indiański Kongres Narodowy. Później na bardzo wzruszającym wiecu powiedział na pożegnanie: "Dziękuję, Meksyku. Odchodzimy - naprawdę odchodzimy." Ludzie niemal błagali: "Nie odchodźcie." Młoda dziewczyna mówiła: "Co się z nami stanie, gdy nie będzie zapatystów?" Już kilka dni wcześniej komendant Zebedeo odpowiedział na takie pytania mówiąc: "Odejdziemy, ale nie odejdziemy." W ciągu całego marszu przedstawiciele zapatystów wyjaśniali niestrudzenie, że nie są awangardą, nie mają zamiaru prowadzić ludu ku świetlanej przyszłości, zapisanej zawczasu w podstawowych dokumentach jakiejś organizacji. Jak powiedział Antonio García de León (wielki historyk, który był jednym z najważniejszych doradców EZLN podczas dialogów w San Andrés, ale później odciął się od zapatystów i po zwycięstwie Foxa stwierdził, że ich postulaty są bezpodstawne, a im samym grozi, iż staną się "anegdotą folk"): "1 stycznia [1994 r.] odkryliśmy, że insurekcja jest w nas samych." Odchodzimy, ale nie odchodzimy znaczy, że nie ma nas i was, że powstańcy są nie tylko w Chiapas, ale w całym kraju.
POWRÓT W CHWALE
Gdy historia śpi, mówi przez sen: na czole uśpionego ludu
poemat jest krwawym gwiazdozbiorem.
Gdy historia się budzi, obraz staje się czynem,
dzieje się poemat: do akcji wkracza poezja.
Zasługuje na to, o czym śnisz.
Octavio Paz, Ku poematowi
Zapatyści osiągnęli swój cel - rozmawiali z ludem Meksyku i zaświadczyli, że nie tylko o nich nie zapomniano, ale że są obecni w dyskusjach i debatach dotyczących budowy demokratycznego Meksyku, że są inną, indiańską prawowitością biedoty meksykańskiej, tymi, których nie pokonano w wyborach, którzy nie postawili wszystkiego na wybory i nie zaprzedali się korumpującemu systemowi i którzy, nie mówiąc o sobie otwarcie, że są socjalistami, reprezentują pierwotnego ducha socjalizmu - takiego, jakim był, zanim zdeprawowali go socjaliści rynkowi i socjaliści państwowi (zwolennicy dwóch równie nie dających pogodzić się z socjalizmem zboczeń teoretycznych i praktycznych), a więc tymi, którzy stojąc jeszcze niżej niż ci co na dole, marzą, aby zmienić świat i zasługują na taką zmianę.
PRAWO INDIAŃSKIE: KROK DO PRZODU, DWA KROKI DO TYŁU
Zmiany w kwestii indiańskiej, w Senacie wprowadzone do konstytucji głosami - ku hańbie PRD - wszystkich klubów parlamentarnych, natomiast w Izbie Deputowanych przy sprzeciwie PRD, są bliższe projektu byłego prezydenta Ernesto Zedillo niż projektu COCOPA. Raz jeszcze partie polityczne okazały się nieczułe na postulat Indian, poparty przez miliony Meksykanów nie będących Indianami, aby przyznano im ramy prawne pozwalające osiągnąć dwojaki cel: po pierwsze, uczestniczyć jako cieszący się uznaniem prawnym podmiot w przebudowie państwa narodowego, a po drugie czynić tak za pośrednictwem własnych, ale prawnie uznanych mechanizmów regulacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego i kulturalnego.
Ustawa jest krokiem do przodu, gdyż zapisano w niej ogólną definicję autonomii i ludu indiańskiego, ale gdy przyszło do konkretniejszych zapisów, natychmiast ją przekreślono lub maksymalnie ograniczono. Co więcej, jeśli porównamy projekty COCOPA i Zedillo z obecną ustawą, to okaże się, że pod pewnymi względami jest ona jeszcze bardziej regresywna niż projekt prezydencki. A więc krok do przodu i dwa kroki do tyłu.
Chodzi zwłaszcza o cztery zapisy.
Po pierwsze, w projekcie COCOPA określono społeczności indiańskie jako "podmioty prawa publicznego", podczas gdy w projekcie Zedillo jako "podmiot interesu publicznego" - i tak jest teraz w ustawie. Na czym polega różnica? Otóż na tym, że w ustawie traktuje się społeczności indiańskie jak, nie przymierzając, sklepy Narodowej Spółdzielni Ludowej Spożywców (CONASUPO), pozostałość po starym populistycznym państwie meksykańskim - w sklepach tych chłopi (jeszcze kilka lat temu również biedota miejska, ale już nie) mogą zaopatrywać się w rozmaite produkty po niższych niż gdzie indziej cenach, z pominięciem prywatnego handlu i pośredników. W art. 2 ustawy czytamy, że "pod względem swojego składu naród jest wielokulturowy, co ma pierwotne oparcie w jego ludach Ťtubylczychť". Jak można coś takiego zapisać, a następnie nadać tym ludom taki status prawny, jaki przysługuje sklepom CONASUPO? Reżim meksykański afirmował w ten sposób swoje "powołanie paternalistyczne", którego Indianie mają dość - walczą o to, aby uznano ich wreszcie za podmioty konstytutywne narodu meksykańskiego, a więc właśnie "podmioty prawa publicznego".
Po drugie, w projekcie COCOPA zapisano, że Indianie mają prawo do "zbiorowego użytkowania zasobów naturalnych i korzystania z nich na swoich ziemiach i terytoriach, przez które rozumie się ogół zamieszkanego obszaru, użytkowanego i zajmowanego przez ludy tubylcze, z wyjątkiem tych, nad którymi zwierzchnictwo przysługuje bezpośrednio narodowi". W projekcie Zedillo zapisano, że mają prawo do "użytkowania zasobów naturalnych swoich ziem i korzystania z nich z poszanowaniem form, właściwości i ograniczeń określonych w sprawach własności przez niniejszą konstytucje i ustawy". W ustawie zapisano, że "z poszanowaniem form i właściwości, określonych w sprawach własności i posiadania ziemi przez niniejszą konstytucję i ustawy, jak również praw nabytych przez osoby trzecie lub przez członków społeczności", Indianie mają prawo "preferencyjnego użytkowania zasobów naturalnych i korzystania z nich w miejscach, które zamieszkują i zajmują społeczności, z wyjątkiem tych, które w rozumieniu niniejszej konstytucji znajdują się na obszarach strategicznych". Pojęcie terytorium, które ma kluczowe znaczenie dla definicji autonomii, znikło. W ten sposób maksymalnie ograniczono przestrzeń geograficzną, na której Indianie mieliby korzystać z autonomii.
Po trzecie, w projekcie COCOPA zapisano: "Uszanuje się prawo ludów indiańskich do swobodnego stanowienia o sobie w każdej z dziedzin i na każdym z poziomów, w których będą korzystali z autonomii, przy czym będzie ono mogło obejmować jeden lud indiański lub więcej tych ludów, zgodnie ze szczególnymi warunkami i osobliwościami każdej jednostki federacyjnej. Społeczności tubylcze jako podmioty prawa publicznego i gminy, które uznają swoją przynależność do jakiegoś ludu indiańskiego, będą mogły zreszać się swobodnie celem koordynacji swoich działań." W projekcie Zedillo zapisano: "Społeczności ludów tubylczych jako podmioty interesu publicznego i gminy zamieszkane w większości przez tubylców będą miały możliwość swobodnego zrzeszania się celem koordynacji swoich działań, zawsze przy poszanowaniu podziału polityczno-administracyjnego każdej jednostki federacyjnej." W ustawie zapisano: "W obrębie gmin społeczności tubylcze będą mogły koordynować się i zrzeszać w formach i w celach określonych w niniejszej ustawie." To nawet krok wstecz w stosunku do projektu Zedillo, ponieważ znika możliwość zrzeszania się w skali regionalnej, poza obrębem istniejących gmin, gdy tymczasem jest to jedyna gwarancja odbudowy ludów indiańskich po ponad pięciuset latach rozczłonkowania i marginalizacji.
Po czwarte, w projekcie COCOPA zapisano: "Wytyczając granice jednomandatowych okręgów i wielomandatowych obwodów wyborczych należy brać pod uwagę rozmieszczenie ludów tubylczych celem zapewnienia im uczestnictwa w życiu politycznym i reprezentacji na szczeblu ogólnonarodowym." W projekcie Zedillo zapisano: "Wytyczając granice jednomandatowych okręgów wyborczych należy brać pod uwagę rozmieszczenie ludów tubylczych celem zapewnienia im uczestnictwa w życiu politycznym i reprezentacji na szczeblu ogólnonarodowym." W ustawie zapisano: "Wytyczając granice jednomandatowych okręgów wyborczych należy w miarę możliwości brać pod uwagę rozmieszczenie ludów i społeczności tubylczych, aby sprzyjać w ten sposób ich uczestnictwu politycznemu." Znów to krok wstecz w stosunku do projektu Zedillo. Nie tylko pozbawia się ludy indiańskie, "pierwotne oparcie narodu", prawa do własnej reprezentacji parlamentarnej za pośrednictwem swoich wielomandatowych obwodów wyborczych, ale co więcej rozmieszczenie ludów tubylczych "należy brać pod uwagę" tylko wtedy, gdy "jest to możliwe". Wiadomo, co to znaczy.
Zedillo, przedkładając swój projekt prawa indiańskiego, twierdził, że w 85% przejął zapisy projektu COCOPA. Szkopuł w tym, że pozostałe 15% zapisów miało zasadnicze znaczenie dla sprawy autonomii indiańskiej. O obecnej ustawie można powiedzieć, że przejęto w niej 80% zapisów projektu COCOPA, a więc 5% mniej niż uczynił to Zedillo, ale i tym razem pozostałe 20% zapisów stanowi o istocie autonomii Indian.
Tak więc uchwalono prawo indiańskie, tyle że w żadnej mierze nie rozwiązuje ono palącej kwestii położenia 10 milionów Meksykanów. Walka o prawa Indian trwa. Po siedmiu latach wojny, mordów, głodu, blokady, militaryzacji, paramilitaryzacji, po setkach spotkań, na których Indianie meksykańscy cierpliwie wyjaśniali, czego naprawdę pragną, senatorzy z lewicy głosowali za ustawą, która prawą ręką zabiera to, co daje lewą. Nie jest to jeszcze jedna pręga na ciele tygrysa - tym razem to linia demarkacyjna. Być może nie zabrzmi to poprawnie w języku "nowej lewicy" (która, rzecz jasna, jest tak stara jak sama lewica), ale pozwolę sobie powiedzieć otwarcie: ta linia demarkacyjna oznacza, że albo jest się z ludami indiańskimi, albo jest z uchwalonym przez Kongres federalny prawem indiańskim. Innego wyboru nie ma.
"KLASA POLITYCZNA": OD RASIZMU BIOLOGICZNEGO DO LĘKU KLASOWEGO
Nowe/stare prawo indiańskie nie tylko odzwierciedla rasizm polityczny dużej części "klasy politycznej" ("rasizm biologiczny stara się ustanowić między moim życiem a śmiercią kogoś innego związek, który nie jest tylko wojskowy czy wojenny, ale również biologiczny" - Mauricio Lazzarato, O nową definicję pojęcia biopolityki), ale również nienawiść do EZLN i sposobu, w jaki armia ta pojmuje i uprawia politykę.
W łonie władzy ścierają się dwie linie. Po jednej stronie mamy tych, którzy są przekonani, że najlepszy sposób na pokonanie zapatyzmu to wciągnięcie go do cywilnej walki politycznej, choćby kosztem pewnych ustępstw w kwestii indiańskiej, bo stawiają na to, że gdy zapatyzm pozbędzie się aury wojskowej, dużo straci ze swojej siły magicznej. Co więcej, mają oni na uwadze doświadczenia licznych latynoamerykańskich ruchów rewolucyjnych, które w procesie przeobrażania się z ruchu wojskowego w cywilny ruch polityczny przystosowały się do działalności w ramach instytucjonalnych i stały się agendami wyborczymi lojalnej opozycji, skorymi do odwzajemniania się klientami państwa, wpisanymi w lapidarne określenie współczesnego teoretyka korumpującego państwa meksykańskiego, Jesusa Reyesa Herolesa: "kto się opiera, ten popiera".
Po drugiej stronie mamy tych, którzy uważają, że za wszelką cenę należy uniemożliwić EZLN wyjście z podziemia i cyrkulację po całym kraju - to ci, którzy mówili, że zamkną w domu swoje rodziny, dopóki EZLN będzie przebywała w mieście Meksyk, ci, którzy oskarżyli EZLN, że "służy ciemnym interesom", ci, którzy w grudniu 1996 r. oświadczyli, że nie można uchwalić projektu ustawy COCOPA, ponieważ jej uchwalenie byłoby czymś w rodzaju "wpuszczenia kozła do wyborczego sklepu z kryształami" i którzy w kwietniu 2001 r. uchwalili prawo indiańskie wiedząc, że dla zapatyzmu i Indiańskiego Kongresu Narodowego jest ono nie do przyjęcia. Można powiedzieć, że raz jeszcze wygrało to drugie środowisko meksykańskiej "klasy politycznej" (do którego należy większość przywódców i "przedstawicieli ludu" z PRI, PAN i PRD).
Podobnie jak to było w grudniu 1996 r., usiłuje się zmusić EZLN do pozostania w błękitnych górach stanu Chiapas - w podziemiu. Jak widać, dostępna jedynie dla wtajemniczonych "manna państwowa" nie doznała uszczerbku. "W tajemnicy państwowej obiektywizuje się raz jeszcze, w sposób namacalny, a zarazem niematerialny, dawna manna rozdawana przez wodzów plemiennych i królów-kapłanów - to par excellence sekret władzy. Jego obecność wywołuje fale głębokiego szacunku, a jego ujawnienie - histeryczne oburzenie. W fazie upadku, w jakiej się znajduje, do pogwałcenia tabu nie trzeba już agresji - wystarczy znak zapytania. To rodzaj uniesienia, jakim nie cieszył się żaden suweren. Manna tajemnicy państwowej przenosi się na swoich depozytariuszy i uodpornia ich na zadawanie pytań w stopniu, który zależy od stopnia wtajemniczenia. Tak udziela im się dyspensy i stają się dosłownie nieodpowiedzialni. W obrębie ukształtowanej z całą precyzją hierarchii zaszeregowuje się ich wraz z przywilejami w zależności od tego, jakie tajemnice państwowe znają. Masa poddanych nie ma tajemnic, a więc nie ma żadnego prawa do uczestnictwa w sprawowaniu władzy, do jej krytyki i kontroli." (Hans Magnus Enzensberger, Przestępstwo i władza.)
Prawo indiańskie, chwalone z błogosławieństwem senatorów z PRD, a przy sprzeciwie posłów z tej samej partii, staje się nowym narzędziem kontrinsurekcji i posłuży za taran w "wojnie o niskim natężeniu" ze społecznościami indiańskimi, a także za środek wprowadzania i stymulowania podziałów między społecznościami. Rzecz jasna, ostatniego słowa jeszcze nie powiedziano. "Masa poddanych" nadal nie ma tajemnic, ale ujawniła już niejedną tajemnicę zimnych lochów władzy. Marszowi zapatystów udało się zaprezentować na scenie narodowej inny sposób pojmowania i uprawiania polityki - tym razem już nie w tej czy innej deklaracji, ale w działaniu społecznym i obywatelskim. Zaczęły realizować się nowe pojęcia obywatelstwa - takiego mianowicie, które stanowi i jest suwerenne - i partycypacji społecznej. Zapatyzm wycisnął piętno na życiu całego kraju. Nie ulega wątpliwości, że Indiański Kongres Narodowy skupi wokół siebie siły, które w całym kraju gotowe są do mobilizacji i akcji obywatelskiej przeciwko obecnemu prawu indiańskiemu.
KILKA SŁÓW NA ZAKOŃCZENIE
Na widnokręgu wyłania się potrzeba budowy nowej siły politycznej, która u progu nowego stulecia ucieleśniłaby inaczej (na nowo) starą konieczność zmiany tego świata, zmieniając urzeczowione stosunki polityczne - te zwłaszcza, w które uwikłana jest tradycyjna (lecz pozująca na nową) lewica; stosunki te służą kamuflowaniu realiów, których ukrywać już nie sposób. "Wielki paradoks egzystencjalny lewicy polega na tym, że przeczy swojej tożsamości i traci rację bytu dzieląc z prawicą taką samą ideę tego, czym jest polityka. (...) Łatwo więc zrozumieć, dlaczego lewica tylko nie będzie miała dziś nic do powiedzenia, ale również nie będzie miała przyszłości, jeśli nie zerwie z tego rodzaju teoretyczno-praktycznym sposobem pojmowania i uprawiania polityki." (Jorge Stratos, Prawicowa idea polityki, którą podziela lewica.) Takiej nowej siły politycznej nie uda się, rzecz jasna, utworzyć bez bezpośredniego i czynnego udziału EZLN.
Stąd ostatnia refleksja. Meksyk nie zasługuje na pozostawanie EZLN w podziemiu. Czy to znaczy, że należy poprzeć uchwalone przez Kongres prawo indiańskie? Oczywiście, że nie. Czy to znaczy, że należy wznowić rokowania z rządem? Też nie. To znaczy, że należy podnieść stawkę i sprawić, aby władza droga zapłaciła za swoje prawo i za całą politykę i ideologię, za wszystkie "zwyczaje i obyczaje" tych, którzy żywią się "manną" władzy i dobrze na niej prosperują.
Niektórzy niecierpliwią się - co dalej? Cierpliwości - zapatyzm "zakręca, napiera, cofa się, okrężną drogę obiera i zawsze dociera".
Sergio Rodríguez Lascano
Sergio Rodríguez Lascano (ur. 1950) - od 1968 r. działa na lewicy radykalnej w Meksyku. Przez ćwierć wieku, do 1995 r., był czołowym działaczem Rewolucyjnej Partii Pracujących (PRT), meksykańskiej sekcji Czwartej Międzynarodówki, i przez 14 lat członkiem kierownictwa Międzynarodówki. Od 1995 r. wchodzi w skład kierownictwa cywilnego Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Emiliano Zapaty (FZLN). Był koordynatorem grona doradców Armii Wyzwolenia Narodowego im. Emiliano Zapaty (EZLN) podczas dialogów w San Andrés.
Tekst ukazał się w pierwszym numerze półrocznika "Rewolucja"