Fabryka jest już zrestrukturyzowana i uznawana za drugą bądź pierwszą w Europie wytwórnię wagonów towarowych. Jest także ogromnym zakładem naprawiającym wszystkie typy wagonów. Załoga jest bardzo dobrze przygotowana do wykonywanej pracy. W swojej dziedzinie ostrowski Wagon jest prawdziwą perłą i dziś, dwa i pół roku po prywatyzacji, powinien być kwitnącym przedsiębiorstwem przynoszącym właścicielom wysokie dywidendy. Warto też wiedzieć, że jeszcze przed prywatyzacją fabryka z Ostrowa nie miała problemów finansowych i rok 2000, a więc ostatni na garnuszku państwowym, Wagon SA zamknęła czystym zyskiem powyżej miliona złotych. Ostrowskich zakładów nie można więc w żaden sposób zaliczyć do owej przysłowiowej "kupy złomu", a tak niejednokrotnie pisze się o dawnych molochach ancieme regime.
Zakład został sprzedany słowackim biznesmenom działającym na polskim rynku pod szyldem firm szwajcarskich. Właściciele oficjalnie mogli więc na polskich salonach występować jako quasi-Szwajcarzy, co w Polsce działa nobilitująco i osobom takim przydaje znaczenia i powagi. Kontrolny pakiet własnościowy dzisiejszego Wagonu SA, stanowiący 60 procent akcji, kupiony został za śmieszną sumę 17 milionów złotych - państwo pozostawiło sobie 25 procent akcji. Okazuje się, że te bez przesady "symboliczne pieniądze" dodatkowo zostały wstępnie jeszcze odpowiednio pomniejszone. Cena pojedynczych akcji została przy akcie kupna, zdaniem posłów, zmniejszona z 25 do 14 złotych. I za taką oto cenę, niedorównującą chyba rzeczywistym kosztom ziemi zajmowanej przez zakład, w ręce ludzi o wątpliwym statusie biznesowym oddano nie tylko wielką fabrykę, ale także los 2200 osób stanowiących załogę Wagonu SA. I wszystko to w 80-tysięcznym Ostrowie, w którym bezrobocie wynosi 20 procent, co ósma osoba żyje z produkcji bądź naprawy wagonów.
Prywatyzacja po polsku
Przez ostatnie lata przywykliśmy do wysłuchiwania zachwytów nad prywatyzacją. Powtarzano nam do znudzenia, że jest ona swoistym panaceum na wszystkie problemy zarządzania. Właściciel prywatny to nie bezosobowe państwo marnotrawiące powierzony menedżerom majątek. Międzynarodowe instytucje finansowe od stopnia sprywatyzowania gospodarki uzależniały ocenę polskiej transformacji. Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy w listach wysyłanych do Warszawy strofowały naszą powolność bądź chwaliły spolegliwość. I takim oto sposobem, na naszym podwórku, narodziły się nowe dogmaty gospodarcze, nieustępujące w gruncie rzeczy dogmatom realnego socjalizmu. Wszystko to razem stworzyło presję zarówno polityczną, jak i gospodarczą, sprowadzającą się do postulatu: prywatyzować jak najszybciej i za wszelką cenę. Odtąd ten z polityków, który chciał prywatyzować szybko, był światłym Europejczykiem, natomiast każdy nawołujący do rozwagi stawał się, chcąc nie chcąc, postkomunistycznym betonem, niepasującym do nowych czasów.
I tak doczekaliśmy się kolejnego wielkiego bankructwa sprywatyzowanej fabryki. Do najbardziej spektakularnych plajt należały, jak wiadomo, bankructwa stoczni Szczecińskiej i Gdańskiej. Nie sposób opisać wszystkich przypadków, a są ich dziesiątki, poczynając od fabryk żelatyny, a kończąc na Ożarowie Mazowieckim pana Cupiała. Co gorsza, wiadomo, że w kolejce do państwowej kasy jest wiele innych, dziś prywatnych firm.
W tak wielu, niestety, przypadkach mitem okazał się sprawny właściciel, który osobiście dogląda swego majątku, a na dodatek jeszcze troszczy się o załogę. Dzisiejsza własność prywatna jest bowiem często równie słabo upostaciowiona jak ta państwowa. Dlatego zdarza się, że metody zarządzania w firmie sprywatyzowanej są często równie mało skuteczne. Dziś z prawdziwie efektywnym zarządzaniem mamy do czynienia przede wszystkim w międzynarodowych korporacjach, które wypracowały swój własny styl kierowania gigantycznym majątkiem. Natomiast drobni biznesmeni, którzy do swego statusu nie doszli drogą pomnażania i rozbudowywania firm rodzinnych, są niestety zazwyczaj całe lata świetlne za nimi...
Kradzież z przytupem
Jeszcze inna sytuacja jest w zakładach, które są prywatyzowane w celu ich okradzenia. Z takim wręcz klinicznym przypadkiem, wydaje się, mamy do czynienia w Ostrowie Wielkopolskim. Otóż dawne ZNTK (Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego) w dniu prywatyzacji miały aktywa w postaci należnych płatności w wysokości 50 milionów złotych, ponadto zamówienia produkcyjne na prawie 2 lata. Nowi właściciele, mimo że tylko większościowi, nie zadowolili się tym, co uzyskali, a wprost stworzyli cały system wyprowadzania pieniędzy z pozyskanej firmy przez tak zwane spółki zależne, których byli właścicielami większościowymi. Sprywatyzowali, kupując kilka kolejnych fabryk z branży, i dziś są właścicielami 70 procent przedsiębiorstw zajmujących się remontami wagonów w Polsce. Ten rodzaj gospodarowania spowodował, że z firmy Wagon SA wypłynęło kilkadziesiąt (nie wiadomo jeszcze dokładnie, ile) milionów złotych i dziś, po dwóch latach od prywatyzacji, zadłużenie Wagonu wynosi plus minus 140 - 200 milionów złotych. W rezultacie załoga nie otrzymuje pensji od czerwca, a należności za wykonaną pracę trafiały często nie na konta Wagonu SA, lecz spółek zależnych.
Bezceremonialność właścicieli - w ciągu dwóch lat jest już szósty zarząd - posunęła się tak daleko, że upłynnione zostało blisko pół miliona złotych znajdujących się do niedawna na koncie zakładowej kasy zapomogowo-pożyczkowej. W Wagonie, jak wszędzie, była ona, jak wiadomo, własnością załogi, a nie firmy.
Bezczynność państwa
Przerażające jest, że wszystkie te zmiany w fabryce dokonały się w krótkim, 2-letnim okresie, za wiedzą skarbu państwa - znaczącego, bo 25-procentowego udziałowca firmy. W praktyce okazało się, że po sporządzeniu aktu notarialnego klamka zapadła i właściciele, zgodnie z zasadą wolnoć Tomku w swoim domku, mogą wszystko. Zachodzi podejrzenie, o czym mówili posłowie w czasie debaty poświęconej fabryce ostrowskiej, że pieniądze za Wagon SA zostały wpłacone z kredytów uzyskanych a konto jej kupna.
Nie jest to co prawda przewinieniem, liczy się bowiem fakt wpłynięcia gotówki na konto Narodowego Funduszu Inwestycyjnego, nasuwa się jednak pytanie: co robią w Polsce tak zwane służby zajmujące się, przynajmniej formalnie, ochroną naszych interesów politycznych i gospodarczych? Wiemy, że aresztują (casus Kalasa) za przekazanie (najprawdopodobniej) informacji na temat gości odwiedzających gabinet szefa Agencji. Lepiej by było, gdyby funkcjonariusze co najmniej równie gorliwie strzegli nas przed inwestorami takimi jak grupa słowackich właścicieli Wagonu SA.
Dziś, z powodu niedomogów prawa, rząd jest właściwie bezradny wobec dramatu ostrowskiego i jedyny sposób wyjścia z tej sytuacji upatruje w ogłoszeniu upadłości fabryki. Aby to osiągnąć, premier Hausner - faktyczny szef rządu przy "malowanym" w sprawach gospodarczych Millerze - wykorzystał kruczki prawne. Skorzystano z nieobecności właścicieli w Polsce - uciekli oni wbrew decyzji sądu z kraju - i dzięki akcjom skarbu państwa i pracowniczym odwołano zarząd słowacki, a powołano nowy, który może tylko ogłosić upadłość Wagonu SA. Można wiec powiedzieć, że pierwszy raz od sprywatyzowania fabryki państwo ma jakieś korzyści z tytułu posiadania 25 procent akcji właścicielskich w ostrowskiej firmie.
Zatoczono koło
Po 28 miesiącach w Ostrowie Wielkopolskim powróciliśmy do punktu wyjścia. Z tej wyprawy poobijane wyszły skarb państwa i idea prywatyzacyjna; natomiast załoga znalazła się w stanie zapaści. Straty moralne i zdrowotne tych Bogu ducha winnych ludzi są doprawdy nie do przecenienia. Jest więc już czas najwyższy do poważnej dyskusji na temat prywatyzacji. Politycy i publicyści nie mogą dłużej chować głowy w piasek i udawać, że nic się nie stało. Mimo że Polska wkracza w kolejny cykl ożywienia gospodarczego, wlecze się za nami gigantyczny odwłok w postaci 22-procentowego, według spisu powszechnego, bezrobocia. Złe i nietrafione prywatyzacje odwłok ten jedynie powiększają, wpływając degradująco na tysiące polskich rodzin.
Daleki jestem od twierdzenia, że prywatyzacja jest błędem. Faktem jest jednak, że wiele prywatyzacji przeprowadzono w Polsce wadliwie, na chybcika, ze stratą dla pracujących załóg i dla gospodarki. W związku z casusem ostrowskim warto chyba przeanalizować cały pakiet ustaw prywatyzacyjnych, Szokuje bowiem historia Wagonu SA nie tylko dlatego, że został okradziony, lecz przede wszystkim dlatego, że okazało się, iż zachowanie nawet dużych pakietów akcji właścicielskich przez państwo przed niczym nie chroni interesu ani załóg, ani państwa. Te pakiety, jak widać, są puste.
Kilka postulatów
W przypadku prywatyzacji każdego zakładu przedstawiciel skarbu państwa w radzie nadzorczej powinien mieć ustawowo przez 3 - 5 lat prawo weta w stosunku do błędnych, jego zdaniem, decyzji zarządu. Decyzje przedstawiciela skarbu państwa powinny być oczywiście zaskarżalne w sądzie, aby nie umożliwiały samowoli. Niemniej państwo musi mieć instrumentarium chroniące obywateli przed opisanym powyżej rozbojem.
Powinno się pomyśleć o wprowadzeniu czegoś na kształt prywatyzacyjnej zasady okresu próbnego. Pozwalałby on na ochronę prawną odstąpionego majątku przez państwo. Skoro bowiem za obiektywnie małe pieniądze (17 milionów), sprzedaje się nie najgorzej prosperującą wielką fabrykę, a taką był niewątpliwie w dniu prywatyzacji dzisiejszy Wagon, to państwo w okresie próbnym 3 - 5-letnim powinno zabezpieczać się (byłaby to ostateczność zaskarżalna sądowo przez nowych właścicieli) wręcz prawem do renacjonalizacji okradanego bądź świadomie niszczonego zakładu. Gdyby istniały tego typu przepisy prawne, to już pół roku temu rząd mógłby podjąć proces ratowania fabryki.
Poważnie powinna zostać potraktowana sprawa wydawania opinii o podmiotach krajowych i zagranicznych kupujących w Polsce fabryki. Obecnie tzw. wywiadownie gospodarcze i agendy UOP, dziś ABW, sporządzają stosowne opinie trochę sobie a muzom. Tymczasem pozytywna opinia powinna coś rzeczywiście znaczyć i za podpis pod nią złożony stosowni funkcjonariusze powinni odpowiadać swymi stanowiskami służbowymi. Wiadomo, że gdyby ta zasada w Polsce funkcjonowała, dzisiejsi właściciele Wagonu SA nigdy nie zostaliby dopuszczeni do kupna ostrowskiej fabryki.
Gdyby w Polsce istniały tego rodzaju przepisy, ustrzeglibyśmy się, choćby częściowo, zbójeckich prywatyzacji, a tym samym licznych dramatów i tragedii. Jest zrozumiałe, że prywatyzacje w krajach takich jak nasz przyciągają aferzystów, lecz rzeczą agend rządowych jest zabezpieczenie przed nimi załóg i skarbu państwa. Jak wiadomo, wielkie korporacje często kupowały nasze zakłady nie po to, aby w nich produkować, lecz aby przejąć ich rynek zbytu. W dzisiejszym kapitalizmie sztuką nie jest bowiem sama produkcja, lecz jej sprzedanie.
Próba oceny
Czas najwyższy, aby rząd i parlament podjęły próbę kompleksowej oceny dotychczasowej prywatyzacji w Polsce. Ważne są zarówno przykłady pozytywne, które trzeba rozpropagować, jak i negatywne, aby się ustrzec błędów w przyszłości. Przed nami wielkie prywatyzacje samorządowe. W sumie czeka nas jeszcze prywatyzacja co najmniej 25 procent majątku narodowego! Tam, gdzie mleko się rozlało i nie ma już szans poprawy - trudno (oceniam je na 20 procent przeprowadzonych prywatyzacji), są jednak jeszcze możliwości naprawienia nietrafionych operacji zmiany właściciela i w konsekwencji szanse ustrzeżenia się dalszych błędów. Ocena taka, jeśli ma spełnić swą rolę, powinna być pozbawiona dogmatycznych uprzedzeń, celem jej powinno być dokonanie obiektywnej faktografii prezentującej cały proces prywatyzacyjny w Polsce. Pozwoli to na uporządkowanie tej dziedziny i przyjęcie żelaznych reguł postępowania na przyszłość. Od lat tłumaczy się sceptykom, że polski i wschodnioeuropejski eksperyment nie ma sobie równych w dziejach i stąd prawo do błędów. Po 14 latach czas wreszcie przestać się uczyć na błędach.
Janusz Rolicki
tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu "Rzeczpospolitej"