Jeszcze kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem wyborów w Hiszpanii, wszelkie sondaże gwarantowały rządzącym neofaszystom Aznara dość komfortowy wynik głosowania, który w najgorszym razie skazywałby ich na konieczność zawiązywania koalicji ze słabiutkimi ugrupowaniami regionalnymi. Jednak atak Al-Kaidy na madrycki węzeł kolejowy, mimo wszelkich podejmowanych przez rząd Aznara próby wykorzystania go do własnych celów propagandowych zmusił, jak się okazało, hiszpańskich wyborców do refleksji daleko przekraczającej rozważania dotyczące wzrostu gospodarczego i aktualnej stopy inflacji.
Hiszpanie, którzy gremialnie sprzeciwiali się angażowaniu własnego kraju w iracką awanturę, przed 11 marca prawdopodobnie wychodzili z założenia, że uczestnictwo ich żołnierzy w okupowaniu dalekiego kraju jest konieczną ceną, którą muszą oni płacić za względną stabilność ekonomiczną i nadzieje na intensywny rozwój gospodarczy. Aznarowska propaganda usilnie utrzymywała ów mit przy życiu, co stawało się o tyle łatwiejsze, o ile socjaliści nie potrafili dotrzeć ze swoimi hasłami do serc ciągle łaknących dobrobytu rodaków.
Tragedia na madryckich stacjach z początku nie wyglądała na wydarzenie, które może tę sytuację zmienić. Natychmiastowa ofensywa propagandowa rządu, który z przerażającą nawet jak na ugrupowanie pokroju Partii Ludowej bezczelnością postanowił natychmiast zmobilizować obywateli i media do histerycznego spektaklu potępienia ETA, jako rzekomych sprawców zamachów, wydawała się początkowo przynosić spodziewane efekty.
Kiedy już następnego dnia po ataku, cały świat nie miał właściwie wątpliwości kim są jego wykonawcy i jakie kierowały nimi intencje, Aznar i jego szef bezpieczeństwa opowiadali w cieniu trumien niestworzone historie o krwiożerczych Baskach, których tylko rozpętany na niebotyczną skalę państwowy terror powstrzymać może od biologicznego unicestwienia narodu hiszpańskiego. Nikt, kto choćby odrobinę orientuje się w celach i strategii ETA, nie mógł jednak choćby na chwilę przypuszczać, że owe brednie mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
Znając doskonale zasady działania baskijskich lewicowych separatystów, zarówno hiszpański premier, jak i jego minister spraw wewnętrznych, z pełną cynizmu świadomością próbowali wykorzystać szok i ból swoich współobywateli, żeby ukryć przed nimi całkowite fiasko prowadzonej przez siebie polityki zagranicznej. Zakłamanie rządu hiszpańskiego sięgnęło nawet tak daleko, że postanowił on wykorzystać forum ONZ dla wytworzenia wrażenia, że „dowody” wskazujące na sprawstwo ETA są niepodważalne i jednoznaczne.
Wyglądało na to, że choć podobne kłamstwo ma zazwyczaj niezwykle krótkie nogi, tym razem Aznarowi i spółce wystarczy czasu, aby doprowadzić do sukcesu wyborczego a następnie, już z nowym mandatem parlamentarnym, po cichu przeprosić za pomyłkę i wygodnie rozsiąść się wraz z Brytyjczykami i Polakami w amerykańskiej loży szyderców ustawionej naprzeciwko tych, którzy w pocie czoło usiłują wypracować nową wizję zjednoczonej Europy. Kalkulacja jednak zawiodła. W odruchu samozachowawczego instynktu, hiszpańskie społeczeństwo odmówiło poparcia politykom, którzy z pełną świadomością ryzyka usilnie pracowali nad sprowadzeniem nad Madryt zagrożeń, których jeszcze niedawno, nikt o zdrowych zmysłach w Europie nie oczekiwał. Bez względu bowiem na czyjekolwiek intencje, Europa po 11 marca jest naprawdę inna.
Owa inność ma jednak swoich wyraźnie określonych architektów. Można po imieniu wymienić Tony’ego Blaira, Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Silvio Berlusconiego oraz właśnie Jose Marię Aznara jako tych, którzy osobiście odpowiadają za sprowadzenie nad europejskie miasta złowróżbnych gróźb brodatych fundamentalistów.
Zaangażowanie się w agresję i okupację Iraku nie mogło nie ujść uwadze przywódców wojującego islamizmu, którzy wręcz na własną prośbę naszych przywódców poczęli poszukiwać w atlasach nazw europejskich miast i głównych węzłów komunikacyjnych. Trudno będzie teraz ten proces odwrócić, szczególnie, kiedy choćby z takiej Warszawy płyną w dalszym ciągu zapewnienia o niezłomnej woli kontynuacji owej najbrudniejszej na razie wojny XXI stulecia.
Z drugiej jednak strony, Al-Kaida swoim zamachem dokonała być może przełomu w niezwykle inercyjnym mechanizmie europejskiego podejmowania decyzji i w konsekwencji pozwoliła na znaczne przekształcenie europejskiego układu sił. Nie ulega bowiem wątpliwości, że hiszpańscy socjaliści nie tylko wyłamią się z depczącej prawo międzynarodowe proamerykańskiej koalicji śmierci ale jednocześnie - całkowicie zmienią front w kontynentalnej debacie nad kształtem europejskiej integracji.
Wygląda więc na to, że Leszek Miller, czy też jakikolwiek jego następca pozostanie osamotniony w odgrywaniu napisanej pod amerykańskie dyktando farsy zatytułowanej „Umrzeć za Niceę”. Antyeuropejskie stanowisko Polski, tak usilnie dotychczas wspierane przez falangistów Aznara dozna poważnego osłabienia i w konsekwencji - perspektywy osiągnięcia unijnej jedności zaczną przybierać znacznie bardziej wyrazisty kontur. Jednocześnie, nie sposób nie przyznać racji strategom z Al-Kaidy, że przewidywany przez nich „efekt domina” może w istocie doprowadzić do dezintegracji irackiej koalicji okupacyjnej szczególnie, że na przykład we Włoszech - społeczny opór wobec napaści na Irak był być może najsilniejszy na całym kontynencie. Gdyby tak się stało, ostatnim ogniwem spajającym nasz kontynent z amerykańskimi przestępstwami wojennymi nad Eufratem i Tygrysem pozostawałaby Polska.
Nie jest to z jednej strony perspektywa wesoła dla nikogo, kto zamieszkuje tereny między Odrą a Bugiem. Z drugiej jednak, uświadamia powagę chwili i spoczywającą na nas wszystkich odpowiedzialność. Bez wyciągnięcia z tego konsekwencji, nie będzie nam nigdy wolno powiedzieć, że byliśmy niewinni.
Tomasz Rafał Wiśniewski
Tekst ukazał się w Nowym Tygodniku Popularnym