Szumlewicz: Naga nieprawda

[2004-09-17 17:09:11]

Dziennik Fakt wdarł się przebojem na polski rynek. Po krótkich zmaganiach pokonał głównego konkurenta – Super Express – i zagroził pozycji Gazety Wyborczej. Co takiego – obok bardzo niskiej ceny (do niedawna 1 zł, obecnie 1,20 zł) i niemal nieograniczonych funduszy na promocję (wszechobecna reklama, nieustanne konkursy) – ma w sobie pismo koncernu Axela Springera, że tak szybko przekonało do siebie Polaków? Sądząc po doborze tematów, języku i estetyce, jest ono adresowane do ludzi biednych i niewykształconych. Ma o tym przekonywać „oddolna” retoryka, sugerująca, że w przeciwieństwie do pism „inteligentów” i „bogaczy”, Fakt bierze stronę „zwyczajnych”, „prostych” ludzi. Broni ich przed „pazernymi urzędnikami” i „wyobcowanymi politykami”. Walczy – bardzo agresywnie – z każdą podwyżką cen i pochyla się ze współczuciem nad ofiarami „nieludzkich przepisów”.

Kiedy bliżej przyjrzeć się tej batalii w obronie uciśnionych, rzuca się w oczy wybiórczość szlachetnych bojowników, którzy od początku istnienia pisma ani razu nie zainteresowali się takimi niewątpliwymi problemami ludu, jak brak wypłaty pensji na czas czy uwłaczające godności warunki pracy. Zapowiedź wprowadzenia opłat za leczenie w państwowej służbie zdrowia wywołała wprawdzie nieprzychylne komentarze Faktu, ale znacznie łagodniejsze aniżeli... rezygnacja z tych planów, podyktowana – według dziennikarzy – karygodną „kalkulacją wyborczą” rządzących polityków. Trudno się dziwić tej reakcji, skoro w kąciku ekonomicznym pisma można przeczytać, że należy „zerwać ostatecznie z mitem państwowej służby zdrowia” (Rafał Antczak, 8-9 maja 2004 r.). Także inne – już niestety nieliczne – elementy państwa opiekuńczego rażą ekonomicznych ekspertów brukowca, zatrudnionych jednocześnie jako doradcy zagranicznych banków. Narzekają oni bez ustanku na rzekomo niebotycznie wysokie podatki, rozdętą pomoc socjalną, luksusy, w jakie opływają górnicy, renciści itd.

Wypowiedzi zamieszczane w Fakcie różnią się od ekonomicznego bełkotu reszty polskich mediów jeszcze większą, wręcz groteskową przesadą w neoliberalnym wykręcaniu kota ogonem. Trzeba uważać czytelnika za osobę pozbawioną elementarnego pojęcia o finansach, by Marka Belkę nazwać „etatystą”, a Jerzego Hausnera – „Janosikiem”. Eksperci z cytowanym Antczakiem na czele nie są usatysfakcjonowani działaniami tych antysocjalnych polityków; żądają jeszcze dalej idących zwolnień podatkowych dla bogatych i opodatkowania na to miejsce konsumpcji. W tzw. „ludzkim języku”, udatnie podrabianym przez Fakt, oznaczałoby to natychmiastowe, horrendalne podwyżki cen na podstawowe artykuły spożywcze, a więc coś, czego w większości ubodzy czytelnicy pisma raczej by sobie nie życzyli. Czy muszą jednak wiedzieć, o co chodzi? Zamiast im tłumaczyć, w jaki to przemyślny sposób planuje się ich oskubać, lepiej odwołać się do ich poczucia sprawiedliwości. Robi to Przemysław Remin pisząc: „Warto podkreślić, że opodatkowanie produkcji jest wymierzone tylko w polskich przedsiębiorców, a opodatkowanie konsumpcji we wszystkich równo” (7 maja 2004 r.).

W tym samym duchu utrzymana jest wielka batalia pisma o to, by pozbawić pracowników ostatnich świadczeń zdrowotnych i socjalnych, jakie należą im się jeszcze od pracodawców – na ogół zresztą bezkarnych, gdy się z nich nie wywiązują. Jak przystało na pełnokrwistych populistów, dziennikarze Faktu przedstawiają swoją kampanię jako bohaterską obronę pokrzywdzonych, w tym wypadku – bezrobotnych. Wielki, krzykliwy tytuł na okładce z 16 kwietnia 2004 obwieszcza: „Praca jest, ale politycy nie chcą nam jej dać!”. Poniżej na stronie tytułowej można przeczytać: „Czy w Polsce brakuje pracy? Nie, tylko nie opłaca się zatrudniać ludzi. – Niech tylko politycy obniżą te wszystkie ZUS-y i składki, a bierzemy ludzi choćby od jutra – zgodnie mówią pytani przez Fakt przedsiębiorcy”. Tym razem gazeta również „zapomina” przełożyć swój komunikat na język ulicy, w którym brzmiałby: „Ludzie, walczcie w imieniu waszych szefów, by nie mieć płatnych urlopów, ubezpieczeń zdrowotnych i perspektyw godziwej emerytury!”

Jak wspomniałam wcześniej, posiadacze kapitału to grupa, której „zadziorny”, „ludowy” brukowiec nigdy nie atakuje. Jakiekolwiek zarzuty pod ich adresem oznaczałyby „zawistny egalitaryzm”, zarzucany przez intelektualistów Faktu (m.in. Edmunda Wnuka-Lipińskiego) nielicznym w Polsce wrogom skrajnej rozpiętości dochodów. Zamiast tego brzydkiego uczucia pismo roznieca i karmi inny afekt, który najprościej nazwać zawistnym antyegalitaryzmem. Człowiek nim owładnięty podziwia zamożnych i potężnych, jednocześnie nienawidząc sobie podobnych, którzy mieli to nieszczęście, że zostali społecznie napiętnowani. Dlatego ulubionymi obiektami agresywnej nagonki Faktu są samotne matki zaniedbujące dzieci, drobni przestępcy, a przede wszystkim – więźniowie.

Zacznijmy od tych ostatnich. Ich bunt – motywowany skrajnym przepełnieniem zakładu karnego – został wyzyskany przez gazetę jak zwykle po mistrzowsku. „Bieda w kryminale?” – pyta krzykliwy napis na okładce z 27 maja 2004 r., by skonfrontować odbiorcę z wręcz przeciwną odpowiedzią: „Więźniowie mają raj”. Świadczyć ma o tym powiększone zdjęcie wyrzuconego bochenka chleba. Na następnych stronach temat jest kontynuowany w tekście pod wiele mówiącym tytułem „Złote życie kryminalistów”. Można w nim przeczytać, że więźniowie „żądają luksusów”, podczas gdy „niejedna rodzina nie ma tego, co w swoich celach bandyci”. Zamieszczone zdjęcia ilustrują głód i zaniedbanie wielodzietnych rodzin. Pytanie, w jaki sposób miałoby im pomóc jeszcze gorsze traktowanie więźniów przy jednoczesnym braku pomocy socjalnej, do czego konsekwentnie dąży Fakt, oczywiście nie pada. Co więcej, czytelnik ma być odtąd uodporniony na tego typu wątpliwości, nurtujące jedynie obrońców „bandytów opływających w luksusy”.

Redaktorzy pisma wiedzą doskonale, że raz zasiana nienawiść nie pyta o powody, logikę i kontekst społeczny. Dotyczy to także nagonki na drobnych złodziejaszków, którzy – jeśli wierzyć tabloidowi – stanowią o wiele większą groźbę niż oszuści podatkowi na dużą skalę i inni wielcy rabusie. Jan Wróbel z kulturalnego dodatku do pisma stwierdza w programie Michała Ogórka Joker (TV4, 14 czerwca 2004 r.), że najgorsi są „biedni okradający biednych”. Jego zdaniem, należałoby ich „ku przestrodze” karać jak najostrzej, choćby przez ucinanie rąk, zamiast powoływać się na ich trudną sytuację materialną czy frustrację. Program był wprawdzie satyryczny, ale Wróbel głosił swoje tezy zupełnie poważnie. Tylko bowiem „bardzo srogie prawo” oraz równie „surowa moralność obyczajowa” – jak mówił – mogą doprowadzić kraj do kapitalistycznego rozkwitu. Co znaczy to pierwsze, łatwo się domyślić: poza ucinaniem rąk, „Kara śmierci musi być” – jak nawołuje okładka z 23 czerwca 2004 r.

Znacznie bardziej zagadkowo wygląda kwestia surowości obyczajowej. Jak ją pojmuje pismo, w którym na każdej stronie można przeczytać o gwałtach, pedofilii, rekordach seksualnych, orgiach i przymusowej prostytucji, a także zobaczyć obnażone kobiety w pornograficznych pozach? Jest to tym ciekawsze, że Fakt stanowi bodaj najczystszy przykład prawicowego podejścia do seksu. Z jednej strony, jest on aprobowany: mężczyzna, zarówno jako czytelnik, jak i jako dziennikarz, ma pełne prawo traktować kobietę jako obiekt seksualnej eksploatacji, to znaczy fotografować ją lub oglądać w pozycjach pełnego podporządkowania; żądać od niej erotycznej dyspozycyjności; opowiadać o niej poniżające dowcipy o sadystycznym podłożu itd. Z drugiej strony, seks jest na cenzurowanym, gdy oznacza relację choćby względnej równości między płciami („babska dominacja”); gdy obie strony czerpią z niego przyjemność nie zakłóconą kościelnymi zakazami („zachodni permisywizm”), lub gdy uprawiają go geje i lesbijki („zboczenie”, „prowokacja”); jednym słowem, gdy nie wiąże się z represją i patriarchatem.

Podejście to widać wyraźnie w stosunku do życia płciowego nieletnich. Fakt uważa je za groźny fenomen społeczny, tożsamy z zepsuciem czy nawet „gniciem” młodej generacji. Krucjaty przeciwko seksualnej beztrosce młodych ludzi nie mają jednak nic wspólnego z dbałością o ich dobro, co widać po reakcji pisma – jakże typowej – na propozycję posłanki Joanny Senyszyn, by wprowadzić do szkół podstawowych edukację seksualną. „Lekcje seksu w pierwszej klasie” – straszy napis na stronie tytułowej weekendowego numeru z 29-30 listopada 2003 r. Zdjęcie zamieszczone obok przedstawia plan zajęć rozpisany dziecięcą ręką, na którym – o zgrozo! – wychowanie seksualne sąsiaduje z religią. Komentarz redakcyjny brzmi: „Temat seksu nie daje spokoju posłom i posłankom SLD”.

Skłonny do oskarżeń Fakt również – i to nader często – zajmuje się owym „brudnym” tematem, co więcej, przedstawia go w sposób tyleż drastyczny, co szczegółowy. Czytelnicy jednak mogą być pewni, że w odróżnieniu od posłanki Senyszyn robi to (naprawdę!) w kontekście surowej, katolickiej moralności. Skoro kościół zabrania aborcji, nic dziwnego, że także cnotliwy brukowiec obrzydza ją za pomocą swoich tradycyjnych, manipulatorskich metod. W numerze z 31 maja 2004 r. można przeczytać wyznanie zgwałconej kobiety, która po tym, jak odmówiono jej dopuszczalnej w świetle prawa aborcji i wyrzucono z pracy, „pokochała dziecko gwałciciela”, co okazało się doskonałym antidotum na manię samobójczą, w jaką wpadła tuż po „poczęciu”.

Wcześniejsze o dwa dni wydanie weekendowe prezentuje jeszcze bardziej wzruszającą historię, zatytułowaną „Podstępem nie dopuścił do aborcji”. Opowiada ona o kobiecie, która z pewnych przyczyn nie chciała i nie mogła mieć dziecka, toteż zaszedłszy w ciążę, zdecydowała się na jej usunięcie. Do lekarza wybrała się razem z mężem. Już miała iść na zabieg, gdy do gabinetu wtargnęła policja – jak się okazało, kochający małżonek wezwał stróżów prawa, ponieważ „nie chciał dopuścić do tego, by jego nienarodzone dziecko zabili lekarze”! Ubezwłasnowolniając żonę i skazując ginekologa na więzienie mężczyzna ów czuł się, „jakby był prowadzony po sznurku przez Boga”. Opowieść wieńczy przestroga: „żeby już nigdy żadna dziewczyna nie zdecydowała się na aborcję”. To jednak nie wszystko. Wyznaniom szczęśliwych – a jakże! – rodziców towarzyszy na tej samej stronie – niby przypadkiem – historia o uroczym małym lewku, którego chciała pożreć własna matka. Na szczęście personel zoo nie dopuścił do tego i odebrał szczenię wyrodnej lwicy!

Postulat, by osoby płci żeńskiej nie decydowały samodzielnie, bywa wyrażany także bezpośrednio i wprost. W tekście pod tytułem „Niech kobiety siedzą w domu” (6-7 marca 2004 r.) zaprezentowana jest para, której relacje „dalekie są od równouprawnienia”, ale po co ono komu, skoro mąż i żona „czują się szczęśliwi”? Tym bardziej, że „większość Polaków” chciałaby, zdaniem brukowca, żyć tak samo, jak oni... Patriarchat zwykle idzie w parze z militaryzmem i nie inaczej dzieje się w przypadku Faktu. W momencie, gdy ilość zwolenników polskiej obecności w Iraku nieznacznie wzrosła, wciąż będąc wszakże o wiele niższa niż ilość przeciwników, gazeta uznała, że Polacy udowodnili, iż „nie damy się zastraszyć” (12 maja 2004 r.). Gdy zaś całą światową i rodzimą prasę obiegły zdjęcia torturowanych Irakijczyków, tak zwykle przywiązany do drastycznych sformułowań Fakt pisał jedynie o „biciu” jeńców i nie przejmował się zbytnio ich losem. Podejście pisma do erotyki i do wojny streszcza się w zdjęciu roznegliżowanej kobiety, która na ostatniej stronie, zarezerwowanej dla tego typu fotografii, „zwierza się” czytelnikom, co sądzi o pseudokibicach. „Jej” werdykt brzmi: „Kibole do Iraku. Niech się wykażą na wojnie. Niech wspomogą naszych chłopców w Iraku!” (3 czerwca 2004 r.).

Pismo ma rzecz jasna bardzo określone sympatie polityczne, które prezentuje na swój pokrętny, odpolityzowany sposób. Na przykład, relacja z mile widzianych przez Fakt rozmów Donalda Tuska z Romanem Giertychem podsumowana jest następująco: „A my znaleźliśmy jeszcze inne podobieństwa, które łączą liderów Platformy Obywatelskiej i Ligi Polskich Rodzin. I Donald Tusk, i Roman Giertych cenią sobie wartości rodzinne: każdy z nich chlubi się kochającą żoną i dziećmi” (15 czerwca 2004 r.). Załączone zdjęcia wskazują na to, że w rodzinach obu panów panują serdeczne, patriarchalne stosunki. Jak można nie wierzyć tak ojcowskim politykom? Swojskość, za pomocą której pismo przekonuje do siebie masy, jest nie tylko sama w sobie wsteczna, ale także wroga interesom mas.

Katarzyna Szumlewicz


Artykuł pochodzi z 61 numeru pisma Bez Dogmatu

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku