Kim był Karol Wojtyła, który w 1978 roku przybrał imię Jana Pawła II? Postacią nietuzinkową, co do tego nie ma wątpliwości. Przywódcą politycznym i religijnym obdarzonym swoistą charyzmą, człowiekiem z biografią, która może zadziwić wielu mieszkańców Zachodu. Nigdy nie był pasywny, jak wielu współczesnych polityków. Realizował swoje cele z zadziwiającą konsekwencją, choć nie zawsze z sukcesami. Wojtyła to osobowość niewątpliwie malownicza, a jednocześnie bardzo kontrowersyjna. Jego poglądy budziły sprzeciw nie tylko wśród tradycyjnych przeciwników kościoła, ale także wśród współwyznawców. Z jednej strony, większość katolików nigdy nie zaakceptowała jego poglądów na antykoncepcję, celibat księży czy eutanazję, z drugiej, wielu tradycjonalistów odrzucało jego „postępowe” poglądy. Czczono go jako symbol, ale nie przejmowano się zanadto tym, co mówił. Bracia Kaczyńscy wydają się bardziej papiescy niż sam papież, co nie przeszkadza im z uporem domagać się przywrócenia kary śmierci, którą zmarły potępiał. Polscy politycy niemal jednogłośnie poparli wojnę w Iraku, którą Jan Paweł II potępiał ze szczególną stanowczością.
Dlaczego to wszystko piszę? Jestem zdecydowanym przeciwnikiem koncepcji autorytetu moralnego, ale termin ten ma określone znaczenie. O autorytecie moralnym mówimy wtedy, kiedy ludzie postępują lub przynajmniej starają się postępować wedle czyichś zaleceń. Powyższe przykłady dowodzą, że Karol Wojtyła nie był autorytetem i to nie tylko uniwersalnym, ale nie był nim nawet dla większości katolików. Skąd wziął się zatem osobliwy kult jednostki, który nam w Polsce zgotowano. Nawet gdyby zamarły papież był autorytetem niekwestionowanym, nawet gdyby nie wywoływał kontrowersji, kult ten byłby nieuzasadniony, ale być może właśnie wtedy byłby niepotrzebny.
Przez ponad tydzień, stacje telewizyjne w Polsce nie podawały żadnych informacji z kraju i ze świata. Trudno uznać, że to znak żałoby, bo informacje nie są przecież rozrywką. Na wszystkich kanałach pokazywano to samo lub prawie to samo. Dotyczyło to także stacji radiowych. Nie dyskutowano i nie analizowano – uprawiano kult. Język konfesyjny panoszący się już wcześniej niemal wszędzie, stał się jedynym obowiązującym sposobem mówienia. W dniu pogrzebu pracodawcy, którzy codziennie łamią prawa pracownicze, dali pracownikom dzień wolny. Kibice wrogich klubów ogłosili pokój. Czyżby przemiana moralna? Kibice już kilka dni później wrócili do bijatyk, a pracodawcy do wyzysku.
Dobrze, powie ktoś, ale przecież wszystko to działo się bez przymusu. To tylko wybuch spontanicznego bólu, manifestacja narodowej jedności i solidarności. Mechanizmy konstruowania spektaklu papieskiej śmierci czekają na analizę, podobnie jak społeczne mechanizmy żałoby. Nie ulega jednak wątpliwości, że był to spektakl w dużym stopniu reżyserowany. Nie centralnie – co do tego zgoda. Na tym po części opierał się jego sukces, bo udało się przecież zawłaszczyć całą przestrzeń publiczną. Bez ryzyka błędu można powiedzieć, że z jednej strony spektakl ów popierała większość społeczeństwa, z drugiej jednak nie obyło się jednak bez nacisku. Stosowano przede wszystkim presję psychologiczną, ale i elementy presji bezpośredniej. Niektóre placówki handlowe nie sprzedawały pornografii – zakaz byłby niepotrzebny, gdyby na pornografię nie było w czasie żałoby popytu. Spontaniczne akcje w rodzaju układania świateł w budynku w kształt krzyża lub wygaszania ich o 21:37 wymagały dyscyplinowania sąsiadów. Jeśli ktoś z jakichkolwiek względów nie chciał się przyłączyć, odczuwał presję, od „złego spojrzenia”, przez ostracyzm, aż po inwektywy. Tym, którzy nie pamiętają, warto przypomnieć, że demokracja to nie rządy większości, ale rządy wszystkich, to znaczy największa możliwa wolność dla każdego, dlatego prowokowanie sytuacji, w których każdy musi się zdeklarować co do swego światopoglądu nie ma nic wspólnego z demokracją. To nie kwestia konstytucyjnych procedur, ale przeżywanych, demokratycznych praktyk. Kultura demokratyczna w Polsce nie istnieje. To już jednak temat na osobny tekst.
Warto zapytać, czemu wszystko to właściwie służy? Skoro nie chodzi o papieską doktrynę, skoro w konfesyjnym języku gubią się treści, to po co komu ta narodowa celebra. Zapewne nie wszystkim jej uczestnikom przyświecają takie same cele, jednak funkcja spektaklu jest jednoznaczna. Konfesyjny slogan „abyśmy byli jedno” dobrze oddaje istotę sprawy. Chodzi o przeżywanie całkowitej jedności społecznej, ładu mitycznego i autorytarnego. Jedność nie ma innej treści poza czysto symboliczną, jest symulakrą – pozornie odwzorowuje nieistniejący ład. Jej funkcja społeczna jest za to bardzo wymierna. W społeczeństwie podzielonym klasowo, światopoglądowo, obyczajowo i mentalnościowo, w społeczeństwie walk i antagonizmów budowanie takiej symbolicznej jedności jest czynnikiem pacyfikującym myśl, niezależność i roszczenia wywłaszczonych. Aby taki projekt jedności spełnił swoją funkcję, musi mieć charakter kompensacyjny, a więc musi wiązać się ze stosowaniem przemocy. Konstruowanie totalnej jedności nie może się obejść bez przemocy. Jedność taka realizuje się zawsze przez wykluczenie, przypomina działanie partii komunistycznych, kościołów i innych pokrewnych instytucji. Im więcej mówi się o jedności, tym bardziej powinniśmy spodziewać się terroru, wykluczenia bądź anihilacji tych, którzy w Jedni się nie mieszczą. Jeśli ktoś proklamuje wszem i wobec powszechną jedność, ci, którzy się do niej nie piszą, stają się automatycznie niebezpieczni. W perspektywie jedności nie mają prawa istnieć, a więc trzeba coś zrobić, żeby istnieć przestali. Terror symboliczny nie zawsze prowadzi do terroru fizycznego, ale drugi bez pierwszego istnieć nie może.
Michał Kozłowski
Tekst ukazał się w najnowszym (63) numerze kwartalnika "Bez Dogmatu"