Maria Szyszkowska o wyborach

[2005-09-16 20:25:35]

Z profesor Marią Szyszkowską rozmawia Lech Keller

I guzik. Nie będzie prezydent Szyszkowskiej. Nawet podpisów pani nie zebrała...
- Zabrakło niewiele ponad trzy tysiące. Zważyszy na okoliczności, zebrałam bardzo dużo.

Jakie okoliczności?
- Bojkotowały mnie ogólnopolskie media, również te uchodzące za lewicowe, z chlubnymi wyjątkami w postaci tygodnika "Nie" oraz "Faktów i Mitów". Ale już na przykład "Trybuna" nie pozwoliła mi nawet opublikować numeru konta komitetu wyborczego w stałej rubryce, którą mam od kilku lat. Jedynie w pismach regionalnych ukazywały się artykuły na temat mojego kandydowania. W telewizji pojawił się chyba na mnie "zapis", zdarzyło się bowiem, że na jedną z konferencji prasowych przyjechało kilkanaście ekip, a relacja nie ukazała się na antenie żadnej stacji. Ponadto kandydat który - tak jak ja - nie rozporządza wielomilionowym funduszem wyborczym, nie ma żadnych szans, co jest wyrazistym przykładem szkodliwych związków polityki z biznesem. Proszę zauważyć absurd: powołuje się komisje śledcze do badania tych związków, zamiast przezwyciężać je, zakazując wydawania na kampanię kwoty większej niż na przykład pięćdzięsiąt tysięcy złotych. Przecież kandydat społeczny skazany jest w tych warunkach na klęskę, zwłaszcza gdy nie popierają go duże partie polityczne, które otrzymują dotacje z budżetu, czyli pieniądze należące do całego społeczeństwa!

Nie wiedziała pani tego od początku?
- Wiedziałam, ale wiele partii i organizacji deklarowało poparcie mojej kandydatury. Dopiero w toku kampanii okazało się, że deklaracje były w większości puste. Od samego początku towarzyszyła mi zdrada. Zdradzili ci, którzy w oczywisty sposób powinni byli ze mną współdziałać w wyborach: działacze społeczni, przyjaciele, znajomi.

Tak wszyscy po kolei
- Bardzo wielu! To przerażające, a czasem groteskowe.

A pani biedna tak im ufała...
- Proszę pana, wiem, że to może wydawać się śmieszne, ale nie potrafie zmienić swojego nastawienia do ludzi. Jeśli ktoś daje mi słowo, jestem przekonana, że go dotrzyma.

Na kim się pani przejechała?
- Przede wszystkim na Unii Lewicy, Polskiej Partii Pracy, Zielonych 2004 i przywódcach środowisk homoseksualnych.

W Internecie można przeczytać, że "Szyszkowska to matka wszystkich pedałów". Zdradzili matkę?
- Żadna matka! Jak to strasznie brzmi! Czy nie może pan tego pytania sformułować inaczej?!

Nie.
- Dobrze. Odpowiem. Dotkliwie zawiodłam się na panu Szymonie Niemcu z Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na rzecz Kultury w Polsce i na panu Robercie Biedroniu - szefie Kampanii Przeciw Homofobii. Z tego kręgu nikt nie zaangażował się w moją kampanię, mimo iż działając na rzecz homoseksualistów , ściągnełam na siebie wiele nienawiści ataków. Jedynie osoby z Lambda Warszawa i portal lesbijka.org okazały pomoc. Okazało się, że osobiste ambicje, możliwość znalezienia się na listach wyborczych SLD czy SdPl, są ważniejsze od zobowiązań i ideałów. Mówię tu oczywiście o liderach, bo samo środowisko przychodziło mi z pomocą.

Rok temu na konferencji którą pani zorganizowała byłem świadkiem wzruszającej sceny: Szymon Niemiec, odziany w gustowną trykotową bluzkę, klęczał przed panią ze złożonymi dłońmi i coś szeptał. W tle grał akordeon, było bardzo nastrojowo...
- Pan Szymon zapewniał mnie wtedy o wiecznej przyjaźni. Później został jednym z szefów Unii Lewicy - ugrupowania, które publicznie ogłosiło, że jestem ich kandydatem w wyborach prezydenckich. Nigdy zresztą tego nie odwołano, lecz poparcie UL i wieczna przyjaźń pana Szymona nie zaowocowały chociaż jednym podpisem. Szymon Niemiec i inni działacze UL wybierają się do Sejmu z list SLD, który przedtem jednoznacznie krytykowali...

A jak zdradza Robert Biedroń?
- Dyskretnie. Kampania Przeciw Homofobii stwierdziła, że nie będzie zbierać podpisów bo jest organizacją apolityczną, a jej szef, czyli pan Biedroń, kandyduje z SLD, więc nie mogą pomagać konkurencji. Nie byłam dla nich konkurencją kiedy walczyłam o ustawę o zwiąkach partnerskich, nie byłam konkurencją, gdy omal mnie nie pobito na paradzie w Krakowie, nie byłam konkurencją, gdy mój dom pikietowało Stronnictwo Narodowe, a jakiś fanatyk wieszał mi na klamce torbę z ludzkimi odchodami. Ale teraz jestem. Mogłabym przecież zagrozić "prawdziwemu" kandydatowi lewicy, który ozdabia swoją osobą biskupie ingresy i słowem nie upomni się o prawa homoseksualistów, wręcz przeciwnie: jako marszałek Sejmu, Włodzimierz Cimoszewicz przysłał do Senatu zapewnienie, że Izba pod jego przewodnictwem nie będzie zajmować się projektem ustawy o zwiąkach partnerskich.

Zgorzkniała pani w tej kampanii...
- Ma pan nieco racji. Zmianom uległ nawet język, jakim się posługuję. Kiedyś właściwie nie używałam słowa "szmata", a teraz samo ciśnie mi się na usta, ilekroć pomyślę o osobach, którym pomagałam nie tylko politycznie, ale czasem nawet finansowo, a które okazały się tak bardzo nielojalne. Na przykład: Zieloni 2004 - najmocniej dotkneła mnie postwa nie tyle władz partii, ile jednego z jej działaczy - niebywale inteligentnego i wrażliwego człowieka - Krystiana Legierskiego, od niedawna właściciela modnego klubu Le Madame. To między innymi z panem Krystianem przygotowywałam ustawę o związkach partnerskich. Byliśmy przyjaciółmi. Oglądam pewnego dnia telewizję i przżywam szok: Krystian Legierski stoi u boku Marka Borowskiego, tego samego, który jako marszałek Sejmu blokował wszystkie inicjatywy na rzecz homoseksualistów! Pojechałam do Le Madame i powiedziałam, że koniec naszej przyjaźni.

Jak mała dziewczynka...
- Nie! Jak człowiek, który poważnie traktuje przyjaźń i dane słowo. Przyczyną niepowodzenia - poza tymi zdradami - jest także fakt, że kampania zaczeła się ze znacznym opóźnieniem, gdyż przez długi czas część mojego własnego komitetu działała przeciwko mnie.

Piąta kolumna?
- Coś w tym rodzaju. Mam na myśli Andrzeja Całkiewicza z Platformy Socjalistycznej i Jerzego Borowego z APP "Racja", jednego z niedawnych pretendentów do przywództwa tej partii, której inni działacze - nawiasem mówiąc - bardzo mi pomogli. To Andrzej Całkiewiczprzekonał mnie do ubiegania się o prezydenturę, a później wraz z panem Borowym stworzył mój komitet i staneli na jego czele. W połowie lipca wyszło na jaw, że to mistyfikacja.

To znaczy?
- Pozorowali działalność. Udawali, że szukają funduszy, zapowiadali spotkania do których nigdy nie doszło, kłamali, plątali się. Najgorsze, że w ten sposób ukradli cenne tygodnie na zbieranie podpisów. Ostatnio znalazłam nazwiska obu tych panów na listach SLD do Sejmu.

Czy nie przesadza pani ze spiskową wizją?
- Sam bym nie uwierzyła, gdybym nie przeżyła tego. Z panami Całkiewiczem i Borowym wiąże się następujący incydent: niedługo po rozstaniu z nimi zapytałam pana, który zgłosił się do pomocy w sztabie, czy nie jest przypadkiem przysłany przez nich, aby donosić co się dzieje w komitecie. Ten pan zamarł, zrobił się zielony, potem wyskoczył z pokoju jak z procy, zjechał - a właściwie strunął - po poręczy schodów, porwał z samochodu, którym przyjechałam papiery i rozpłynął się w mroku nocy. Na szczęście okazało się, że w ciemnościach nie dojrzał i - zamiast wypełnionych list podpisów - ukradł czyste formularze.

Skąd pani nabrała takich panów?
- Sami przyszli. A ja nie miałem powodu, aby wietrzyć podstęp. Andrzej Całkiewicz wzbudził moje tym większe zaufanie, gdy okazało się, że życzliwością darzy go sam generał Jaruzelski, którego uważam za postać kryształową, człowieka honoru i wielkich załug. Kiedy zobaczyła jak serdecznie pan generał traktuje Andrzeja Całkiewicza, utwierdziłam się w słuszności powziętej decyzji o powierzeniu mu funkcji szefa komitetu.

Prezydentem pani nie zostanie, do Senatu się pani nie wybiera. Koniec z politykiem Marią Szyszkowską?
- W działalności publicznej wyrażam nie tylko poglądy, ale też oczekiwania dużej części społeczeństwa, jak również niektórych partii pozostających poza parlamentem. Dopóki będę miała szansę je głosić i urzeczywistniać, będę to robiła. Zresztą, zasiadając w Sejmie czy w Senacie, nie ma się właściwie żadnej siły wykonawczej.

To gdzie się pani podzieje?
- Polityka rozgrywa się także na ulicy.

Wywiad ukazał się w 37. numerze tygodnika "Angora". Oryginalny tytuł brzmi: "Zdradzona przez lewicę i pedałów".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


27 listopada:

1892 - W Paryżu zakończył się zjazd działaczy polskich organizacji socjalistycznych, który utworzył Związek Zagraniczny Socjalistów Polskich i przyjął założenia do "Szkicu programu Polskiej Partii Socjalistycznej".

1921 - W Uhrovcu urodził się Alexander Dubček, działacz polityczny, przywódca obozu reform z okresu praskiej wiosny.

1924 - Początek zakończonego częściowym zwycięstwem strajku 120 tysięcy włokniarzy (głównie okręg łódzki); postulaty płacowe.

1978 - Założono Partię Pracujących Kurdystanu (PKK).

1986 - W całej Francji 600 tys. studentów i licealistów manifestowało przeciwko forsowanemu przez prawicowy rząd projektowi zmian w szkolnictwie wyższym.

2005 - Manuel Zelaya wygrał wybory prezydenckie w Hondurasie.

2012 - Palestyna: W Ramallah odbyła się ekshumacja zwłok Jasira Arafata.


?
Lewica.pl na Facebooku