W narodowym referendum z 29 maja Francuzi odrzucili projekt traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej. Le peuple a parle brzmi oficjalna formuła Republiki - lud przemówił. Co właściwie powiedział? To rzecz jasna domena politycznej interpretacji. Lud w dzisiejszej demokracji przypomina bowiem Apollina, wybory i referenda Pytię, a media i politycy kapłanów interpretujących jej tajemnicze wynurzenia. Sprzeciw wobec konstytucji daje się jednak łatwo zinterpretować bez pomocy owych światłych mężów. Lud powiedział enough is enough, co na hiszpański i włoski tłumaczy się basta, a na polski najtrafniej: “paszli won!”. Polscy kreatorzy opinii znaleźli się w sytuacji dość niewygodnej. No bo przecież ta konstytucja była od początku francuskim spiskiem wymierzonym w suwerenność naszą i naszych dzielnych przedsiębiorców (z hydraulikami na czele). Czego właściwie chcą ci Francuzi? Nagle okazało się, że traktat był wspaniały i służył polskim hydraulikom, więc perfidny Francuz na złość nam wszystko popsuł. Ale na szczęście mamy tę przyjemność, że możemy być wyrozumiali. Oni mają problemy społeczne i ekonomiczne. U nich bezrobocie sięga 10 procent, a u nas nawet nie przekroczyło 20. Co grosza tam bezrobotni dostają zasiłki, co ich rozleniwia, a nasi pozostają czujni, zwarci i gotowi, bo siedzą o suchym pysku. Nasze firmy świetnie sobie radzą z eksportem świń, czego oni się boją, a my oddaliśmy im fortelem tylko telekomunikację. U nas jest optymizm i dynamizm, okupujemy Irak (niepodległy rzecz jasna), a oni tylko Wybrzeże Kości Słoniowej. Ach, naprawdę żałośni są ci Francuzi...
Pozostawmy jednak rozmyślania polskich elit gryzącej krytyce myszy. Faktem pozostaje, że Francuzi rzeczywiście kazali iść won, tylko komu? Zapewne nie polskim hydraulikom. Rzecz oczywista, głosujący nie kierowali się tymi samymi przesłankami. Mógł wchodzić w grę szowinizm, ksenofobia, patriotyzm i tym podobne okropieństwa. Badania poreferendalne wykazały, że jedyną grupą społeczną, w której konstytucja znalazła bezapelacyjne i przytłaczające poparcie, były wyższe kadry menedżerskie. To one najlepiej odnajdują się w istniejącym porządku ekonomicznym, którego konstytucja miała być wyrazem i gwarantem. Już sam ten fakt może być wystarczającym wytłumaczeniem ludowego sprzeciwu: jeśli najbogatsi są w czymś jednomyślni, to trudno uwierzyć, żeby reszta mogła mieć z tego jakąś korzyść. Podobała się także klasie politycznej, medialnej i pop-kulturowej. Nie podobała się reszcie albo przynajmniej większej części owej reszty.
Kiedy nadeszły potwierdzone wyniki francuskiego referendum, zdecydowałem się przeprowadzić na własną rękę niewielkie badanie. Najpierw chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do kilku francuskich znajomych. Potem usiadłem do komputera i napisałem kilka e-maili. Badanie urągało rzecz jasna zasadom rzetelnego sondażu. Przyznaję, że chociaż poznałem wielu Francuzów, to nie udało mi się spotkać żadnego, który określałby swoje poglądy polityczne jako prawicowe. Takich Francuzów jest niemało, a nawet o wiele za dużo, ale zasadniczą rolę grały tu pewnie jakieś tajemnicze polityczne feromony. Moje obserwacje są zatem tendencyjne. Przy tym zastrzeżeniu, przyznać muszę, że żaden z moich znajomych (a tylko od jednego nie dostałem odpowiedzi) nie poparł projektu konstytucji. Wszyscy mówili mniej więcej to samo. Zjednoczenie Europy to wspaniała rzecz, ale za często służy rządzącym do szantażowania obywateli. Większość z nich głosowała ze wstrętem w referendum za traktatem z Maastricht, który wprowadzał wspólną walutę wraz z jej neoliberalną, monetarystyczną doktryną. Wtedy także mówiono im: możemy się różnić w szczegółach, ale zjednoczona Europa to wartość nadrzędna.
Tak zwane europejskie elity lubią zapewniać obywateli, że Unia to nie to samo, co neoliberalna globalizacja, że Unia to alternatywa dla kapitalistycznej dominacji, że to kraina konsensu i równowagi społecznej. Obywatele zaś widzą coraz wyraźniej, że jeśli w Europie blokuje się kapitalistyczną ekspansję, to nie dzięki Unii, a pomimo niej. To prawda, że zanim Francja, Niemcy, Holandia czy Belgia dojdą do polskiego poziomu społecznej niesprawiedliwości, miną jeszcze dziesięciolecia, ale kierunek został już wytyczony. Czy zjednoczenie Europy jest wartością nadrzędną? Autor jest euroentuzjastą, zwolennikiem federalizmu europejskiego, a mimo to odpowiada: nie! Imperium Rzymskie było państwem europejsko-śródziemnomorskim, a jakoś nie tęsknimy do jego instytucji społecznych i politycznych. “Chcemy Europy socjalnej, Europy świeckiej, Europy demokratycznej. Inna nas nie interesuje. Nie chcemy zrobić na złość Bushowi za wszelką cenę budując konkurencyjne kapitalistyczne imperium. Niech się Bush cieszy. Kolejny szantaż Europą nie przejdzie.” Tak mniej więcej mówili i pisali francuscy przyjaciele.
W najbliższej przyszłości odrzucenie konstytucji nie przyniesie niczego dobrego. Będzie więcej partykularyzmów, intryg politycznych i unijne instytucje staną się mniej reprezentatywne. Tyle, że korzyści wynikające z jej przyjęcia wydawały się tak małe, że w ogóle nie warto się nimi zajmować. Polskie media skrzętnie przemilczały argumentację lewicowych przeciwników konstytucji. Zamiast liberalizacji usług i paranoicznych pomysłów Bolkesteina, proponowali zwiększenie unijnego budżetu. Liberalizacja jest strategią wyrównywania bogactwa i powiększania nędzy. Chodzi o to, żeby bogaci we wszystkich krajach byli równie bogaci, biedni równie biedni, a różnica między jednymi a drugimi nieustannie się powiększała. Polskim politykom nie zależy na powiększeniu unijnego budżetu, z którego można by finansować inwestycje infrastrukturalne, edukacyjne i socjalne. Oni chcą, żeby polski hydraulik mógł pracować dla francuskiego kapitalisty za polską płacę minimalną. Polscy politycy reprezentują interesy francuskich menadżerów i polskich nuworyszy. Francuscy politycy w większości też nie mają nic przeciwko takiej Europie. Rzucili ludowi ochłap: konstytucję z namiastką demokracji i socjalnymi deklaracjami. Francuzi widzą to samo, co Polacy: że rośnie presja na pracę najemną, że bogaci są coraz bogatsi i coraz bardziej aroganccy, a biedni biedniejsi i coraz bardziej pokorni, że logo i product placement kolonizuje i zawłaszcza wszelką wolną przestrzeń publiczną, że demokracja jest bardziej fasadowa niż kiedykolwiek za ich pamięci. Dlatego powiedzieli nie. Konstytucji nie czytali bo i po co. Mieli dobrą intuicję? Francuskie “nie!” nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi. Zupełnie nienaukowo sądzę, że przemożna część Francuzów głosujących przeciw miała na myśli to samo: róbcie, co chcecie, ale nie w moim imieniu. Le peuple est en colere, co się tłumaczy, że lud bierze cholera. Co do widma krążącego nad Europą, o którym pisał pewien niemiecki filozof, to nic nie na razie nie wiadomo...
Michał Kozłowski
Artykuł ukazał się 65 numerze pisma "Bez Dogmatu"