Dawni bojownicy "Solidarności" zostali liberałami. Daniel więc założył związek, który trwał przy ideałach Sierpnia - Sierpień 80. By nikt nie "krzywdził człowieka prostego..." - nie wystarczą słowa poety na gdańskich krzyżach. Potrzebny był Podrzycki, ktoś, kto organizuje robotników w związek, a potem w partię. Na listach Polskiej Partii Pracy kandydowali komuniści, socjaliści, antyklerykałowie. Ci, którzy jak ja nie kandydowali, poparli te listy. Mieliśmy swego kandydata na prezydenta. Człowieka, który nie chciał obniżyć podatków bogatym, tylko podnieść płacę minimalną.
W programie telewizyjnym z młodzieżą pojawił się dojrzały polityk, już nie tylko bojownik i zadymiarz, lecz uśmiechnięty, pewny swych racji i swej siły przywódca. Wiedziałem, że teraz Go będą słuchać, bo nie musi już krzyczeć, bo rejestrując listy wyborcze PPP w całym kraju mógł spokojnie prezentować swój program milionom obywateli. To nie był taki tam nadwrażliwy inteligent, tylko przedstawiciel prawdziwej klasy robotniczej, który rozumiał, że rzucając petardami w budynki rządowe najważniejszych spraw się nie załatwi. Robotnik, który rozumiał to, czego inny robotnik Lech Wałęsa nie zrozumiał nigdy, że robotnicy tylko wtedy poprawią swój los, kiedy się zorganizują politycznie.
Zarzucano Mu nadmierny radykalizm. A On tłumaczył, że zasiłek dla każdego, kto nie ma pracy, że podniesienie najniższych plac to są sprawdzone socjaldemokratyczne recepty. Powiedział wtedy w regionalnej Trójce: "Są dwa wyjścia, albo będzie rewolta społeczna, albo rząd pójdzie na ustępstwa". Daniel chciał ustępstw. Zasypywał rów tektoniczny między ludźmi Polski Ludowej i ludźmi "Solidarności". On, represjonowany zadymiarz mógł to robić z czystym sumieniem. Ludzi żyjących historycznymi podziałami nazwał hobbystami, co młodzież reprezentująca wszystkie startujące w wyborach opcje nagrodziła rzęsistymi brawami.
Daniel Podrzycki nie wygrałby wyborów prezydenckich, ale Jego kampania rozpoczęła jednoczenie ludzi walczących z wyzyskiem i niesprawiedliwością. Media Go nie kochały, bo są i były liberalne. Po debacie, wygranej błyskotliwie przez Daniela, żadna gazeta nie poświęciła temu ani słowa komentarza.
Po śmierci Daniela nie mamy już żyjącego kandydata lewicy. Jednak i tak będziemy na Niego głosować. Jeśli nie ma Jego nazwiska na już wydrukowanych kartach, będziemy Jego nazwisko dopisywać. Jest ważne dla nas wszystkich policzenie, ilu wierzyło w Jego misję, która teraz spada na nas, ludzi lewicy społecznej.
Daniel nie żyje. Okoliczności Jego śmierci trzeba jeszcze będzie wyjaśnić. Podjęta przez Daniela walka trwa. A na miejsce każdego, kto odchodzi, znajdzie się rzesza następnych, którzy staną do apelu.
Cześć Jego Pamięci.
Piotr Ikonowicz
Tekst pochodzi z dziennika "Trybuna"