Jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że związkowcy zignorowali stanową ustawę, która zakazuje strajków w sektorze publicznym. Nic ich nie złamało – ani to, że sędzia stanowego Sądu Najwyższego skazał związek na milion dolarów odszkodowania za każdy dzień strajku, a cały majątek związku ocenia się na 3,5 miliona, ani to, że za każdy dzień nielegalnego strajku pracownika można pozbawić wynagrodzenia za dwa dni, ani groźba wtrącenia przywódców związkowych do więzienia, ani tym bardziej nagonka w mediach.
Ostatni taki strajk w Nowym Jorku odbył się w 1980 r. i trwał 11 dni.
„Nie boimy się szczurów – ani tych, co na dole, w tunelach metra, ani tych, co na górze”, oświadczył Roger Toussaint, przewodniczący Sekcji nr 100 Związku Zawodowego Pracowników Transportu (TWU). 49-letni Toussaint to bardzo twardy związkowiec. Jest czarny – tak, jak 70 proc. członków związku. Pochodzi z Trynidadu, gdzie wychował się w 9-osobowej rodzinie, która gnieździła się w jednoizbowym mieszkaniu.
Ucisk kolonialny, dyskryminacja rasowa i wyzysk klasowy były jego chlebem powszednim od dziecka. Za protest pod hasłem: „wolna edukacja to podręczniki za darmo” wyrzucono go ze szkoły. Do USA przyjechał w 1974 r.
Jako związkowiec stał się w oczach dyrekcji czarną owcą. Dyrekcja najęła detektywów, którzy za nim wszędzie chodzili, węszyli i inwigilowali nawet rodzinę. Straszono go zwolnieniem z pracy i więzieniem. Nie ustępował, więc w 1998 r. wyrzucono go z pracy w metrze i choć było to bezprawne, nie przywrócono.
Tymczasem kierownictwo związku szło na rękę dyrekcji, dogadując się z nią za plecami pracowników – do czasu. W 2000 r. Toussaint stanął do walki o stanowisko przewodniczącego jako kandydat oddolnego, antybiurokratycznego nurtu Nowe Kierunki – i wygrał wybory. Zaraz obciął swoją pensję związkową o 25 proc. i ruszył do walki, organizując strajki i mobilizując na wiecach związkowych. Po dwóch latach kampanii wymusił nowych korzystny układ zbiorowy.
Teraz poszło głównie o emerytury. Gdy przyszło negocjować nowy trzyletni układ zbiorowy, dyrekcja chciała ponieść przyszłym pracownikom składkę emerytalną z obecnych 2 do 6 proc. zarobków, a wiek emerytalny z 55 do 62 lat. Z tego drugiego pomysłu zrezygnowała pod groźbą strajku, a także zgodziła się na większe niż początkowo podwyżki płac, ale w sprawie składki emerytalnej była nieustępliwa.
Nie ma mowy, odpowiedział Toussaint. Wiedział, że pracownicy są zdeterminowani i jednomyślni. Strajk był niesłychanie ryzykowny. Na domiar złego krajowe kierownictwo TWU nie wydało zgody na strajk i nakazało wracać do pracy oraz rokować. Natomiast lokalna organizacja centrali związkowej AFL-CIO poparła strajk i postanowiła utworzyć 1,5-milionowy fundusz wspierający.
Solidarność wyraziły związki nauczycieli, pracowników służby zdrowia, przemysłu odzieżowego, lecz prywatnie ich przywódcy odnosili się do tego strajku z dużą rezerwą. Gorącego poparcia udzieliła Anna Burger, przewodnicząca nowej federacji związkowej Change to Win (Zmiana dla Zwycięstwa), która w tym roku wyłamała się z AFL-CIO.
Z godziny na godzinę Toussaint spodziewał się aresztowania. Strajk jest karkołomny i dla związku skończy się katastrofą, krakano zewsząd. No to pójdę siedzieć, odpowiadał Toussaint, ale władze pękną, zapewniał. Pękły po 60 godzinach strajku, który sparaliżował metropolię Ameryki.
Burmistrz Michael Bloomberg oświadczył związkowcom, że jeśli zakończą strajk i podejmą rokowania, może odstąpić od swojego żądania. Związek natychmiast zakończył strajk. Zaczęły się rokowania.
Zbigniew Marcin Kowalewski
Tekst ukazał się w dzienniku "Trybuna".