Korzystając z zamieszania politycznego, po rezygnacji generała de Gaulle`a, w 1946 r. udało się komunistom przeforsować ustawę powołującą do życia nie tylko największego giganta elektrycznego w Europie, ale i firmę troszczącą się naprawdę o swoich pracowników. Specjalny plan emerytalny, żadnych zwolnień grupowych, krótszy czas pracy, wysokie, stale indeksowane uposażenia, zaplecze socjalne, rada zakładowa i potężne związki zawodowe. Pracownicy otrzymują premię z okazji zawarcia związku małżeńskiego, narodzin dziecka, ukończenia szkoły, nagrody jubileuszowe, wcześniej przechodzą na emeryturę, płacą mniejsze składki emerytalne, za to otrzymują wyższe niż w innych zakładach emerytury. Wreszcie płacą za elektryczność tylko 10 proc. normalnych rachunków. Kiedy po pierestrojce towarzysze radzieccy wizytowali EdF ze zdumieniem konstatowali: "macie tu prawdziwy komunizm i w dodatku to działa!".
Z badań opinii publicznej wynika, że Francuzi są niezwykle przywiązani do modelu EdF jako firmy publicznej, zorientowanej na zaspokajanie potrzeb ludności. Wiąże się to nie z jakąś komunistyczną utopią, tylko z ich pojmowaniem Republiki Francuskiej, państwa przyjaznego obywatelom i wywiązującego się z obowiązków wobec społeczeństa.
Każdy musi mieć prąd, więc państwo go zapewnia. Dlatego wymuszona przez Komisję Europejską częściowa prywatyzacja EdF jest szokiem dla opinii publicznej. Zdecydowano się sprzedać jedynie 15 proc. akcji i to w ofercie publicznej, a polemikom i dyskusjom nie ma końca. Firma jest tak wielka, że Financial Times stwierdził, iż jest to największa oferta publiczna na świecie w ciągu ostatnich pięciu lat. Skierowane na giełdę akcję mają wartość 7 miliardów euro, a rynek tę cenę jeszcze podniesie. Jednocześnie pracownicy nabyli akcję po preferencyjnych cenach wartości 1 miliarda euro.
Chętnych do zakupu było aż nadto i trudno się dziwić, skoro ta państwowa firma wykupiła pakiety kontrolne w trzech konkurujących ze sobą po deregulacji, głównych spółkach energetycznych w Wielkiej Brytanii, ma udziały w energetyce niemieckiej, włoskiej, austriackiej. EdF to państwowy moloch, z tych tak krytykowanych przez liberałów, który przynosi zawrotne dochody. W zeszłym roku - 9 miliardów euro. Zgodnie z ustawą jeden proc. tych dochodów musi być odprowadzony na fundusz socjalny zarządzany przez, związane z komunistami, związki zawodowe CGT.
Francuski gigant energetyczny jest łaskawy nie tylko dla pracowników, ale także dla swoich klientów. Mimo monopolistycznej pozycji na rynku, w dobie rosnących cen energii, w czasie gdy ceny ogrzewania mieszkań, paliwa wzrosły o 60-70 proc., rachunki za elektryczność wzrosły zaledwie o 4 proc. Fenomen ten nie wynika jedynie z etosu firmy publicznej, ale i z tego, że w latach 70., podczas pierwszego kryzysu naftowego, zdecydowano się postawić na energetykę jądrową. 80 proc. energii dostarczanej przez EdF pochodzi z 58 francuskich siłowni jądrowych. Tak ogromna inwestycja w alternatywne rozwiązanie energetyczne przerasta wyobraźnie biznesmenów goniących za zyskiem w jak najkrótszym czasie. Stąd nikt nie bierze poważnie pod uwagę całkowitej prywatyzacji firmy.
Elektrownie się starzeją, wymagają remontów, modernizacji. Niektóre trzeba będzie zamknąć i wybudować nowe. Od zainwestowania kapitału do liczenia zysków może upłynąć nawet 30 lat. Z doświadczeń prywatyzacyjnych w sektorze energetycznym zaś wynika, że nowi, prywatni właściciele zwykle ograniczają się do wysyłania rachunków, co w Argentynie spowodowało ciągłe wyłączenia prądu, a w Nowej Zelandii, do prywatyzacji, prądu nie było przez dwa tygodnie. Zapobiegliwi państwowi menadżerowie EdF zgromadzili środki na fundusz modernizacyjny i remontowy. Płynność finansowa firmy jest tak wielka, że z bieżących dochodów mogłaby ona obsługiwać dziesięciokrotnie wyższe zobowiązania niż te, które ma.
Częściowa prywatyzacja wzbudziła powszechne obawy o podwyższenie rachunków z uwagi na konieczność zaspokojenia apetytów prywatnych akcjonariuszy. Dla uspokojenia nastrojów i udobruchania niechętnej prywatyzacji opinii publicznej zagwarantowano, że ceny elektryczności przez pięć lat od wprowadzenia akcji na giełdę nie wzrosną.
Menadżerowie z EdF twierdzą, że próba wprowadzenia wolnej konkurencji na rynku energetycznym we Francji spowoduje większe koszty organizacyjne ni wyniosą domniemane korzyści z konkurencji. Jednak, jeżeli dzięki wprowadzeniu na rynek innych operatorów, EdF przestanie płacić specjalne podatki, na rzecz państwa, jakich nie płaci żadna inna firma w Europie, to oni są za. Trudno bowiem przypuścić, aby tak sprawnie zarządzane i potęźne przedsiębiorstwo państwowe jak EdF miało się czego obawiać ze strony konkurencji, zwłaszcza, gdy będzie zwolnione od specjalnych danin na rzecz państwa, takich jak choćby opłata operacyjna, z tytułu której do kasy państwowej EdF wpłaca 2,8 miliarda euro rocznie.
Jak widać, na unikatowym modelu firmy użyteczności publicznej, dostarczającej energię elektryczną, korzystają wszyscy: pracownicy, klienci i budżet państwa. Powstała specjalna kultura, etos pracownika publicznego. Zwolennicy deregulacji i prywatyzacji nie mają właściwie argumentów. Ale, od czego mają Komisję Europejską? Wydała dyrektywę i Francuzi muszą zacząć jeść tę żabę, co my. No, niezupełnie tę samą. Bo przed prywatyzacją nikt EdF nie próbował doprowadzić do ruiny, żeby było łatwiej sprywatyzować. Przeciwnie podniesiono jej wartość poprzez intratne inwestycje zagraniczne. Dzięki temu, kupująć akcję EdF, kupuje się kontrolę nad rynkiem energetycznym nie tylko we Francji. Jeżeli więc wielkie, ucieleśnione marzenie komunisty Marcela Paula zostanie zniszczone, to nie za sprawą konkurencji, tylko decyzji politycznych z Brukseli.
W swej międzynarodowej kampanii reklamowej EdF używa haseł ekologicznych, czysta energia, bo elektrownie jądrowe nie niszczą warstwy ozonowej. W angielskiej wersji pojawia się hasło polityczne, znane wszystkim na świecie kontestatorom, "power to the people". Co można tłumaczyć na dwa sposoby" "Władza dla ludu" albo "Dostawy energii elektrycznej dla ludności".
Piotr Ikonowicz
Tekst pochodzi z "Impulsu" - dodatku do dziennika "Trybuna".