"Pożegnaliśmy dzisiaj Karola Wojtyłę - Papieża Jana Pawła II. Wielkiego Polaka, który pomimo obowiązku troski o wyznawców katolicyzmu na całym świecie nigdy nie zapomniał o swoim kraju. Człowieka, który był niezłomny w realizacji postawionych przed sobą celów: walki z ubóstwem, dyskryminacją, niesprawiedliwością, przemocą i przede wszystkim ludzkim cierpieniem, które jak na ironię było obecne w ostatnich latach jego życia. Jan Paweł II - Papież Polak był tym z największych z naszych rodaków, który w ciągu całej historii naszego kraju osiągnął tak wysokie i ważne stanowisko. Teraz z perspektywy czasu zakończonego trwającego ćwierć wieku pontyfikatu, możemy powiedzieć, że wykorzystał tę szansę doskonale. Przyczynił się do przemiany świata - upadku reżimów komunistycznych w Europie Wschodniej, kontynuacji i poszerzenia dialogu między religiami. Jesteśmy wzruszeni postawą ludzi na całym świecie, wyznawców różnych religii i niewierzących, którzy oddają hołd wielkiemu papieżowi, wielkiemu Polakowi. My także oddajemy Ci hołd Janie Pawle II. Spoczywaj w pokoju."
Proszę zgadnąć któż to napisał? Nawrócony Leszek Kołakowski? A może sumienie polskiej inteligencji Adam Michnik? Nie? No to może Longin Pastusiak albo Jerzy J. Wiatr? Pudło, drodzy Państwo! Ten bzdecik wypichciła Federacja Młodych Socjaldemokratów, przyszłość polskiej lewicy, czyli godni następcy Kwaśniewskiego, Millera i Olejniczaka.
Niedobrze mi się robi na widok zatroskanej miny "państwowca" Cimoszewicza, znanego inwestora giełdowego. W wywiadzie udzielonym Europie, cotygodniowemu dodatkowi do Faktu (17.08.2005) to "sumienie polskiej lewicy", "krystalicznie uczciwy polityk" (według opinii Adama Michnika, czyli tego, któremu nie wierzyć nie sposób) i - jak się okazało - zbyt tchórzliwy, aby stanąć w szranki wyborów prezydenckich, dowodzi sukcesu Polski ostatnich piętnastu lat. "Wynika z tego" - stwierdza w pewnym momencie zaskoczony redaktor naczelny Europy Robert Krasowski - "że ostrość krytyki III RP ma źródło w poranionej polskiej psyche, a nie w obiektywnych danych." "A jak inaczej wytłumaczyć dysproporcję między realnymi sukcesami a społecznymi nastrojami?" - odpowiada "sumienie lewicy" - "Skoro mamy do czynienia z takim zaburzeniem w percepcji faktów, przyczyn należy szukać w naturze społecznego postrzegania. Chyba, że pójdziemy tropem prawicy - nagniemy fakty tak, by dopasować je do istniejących nastrojów." Z dwojga złego wolałbym już chyba iść "tropem prawicy", tym bardziej, iż wypowiedź Cimoszewicza kojarzy mi się z praktyką radzieckich psychiatrów, którzy dowiedli naukowo, iż tylko wariatom może nie podobać się komunizm á la ZSRR, co skutkowało zamykaniem w psychuszkach opozycjonistów reżimu. Ten zbawca polskiej lewicy, co i rusz dystansujący się od polityki partyjnej (członek PZPR w latach 1971-90, potem SdRP i SLD), zniesmaczony rozgrywkami rządowymi i parlamentarnymi (poseł kolejnych kadencji, minister sprawiedliwości w latach 1993-95, premier 1996-97, minister spraw zagranicznych 2001-2005), "niezależny" kandydat na prezydenta kończy swój wywiad jeszcze zabawniej: "Nie przymykam oczu na sprawy złe, ale gdy jeżdżę po kraju - a robię to często - widzę, jak gwałtownie się on rozwija. Jadąc przez Czechy i Słowację, nie zobaczymy takiej aktywności biznesowej, tej na małą skalę, mierzonej chociażby liczbą szyldów sygnalizujących, że coś się tam gdzieś dzieje, że tu jest hurtownia, jakiś biznesik, tam ciastkarnia, kwiaciarnia, fryzjer itd. Na początku lat 90. nagle, z dnia na dzień, powstało u nas 2 mln firm. To gigantyczna zmiana. Nigdy w polskiej historii nie było takiej rzeszy w pełni samodzielnych Polaków. A to nie koniec. Nikt nie mówi, że w Polsce jest dziś 2 mln studentów, a zatem sześć razy więcej niż 10 lat temu. Proszę pokazać inny kraj na świecie, gdzie w ciągu 10 lat 6-krotnie wzrasta liczba studentów wyższych uczelni. To jest rewolucja! Na naszych oczach powstaje zupełnie nowe społeczeństwo. O zupełnie innym stosunku do świata, o innej zdolności do adaptacji, mniej ksenofobiczne, mniej zakompleksione, takie, które będzie zdolne skorzystać z tej wielkiej szansy, jaką uzyskujemy." Szkoda papieru na przytaczanie dalszych bredni "lewicowego" kandydata na prezydenta. Szkoda czasu na ich komentowanie. To, co widać wyraźnie z podobnych wypowiedzi, to totalną alienację elit politycznych, żyjących w całkowicie wyimaginowanym i nieprawdziwym świecie, w którym swoje pobożne życzenia biorą za rzeczywistość. Cel takich zabiegów jest oczywisty - usprawiedliwienie antyspołecznej polityki prowadzonej przez siebie od 1990 roku. Czym w takim razie różni się taki Cimoszewicz od, powiedzmy, Tuska. W moim przekonaniu jedynie tym, że Tusk jest bardziej przekonujący.
Rzygać mi się chciało oglądając huczne obchody 25-lecia powstania "Solidarności". Ostatni raz takie stężenie hipokryzji i kabotyństwa nawiedziło Polskę przy okazji śmierci Karola Wojtyły. To było bezsprzecznie święto tych, którym się udało - spasieni ex-robotnicy z pełnymi kontami wychwalając pod niebiosa swoje zasługi w obaleniu komunizmu, ani się zająknęli o tym, że strajkującym w 1980 roku robotnikom chodziło dokładnie o to, czego dzisiejsi beneficjanci są przeciwieństwem - prawdziwy socjalizm oparty na poszanowaniu godności jednostki. Wystarczy zerknąć do najważniejszego dokumentu programowego pierwszej "Solidarności", niechętnie dziś przypominanemu i cytowanemu, czyli do samego Programu Związku. Tzw. obchody "alternatywne" były jeszcze większą farsą: sfrustrowani wrogowie Wałęsy, którzy z otaczającego świata nie rozumieją nic; za biedę w Polsce winiąc nie kapitalizm jako taki, a to, że był on instalowany przez agentów SB (oczywiście z Wałęsą na czele). Bo my zrobilibyśmy to lepiej... Patronat nad sabatem Gwiazdów, Wyszkowskich, Walentynowicz, Staniszkis i Romaszewskich objęło m.in. skrajnie prawicowe pisemko Obywatel, na którego łamach publikują swoje teksty również autorzy uważający się za "ludzi lewicy". Miesiąc później ten jakoby "antysystemowy" szmatławiec poparł w wyborach parlamentarnych kandydatów Prawa i Sprawiedliwości oraz Ruchu Patriotycznego. Cóż tam jednak Obywatel, skoro nawet enfant terrible polskiej lewicy, Ryszard Bugaj, przyznał, iż głosował na PiS, a po wygranych wyborach prezydenckich Lech Kaczyński, w pierwszych słowach, na gorąco, podziękował za poparcie właśnie jemu, o. Rydzykowi z Radio Maryja oraz... Adamowi Gierkowi, lansowanemu niegdyś z tępym uporem przez Trybunę "lewicowemu" kandydatowi na prezydenta.
"Biję się w piersi i przyznaję, że w 1990 r. byłam przeciwna wprowadzeniu katechezy do szkół. Wydawało mi się, że dojdzie raczej do zeświecczenia religii, że zniknie duszpasterski charakter katechizacji, a szkoła nic nie zyska. Myliłam się! Dopiero później uprzytomniłam sobie, jak bardzo zaniedbane pod tym względem były szkoły zawodowe. Dziś jestem pewna, że obecność księdza, w każdej szkole, w pokoju nauczycielskim, jest bardzo ważna. Jednocześnie wydaje mi się, że dziś należałoby zrobić jeszcze więcej - zadbać o to, żeby ksiądz w szkole cieszył się naprawdę dużym autorytetem. Religia jest jedną z najważniejszych szans na to, aby wychowanie było lepsze, ale tu potrzeba naprawdę ludzi dążących na co dzień do świętości..."
Oszczędzę już zgadywania - to wiceminister edukacji lewicowego rządu w wywiadzie dla kościelnej Niedzieli z 4 września br. Anna Radziwiłł - bo o niej mowa - legenda inteligenckiej Warszawy, wychowawczyni wielu pokoleń antykomunistycznych społeczników z pełnym przekonaniem dowodziła niedawno, iż najlepszą drogą do zapewnienia wszystkim równych szans w zdobyciu wykształcenia są... płatne studia. Degrengolada polskiej inteligencji ujawnia się najpełniej podczas wyborów, gdy skorumpowani chałturami na prywatnych uczelniach profesorowie hurmem popierają partie obiecujące obniżenie podatków. I te żałosne artykuły w Gazecie Wyborczej dowodzące, iż tylko Partia Demokratyczna jest godnym depozytariuszem dziedzictwa polskiej inteligencji, albo listy poparcia dla Platformy Obywatelskiej podpisywane przez startujących w jej szeregach kandydatów (jak prof. Śpiewak), ojców kandydatów (Lech Wałęsa), kierowców rajdowych (Krzysztof Hołowczyc), "buntowniczych rockmanów" (Paweł Kukiz), hoollywoodzkich kompozytorów (Jan A.P. Kaczmarek), czy footbolowych milionerów (Jerzy Dudek). Wracając do Radziwiłł - pomysł mający dać jej utrzymanie w ministerstwie po zmianie rządów może nie wypalić. Prawo i Sprawiedliwość jest bowiem bardziej lewicowe (przynajmniej w sferze deklaracji programowych) niż "lewicowy" rząd Marka Belki i o płatnych studiach, jak na razie, nie chce słyszeć.
Co i rusz zbiera mi się na torsje, gdy widzę jak głęboko panująca ideologia polityczno-społeczna przesiąknięta jest rasizmem. Niedawno minęła czwarta rocznica ataku na World Trade Center; głowy wszystkich liczących się państw w czarnych garniturach oddały hołd 3 tysiącom ofiar sprzed lat. Ci sami przywódcy bez zmrużenia oka przyzwalają na rzezie plemienne i śmierć głodową milionów Afrykańczyków, więżą bez sądu, torturują i mordują tysiące Afgańczyków, Irakijczyków, Czeczeńców i Tybetańczyków, czy wreszcie pozwalają utopić się swoim czarnym obywatelom w powodzi ekskrementów, w jednym z bardziej znanych miast najpotężniejszego i najbogatszego kraju świata. Jakież wrażenie na mass-mediach, a tym samym na opinii publicznej świata zrobił zamach na WTC, na pociągi w Madrycie czy stacje metra w Londynie. Jakież nieporównywalnie mniejsze wrażenie robi na nich (i na nas!) nieporównywalnie większa liczba ofiar codziennych zamachów w Iraku, ofiar głodu w Nigrze czy niedawnego trzęsienia ziemi w Pakistanie, w wyniku którego śmierć poniosło 75 tys. Pakistańczyków, a 3,5 mln zostało bez dachu nad głową. I to wszystko dzieje się przy obłudnych zapewnieniach o równouprawnieniu i przestrzeganiu praw człowieka. Amerykańska opinia publiczna zalewana wieściami o niegodziwości Fidela Castro zaczyna interesować się amerykańskim obozem koncentracyjnym w Guantánamo - w którym bez sądu, w upokarzających warunkach trzymanych jest już czwarty rok ponad pięciuset więźniów (w tym dzieci!) - dopiero wtedy, gdy wśród nich znalazł się biały Amerykanin. Rządy państw europejskich, tak rzekomo czułych na przestrzeganie praw człowieka wobec swoich obywateli, zwracają uwagę na niszczony i plądrowany Irak jedynie przy okazji porwań swoich dziennikarzy (bo śmierć własnych żołnierzy jest przecież wliczona w koszty). Polskie elity polityczne kontentujące się zaangażowaniem Polski w zwycięstwo "pomarańczowej" rewolucji na Ukrainie (czego żałosne skutki są już dziś doskonale widoczne) i dążące do obalenia "ostatniej dyktatury w Europie", czyli skonfliktowanego z naszą rodaczką Andżeliką Borys prezydenta Białorusi, nie mają nic do powiedzenia na temat dziesiątków Meksykanów zabijanych co roku przez straż graniczną USA, czy trupów czarnych emigrantów, wyrzucanych niemal codziennie przez fale na plaże Sycylii i Balearów (2 tysiące imigrantów tonie co roku w wodach Morza Śródziemnego!). A jakże inaczej kosztuje krew izraelska i palestyńska! Przez 38 lat półtora miliona Palestyńczyków w Strefie Gazy było terroryzowanych przez 8 tysięcy żydowskich osadników, dla ochrony których (i ich willi z basenami) pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy izraelskich strzelało z ziemi i powietrza do bezbronnych dzieci domagających się odblokowania drogi do szkoły czy chłopów chcących dostać się do swoich pól uprawnych. Jak wielkie wrażenie robią na europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej sceny samobójczych zamachów w Izraelu i jak małe wieści o idących w dziesiątki i setki arabskich ofiarach cywilnych. Proszę spojrzeć na swoich domowników czy sąsiadów, wychowanych na reportażach Waldemara Milewicza i publicystyce Piotra Kraśko. I zauważyć, jak ten nienazwany, ale podskórnie wszechobecny rasizm wpływa na ich (nasz) stosunek do Czarnych, Arabów, Cyganów, Żydów, "Ruskich"...
Polska radykalna lewica oddała hołd tragicznie zmarłemu Danielowi Podrzyckiemu, szefowi Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień ’80" i startującej w tegorocznych wyborach parlamentarnych Polskiej Partii Pracy. Dziwne, że nikt nie wspomniał, jak przed paroma laty Podrzycki brał udział w koalicji wyborczej z faszystowskim Narodowym Odrodzeniem Polski, albo jak w wyborach prezydenckich popierał nacjonalistę i antysemitę gen. Tadeusza Wileckiego. Nie wypada? Chyba nawet nie to. Radykalna lewica w Polsce ("radykalna" w Polsce, tzn. taka, która w Niemczech czy innych krajach europejskich regularnie dostaje się do parlamentu) jest tak słaba intelektualnie i organizacyjnie, że woli być cicho nad tą trumną, aby kontentować się chwilową nadzieją - czyli 0,7 proc. poparciem Polaków dla lewicowego programu partii Podrzyckiego.
Symbolicznym uwieńczeniem 10-letniej kadencji prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego było wręczenie Orderu Orła Białego Leszkowi Balcerowiczowi. Historia zatoczyła koło. Tak jak lewicowość PZPR i jej związek z klasą robotniczą najjaskrawiej ujawniały się wówczas, gdy na jej rozkaz milicja i wojsko strzelały do robotników, albo gdy później zaczęła restytuować kapitalizm, tak order nadany Balcerowiczowi przez najwybitniejszego polskiego lewicowca ostatnich 15 lat jest jasnym sygnałem dla SLD i całej "odpowiedzialnej" lewicy. Tak trzymać, mości panowie, tak trzymać i nie popuszczać hołocie!
Stefan Zgliczyński
Tekst pochodzi z 17. numeru pisma "Lewą Nogą".