W ten sposób większość głosujących opowiedziała się za kontynuacją rządów socjaldemokratycznych, które utrzymują się nieprzerwanie od końca dyktatury Pinocheta w 1989 r. Największą nowością tych wyborów jest jednak to, że po raz pierwszy w historii Chile większość opowiedziała się również za wyborem kobiety na ten najwyższy urząd. Świadczy to o interesującej zmianie mentalności społeczeństwa chilijskiego, w którym kultura „machismo”, tradycjonalizm obyczajowy i przesądy społeczne są bardzo wyraźne.
W tym kontekście rzuca się w oczy również to, że ta córka demokratycznego generała, zamordowanego w więzieniach dyktatury, sama również więziona i torturowana wraz z matką, jest niewierząca, dwukrotnie rozwiedziona i samotnie wychowuje troje dzieci.
Tak czy inaczej, nie te czynniki określą charakter rządów Michelle Bachelet, które zaczną się 11 marca, gdy obejmie ona urząd. Zasadniczo będą one – tak, jak sama to zapowiedziała – kontynuacją polityki trzech poprzednich prezydentów wywodzących się z Concertación, przede wszystkim w sferze gospodarczej. Zgodnie z porzekadłem: mądrej głowie dość dwie słowie oznacza to, że nie będzie zmian, a tym bardziej rezygnacji z neoliberalnego modelu społeczno-gospodarczego, który oligarchie chilijskie wprowadziły w latach 70-tych siłą oręża i najokrutniejszym terrorem, ze szczodrą pomocą rządu Stanów Zjednoczonych.
Prawica polityczna i prawdziwi posiadacze władzy – grupy finansowe i gospodarcze, do których należy sam Sebastián Piñera – mogą więc spać spokojnie, nawet jeśli w kampanii wyborczej Bachelet zobowiązała się do przeprowadzenia pewnych zmian, aby w drugiej turze uzyskać głosy elektoratu komunistycznego, który wraz z głosami kobiet ostatecznie zdecydował o wyniku wyborów.
Prawdę mówiąc, takie obietnice, jak zmiana upadającego i niesprawiedliwego systemu kapitałowych funduszów emerytalnych, zmiana antydemokratycznego systemu wyborczego, który wyklucza szerokie środowiska społeczne z możliwości udziału w sprawowaniu władzy publicznej, podwyżka płac minimalnych, zmiany w ustawodawstwie pracy, a wreszcie szersza niż dotychczas polityka odszkodowań dla ofiar dyktatury, prawda i sprawiedliwość itd., to nic nowego w ustach przedstawicieli tzw. klasy politycznej, niezależnie od tego, czy reprezentują oni centrolewice, czy prawicę.
Hasło „Rozwój i Sprawiedliwość” jest tak zużyte, że straciło wszelkie znaczenie. Z drugiej strony, gdyby rząd Bachelet rzeczywiście zamierzał zrealizować te postulaty, byłoby to bardzo trudne, ponieważ mimo względnej większości, którą Concertación ma w parlamencie, nie wystarcza ona do ich uchwalenia. Nie ma ona również politycznej woli zmobilizowania mas ludowych, aby zażądały takich zmian.
Między innymi dlatego środowiska lewicy pozaparlamentarnej, a zwłaszcza kandydat ruchu Razem Możemy Więcej w pierwszej turze, Tomás Hirsch, uznały, że najrozsądniejsza i najuczciwsza postawa tych, tych, którzy chcą położyć kres obecnemu systemowi uważanemu przez nich za grabieżczy, to oddanie w drugiej turze głosów nieważnych i zaznaczenie w ten sposób niezależności ruchu rewolucyjnego w coraz bardziej komediowej i oszukańczej scenerii.
W świetle wyników wyborów (odsetek głosów nieważnych nie przekroczył 2,5 proc.) okazuje się, że apel wspomnianych środowisk nie przekonał tradycyjnego elektoratu lewicowego, który od wczesnych godzin spieszył do urn i głosował na socjalistkę.
Jak wiadomo, Komunistyczna Partia Chile (ponad 7 proc. głosów w wyborach parlamentarnych z 11 grudnia ub.r.), po uzyskaniu od Bachelet pozytywnej odpowiedzi na wszystkie swoje postulaty, postanowiła poprzeć kandydatkę Concertación w decydującej turze. Większość elektoratu lewicowego to mieszkańcy ubogich dzielnic miejskich, w największym stopniu wykluczeni z wszelkiego udziału w korzyściach płynących z systemu neoliberalnego. Dla nich powrót prawicy politycznej do pałacu La Moneda jest niewyobrażalny, ponieważ bardzo dobrze pamiętają czarne lata dyktatury pinochetowskiej. Wiedzą, że rządu Concertación nie dotrzymały swoich obietnic, że bogaci stali się jeszcze bogatsi, że posunięcia socjalne rządu przypominają jałmużnę... Jednak są przekonani, że rządy prawicowe byłyby jeszcze gorsze.
W końcu zawsze pozostaje nadzieja, która raczej wygląda na złudzenie, że tym razem obietnice zostaną spełnione, że tym razem nie oszukają... Pod tym względem nieocenioną rolę odegrała machina propagandowa, która – choć socjalistyczna – działała w najlepszym stylu amerykańskim.
W nocy z 15 na 16 stycznia ulice Santiago wypełniły się całymi rodzinami prostych ludzi, którzy poruszając się w rytmie tropikalnej muzyki manifestowali radość ze zwycięstwa ich kandydatki Michelle. Gdy to oglądałem, przypomniały mi się sceny, których na tych samych ulicach byłem świadkiem ponad 35 lat temu, w nocy po zwycięstwie socjalisty i również lekarza Salvadora Allende. Ci sami ludzie o smagłej cerze, bez powabu, z trudami życia odciśniętymi na twarzach.
Szkoda tylko, że zwycięzcą znów nie był Salvador.
Mario Galdamez Muñoz
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski
Autor jest chilijskim dziennikarzem.