Jeden z frontów wojny irackiej, na którym toczą się najbardziej zacięte walki, nie przecina pustyni, ani nie rozmywa się w zaułkach irackich miast, lecz wykracza daleko poza geograficzne granice konfliktu. Stawką w toczącej się na tym froncie, nie cichnącej ani na chwilę bitwie, nie jest kontrola nad złożami ropy, tym czy innym irackim miastem, ale rząd dusz, czyli stosunek światowej opinii publicznej do toczącej się wojny. Główną bronią w tej wojnie są media choć praktyka wydaje się sugerować, że niekiedy jedna ze stron sięga do tradycyjnego arsenału wojennego – kul i pocisków.
W listopadzie ubr. czytelnicy, powołującego się na anonimowe źródła „Daily Mirror”, zostali zelektryzowani wiadomością jakoby prezydent Bush, podczas spotkania z Tonym Blairem, zaproponował zbombardowanie głównego biura arabskiej telewizji al-Dżazira. Brytyjski premier miał odwieść amerykańskiego prezydenta od tego pomysłu. Jak się później okazało szokująca informacja zaczerpnięta została z zapisu rozmowy obu przywódców, która miała miejsce w Białym Domu 16 kwietnia 2004 r. Wkrótce potem dwie osoby, David Keogh – były pracownik urzędu premiera oraz Leo O’Connor – asystent jednego z posłów w Izby Gmin, zostali oskarżeni o ujawnienie treści tajnego dokumentu. Nazajutrz politycy zaczęli żądać jego upublicznienia, jednocześnie Prokurator Generalny przestrzegł media, iż ujawnianie dalszych informacji na ten temat oznacza pogwałcenie Official Secrets Acts i naraża je na proces. Blair zaprzeczył, jakoby otrzymał jakieś konkretne informacje dotyczące planów zbombardowania al-Dżaziry, Biały Dom zaś uznał zarzuty za... tak absurdalne, że wręcz nie zasługujące na komentarz. Kierownictwo stacji potraktowało jednak doniesienia brytyjskiego dziennika poważnie domagając się od Blaira oficjalnych wyjaśnień. W następnych dniach brytyjska prasa przytaczała opinię dwóch anonimowych informatorów, z których jeden twierdził, że wypowiedź Busha miała formę żartu, drugi zaś przekonywał, iż została wyrażona jak najbardziej serio. Jak było naprawdę, trudno stwierdzić, ale faktem pozostaje, że katarska stacja od dawna jest solą w oku amerykańskiego prezydenta.
W czasie gdy miała miejsce rzeczona rozmowa wojska koalicji prowadziły szturm na Falludżę, a prezydent Bush wielokrotnie wyrażał dezaprobatę dla sposobu, w jaki wydarzenia te relacjonowane były przez al-Dżazirę. Amerykanie wielokrotnie zarzucali arabskiej telewizji brak obiektywizmu, sprzyjanie terrorystom czy wręcz zachęcanie do aktów terroru. Zarzuty te formułowano w oparciu o treść przekazu, który drastycznie rozbiegał się z lansowaną przez amerykańska administrację wersją wydarzeń. Podczas gdy zachodnie media przekazywały obraz humanitarnej, prowadzonej z chirurgiczną dokładnością wojny, w której większość ofiar to cele wojskowe, al-Dżazira puszczała w eter obrazy przedstawiające zmasakrowane zwłoki cywili, zniszczone obiekty cywilne, bezczeszczenie zwłok amerykańskich żołnierzy. Nawet jeżeli przychylić się do wersji głoszącej naruszenie przez katarską stację zasad dziennikarskiego obiektywizmu to w świetle jej doniesień relacje zachodnich stacji - mówiąc oględnie - nie przekazują pełnego obrazu wydarzeń. Zatem zarzut ten można równie dobrze odwrócić.
Relacjonowanie walk o Falludżę musiało Busha szczególnie irytować. Podczas gdy wedle źródeł amerykańskich 95 proc. ofiar walk to military age-male, czyli ofiary wojskowe, z doniesień al-Dżaziry wynikało, że z pośród około 600 ofiar połowa to kobiety i dzieci. Podobne szacunki przedstawił również niezależny amerykański dziennikarz Rahul Mahajan. Ciesząca się popularnością wśród ludności arabskiej telewizja, ukazując w relacjach za linii frontu zabitych cywilów, musiała szczególnie działać na nerwy amerykańskim specom od propagandy, starającym się pozyskać sympatię miejscowej ludności. Dziennikarze katarskiej stacji przygotowywali unikatowe materiały z miejsc i wydarzeń do których dostępu nie mieli przedstawiciele zachodnich mediów, przedstawiając diametralnie różny obraz toczącego się konfliktu i jego skutki dla ludności cywilnej. Pomimo militarnej przewagi Amerykanie ponoszą sromotną klęskę w walce o serca arabskiej ulicy. Ich wiarygodność podważają również skandale jak ten związany z opłacaniem artykułów w irackiej prasie mających przedstawiać w dokonania wojsk koalicji i nowych władz irackich w pozytywnych świetle.
Głosu al-Dżaziry nie da się zignorować, kupić ją raczej też trudno, pozostaje więc sięgniecie po trzecią, najmniej finezyjną metodę neutralizacji przeciwnika. Czy faktycznie Bush sięgał po tego rodzaju narzędzia? Listopadowe doniesienia brytyjskiej prasy stawiają w dwuznacznym świetle dotychczasowe „pomyłki” i „wypadki”, w których od amerykańskich pocisków ginęli arabscy dziennikarze. W listopadzie 2001 roku zbombardowane zostało biuro al-Dżaziry w Kabulu. Jak się później okazało przez pomyłkę wzięto ją za kryjówkę terrorystów. W kwietniu 2003 roku, również przez pomyłkę, ostrzelane zostało biuro al-Dżaziry w Basrze, w rezultacie zginął dziennikarz tej stacji Tareq Ayyoub. W tym samym roku ostrzelany został wyraźnie oznaczony samochód al-Dżaziry. W Guantanamo do dzisiejszego dnia przetrzymywany jest jeden z jej kamerzystów, aresztowany w Afganistanie w 2001 roku jako terrorysta. Podobnie jak innym więźniom przetrzymywanym w amerykańskiej bazie nie postawiono mu dotychczas żadnego oficjalnego zarzutu. Clive Stafford-Smith – prawnik reprezentujący dziennikarza, któremu pozwolono się spotkać z klientem – twierdzi, że był on wielokrotnie bity, grożono jego rodzinie, a w zamian za zgodę na szpiegowanie dla USA miano mu proponować amerykańskie obywatelstwo. Z relacji prawnika wynika, że amerykanie starają się zmusić dziennikarza do potwierdzenia rzekomych powiązań pomiędzy al-Kaidą i al-Dżazirą. Udowodnienie takich powiązań, lub choćby częściowe ich uwiarygodnienie, pozwoliłoby zaliczyć tą stację w poczet wrogów wolności i w ramach wojny z terroryzmem dałoby zielone światło do militarnej z nią rozprawy.
Całej sprawie dodatkowego kolorytu dodaje fakt, że Katar, w którego stolicy Doha znajduje się główne biuro al-Dżaziry, pozostaje w dobrych relacjach z USA będąc jednym z jego najważniejszych sojuszników w rejonie Zatoki. Jeżeli twierdzenie „Daily Mirror”, jakoby prezydent USA brał pod uwagę bombardowanie stolicy swojego sojusznika, okazały się prawdą, należałoby się zacząć modlić słowami; Boże, chroń nas od przyjaciół bo przed wrogami obronimy się sami.
Maciej Bachryj
Tekst pochodzi z miesięcznika "Nowy Robotnik".