Ogólna teoria wszystkiego
2009-03-01 17:52:50
(…)Więc piszę: Pachną w słońcu ziółka
(obszar plus minus jeden hektar),
A wśród tych ziółek igra pszczółka
Biorąc do pyska słodki nektar.
Przy tej okazji w kwietny pyłek
Siada na maku lub na chabrze,
A że ma dość kosmaty tyłek,
Więc zwykle pyłkiem się ubabrze.
Potem przenosi go do słupka
I kwiat zapładnia mimo woli,
Więc gdyby nie tej pszczółki pupka -
Brakłoby jabłek i fasoli.
Proszę, już wierszyk jest niedługi,
Sama w nim prawda, nic ryzyka,
Lecz mam gdzieś pszczółkę, jej zasługi
I kwiatki, w które mordę wtyka.
Oduczyłbym ją tkwić na boku,
Ustawiłbym tę zgagę w pionie:
- Oż ty, szemrana po odwłoku,
Brzęknij po czyjej jesteś stronie.
Niestety... pszczółka milcząc siedzi
Lub dalej lata i się trudzi,
Nie łatwiej ją do wypowiedzi
Skłonić niż całą kupę ludzi…
Ha, widać to nie jej domena,
Nikt jej inaczej nie wychowa,
Nie zmieni jej w Buchwalda, Twaina,
Ilfa, Pietrowa i Czechowa. (…)

A. Waligórski, Zaangażowanie


Wszystko jest polityką/wszystko jest polityczne

Konstrukcja tych dwóch wytłuszczonych zdań nasuwa skojarzenia z kilkoma rodzajami arbitralnych wszystkoizmów. Stachura utrzymywał, że wszystko jest poezją, i nie da się nawet najpiękniejszą prozą tej tezy obalić. Cała rzeczywistość (materialna) to chemia – powie chemik. Gorliwy chrześcijanin oświadczy, że Bóg jest wszystkim, gorliwy panteista – że wszystko jest Bogiem, i weź tu człowieku polemizuj. Co bardziej gorliwy filozof z tendencjami do egalitaryzmu – na przykład Stefan Swieżawski – że wszystko jest filozofią. Poniektóry artysta – na wrocławskim podwórku np. Andrzej Dudek-Duerer – że wszystko jest sztuką. Historyk – że wszystko (co ludzkie) jest historią, przyrodnik – że wszystko jest częścią przyrody. Niektórzy prawnicy reagują oburzeniem na stwierdzenie, iż jakiś problem „nie ma nic wspólnego z prawem”, lub że w jakiejś kwestii „nie o prawo chodzi”. Nie da się zaprzeczyć – wszystko ma związek z prawem. Cała rzeczywistość materialna jest ogarnięta prawem, choćby i naturalnym. Każda ludzkie przedsięwzięcie jest wykonywane przez podmioty prawa, z użyciem rzeczy będących przedmiotami prawa, mało tego – większość z tych przedsięwzięć to czynności prawne lub będące efektem dokonanych czynności prawnych, nawet jeśli wielu z nich prawo nie reguluje...

Widzimy trzy możliwości rozumienia "wszystkoizmów", stanowiące rodzaj kontinuum: pierwsza odnosi się do potencjalnie „całościowego” postrzegania świata wedle kryteriów określonej dziedziny czy języka (według modnego określenia: „dyskursu”), postrzegania, będącego jednym z wielu możliwych, niekoniecznie zawsze właściwym lub najistotniejszym. Druga idzie dalej. Nie tylko widzi możliwość stosowania danej metody, ale głosi – w danych aspektach – jej wyższość nad innymi sposobami opisu rzeczywistości, lub w każdym razie niezbędność. Trzecia wreszcie – głosi całkowitą supremację i nieomal samowystarczalność tego (tfu...) dyskursu we wszystkich możliwych dziedzinach.

Brzmi niejasno? Ano, weźmy przykład. Zgodzimy się, że książki składają się z papieru, papier z celulozy, celuloza z pulpy drzewnej... chociaż ten aspekt obchodzi głównie przemysł papierniczy, drukarzy, ekologów/sozologów/przyrodników, dokumentalistów i zbieraczy makulatury. Jeśli uznamy, że jest to istotne kryterium opisu, nie tylko dla przedstawicieli tych grup/zrzeszeń, ale i dla wszystkich mających z książką styczność, przyjmując zarazem hierarchię wartości przyrodnika, możemy postulować, np. nabywanie książek wydrukowanych na papierze z recyklingu, ograniczenie nabywanie książek, których i tak się nie przeczyta, itd.

Jeśli uznamy owo kryterium za najistotniejsze przy ocenie książki – nasze postulaty się odpowiednio zradykalizują, a zawartość książki zejdzie na plan dalszy, lub - przewrotnie - wobec wagi kryterium materiału zaostrzymy znacznie ocenę merytoryczną książki. Jeśli natomiast stwierdzimy, że jest to jedyny aspekt wart wzięcia pod uwagę, dojdziemy do wniosku, że najlepsze książki to te, które w ogóle nie zostały napisane (a co za tym idzie – wydrukowane). Stąd tylko krok do konkluzji, że materiałoznawstwo skojarzone z wyznawanym systemem wartości powinno uporządkować całą rzeczywistość społeczno – gospodarczą. Pogląd na pierwszy rzut oka karykaturalnie przerysowany, ale przez beztrosko eksploatujących zasoby ziemskie wyznawany po cichu powszechnie, choć w wersji au rebours do wyżej przytoczonego przykładu. Zwięźle wyraził to niejaki Zapatero, z rozbrajającą szczerością podając kilka tygodni temu uniwersalne lekarstwo na kryzys gospodarczy, stanowiące credo zarówno jego, jak i całego systemu kapitalistycznego: "Ci, którzy mają pracę, powinni konsumować jak najwięcej".

W powieści młodzieżowej „Stowarzyszenie umarłych poetów” (na podstawie której nakręcono film o tym samym tytule) jeden z bohaterów – skonfliktowany z ojcem nastolatek – zwierza się koledze, że w dzieciństwie ojciec zwracał się do niego per „Pięć pięćdziesiąt”. Taką rzekomo wartość – w dolarach – miały mieć wyizolowane z ludzkiego organizmu metale po zastawieniu ich w lombardzie, i tyle właśnie – zdaniem owego ojca wart był człowiek, o ile nie pomnożył swojej wartości rynkowej przez kształcenie się i poszerzanie wiedzy. Z pozoru obrazoburczo - prostacki żarcik okazuje się w powieści niepodważalnym dogmatem o melodramatycznych konsekwencjach.

A jak to jest z polityką?

Polityka jest niezwykle ponętnym wytrychem. Można bowiem z rozmachem pominąć całą fenomenologię wrażliwych na niezrozumienie, a tym więcej na różnicę zdań i gustów aspektów humanistyki, moralności, sztuki, religii czy ekonomii, stosując do ich analizy i oceny – jako najistotniejsze – przede wszystkim kryterium zdobywania i utrzymywania władzy, zaprawione niekiedy wyznawanym publicznie światopoglądem.

Sprawa jednak nie jest tak prosta. Interpretacja najbardziej wielkoduszna mówi, że polityka jest po to, żeby rozwiązywać problemy społeczne a bez polityki się ich rozwiązać nie da. Zatem pilne i ważne sprawy na sojuszu ze stosowną wersją światopoglądu i odpowiednio mocnymi łokciami/kapitałem pieniężnym i kulturowym mogą tylko zyskać. Co więcej, problemy społeczne i sposoby ich rozwiązania w związku przyczynowo-skutkowym ze światopoglądem i systemem władzy pozostają. Mielibyśmy zatem symbiozę "spraw prywatnych" z politycznymi. Ignorowanie polityki to pięknoduchostwo, samooszukiwanie się i wygodnictwo.

Interpretacja nieco mniej wielkoduszna zwraca uwagę na fakt, że logika polityki nie zawsze przystaje do logiki określonego problemu społecznego. O ekologię może się troszczyć fan Rydzyka i Jarugi-Nowackiej. Głodne dzieci powinny dostać obiad, nawet jeśli zmniejszy to (w wersji left) potencjał rewolucyjny ich rodziców lub (w wersji right) wykształci w rodzicach postawy roszczeniowe. Niezwykle słuszny w swoim przekazie pisarz może być rozpaczliwym grafomanem. Prezerwatywa może być grzechem, ale chronić przed chorobami wenerycznymi, a karmienie piersią jest najzdrowsze i najtańsze, chociaż ojciec dziecka nie ma odpowiednich do karmienia piersi.

Interpretacja najmniej wielkoduszna mówi, językiem "klasy pracującej" że "znowu się po naszych plecach chcą dorwać do koryta, pod pozorem troski o nasze sprawy" lub, w wersji ngo: "jak się zaczniemy zajmować polityką, to zrobi się burdel i już nic konstruktywnego nie zrobimy". I trudno odmówić ziarnka prawdy tym stwierdzeniom, obserwując działalność najbardziej rozpolitykowanych organizacji. Być może po prostu polityka jest przyjemniejszym sposobem na dowartościowanie i zaspokajanie potrzeby sprawczości, niż inne rodzaje bazującej na tych samych potrzebach działalności społecznej?

poprzedninastępny komentarze