Wstęp do "Antychrysta"
2009-06-09 21:46:27
"Antychrysta" von Triera, który tydzień temu pojawił się na ekranach kin, jeszcze nie zdążyłam obejrzeć. Zapewne obejrzę właśnie po to, aby się przekonać, czy - tak jak po poprzednich filmach von Triera - znowu wyjdę z kina z poczuciem, że film warto było obejrzeć właśnie po to, żeby znów móc się przekonać, jak łatwo i bezkarnie reżyser może zrobić widzów w konia na ich własne życzenie - i jak zręcznie mu się to udaje.

Koneser kina się byle czym nie wzruszy. Byle czym nie wzruszy się również reżyser „Królestwa”, a może właśnie wręcz przeciwnie – von Trier doskonale wie, jak łatwo się można wzruszyć, przestraszyć czy oburzyć, oglądając pierwszy lepszy tandetny serialik, i jak blisko takim serialikom do rzeczywistości. Reżyser zdaje się zawierać z widzami rodzaj układu, na który nie każdy jest w stanie się zgodzić: skoro chcecie przez pięć godzin oglądać film o szpitalu, musicie liczyć się z tym, że pierwszy lepszy konował zrobi wam tu po drodze operację mózgu, w przerwie oglądając pornosa i strzelając do laboratoryjnych szczurów, które – o zgrozo! - pacjent pewnie też by chętnie własnoręcznie zastrzelił. Po chwilowym wzburzeniu zostają jedynie napisy na ekranie i świadomość, że samemu się chciało obejrzeć tę drwinę z oczekiwań i gustów. "Królestwo" jest do granic wytrzymałości przeładowane chaosem symboliki, rwących się wątków i scenicznych gadżetów, a jednak każdy, kto mu się przypatrywał wie, jak trudno się nie rozpłakać przy sentymentalnej historyjce o dziewczynce skrzywdzonej przez instytucję, nie wystraszyć wycia karetki-widma, a w następnej minucie nie roześmiać z lekarza-hochsztaplera kradnącego dokumenty z archiwów, by zatrzeć ślady swoich przestępstw, które nikogo poza nim nie obchodzą.

Pomiędzy pierwszą a drugą częścią „Królestwa” powstało „Przełamując fale”, któremu nikt nie szczędził pochwał. A jednak po tym śmiertelnie poważnym, oszczędnym i prostym filmie żaden z następnych nie mógł być już równie szczery i prosty, a w każdym z nich śmiertelna powaga graniczy z parodią, tak, jakby „Przełamując fale” wyczerpało możliwość prostego i autentycznego przekazu, a reżyser, który sformułował zasady „Dogmy”, sam nie mógł się już potem do nich stosować. Nawet „Idioci”, pozornie bliscy zasadom „Dogmy”, w rzeczywistości są jedynie eksperymentem na granicy rzeczywistości.

Jeśli von Trier niekiedy obawia się, że ktoś mógłby zbyt poważnie potraktować jego dzieło i zbyt długo o nim pamiętać - czuje się w obowiązku przypomnieć jak najmocniej o umowności filmu. Ten, kto nazbyt zacznie przeżywać "Tańcząc w ciemnościach", nagle w finale otrzymuje mocne przypomnienie, że to jednak teatr a nie więzienie, a Bjork nie oślepła i nie została powieszona, tylko dalej żyje i śpiewa. A jednak kiedy oglądałam "Tańcząc w ciemnościach", w trakcie projekcji w całej sali słychać było pochlipywanie - choć publiczność nie wyglądała na specjalnie rozhisteryzowaną z natury.

Być może za to właśnie dość ambiwalentnie traktują von Triera krytycy: jak przy poprzednich filmach, wszystkie zapowiedzi "Antychrysta" podkreślają, że film wzbudził skrajnie odmienne emocje. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że "Antychryst" we wszystkich wywołał dokładnie te same emocje, co każdy przyzwoity horror. Zapewne po prostu niektórzy z krytyków nie boleli nadmiernie nad faktem, że znowu zostali zrobieni w konia i bali się „Antychrysta”, inni natomiast jeszcze długo nie będą w stanie się z tym pogodzić.

poprzedninastępny komentarze