Dlaczego nie będzie ziomingu z Ziomecką?
2013-05-07 12:15:38
Jeszcze „orzeł, który może nie” nie przestał kazać mi się cieszyć z życia w Polsce, kiedy do klawiatury zasiadła moja ulubiona hipster-dziennikarka, Zuzanna Ziomecka. Ziomecka, jak to Ziomecka, do wszystkiego w swoim życiu doszła ciężką pracą i bulwersuje się, kiedy ktoś mówi, że nie umie tak jak ona, bo grunt to dobre chęci. To, co stwarza pozory ziomalskiego klepania po pleckach jest w rzeczywistości tym, co Ziomecka sama zarzuca Sandrze, skrajnym zdziecinnieniem. Jeżeli frustracja osoby zmuszonej do imigracji jest „marudzeniem przypominającym tupanie nóżką dziecka wściekającego się na złą pogodę” to wiara we własny dziennikarski geniusz przypomina chwalenie się bogatszego dziecka misiem, na którego nie stać biedniejszego kolegi z przedszkola. „Udziecinnianie” jest bardzo prostym zabiegiem pozwalającym na przemawianie z pozycji władzy. Na przykład w post-transformacyjnym slangu wszechobecne były określenia w rodzaju „demokracja, która potrzebuje pieluch”, czy potrzeba „dorośnięcia do demokracji” (pisze o tym bardzo ładnie Boris Buden w „Strefie przejścia”). Tylko, że jak pokazał czas, pieluszki były potrzebne, ale raczej władzy.

Wiem, że dzielenie redakcji z takim mistrzem pióra, jak Marcin Prokop może uderzyć do głowy. Wiem, że wychowywanie przez pro-kapitalistycznego, „ustawionego” tatę potrafi zaburzyć percepcję, ale nawet to nie usprawiedliwia tłumaczenia głodowych stawek za jakąkolwiek pracę aforyzmami rodem z powieści Paulo Coelho (tutaj występującego pod pseudonimem Bronnie Ware). Jeśli „frustracja potrafi zrujnować bardziej, niż rynek pracy” to zamiast ubolewać nad polskimi przedsiębiorstwami niszczonymi przez ZUS i wysokie koszty pracy warto raczej postulować wprowadzenie obligatoryjnych warsztatów anty-frustracyjnych refundowanych przez państwo. Myślę, że w ten sposób znalazłoby się dużo pracy dla potencjalnych trenerów, czy raczej, sorry, coachów, a Sandra nie musiałaby wyjeżdżać z Polski. Mogłaby pójść na bezrobocie, ale bez frustry i głodować z uśmiechem na ustach. Chwilowo jednak takich warsztatów nie ma, więc radziłbym z racji posiadania dobrej pracy i nieposiadania perspektywy innej niż własna nie pouczać ludzi, którzy nie są Zuzanną Ziomecką. Myślę, że dziś wielu kelnerów pisze o wiele sprawniej, niż redaktorka „Przekroju”. Tylko oni w przeciwieństwie do niej nie jeżdżą za granice dla zabawy, żeby potem opowiadać o „szalonych przygodach” i „piwach stawianych przez ziomków”, ich wyjazd nie jest szukaniem doświadczeń czy wyborem, tylko koniecznością.

Nie jest też chyba tajemnicą, że tak jak córce dziennikarza łatwiej jest wejść do dziennikarstwa, tak synowi przedsiębiorcy łatwiej jest odziedziczyć przedsiębiorstwo. To nie jest tylko kwestia talentu czy sprawnego pióra, ale lepszego startu. Dlatego Zuzanno „No żesz kurdwa mać”, miej litość!".

poprzedninastępny komentarze