To efekty walki, jaką przez kilka miesięcy toczyli pracownicy z pracodawcą. Walka toczyła się w odosobnionym zakładzie pracy i formalnie sprowadzała się do przepychanek na "paragrafy" i procedury.
Ten konflikt był jednym z wielu, ale w szybko urósł do rangi symbolu konfliktów na linii pracownicy-pracodawcy. Mimo, że dotyczył on państwowej spółki, jego skutki mogą mieć decydujące znaczenie dla układu sił między pracą a kapitałem w Polsce.
Walka toczyła się w kopalni Budryk w Ornontowicach na Śląsku. 14 grudnia ub.r. Państwowa Inspekcja Pracy przekazała związkom zawodowym wyniki kontroli przeprowadzonej w kopalni 29-30 listopada. Jej wyniki były korzystne dla związkowców. W Budryku zarząd złamał po kolei: ustawę o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, ustawę o związkach zawodowych, Kodeks pracy oraz Kodeks karny. Właśnie w efekcie kontroli, inspektorzy pracy skierowali wniosek o postawienie przed sądem dwóch członków zarządu Budryka.
Konflikt w KWK Budryk zaczął się we wrześniu, gdy zakładowe organizacje NSZZ "Solidarność" i Związku Zawodowego Kadra wysunęły postulaty płacowe. Związkowcy domagali się podniesienia dniówki o 2 zł dla każdego pracownika oraz wypłacenia bonów. Od 4 lat płace w Budryku utrzymują się bowiem na tym samym poziomie mimo rosnących zysków kopalni.
Kopalnia Budryk nie należy do żadnej ze spółek węglowych. Jest jedną z dwóch samodzielnych kopalń węgla kamiennego. W 2004 r. wypracowała pokaźne zyski i wszystko wskazuje na to, że zyski będzie miała i za ubiegły. W osiągnięciu zysków nie przeszkodził fakt podejrzanych przetargów przeprowadzonych na wyposażenie kopalni w obudowy zabezpieczające wydobycie oraz stałe utrzymywanie kancelarii prawnej przez jej zarząd (sprawę opisywał m.in. "Dziennik Zachodni"). A także spółki ochroniarskiej, której zadaniem było bezpośrednie pacyfikowanie niezadowolenia. Do osiągnięcia zysków z pewnością przyczyniła się ciężka praca górników, której jednak wynajęty zarząd nie chciał docenić.
Wkrótce po wysunięciu żądań płacowych zarząd Budryka podpisał porozumienie z pięcioma innymi związkami zawodowymi działającymi w kopalni. Porozumienie przewidywało skromniejsze warunki dla górników. Na placu boju zostały wtedy trzy związki, które tego porozumienia nie podpisały: "Solidarność", Kadra i Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80".
7 listopada - bez rewolucji
W tej sytuacji 1 października Kadra i "Solidarność" ogłosiły wejście w spór zbiorowy z pracodawcą i domagały się rozpoczęcia negocjacji. 18 października na Budryku odbyło się referendum strajkowe zorganizowane przez oba związki. Większość jego uczestników opowiedziała się za podjęciem akcji strajkowej, jeśli zarząd nie zechce spełnić postulatów górników. Na tej podstawie oba związki miały prawo rozpocząć przygotowania do strajku. Zgodnie z prawem, związki wystąpiły wcześniej o wyznaczenie mediatora w rozpoczętym sporze. Tymczasem zarząd, zasłaniając się porozumieniem podpisanym z pozostałymi związkami, w ogóle nie chciał podjąć rozmów na temat podwyżek. Postulaty "Solidarności" i Kadry wsparł oficjalnie "Sierpień 80".
Termin rozpoczęcia strajku wyznaczono na 7 listopada. Data to znacząca. Tego też dnia zaczął zaostrzać się konflikt między zarządem, a kilkoma związkami zawodowymi z Budryka.
7 listopada obradowała Rada Nadzorcza KWK Budryk. To z tego powodu " oficjalnie " rozpoczęcie strajku zawiesiły "Solidarność" i Kadra, które miały prawo rozpocząć protest. "Tygodnik Solidarność" pisał o poinformowaniu Rady Nadzorczej o nieprawidłowościach, jakie w kopalni wykazała kontrola Najwyższej Izby Kontroli. Związkowcy z obu związków stwierdzili oficjalnie, że nie chcą, by Rada Nadzorcza obradowała pod presją strajku. Rada naradzała się krótko, tymczasem do chwili rozstrzygnięcia sporu oba związki, jakoś nie odwiesiły decyzji o wstrzymaniu strajku w Budryku.
7 listopada do związkowców i pracowników KWK Budryk dotarła też inna wiadomość. Było nią postanowienie katowickiego Sądu Okręgowego, które potraktowano jako zakaz strajku. Na wniosek zarządu, sąd wydał postanowienie, że strajkujący nie mogą podejmować czynności, które zakłócałyby pracę kopalni i naraziłyby ją na straty. Sąd powołał się na przepisy kodeksu cywilnego. Jedyne, co było wolno strajkującym, to powstrzymanie się od pracy.
Strajkować zakazano
Mimo, że sądy w Polsce nie mogą zakazywać strajku, postanowienie katowickiego Sądu Okręgowego stało się takim praktycznym zakazem. Sankcją za straty, jakie kopalnia miałaby ponieść na skutek protestu, miało być wyegzekwowanie ich równowartości od związków zawodowych organizujących taki strajk. Dzień "przestoju" kopalni wyliczono na kilka milionów złotych.
Wypowiadający się dla "Gazety Prawnej" prawnik, prof. Bogdan Cudowski z Uniwersytetu w Białymstoku oceniał, że "nasze prawo nie pozwala na badanie legalności strajku zarówno przed jego rozpoczęciem, jak i po jego zakończeniu. Tylko pośrednio, przy okazji rozstrzygania sporu o odszkodowanie od organizatorów strajku, sąd może zbadać i wypowiedzieć się o legalności strajku". Nikt więc związkowcom nie zakazywał strajkować, bo do tego nie ma " na razie " podstaw prawnych.
Postanowienie katowickiego sądu chwalili przedstawiciele izb handlowych. Główny organ prasowy neoliberałów, "Gazeta Wyborcza", poświęciła dużo miejsca na rozdmuchanie sprawy postanowienia "zakazującego strajku". Neoliberalni dziennikarze byli zachwyceni, że oto dostali do rąk precedens, na który będą się mogli powoływać inni pracodawcy, żeby skutecznie pacyfikować strajki i zastraszać pracowników. To dlatego spór na Budryku stał się głośny w całym kraju.
Neoliberałowie zakładali, że Budryk i "zakaz strajku" stanie się poletkiem doświadczalnym dla przeprowadzania takich pacyfikacji pracowników w przyszłości. Było to dla nich o tyle ważne, że w zaciszu gabinetów tzw. niezależni eksperci pracowali nad nowym kodeksem pracy, którego część obejmująca zbiorowe stosunki pracy zakłada m.in. wprowadzenie prawa do lokautu i ograniczenie ochrony związkowej. Najpierw należało więc przećwiczyć pewne problemy w praktyce " a znajdująca się w odosobnieniu państwowa kopalnia nadawała się do tego znakomicie " by móc rozgrywać to zakładane zwycięstwo propagandowo w chwili dalszego ograniczania praw pracowniczych. Budryk miał być poligonem, na którym sprawdzi się, jak daleko można się posunąć bez napotykania oporu pracowników. Jednakże w przypadku Budryka nóżka neoliberałom się powinęła - postanowienie sądu zaskarżyła NSZZ "Solidarność". Dopiero w połowie stycznia br. Sąd Apelacyjny stwierdził, że sąd niższej instancji nie mógł wydać postanowienia zakazującego strajku. Do czasu jego ogłoszenia zarząd kopalni zdążył jednak zemścić się na kilku niepokornych związkowcach i wyrzucić ich z pracy, wykorzystując w tym celu m.in. wspomniane postanowienie z 7 listopada.
Postanowienie "zakazujące strajku" dotyczyło wyłącznie Kadry i "Solidarności". Widocznie pracodawca, spodziewając się organizowanego przez nich protestu, przekazał taką informację "niezawisłym sędziom". W postanowieniu nie wspomniano o WZZ "Sierpień 80", który prowadził odrębny spór zbiorowy o podobne postulaty płacowe. Spór ignorowany przez zarząd kopalni. Wtedy właśnie to związkowcy z "Sierpnia 80" przejęli pałeczkę zablokowanych kolegów z dwóch innych związków i pociągnęli protest. Konsekwencja i bezkompromisowość "Sierpnia 80" doprowadziły do tego, że później " choć nie oni zainicjowali spór " to jego działacze byli prześladowani i szykanowani.
"Sierpień" walczy
To "Solidarność" i Kadra mogły przeprowadzić legalny strajk jako organizatorzy referendum strajkowego, ale zawiesiły tę decyzję. Mimo to, WZZ "Sierpień 80" również miał prawo przeprowadzenia jednorazowego strajku ostrzegawczego, gdy pracodawca nie chciał podjąć negocjacji. 7-11 listopada związkowcy z "Sierpnia 80" prowadzili protest głodowy, który nie narażał kopalni na straty i przez część jego uczestników był prowadzony na wziętych wcześniej urlopach. Zarząd nie tylko nie wzruszył się tak drastyczną formą protestu, ale później wykorzystał to jako jeden z pretekstów do prześladowania związkowców uczestniczących w głodówce.
Od 10 listopada Komisja Krajowa "Sierpnia 80" rozpoczęła korespondencję z Ministerstwem Gospodarki - organem nadzorczym Budryka - i innymi resortami, z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem włącznie. Być może dlatego, że listy wysyłane do rządu nie były odpowiednio wyperfumowane, korespondencja pozostała bez odpowiedzi, choć pewne jest, że dotarła do adresatów. Przez kilka tygodni pisma krążyły miedzy departamentami, a urzędnicy rejestrowali je w kolejnych księgach głowiąc się, komu podrzucić tego gorącego kartofla. Z decyzjami zwlekano zasłaniając się faktem, iż nowy rząd dopiero przejmuje obowiązki i musi się "wdrożyć". Związkowcy czekali na odpowiedź, a jednocześnie robili swoje.
14 listopada "Sierpień 80" przeprowadził na Budryku 2-godzinny strajk ostrzegawczy. Zarząd kopalni poczuł się na tyle ostrzeżony, że następnego dnia przekazał komisji zakładowej WZZ "Sierpień 80" pismo o zamiarze dyscyplinarnego zwolnienia z pracy kilku działaczy tego związku. Uzasadnieniem zwolnień był udział w głodówce oraz w strajku ostrzegawczym, na który zarząd rozciągnął postanowienie sądu o "zakazie strajku". Wśród osób "do odstrzału" znalazł się m.in. przewodniczący Komisji Zakładowej WZZ ,,Sierpień 80", Krzysztof Łabądź, podlegający szczególnej ochronie prawnej z racji pełnionej funkcji. Wyrzucenie z pracy "funkcyjnego" związkowca wymaga konsultacji z komisją związku. Wyrzucenie szefa zakładowego związku jest możliwe tylko w wyjątkowych okolicznościach na podstawie art. 52 Kodeksu pracy, czyli na skutek rażącego naruszenia obowiązków pracowniczych. W praktyce zalicza się do nich np. złapanie na kradzieży, pijaństwo w pracy czy prawomocny wyrok sądowy.
Nic takiego nie miało miejsca w przypadku związkowców z "Sierpnia 80". Wiedział o tym zarząd, dla którego najważniejsze było pozbycie się niewygodnych działaczy z zakładu pracy. Sam prezes zarządu przyznawał, że zanim związkowcy wygrają w sądzie pracy, przez długi czas pozostaną bez środków do życia. Mimo obowiązującego prawa, w taki sposób pracodawca starał się zastraszyć związkowców i pozostałych pracowników - by nie poprzewracało im się w głowach i nie żądali podwyżek, które mogłyby uszczuplić zyski kopalni. A te, jak wiadomo, dzielić między siebie może wyłącznie zarząd, a nie ci, którzy ten zysk wypracowali.
Jezioro łabędzie
24 listopada Krzysztof Łabądź przekazał pisma "Sierpnia 80" przewodniczącemu sejmowej Komisji Gospodarki, posłowi Rajmundowi Moricowi. Tego samego dnia pisma WZZ "Sierpień 80" otrzymał też Minister Pracy. Przez kilka tygodni resort pracy (dysponujący sztabem urzędników) przygotowywał odpowiedź na pismo. Bez skutku. 25 listopada Łabądź i 11 innych działaczy "Sierpnia" otrzymało decyzje o zwolnieniu z pracy bez wypowiedzenia. W trybie art. 52 Kodeksu pracy.
Przez następne dni zwolnieni związkowcy byli wzywani do prezesa na indywidualne rozmowy. Podczas tych rozmów dyktowano im pismo, w którym przyznawali się do udziału w "nielegalnym strajku" i obiecywali, że w przyszłości nie będą strajkować. W zamian za podpisanie pisma, mieli być przywróceni do pracy, tyle, że na powierzchni i na gorszych warunkach. Pod groźbą wyrzucenia na bruk niektórzy się złamali.
2 grudnia działacze WZZ "Sierpień 80" zorganizowali w Rybniku pikietę z okazji wizyty premiera Marcinkiewicza. Przez następne kilkanaście dni codzienne pikiety "Sierpnia 80" odbywały się pod domem prezesa Piotra Czajkowskiego. Późnej przeprowadzili pikietę pod siedzibą zarządu Budryka. Nie obyło się bez przeszkód " wójt gminy zakazał protestu, powołując się m.in. na przepisy o ruchu drogowym i dokonując akrobatycznej interpretacji obowiązującego prawa, w dodatku bez konsultacji z prawnikiem, a na tzw. chłopski rozum. 9 grudnia odbyło się kolejne posiedzenie rady nadzorczej Budryka. Związkowcy liczyli na to, że Czajkowski zostanie odwołalny, ale na taką decyzję musieli jeszcze poczekać.
21 grudnia, podczas posiedzenia Trójstronnej Komisji ds. Sytuacji Socjalnej Górników szef resortu gospodarki, Piotr Woźniak, miał zapewnić działaczy WZZ "Sierpień 80", że problem Budryka zostanie rozwiązany, związkowcy - przywróceni do pracy, zaś prezesa dotknie karząca ręka sprawiedliwości. Co więcej, minister zastrzegał, że stanie się tak jeszcze przed świętami. Górnicy z Budryka przeczekali święta i Nowy Rok.
Komitet pracowniczy
21 stycznia 2006 r. w Warszawie założono Komitet Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników (KPiORP). Wśród trzech szykanowanych za swoją działalność związkowców, którzy założyli Komitet jest Krzysztof Łabądź z Budryka. Dwaj pozostali to Dariusz Skrzypczak, szef NSZZ "Solidarność" w poznańskiej Goplanie oraz Sławomir Kaczmarek, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza w Uniontex w Łodzi. Do Komitetu przystąpił Związek Zawodowy Metalowców (OPZZ). Od początku w Komitet angażuje się cały WZZ "Sierpień 80" udzielając mu swego wsparcia. Współtwórcami KPiORP jest też grupa młodych lewicowych intelektualistów z całej Polski - studentów, pracowników naukowych, dziennikarzy i publicystów, dla których konflikt w Budryku stał się symbolem obrony praw pracowniczych.
Komitet współtworzą m.in. Grupa na Rzecz Partii Robotniczej, Czerwony Kolektyw-Lewicowa Alternatywa, Młodzi Socjaliści i Stowarzyszenie "Enklawa". Legenda walki górników z Budryka sprawiła, że KPiORP szybko znalazł poparcie m.in.: Komunistycznej Partii Polski, Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych i Ogólnopolskiego Związku Bezrobotnych. Do Komitetu dołączyło stowarzyszenie ATTAC, które na całym świecie zabiega o ograniczenie samowoli spekulacyjnego kapitału. Do KPiORP przystępuje OPZZ Konfederacja Pracy, Federacja Anarchistyczna i, w ostatnich dniach, Związek Zawodowy Pracowników Ochrony Zdrowia. Od momentu powstania, każdego dnia do KPiORP dołączają kolejne grupy i organizacje, których celem jest obrona praw pracowniczych i walka o sprawiedliwość społeczną. Dla większości z nich decydującym momentem zaangażowania się w Komitet była batalia prowadzona przez związkowców "Sierpnia 80" w KWK Budryk. Gdyby nie determinacja związkowców z Budryka, Komitet nigdy by nie powstał.
26 stycznia, decyzją walnego zgromadzenia KWK Budryk, prezes Czajkowski został odwołany. Media nie nagłośniły tej decyzji. Kilka dni później, pod wpływem tej decyzji, łamie się właściciel poznańskiej Goplany i proponuje negocjacje Skrzypczakowi z "Solidarności", którego wcześniej wyrzucił za to, że ten potwierdził dziennikarzom informację o planach obniżenia płac w firmie. Wkrótce po odwołaniu Czajkowskiego zarząd Budryka podpisał ze związkowcami porozumienie w sprawie płac - na warunkach, jakich żądali. Media milczą.
9 lutego sąd pracy w Mikołowie wydał wyrok przywracający do pracy Krzysztofa Łabędzia i Zbigniewa Detynę. W swoim postanowieniu sąd zbił, punkt po punkcie, wszystkie zarzuty zarządu wobec związkowców. Potwierdził też fakt łamania prawa przez pracodawcę.
16 lutego w 20 miastach Polski odbyły się pikiety KPiORP przeciwko łamaniu praw pracowniczych i szykanowaniu za działalność związkową. Protesty zgromadziły blisko 5 tys. uczestników. Informacja o protestach przedostała się przez lokalne i ogólnopolskie media do społeczeństwa. Do Komitetu i uruchomionych przez niego Biur Interwencyjnych zgłaszają się pracownicy i związkowcy, których prawa zostały naruszone przez pracodawcę. Jak w Budryku.
Konflikt w Budryku był o tyle ważny, że wygrana pracodawcy bardzo sprzyjałaby zaprowadzeniu w Polsce modelu kapitalizmu zależnego, znanego dotąd m.in. z krajów Ameryki Łacińskiej. To tam, nie przez przypadek, do władzy dochodziły prawicowe dyktatury, gdy lewica zbyt głośno i skutecznie dopominała się o interesy świata pracy. W obronie interesów kapitału (głównie amerykańskiego) topiono we krwi wszelką lewicę, ruchy społeczne i związki zawodowe. Następnie wprowadzano model polityczno-gospodarczy będący połączeniem najczarniejszego kapitalizmu z XIX w. z autorytarnym modelem rządów. Nic tak nie służy interesom kapitału, jak słaby ruch robotniczy i silna, trzymająca "za twarz" władza państwowa na usługach tegoż kapitału. Przerobiono to m.in. za Hitlera i Franco, w II RP, za Pinocheta, a od niedawna testuje się np. w Chinach.
Wygrana w tej walce związkowców daje nadzieję na to, że powstaje wreszcie tama dla samowoli właścicieli i zarządców firm, traktujących pracowników jak część kosztów działalności " środki ludzkie, na których najprościej zarabiać. Wygrana związków wyznaczy pewne granice dla rozbestwionego wyzysku, choć go nie zlikwiduje.
Magdalena Ostrowska
Artykuł ukazał się w "Kurierze Związkowym".