W ciągu kilku zaledwie miesięcy okazało się, że odpowiedź na to "jedno jedyne pytanie" nie jest zgodna z oczekiwaniami. Wówczas, niemal natychmiast, jedynym prawdziwym powodem rozpoczęcia tej wojny stało się "wypływające z mesjanizmu przesłanie", by zaszczepić Irakowi i innym krajom regionu ideały demokracji. Pomimo rozmaitych przeszkód spowodowanych wydarzeniami w Iraku, koło demokracji toczy się do przodu, na przekór wysiłkom Stanów Zjednoczonych, które chciały, wykorzystując wszelkie dostępne środki, zapobiec przeprowadzeniu w Iraku wyborów.
Wybory, które doszły do skutku w styczniu ubiegłego roku, były efektem pokojowego ruchu oporu symbolizowanego przez Wielkiego Ajatollaha Ali Sistaniego (ruch oporu prowadzący walkę zbrojną jest inną formą tego powszechnego protestu). Jak w marcu ubiegłego roku napisali dziennikarze "Financial Times": "Przyczyną (przeprowadzenia wyborów) były naciski ze strony Wielkiego Ajatollaha Ali Sistaniego, który jednoznacznie odrzucił trzy przedstawione mu przez amerykańskie władze okupacyjne scenariusze, które odsuwały wybory w czasie lub też zupełnie z nich rezygnowały". Nieliczni spośród kompetentnych obserwatorów zakwestionowaliby ten pogląd.
Wybory - jeżeli traktuje je się poważnie - oznaczają, że przywiązuje się wagę do woli narodu. W tym kontekście pytaniem o zasadniczym znaczeniu dla armii okupującej Irak jest: "Czy oni chcą naszej tutaj obecności?"
Nie ma najmniejszych problemów z udzieleniem miarodajnej odpowiedzi na to pytanie. Można przytoczyć wiele mówiące wyniki sondażu przeprowadzonego w sierpniu 2005 roku przez badaczy z irackich uniwersytetów na zlecenie brytyjskiego ministerstwa obrony. Jak podała brytyjska prasa, 82% społeczeństwa Iraku "silnie sprzeciwia się" obecności w ich kraju wojsk okupacyjnych, a zaledwie 1% respondentów jest przekonanych, że obca armia może przyczynić się do poprawy ogólnego bezpieczeństwa.
Analitycy z waszyngtońskiego Brookings Institution napisali w listopadowym raporcie, że 80% Irakijczyków z zadowoleniem przyjęłoby "wycofanie w najbliższym czasie wojsk amerykańskich z Iraku". Inne badania dają bardzo podobne rezultaty. W ich świetle powinno zatem dojść - zgodnie z wolą społeczeństwa - do opuszczenia Iraku przez wojska koalicji. Przyniosło by to więcej dobrego niż desperackie próby tworzenia marionetkowego rządu z siłami zbrojnymi będącymi pod kontrolą Stanów Zjednoczonych. Jednak Bush i Blair wciąż odmawiają określenia kalendarza wycofania wojsk, ograniczając się jedynie do obietnic, że żołnierze wrócą do swoich domów, gdy osiągnięte zostaną wszystkie cele inwazji.
Istnieje bardzo dobry powód, dla którego Stany Zjednoczone nie są zainteresowane powstaniem suwerennego i mniej więcej demokratycznego Iraku. Rzadko jest on przedmiotem dyskusji, gdyż stoi w jaskrawej sprzeczności z oficjalną, mocno ugruntowaną doktryną: Każe nam się wierzyć, że Stany Zjednoczone dokonały by inwazji na Irak, gdyby był on wyspą na Oceanie Indyjskim, której głównym towarem eksportowym byłyby ogórki konserwowe, a nie ropa naftowa.
Jest przecież oczywistym dla każdego, kto nie jest związany z oficjalnym stanowiskiem jednej z dwóch partii, że kontrola nad iracką ropą w niewyobrażalnym stopniu wzmocni pozycję Stanów Zjednoczonych na światowym rynku surowców energetycznych. Wystarczy sobie teraz wyobrazić, co by się stało, gdyby Irak był suwerennym i demokratycznym państwem. I jaką wówczas prowadziłby on politykę gospodarczą. Największe wpływy posiadała by społeczność szyicka, która zamieszkuje południe kraju, a więc rejony, gdzie znajdują się największe złoża irackiej ropy. Z pewnością dążyliby oni do ustanowienia przyjaznych kontaktów z Iranem.
Kontakty te zresztą już dzisiaj są bardzo bliskie. Brygady Badra, oddziały zbrojne, które kontrolują południowe rejony Iraku, zostały wyszkolone w Iranie. Zażyłe kontakty z Iranem ma większość spośród wpływowych irackich duchownych, w tym Sistani, który się tam wychował. A zdominowany przez szyitów rząd już rozpoczął budowanie silnych więzi z Iranem, tak na płaszczyznie gospodarczej jak i wojskowej.
Dodać do tego należy żyjącą tuż za miedzą, w Arabii Saudyjskiej, liczną i odtrąconą społeczność szyicką. Każdy kolejny krok w kierunku niepodległości Iraku może również w tamtym regionie spowodować żądania autonomii i sprawiedliwości. Tak się składa, że to właśnie tereny Arabii Saudyjskiej zamieszkane przez szyitów są bogate w złoża ropu naftowej. Wynikiem takiego scenariusza mógłby być sojusz szyicki obejmujący swoim zasięgiem Irak, Iran i część Arabii Saudyjskiej, sojusz niezależny od Waszyngtonu i sprawujący kontrolę nad ogromną częścią światowych zasobów ropy naftowej. Nie można też wykluczyć, że tego rodzaju sojusz mógłby podążać wyznaczoną przez Iran drogą współpracy w dziedzinie energetyki z Chinami i Indiami.
Może dojść do tego, że Iran zredukuje swoje kontakty polityczne i gospodarcze z Unią Europejską, zwłaszcza gdy okaże się, że nie ma ona najmniejszej ochoty działać niezależnie od Waszyngtonu. Jednak żadna ze stron nie może zlekceważyć czy zastraszyć Chin. Dlatego właśnie Stany Zjednoczone tak bardzo obawiają się postawy Chin.
Chiny już nawiązały kontakty z Iranem - a nawet z Arabią Saudyjską - na płaszczyznie gospodarczej i wojskowej. Powstała również azjatycka doktryna obronna, oparta do tej pory o Rosję i Chiny, do której mogą się niedługo przyłączyć Indie, Korea i inne kraje regionu. Jeżeli Iran będzie podążał w tym kierunku, to może się on stać klamrą spinającą ten polityczno-gospodarczy blok.
Taki rozwój wypadków włączając w to powstanie suwerennego Iraku i utratę kontroli nad saudyjskimi zasobami naftowymi, byłby niewątpliwie najczarniejszym koszmarem Waszyngtonu. Innym ważnym elementem, który może odegrać znaczną rolę, jest rodzący się w Iraku ruch robotniczy. Waszyngton nalegał by pozostawić w mocy represyjne prawo antypracownicze wprowadzone przez Saddama Husseina, nie przeszkodziło to jednak w tworzeniu i rozwijaniu się organizacji pracowniczych.
Ich działacze są zabijani. Nikt nie wie przez kogo, może przez działaczy partii Baas, może przez ruch oporu, może jeszcze przez kogoś innego. Ale ruch istnieje i jest on w Iraku jedną z najbardziej demokratycznych sił, która ma silne historyczne korzenie i może zacząć żyć nowym życiem, ku zaskoczeniu i przerażeniu sił okupacyjnych. Najważniejszym pytaniem jest obecnie: jaką postawę przyjmą mieszkańcy Zachodu? Czy staną po stronie sił okupacyjnych dążących do zahamowania demokratycznych przemian zmierzających ku suwerenności Iraku? Czy też opowiedzą się po stronie Irakijczyków?
Noam Chomsky
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski