Dziesięć minut później materiał z Moskwy. Siły porządkowe aresztowały demonstrantów protestujących przeciwko mityngowi nacjonalistycznej partii “Rodina”. Padają mocne słowa: mityng zgromadził skinhaedów i faszystów. Starszy pan mówi z ekranu, że trzeba bronić Rosji przed żydowskim spiskiem. Zaraz potem młody człowiek – najwyraźniej z przeciwnej strony – stwierdza, że chce ratować demokrację, na której nie zależy rosyjskim władzom. Wrażenie potęguje obraz dwóch ogolonych młodzieńców w sznurowanych wysokich butach, którzy kopią jakiegoś chłopca. Spiker mówi o groźbie przemocy ze strony skrajnej prawicy.
Z przekazu “Wiadomości” trudno się zorientować, że “przeciwnicy Marszu Równości” i rosyjscy faszyści to właściwie ta sama formacja. Podobne ubrania, podobne myśli i podobne idee – skinheadzi. W Rosji są zagrożeniem dla demokracji, w Polsce nie. Skąd ta różnica? Kontrast między alarmującym komentarzem o Rosji, a spokojną bezstronnością w materiale o Marszu Równości w Polsce musi dziwić, skoro nie tylko w Rosji skinheadom sprzyja państwo. W końcu poznański Marsz Równości spacyfikowała państwowa policja. Ta sprzeczność leży niejako na wierzchu, co wcale nie znaczy, że łatwo ją zauważyć. A jeśli poszukać głębiej? Otóż “Wiadomości” wyraźnie sugerowały, że Rosyjskie władze sprzyjają faszystom. Okazuje się jednak, że 2 grudnia partii “Rodina” uniemożliwiono start w wyborach do dumy. Co by nie mówić o Putinie, trzeba przyznać, że nie szuka sojuszników wśród skinheadów z “Rodiny”. Ale o tym “Wiadomości” nie wspomniały.
Porównanie materiałów o polskich i moskiewskich demonstracjach uzmysławia, że mamy do czynienia z manipulacją medialną, choć na poziomie komentarza zachowane zostały przynajmniej pozory bezstronności. Na czym polegają strategie perswazji stosowane w “Wiadomościach” TVP1? Czy informacja jest z reguły bezstronna, czy mamy do czynienia z konsekwentną manipulacją? Żeby opisać zjawisko, przyjrzyjmy się bliżej “Wiadomościom” z jednego, niczym nie wyróżniającego się tygodnia – od 27 listopada do 3 grudnia 2005 roku.
Zacznijmy od wydarzenia, które zdominowało tydzień, od sporu o budżet Unii Europejskiej. “Wiadomości” powracały do niego przez kilka dni w kilkuminutowych, obszernych materiałach. Można się było dowiedzieć, że Anglia zamierza ograniczyć budżet UE, a oszczędności dotyczyć będą przede wszystkim funduszy strukturalnych dla nowych członków, co grozi Polsce utratą 6 miliardów (?) euro. W pierwszym materiale premier wypowiada się ostrożnie, choć stanowczo: oficjalnie Anglicy nie złożyli jeszcze propozycji, ale jeśli taka się pojawi, naszej zgody nie będzie. Kiedy następnego dnia spór się krystalizuje, “Wiadomości” komentują wydarzenie w poetyce walki: “Jest się o co bić” – mówi spiker. Premier stwierdza, że negocjacje będą trudne. Potem dowiadujemy się o “polskiej ofensywie” – chodzi o rozmowy państw grupy wyszehradzkiej i próby wspólnego negocjowania porozumienia z Anglią. Dziennikarka stwierdza, że negocjacje będą sprawdzianem możliwości Polski, która aspiruje do roli lidera wśród nowych państw członkowskich. Istotnym elementem obrazu jest informacja, że spór toczy się tak naprawdę między Anglią i Francją, a dotyczy wspólnej polityki rolnej. Anglicy dążą do zasadniczych zmian w tej kwestii, Francuzi obstają przy status quo.
To właściwie wszystko, jeśli idzie o fakty. “Wiadomości” śledzą emocjonującą grę o pieniądze. Toczy się walka, możemy stracić lub zachować to, co się nam należy. Rząd gra w naszym imieniu, a telewidzowie kibicują. Niestety, nie mają przy tym szans dowiedzieć się, o co właściwie spierają się państwa UE. Materiały sprawiają wrażenie, że pieniądze i budżet to jedyny przedmiot kontrowersji – po prostu jedni chcą pieniędzy, inni nie chcą dać. Za rozstrzygnięciami finansowymi nie stoi w ujęciu “Wiadomości” żaden ogólniejszy projekt, żaden model życia społecznego i ekonomicznego. Wspólna polityka rolna pozostaje abstrakcją. Nie wiadomo, dlaczego właściwie dopłaca się do rolnictwa w Europie. Nie wiadomo też, co się stanie, jeżeli dopłaty znikną. Skąd wziąć żywność, jeżeli europejskie rolnictwo okaże się nierentowne? Czy będzie to taka sama żywność? Co będzie z rolnikami we Francji i ilu ich właściwie jest? A co z Polską? Wszystkie te pytania pozostają poza horyzontem kreowanego przez “Wiadomości” obrazu. A jest o czym mówić. W Polsce rolnicy to 20% społeczeństwa, nie wspominając już o tym, że jeśli Europa będzie się żywić tylko importowanymi produktami z przemysłowych gospodarstw, to regionalne specjały, do których jesteśmy przyzwyczajeni, mogą zniknąć z naszych stołów. Nie będzie ani kapusty kiszonej, ani sera camambert.
Pozostaje spór bogatych, którzy dbają o własne interesy (Anglia), z biednymi, którzy potrzebują inwestycji (nowe państwa członkowskie). Właściwie nie wiadomo, dlaczego Anglicy mieliby się z kimkolwiek dzielić. Skoro kontrowersja dotyczy tylko pieniędzy, nie ma powodu, dla którego należałoby oddawać swoją własność. Redaktorzy “Wiadomości” dostrzegli problem, bo komentarz zwraca uwagę na potrzebę solidarności między państwami Unii, ale i tym razem solidarność nie jest elementem jakiegoś społeczno-ekonomicznego projektu, tylko nakazem moralnym i dziejowym: nam, Polakom należy się zadośćuczynienie za to, że z winy zachodnich mocarstw znaleźliśmy się za żelazną kurtyną. “Niestety – stwierdza spiker – symbolem jedności Europy nie jest polska «Solidarność», ale upadek muru berlińskiego”. Czyżby jeszcze jedna krzywda?
Komuś, kto buduje swoją wiedzę o świecie z tego rodzaju elementów, trudno będzie stworzyć adekwatny obraz współczesności. Może oczywiście składać podsuwane mu elementy na wiele sposobów: sprzyjać Anglii i oszczędnościom albo przyłączyć się do słusznych polskich żądań; uznać, że premier jest nie dość twardy, albo stwierdzić, że ugrał, ile mógł. Widz “Wiadomości” zawsze pozostanie jednak w obrębie skrajnie uproszczonych schematów i zmitologizowanych uzasadnień. Nie będzie miał przede wszystkim dostępu do tego, co jest nerwem polityki – do złożonych zależności między rzeczywistością a podejmowanymi decyzjami oraz do projektów społecznych – a więc także wartości – które za owymi decyzjami stoją. Najważniejszy program informacyjny telewizji publicznej na dobrą sprawę izoluje od polityki i życia społecznego tych, którym miał dostarczać wiedzy o świecie.
Inne ważne sprawy przedstawiane są podobnie. Właściwie “Wiadomości” nie poinformowały nawet, o co dokładnie chodzi uczestnikom marszów równości. Nie wiemy, jak wyobrażają sobie równość, o którą walczą, jak chcieliby ułożyć stosunki między różniącymi się odłamami polskiego społeczeństwa. Materiał sugeruje – choć nikt nie mówi tego wprost – że demonstrantom nie podobają się bracia Kaczyńscy, ale otwartych i rzeczowych zarzutów pod adresem ich polityki zabrakło.
Choć każdemu wydarzeniu poświęca się w “Wiadomościach” sporo czasu – często kilka minut – nie ma miejsca na wchodzenie w jakiekolwiek szczegóły. Materiał składa się zawsze z wielu wypowiedzi, ale na żadną nie zostaje więcej niż kilka sekund. W efekcie ani politycy, ani eksperci, ani inne pytane o zdanie osoby nie mogą sformułować żadnej myśli wykraczającej poza utarte komunały. Jednozdaniowe opinie ekspertów zakrawają na własną karykaturę. Od politologa dowiadujemy się na przykład, że “między Anglią a Francją toczy się konflikt i Polska będzie musiała zająć wobec niego jakieś stanowisko”, a od ministra spraw zagranicznych, że “rozmowy kuluarowe są w dyplomacji bardzo ważne”.
Anty-polityczny obraz świata społecznego ma to do siebie, że obowiązujące w nim wyjaśnienia zdarzeń i postaw nie odwołują się do ludzkich decyzji, ale do niesprecyzowanej bliżej normalności. Nie staje się ona nigdy problemem, ani nie mówi się o niej wprost. Żeby stwierdzić, co jest dla “Wiadomości” naturalne, trzeba przyjrzeć się niewypowiedzianym założeniom, które wpływają na dobór informacji oraz komentarz.
28 listopada pojawia się informacja o przygotowywanym przez PiS budżecie państwa. Spiker stwierdza, że pieniędzy jest mniej, w związku z czym rząd będzie zmuszony zrezygnować z większości obietnic wyborczych. Wydawałoby się, że idzie o rzecz poważną, bo w końcu kiedy wyborcy oddawali głosy, kierowali się właśnie owymi obietnicami, czyli programem partii. W materiale nie wraca się jednak do tej sprawy, choć traktowanie budżetu zdradza, co jest dla redaktorów “Wiadomości” normalne. Dowiadujemy się przede wszystkim, że wydać można tylko tyle, ile się ma. Zupełnie jak w rodzinie. Na ekranie pojawia się ręka starszego człowieka na tle straganu z warzywami, na niej kilka monet. “Wiadomości” nie wspominają, że przy ograniczonych środkach trzeba decydować, komu ile dać, że taki podział może być sprawiedliwy lub nie i że można go oceniać jako racjonalny bądź nieracjonalny z punktu widzenia potrzeb społecznych. Liczą się warunki ekonomiczne – rzecz oczywista ponad wszelką wątpliwość.
Po chwili dowiadujemy się, że dwie obietnice PiS-u zostaną jednak spełnione: chodzi o becikowe i program emerytalny dla górników. Tu zaczyna się komentarz, który zdecydowanie narzuca perspektywę spojrzenia na sprawę. Zagrożeniem są górnicze emerytury. Najpierw spojrzenie w przeszłość: decyzję podjęto pod wpływem “brutalnych protestów górników”. Na ekranie widać regularną bitwę uliczną. Uzbrojeni w sztachety demonstranci atakują policję. Eksperci ostrzegają, że emerytury górnicze pociągną za sobą narastające wydatki z budżetu, a to z kolei oznacza “spadek wiarygodności państwa”. Argumenty te powtarzane są przez dwa następne dni. O emeryturach górniczych mówi się już jako o wymuszonym przywileju jednej z grup zawodowych. Henryka Bochniarz stwierdza, że Stowarzyszenie “Lewiatan” zaskarży ustawę, ponieważ prawo musi być równe dla wszystkich. Ekspert z Citybanku Handlowego ostrzega, że emerytury górnicze są poważnym zagrożeniem – napędzają spiralę żądań. Na ekranie widzimy grupkę ludzi domagających się czegoś pod Urzędem Rady Ministrów.
We wszystkich tych materiałach zabrakło miejsca dla samych górników. Wiemy, że chodzi im o pieniądze, ale nie dowiadujemy się, jaka jest właściwie sytuacja na Śląsku. Jedyna, jednozdaniowa wypowiedź związkowca nie wyjaśnia stanowiska protestujących, lecz jest groźbą: “jeśli nie pomogą negocjacje, uciekniemy się do argumentu siły”.
Równie interesujące są pionty materiałów oraz miejsca, gdzie komentatorzy mrugają porozumiewawczo do widzów. Po pierwsze, gospodarka jest dziedziną, o której nie można mówić ani w kategoriach sprawiedliwości społecznej, ani decyzji politycznych. Wiadomo, na prawa ekonomii nie ma rady. Rząd chce dać emerytury górnikom – podsumowuje sprawozdawca – ano, zobaczymy: nikomu jeszcze nie udało się zwiększyć wydatków bez kłopotów dla finansów publicznych. Jak oznajmił spiker w materiale o podatkach, “za politykę rozdawnictwa rachunki zapłacimy wszyscy”. Kto należy do owego “my”? Czy także górnicy? Ci, co zarabiają 600 złotych miesięcznie, czy ci, co 3.000? Tego nie wiemy, ale ważne jest co innego. Skoro prawa ekonomii nie zależą od decyzji politycznych, trudno właściwie poważnie traktować obietnice wyborcze: niech naiwni wierzą, my rozumiemy, że decyduje rynek.
Po drugie, istotą więzi społecznych jest interes gospodarczy. Z punktu widzenia rozwoju gospodarczego ocenia się działania grup społecznych, przede wszystkim tych, którzy domagają się pomocy. Zrozumiała skądinąd walka o pieniądze może być nieodpowiedzialna i szkodzić nam wszystkim. Protesty górników były nieodpowiedzialne, ale skuteczne. “Wiadomości” nie wyjaśniają, dlaczego rząd poszedł na ustępstwa. Chyba tylko ze strachu – to najbardziej prawdopodobna interpretacja, która najlepiej mieści się w horyzoncie zakreślonym przez dobór informacji i komentarz. Żądania poparte siłą są więc niebezpieczne dla gospodarki i państwa, ale słabi okazują się po prostu śmieszni. Po ostrzeżeniach przed “rozkręcaniem spirali żądań” na ekranie pojawia się grupka demonstrantów. Przedstawiciele rządu wyjeżdżają z URM tylną bramą. Oczywiście, tych można spokojnie zlekceważyć – pośmiejmy się z nich razem! W końcu wszyscy “czekamy na niższe podatki”.
A co z biedą, bo przecież właśnie kwestię biedy przemilczano w materiałach o górniczych emeryturach? Tak jak głos protestujących górników zredukowano do groźby, tak głos biednych sprowadzono do podziękowań. W ciągu całego tygodnia sprawa pojawiła się dwukrotnie, dwa razy w kontekście dobroczynności. Pierwszy materiał zaczynał się od informacji o adwencie i o tym, co powiedział w związku z tym papież Benedykt XVI. Następnie dowiedzieliśmy się, że Caritas sprzedaje świece bożonarodzeniowe, a dochód z akcji przeznacza na pomoc dzieciom bezrobotnych. Teraz dopiero pojawili się sami biedni. Nie mają pracy ani szans na pracę, wyjaśnił spiker. Biedni dziękowali za pomoc, tylko ona pozwala im jakoś przeżyć. Głos zza ekranu poinformował, że Polska jest krajem wyjątkowym w skali europejskiej. Nigdzie indziej trzy kościoły chrześcijańskie – katolicy, prawosławni i protestanci – nie współpracują w pomocy biednym. Wygląda na to, że polskie społeczeństwo może być z siebie zadowolone. Jest solidarne i skuteczne jak nikt. Niestety, kłody pod nogi rzuca czasami państwo. Drugi materiał opowiada o dożywianiu ubogich. Znów podziękowania i głęboka wdzięczność. Jeden z organizatorów skarży się jednak, że za dary musi płacić VAT i że korzystniej byłoby wyrzucać żywność. Eksperci przyznają mu rację, ale ostrzegają przed nadużyciami. Dowiadujemy się, że w Polsce 5 milionów osób żyje na granicy ubóstwa. Niestety, podatki krępują ręce przedsiębiorcom, którzy chcieliby im pomóc.
Tomasz Żukowski