Handel polską siłą roboczą i jej rozpasany wyzysk przez polskie firmy podwykonawcze na gruncie kapitalistycznej integracji Europy, która stymuluje dumping społeczny – oto co zdaniem związkowców francuskich ujawniła głośna we Francji i niemal zupełnie przemilczana u nas sprawa polskich robotników w Porcheville.
Rzecz paradoksalna – główne nurty polskiej lewicy tym bardziej odżegnują się od idei walki klas, im bardziej agresywnie prowadzą ją kapitaliści, im bardziej otwarcie zbroją się w nią organizacje pracodawców.
W Porcheville w departamencie Yvelines, o 50 km od Paryża, jest elektrownia Electricité de France (EDF). Od 7 lat jej moce produkcyjne były wykorzystane tylko w połowie. Dziś jednak gwarancje zaopatrzenia regionu Ile de France, którego stolicą jest Paryż, w energię wiszą na włosku, bo wystarczy jedna awaria, aby załamała się równowaga systemu.
EDF postanowiła więc w dwóch etapach odnowić i uruchomić leżące odłogiem moce produkcyjne. Prace remontowe i budowlane zleciła firmie Alstom Power Service, a ta podwykonawcom, toteż w rezultacie powstał cały system kaskadowego podwykonawstwa, który służy do zamaskowania dumpingu społecznego i superwyzysku siły roboczej.
Od listopada ub.r. pracuje tam 36 kotlarzy z Polski, zatrudnionych przez dwa polskie zakłady remontowe energetyki –ZREW i ZREK. Zaraz po ich przyjeździe działająca w elektrowni organizacja związkowa Powszechnej Konfederacji Pracy (CGT) zwróciła się do polskich robotników w ulotce po polsku (patrz obok). Poinformowała, jakie mają prawa, zgodnie z francuskim kodeksem pracy, i o zwycięstwie, które ich rodacy odnieśli w walce o swoje prawa w elektrowni Saint-Nazaire.
Wkrótce związkowcy z CGT – to jedyna organizacja związkowa w elektrowni w Porcheville – zaczęli odkrywać warunki płacy i życia polskich robotników i włosy zaczęły jeżyć im się na głowie. Z wielkim trudem udało się nawiązać z nimi kontakty. Wymagało to niezwykłych środków bezpieczeństwa – potajemnych spotkań, nawet używania pseudonimów, bo Polacy byli bardzo zastraszeni.
W wyniku rozmów z nimi związkowcy dowiedzieli się, że przed wyjazdem z Polski robotnikom powiedziano, iż albo się godzą na warunki, które zastaną w Porcheville, albo nie mają tam po co jechać, że jeśli na miejscu ktoś zaprotestuje, natychmiast zostanie odesłany do kraju, że kontakty ze związkowcami francuskimi są zakazane i że nie wolno nikomu mówić o tym, ile się zarabia.
A jest co ukrywać – związkowcy stwierdzają, że podstawowe wynagrodzenie Polaków wynosi od 2 do 3 euro za godzinę, a powinno wynosić co najmniej 8, czyli najwyżej 400 euro na miesiąc, zamiast co najmniej 1218. Śpią na rozłożonych na podłodze materacach w nieumeblowanych pokojach.
„Są trzymani na uboczu, z szatniami otoczonymi siatką poza obrębem elektrowni, z bliska pilnowani, zakwaterowani w Evreux, 50 km od elektrowni, aby uniemożliwić wszelkie kontakty z robotnikami francuskimi po godzinach pracy”, opowiadają związkowcy z CGT. „W przypadku polskich pracowników najemnych nie respektuje się praw związkowych, a nawet elementarnych swobód (np. prawa do rozmowy z kimkolwiek się zechce), toteż są oni więźniami nowej i strasznej żelaznej kurtyny: dzikiego wyzysku kapitalistycznego.”
Dla związkowców sprawa była jasna. „Jeśli nic nie zrobimy, to, co dziś dzieje się z Polakami, jutro czeka nas wszystkich: deptanie kodeksu pracy, elementarnych swobód, praw związkowych.”
Do walki z dumpingiem społecznym, o takie same warunki dla wszystkich pracowników, zgodne z francuskim kodeksem pracy i układami zbiorowymi pracy, CGT postawiła na nogi kierownictwa swoich organizacji na wszystkich szczeblach i we wszystkich przekrojach: obok organizacji w elektrowni i w Alstomie, kierownictwa regionalnej organizacji w EDF, federacji pracowników kopalń i energetyki oraz metalowców i budowlanych, unii lokalnej i departamentalnej, a wreszcie krajowego kierownictwa konfederalnego.
1 lutego br. na konferencji prasowej zwołanej przez wszystkie wspomniane organizacje CGT, Michel Lebouc, sekretarz generalny regionalnego związku pracowników EDF, oświadczył: „Kaskadowe podwykonawstwo pozwala przedsiębiorcom zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność społeczną wobec pracowników najemnych. Na tej samej budowie ociera się o siebie kilka różnych układów zbiorowych, które bardzo różnią się gwarancjami socjalnymi – a to jest organizowanie konkurencji między pracownikami.”
Lebouc potępił „dumping społeczny organizowany przez pewne spółki, takie, jak Alstom, i kryty przez dyrekcję EDF – dumping, który sprawia, że pracownicy najemni z Unii Europejskiej przyjeżdżają do pracy na tej budowie w warunkach socjalnych i mieszkaniowych niegodnych naszych czasów. Jest to zastosowanie zawczasu – przed uchwaleniem – dyrektywy Bolkensteina, którą CGT słusznie odrzuca.” Związkowcy stanowczo ostrzegli dyrekcje EDF i wszystkich spółek przed pokusą jakichkolwiek represji.
Nazajutrz po konferencji prasowej, która odbiła się szerokim echem w prasie lokalnej i krajowej, dyrekcja Alstomu dostarczyła wszystkim Polakom łóżka.
Wybuchła polemika. Dyrekcja Alstomu i ZREW odpowiadają, że to nieprawda, iż Polacy zarabiają 400 euro, bo 1500 zł to podstawowa część wynagrodzenia, a do tego dochodzi dzienna premia za rozłąkę w wysokości 45 euro – miesięcznie 1350. Jeśli nawet tak jest, to po pierwsze suma ta obejmuje również wynagrodzenia za godziny nadliczbowe – Polacy pracują 44 godziny w tygodniu, a we Francji obowiązuje 35-godzinny tydzień pracy – przy czym z tej sumy płacą za wyżywienie. Po drugie, zgodnie z dyrektywą europejską 96-71 wynagrodzenie podstawowe pracowników z innych państw Unii Europejskiej musi podlegać ustawodawstwu i układom zbiorowym pracy państwa, w którym pracują. Po trzecie, polskich robotników obejmuje układ zbiorowy branży metalowej, zgodnie z którym wynagrodzenie pracownika wykwalifikowanego ma być wyższe co najmniej o 30% od płacy minimalnej, czyli powinno wynosić ponad 1583 euro, a nie 400.
Jeśli rzeczywiście polscy robotnicy zarabiają łącznie co najmniej 1677 euro miesięcznie – tak twierdzi dyrekcja Alstomu, ale gdy komuś, związkowcowi lub dziennikarzowi, udaje się zapytać ich o to, śmieją się na znak, że to bujda – to znaczy, że za godziny nadliczbowe i za rozłąkę faktycznie otrzymują miesięcznie 94 euro!
Co na to wszystko polscy robotnicy? Boją się mówić – czytamy na łamach „Le Courrier de Mantes”. „Nie wiemy, czy nasze płace są zgodne z prawem francuskim, ale przede wszystkim nie chcemy stracić pracy. Dla nas jest niebezpiecznie rozmawiać z wami”, mówią dziennikarzowi. „Nie mamy prawa rozmawiać o swoich płacach, nawet między sobą”, stwierdzają, odmawiając udzielenia wszelkich informacji o tym, ile rzeczywiście zarabiają. Mówią, że są bardzo zadowoleni. „Z premią za rozłąkę zarabiamy o wiele więcej niż w Polsce.”
Zapewne, przyznają związkowcy francuscy, ale przecież nie w tym rzecz. Jeśli pogodzimy się z ich zarobkami pod pretekstem, że są dużo wyższe niż w Polsce, zgodzimy się na równanie w dół, które forsują kapitaliści. W Unii trzeba równać w górę, jeśli nie chcemy, aby szerzył się i rósł superwyzysk.
14 lutego do walki klas w Porcheville włączyła się lewica. Z inicjatywy CGT o 7.30 rano pod bramą elektrowni odbył się wiec z udziałem około 250 robotników, w tym Polaków, na którym przemawiali: Marie-George Buffet, krajowa sekretarz Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF), Olivier Besancenot, były kandydat na prezydenta z ramienia Związku Rewolucyjnych Komunistów (LCR, francuskiej sekcji Czwartej Międzynarodówki) oraz lewicowi merowie z okolicy – Jacques Saint-Amaux, komunistyczny mer Limay, i André Sylvestre, socjalistyczny mer Magnanville.
„Chcemy, aby Polaków podniesiono do takiego samego poziomu godności i płac, jak robotników francuskich”, mówił ten ostatni. Jego komunistyczny kolega stwierdził, że potwierdza się to wszystko, na co wskazywali we Francji lewicowi zwolennicy odrzucenia europejskiego traktatu konstytucyjnego. „Mamy do czynienia ze stosowaniem dyrektywy Bolkensteina jeszcze zanim ją uchwalono. To, co się dzieje w Porcheville, to współczesne niewolnictwo.”
Przywódczyni komunistów jasno postawiła sprawę. „To jest wiec solidarności. Chcemy gościć pracowników najemnych z Unii Europejskiej w godziwych warunkach. To sens naszej walki. Dyrektywa Bolkensteina ma zmusić pracowników do konkurencji między sobą, aby ściągnąć wszystkich w dół. My żądamy, aby było na odwrót. W tym czasie rząd stara się zdemontować cały kodeks pracy, tak, aby pracowników najemnych można było bezlitośnie wyciskać, a następnie wyrzucać.”
Działacz LCR rozpowszechnił po polsku tekst swojego przemówienia wśród polskich robotników. Mówił: „Podwykonawstwo rozwija się w szybkim tempie tylko w jednym celu – aby obniżyć koszty ponoszone przez pracodawców i w ten sposób pozwolić im na korzystanie z coraz większej marży zysku. Niestety, przypadek EDF wpisuje się w te zabiegi. Ostatecznie to pracownicy najemni, bez względu na narodowość zmuszeni konkurować między sobą i zatrudniani na niepewnych warunkach, płacą za taką antyspołeczną politykę. Polscy pracownicy zatrudnieni przez firmy podwykonawcze ZREW i ZREK powinni korzystać z takich samych praw, takich samych płac i takich samych układów zbiorowych pracy, jak ich koledzy. Dlatego cieszymy się z pracy na tym polu wykonanej przez ekipy związkowe elektrowni, które swoim działaniem bezspornie dowodzą, że solidarność robotnicza nie jest pustym słowem. Wskazujecie jedyną możliwą drogę, która pozwoli nam wszystkim razem wygrać ze zorganizowanym dumpingiem społecznym.”
W sprawie polskich robotników związkowcy ściągnęli do Porcheville Państwową Inspekcję Pracy i zaskarżyli pracodawców do sądu pracy. W Polsce sprawą zajął się Komitet Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników (KPiORP).
Zbigniew Marcin Kowalewski
Artykuł ukazał się w dzienniku "Trybuna".