11 marca 2006 Slobodan Miloszewić został znaleziony martwy w swojej celi w holenderskim więzieniu. Fakt ten stał się przyczyną kolejnej fali komercyjnego szlochania i moralistycznego jazgotu w mediach, zwłaszcza bałkańskich. Najczęstszym komentarzem były oskarżenia go o odpowiedzialność za wszelkie tragedie i niegodziwości popełnione na Bałkanach w ciągu ostatnich piętnastu lat. Przestrzeń publiczną, którą powinna wypełnić rzetelna dyskusja i analiza zjawisk, zalano histerią i wrzaskami o zbrodniach (lub dobrodziejstwach - u zwolenników).
Slobodan Miloszewić urodził się w miejscowości Pożarevac w Centralnej Serbii. Był przedstawicielem pierwszego pokolenia, które doświadczyło dobrodziejstwa bezpłatnej i szerokodostępnej edukacji w nowej, powojennej Jugosławii. W wieku 23 lat skończył studia i zdecydował się zasilić szeregi rządzącej Komunistycznej Partii Jugosławii. Od samego początku przygotowywał się do swej roli elastycznego biurokratycznego aparatczyka. Atmosfera była ku temu szczególnie sprzyjająca. Rok 1964 to bowiem początki "ekonomicznej liberalizacji", zainicjowanej przez władze federalne.
Kariera partyjnego funkcjonariusza
Miloszewić piął się po szczeblach partyjnej kariery bardzo sprawnie, wykorzystując przy tym transformacje, jakim podlegała KPJ. Wspomniane prorynkowe reformy zmieniały nie tylko rzeczywistość wokół partii, ale także ją samą. Już w latach 70 postrzegano ją wyłącznie jako wylęgarnię karierowiczów. Dość wspomnieć, że odwrócili się od niej zupełnie ci, którzy ją budowali - pracownicy. Znakomitą większość jej członków na początku lat 80 stanowili szefowie zakładów przemysłowych i biurokraci niższego lub wyższego szczebla - jak właśnie Miloszewić. I jedni, i drudzy odnajdywali się tam doskonale. Nie przeszkadzali sobie bowiem nazbyt przywiązaniem do "ideologii" i śmiało realizowali założone ambicje, jednocześnie wciągając Jugosławię w strefę wpływów zachodniego kapitału.
Zwieńczenie "ciężkiej pracy" Miloszewicia przypada na rok 1980. Jako zaprawiony w bojach partyjny technokrata zostaje on wysłany do Nowego Jorku jako przedstawiciel Banku Belgradzkiego (BeoBanka). Wstępując do partii, otworzył sobie drzwi do kariery i wydawało się, że osiągnął w pełni swoje cele. Zresztą, jak niejeden jemu podobny.
Już wtedy mentorem Miloszewicia w osiąganiu kolejnych, wyższych szczebli w partyjno-państwowej strukturze był Iwan Stambolić - ówczesny prezydent Serbii i wysoko postawiony funkcjonariusz KPJ. Dzięki jego protekcji i swoim doświadczeniom w biurokratycznym intryganctwie, w 1983 roku Miloszević został sekretarzem generalnym KPJ. Niczym mantrę, do znudzenia powtarzał za Tito frazy o "braterstwie i jedności", będąc jeszcze wtedy w opozycji do nacjonalistycznego skrzydła partii, którego powstanie - zważywszy na jej klasową kompozcyję i sytuację w kraju - było nieuniknione.
Dezintegracja państwa i władzy
Lata 80. to okres ciężkiego kryzysu. Zainfekowane od dawna myśleniem wolnorynkowym kadry partyjne wszczęły szereg reform, z którymi społeczeństwa pozostałych krajów tzw. "bloku wschodniego" miały okazję zetknąć się dużo później, między innymi drastyczne cięcia socjalne. Jednocześnie decentralizacja biurokratyczna i ekonomiczna zaszły tak daleko, że pukający do drzwi komornicy MFW grozili sankcjami nie mogąc zidentyfikować niewypłacalnych lokanych kredytobiorców, nad zachowaniem których nikt już wtedy nie miał kontroli. W praktyce przejawiało sie to zbiurokratyzowaną zasadą wieków średnich, która w post-titoistowskiej Jugosławii wydawała się brzmieć tak: "podwładny mojego podwładnego nie jest moim podwładnym". Nie tylko pojedyncze republiki federacyjne, ale i pojedyncze zakłady przemysłowe zaciągały olbrzymie kredyty w zachodnich bankach i międzynarodowych konsorcjach. Sytuacja społeczna zaczęła się pogarszać bardzo drastycznie. Kraj zalała największa - od pamiętnego, także w Jugosławii, 1968 roku - fala strajków, protestów i rozmaitych wstąpień społecznych. Szybko zaczęło się to przekładać także na konflikty etniczne, jako że biurokracje poszczególnych republik używały nacjonalistycznej retoryki do wypracowania sobie poparcia i lepszej pozycji, przygotowując się do ewakuacji z tonącego w długach i społecznym niezadowoleniu federalnego okrętu. Skutki kryzysu najbardziej dokuczliwe były w regionach najgorzej rozwiniętych - Kosowie i Macedonii.
"Incydent kosowski"
Fala ostrej konfrontacji między władzą i społeczeństwem nabierała coraz większego impetu. Kwitła przemoc, a pauperyzacja stawała się coraz bardziej masowa. Szczególnie skomplikowana sytuacja wywiązała się w Kosowie. Wspomniany Iwan Stambolić postanowił wykorzystać jurność, biurokratyczny zapał i aparatczykowski entuzjazm swego ucznia i w 1987 roku posyła go właśnie tam, za cel misji stawiając mu opanowanie sytuacji.
Miloszewić reaguje na tę propozycję wyjątkowo niechętnie, ale w końcu ulega namowom swojego protektora. Swoją działalność rozpoczął od spotkania z lokalnymi notablami, które miało miejsce w małej kosowskiej miejscowości. Ludowa wściekłość nie dała jednak władzy spokoju nawet tam. Przed budynkiem zebrali się serbscy pracownicy, protestujący przeciwko złej sytuacji politycznej i przemocy policji, z którą spotykali się na codzień. Miloszewić był zaskoczony rozmiarami protestu. Zdenerwowany, próbował uspokoić tłum pustą retoryką krzycząc z balkonu. Robotnicy starli się wówczas z oddziałem jugosłowańskiej prewencji, złożonym głównie z funkcjonariuszy pochodzenia albańskiego - jak większość ludności Kosowa. Wściekły Miloszewić wyszedł wówczas do tłumu i sam zaczął się szarpać z policjantami. Dołączył wówczas do demonstrujących, wspiął się na ciężarówkę i z niej wygłosił przypominane czesto słowa: "nikt nie ma prawa was bić, nikt nigdy już nie będzie was bił".
Wielka gra
Miloszewić przemyślał to doświadczenie i widać wyciągnął z niego właściwe dla siebie wnioski. Zdecydował się postawić na inną kartę i po powrocie do Belgradu przyłączył się do nacjonalistycznego skrzydła Komunistycznej Partii Jugosławii. Nie uczynił tego jednak oscentacyjnie. Nacjonalizm wprowadził do swojej polityki niejako "od kuchni". Bronił federacji jugosłowiańskiej i jej cennych zdobyczy socjalnych. Otwarcie występował przeciwko wszelkim secesjonistom i w obronie "wartości socjalistycznych".
W tym czasie zaczął też swoje wielkie protest-turnee po całym kraju, gdzie ostro i głośno peroruje o powyższych sprawach. Objeżdżał przy tym miejsca ważne nie tyle dla ruchu robotniczego, co historii Serbii. Kosowe Pole, miejsca bitew, zwycięstw oraz kultowych porażek narodowych itd. W ten sposób dokonał jednego z najsprytniejszych i najbardziej skutecznych manewrów politycznych. Odwróciwszy bowiem o 180 stopni swój kierunek politycznego działania ukrył to skrzętnie pod płaszczykiem "patriotyzmu" i "anty-biurokratycznej rewolucji", które były wówczas jego nowymi naczelnymi sloganami.
Najważniejsza była jednak "Zjednoczona, federalna Jugosławia". Niestety, tylko retorycznie. Miloszewić wykorzystał ideologiczny kryzys i zamęt doprowadzając do swoistej symbiozy lewicowej retoryki i nacjonalistycznego myślenia. Charaktrerystyczny pod tym względem był olbrzymi wiec w Rakowicy, o którym mówi się, że jego uczestnicy "przyszli tam jako robotnicy, a wrócili jako Serbowie". Sprawne odwołania do społecznych emocji nie dałoby jednak nic, gdyby nie sprzyjająca temu sytuacja kryzysu i totalnej dezintegracji kraju oraz rosnącego nacjonalizmu także w innych republikach.
Z czasem w sercach i umysłach wielu grup społecznych w Serbii zrodziło się charakterystyczne nieporozumienie. Pojęcia takie jak "interes narodowy", "dobro wspólne", "racja stanu", "przyszłość klasy robotniczej" i "rewolucja" zlały się w jedno zjawisko, które - choć trudno było/jest określić i opisać - personifikował właśnie Slobodan Miloszewić.
Wszystkimi tymi zabiegami zdołał wytworzyć w społeczeństwie obraz siebie jako silnego i charyzmatycznego, a jednocześnie umiarkowanego przywódcy politycznego, który chce dobra Serbów i nie dopuści do rozbicia Jugosławii oraz odebrania wypracowanych przez ostatnie 50 lat przywilejów socjalnych.
Finalnym elementem owej gry było przekształcenie Komunistycznej Partii Jugosławii w Socjalistyczną Partię Serbii. Nie było to działanie bezcelowe. Z jednej strony, miało dowodzić jego "umiarkowania", z drugiej zaś do ideowo-politycznego bałaganu wprowadziło dodatkową konfuzję. SPS był już bowiem partią otwarcie serbską. Mówić zaczęto o "interesach serbskich", "serbskim narodzie", "serbskiej racji stanu" itd. Z czasem retoryka ta wzbogaciłą się o hasła "Wielkiej Serbii", które rzucano wprawdze z jej dalszych rzędów, ale półgębkiem podejmował je nawet sam Miloszewić. Jako szef SPS, w warunkach bałaganu pozwalał sobie na elementy nacjonalizmu tak w działaniach jak i w przemowach. Potrzebne mu bowiem było poparcie także bardziej skrajnych partyjnych nacjonalistów. I tak oto powstało fatalne utożsamienie kolejnej mutacji idei "Wielkiej Serbii" i "komunizmu" (rozumianego oczywiście wulgarnie i niezgodnie z rzeczywistym znaczeniem tego słowa).
Jednocześnie Miloszewić nie musiał zawracać sobie zbytnio głowy opozycją. Głosiła ona zoologicznie antykomunistyczne hasła i otwarcie żądała restauracji kapitalizmu, której społeczeństwo sobie po prostu nie życzyło, posmakowało bowiem wolnego rynku już w połowie lat 60 i z nim de facto walczyło podczas olbrzymich strajków 20 lat później.
Ku pełni władzy
Miloszewić był wyjątkowo zręcznym graczem. Nie miał jednak żadnych nadprzyrodzonych zdolności, choć to zdają się imputować mu światowe media, twierdząc jakoby był "sprawcą czterech bałkańskich wojen". Co prawda, brał w nich udział jako jeden z najsilniejszych uczestników. Nie on jednak był ich inicjatorem czy pomysłodawcą. Jego zwycięstwo, nacjonalistyczna retoryka i pozycja w Serbii dały pole do popisu biurokratom w pozostałych republikach, którzy wszczęli kampanię ostrzegającą przed rzekomo nadchodzącym "wielkoserbskim terroryzmem". Nakręcano tym sposbem falę ksenofobicznej nienawiści tak u siebie, jak i w samej Serbii. Ich szowinizm umacniał pozycję Miloszewicia, który zaczynał być uznawany za męża opatrzności.
Z taką pozycją mógł bez żadnych obaw realizować swoje ambicje. Zdawał sobie doskonale sprawę z nadchodzącej konfrontacji zbrojnej, choć publicznie temu zaprzeczał. Wiedział też, że Serbia jest najbogatszą i najludniejszą z republik i ma spore szanse na zachowanie wiodącej roli po wojnie. Jak każdy człowiek władzy, chciał rządzić na możliwie dużym terytorium. By pozycję umocnić pozycję republiki serbskiej doprowadził do zmiany konstytucji Serbii, a także podporządkowania Belgradowi Jugosłowiańskiej Armii Ludowej i odebrania autonomii Wojwodinie i Kosowu. To sprawiło, że narodowe biurokracje w innych republikach i ich zachodnioeurpejscy sponsorzy ogłosiły całemu światu "śmierć Jugosławii".
Miloszewić nie marnował czasu ani podczas wojny, ani po niej. Nawiązał ścisłe kontakty z mafią, która rozkwitła w okresie wojny i sankcji nałożonych na Serbię; szczodrze obdarzył stanowiskami i władzą swoich współpracowników i rodzinę; nadał zupełnie nową dynamikę tradycyjnie bardzo ciepłym stosunkom serbsko-rosyjskim; kontrolę nad strategicznymi sektorami funkcjonowania państwa skupił - mniej lub bardziej bezpośrednio - w swoich rękach... Slobodan Miloszewić stał się instytucją. Nie był już zwykłym biurokratycznym pasożytem, lecz instytucjonalną potęgą, która wrosła w państwo, we wszystkie jego struktury.
Tożsamość polityczna Miloszewicia
W tym miejscu warto nawiązać do bezmyślnie powtarzanej tezy, jakoby Slobodan Miloszewić był socjalistą. Nazywanie go tak jest jawną manipulacją i fałszerstwem - przynajmniej ze strony ludzi, którzy mają choćby ogólne pojęcie o tym, co konstytuuje lewicową myśl polityczną.
Miloszewić był patriarchalnym, konserwatywnym, biurokratycznym nacjonalistą, którego jedynymi motywami poiltycznego działania były kariera i władza. Był to człowiek, który doprowadził do sytuacji, w której państwowe banki i instytucje rabowały pieniądze obywateli; w której struktury mafijne penetrowały wojsko, policję i wywiad. Jego rodzina i najbliżsi współpracownicy kontrolowali monopole i wielkie fabryki oraz przedsiębiorstwa usługowe, importujące luksusowe dobra. W tym samym czasie, społeczeństwo serbskie przeżyło olbrzymi szok polityczny, ekonomiczny i wojenny. Inflacja za jego rządów osiągnęła rekordowy rozmiar 313565558 proc. (przyrastała w tempie ponad 2 proc. na godzinę). W końcu, siłą tłumił demonstracje i strajki. Co to za socjalizm?
Prawdę powiedziawszy, określenie tożsamości politycznej Slobodana Miloszewicia jest zadaniem nader trudnym, nawet dla doświadczonego politologa. Nie był on bowiem postacią o konkretnym politycznym profilu. Głównym motywem jego postępowania była chęć władzy, nie zanieczyszczona żadnymi konkretnymi przesłankami filozoficznymi. To, że był skuteczny, nie uprawnia do wyciągania wniosku o jego lewicowości. Jeśli w danym momencie konieczne było odwołanie się do lewicy, mówił ów o swoim przywiązaniu do "wartości socjalistycznych", jeśli należało dla wykonania jakiegoś manewru zagrać na przywiązaniu ludzi do swojego kraju i kultury, z ust Miloszewicia płynęły frazy o "Wielkim Serbskim Narodzie".
Jedyne z działań Miloszewicia, które zaliczyć można w poczet jako-tako lewicowych jest fakt, iż nawet w latach największego kryzysu nie dopuścił nigdy do wstrzymywania ludziom dostaw prądu czy wody za nieopłacone rachunki, nie było nigdy mowy o eksmisjach na bruk itp.
Miloszewić nie był też oszołomem żądnym krwi, jak próbuje się go dzisiaj przedstawić. Nie był potworem opętanym chęcią wojny i strzelania do wszystkich nieserbskich Jugosłowian. Nacjonalizm był raczej instrumentem pozyskania władzy. Wojna nadeszła jako jedna z okoliczności, z którą musiał się zmierzyć i którą planował wykorzystać do umocnienia swojej pozycji i ewentualnie rozszerzenia wpływów. Niemniej jednak fałszywa jest rozsiewana przez media teza o tym, jakoby Miloszewić był przyczyną wojennych nieszczęść jakie dotknęły Jugosławię i Serbię w latach 90. Odpowiedzialność za powstałą sytuację i wojenną gehennę spoczywa zupełnie gdzie inedziej. Posunięcia Miloszewicia nie powinny przesłaniać roli zachodnich mocarstw (zwłaszcza RFN i USA) w całym procesie rozbicia Jugosławii.
Kontekst międzynarodowy
Zachodni oficjele byli Miloszewiciowi bardzo niechętni. Nie dlatego, że zdradzał nacjonalistyczne skłonności. To nikomu w rzeczywistości nie przeszkadzało. Problem polegał na tym, że przez dość długi okres cieszył się sporym społecznym zaufaniem. Dla utrzymania mocnej pozycji w Serbii nie było mu potrzebne poparcie z zewnątrz - odwrotnie niż w pozostałych republikach/państwach, gdzie pozycja nowej klasy rządzącej zależała wyłącznie od łaski jej imperialnych panów. Jego ambicje i przebiegłość czyniły go w oczach administracji amerykańskiej i europejskich rządzących nieprzewidywalnym i niekontrolowalnym. Pomimo tego, w 1995 roku, zdecydowali się dać mu jeszcze jedną szansę w nadziei okiełznania go i przekonania do działania na rzecz radykalnych i bardzo szybkich pro-rynkowych przemian. Po słynnej konferencji w Dayton wszyscy go chwalili, ściskali mu ręce, gratulowali i nie mówili o nim inaczej jak o "gwarancie stabilizacji na Bałkanach".
Na nieszczęście dla euro-amerykańskiego salonu polityczno-biznesowego, Slobodan Miloszewić zaprowadzał rynkowe porządki powoli i bardzo ostrożnie, chcąc za wszelką cenę zachować kontrolę zarówno nad tym, co państwowe jak i nad tym, co prywatne bądź prywatyzowane, co było nie na ręke zachodniemu kapitałowi. W tej sytuacji rząd amerykańskizmienił swą politykę w stosunku do niego o 180 stopni.
Jako pretekst do owej zmiany wykorzystano mocno nacjonalistyczne porządki, jakie panowały w Kosowie. Na bazie tego zjawiska stworzono legendy o brutalnych masowych mordach, gwałtach i w ogóle wszelkich bezeceństwach, jakich dokonać miała tam serbska armia. Kulminacją, a jednocześnie największą kompromitacją amerykańskich zabiegów, była histeria wokół "zbrodni w Raczaku", która nigdy się nie wydarzyła. Dość szybko ujawniono bowiem, że ciała zebrane na głównym placu w tej miejscowości to trupy poległych w walce albańskich żołnierzy (czy też jak kto woli - terrorystów), których wyciągnięto z okopów, przebrano w cywilne ubrania i ułożono zgrabnie na kupkę. Jednocześnie do pracy zaprzęgnięto sprawdzonych już w czasie wojny w Bośni speców od PR z firmy Ruder Finn Global Public Affairs, którzy zadbali o to, by w mediach nie pojawiały się inne określenia niż "Krwawy Slobo" lub "Rzeźnik Bałkanów".
Sytuacja etniczna w Kosowie była już od lat 80 bardzo napięta. Katastrofa ekonomiczna w 1993 roku wzmogła konflikt jeszcze bardziej, na co Belgrad odpowiedział zainstalowaniem w tej prowincji swoistego miękkiego apartheidu. Pod koniec lat 90 sytuacja była już tak napięta, że zaczęła angażować armię serbską po jednej stronie i tzw. Armię Wyzwolenia Kosowa (terrorystyczna albańska partyzantka działająca na rzecz oderwania Kosowa od Serbii) po drugiej. Konflikt ten nie był jednak nigdy tak masowy, jak próbowały przedstawić to media głównego nurtu. Jego umasowienie i eskalacja nastąpiły dopiero po natowskich bombardowaniach.
Upadek
Militarna inwazja okazała się jednak w tym względzie nieskuteczna. To nie w jej wyniku - jak powszechnie przyjęto - Miloszewić został odsunięty od władzy. Slobodana Miloszewicia obalił masowy ruch społeczny w 2000 roku. Nie był on wyłącznie rezultatem działań CIA czy zachodniej propagandy, jak twierdzą niektórzy na lewicy. Był to realny protest przeciwko tej postaci i dalszemu sprawowaniu przez nią władzy. Biurokratyczne manewry Miloszewicia z czasem przerodziły się w gangstersko-mafijne. Gdy jego pozycja i poparcie zaczęły z tego powodu poważnie podupadać, w drugiej połowie lat 90-tych, chcąc zachować władzę ,musiał stosować chwyty z pogranicza auorytaryzmu i dyktatury.
Reszta to już samonakręcająca się spirala. W sytuacji zagrożenia zaczął kraść jeszcze więcej, wydawać wyroki na swoich politycznych przeciwników itd. Społeczeństwo odczuło to bardzo dotkliwie. Organizowano wiele protestów i strajków, tłumionych siłą przez władze. Tego jednego w roku 2000 nie udało się powstrzymać. Miloszewić sam nie był w stanie kontrolować wszystkiego - od policji i wojska począwszy, na bankach skończywszy. W tym czasie wielu jego dotychczasowych współpracowników odwróciło się od niego lub uniezależniło.
Przyznać trzeba, że niektóre serbskie partie opozycyjne były sponsorowane przez rządy państw zachodnich, co w dużej mierze potwierdza dalszy rozwój wypadków i objęcie rządów przez Zorana Dzindzicia - wielkiego entuzjastę natychmiastowej prywatyzacji i wolnego rynku. Niemniej nie one odegrały w tym wypadku decydującą rolę. Miloszewicia nie udało się usunąć bombami, tym bardziej nie było szans na "rewolucję" typu "pomarańczowa" itp.
Po blisko dwudziestu latach u władzy, zmęczone społeczeństwo zrzuciło z tronu giganta biurokratyzmu i jednego z najzręczniejszych polityków, jakich znały Bałkany. Człowiek, który zawsze potrafił utrzymać się na powierzchni i niezależnie od okoliczności długo zjednywał sobie olbrzymie rzesze społeczeństwa karmiąc, je nadzieją na lepszą, jugosłowiańską, przyszłość. Najpierw padły wszystkie usilnie lansowane przez niego mity, potem sam ich stwórca. Pomimo totalnego kryzysu, nawet po wojnie próbował on sprzedawać Serbom swoje political-fiction i nacjonalistyczny agit-prop. Tymczasem wiadomo już było, że "król jest nagi".
Po Miloszewiciu nastąpił krótki okres rządów wspomnianego Zorana Dzindzicia i Partii Demokratycznej - także naznaczonych wieloma masowymi protestami społecznymi. Dzindzić również był technokratą, ale na zachodnią, liberalną modłę. Był to elegancki człowiek, który w kółko przekonywał wszystkich o dobrotliwości Europy, USA i tamtejszych przedsiębiorców. Z kopyta ruszyła prywatyzacja. Jako pupilek zachodnich rządów, na ich prośbę skwapliwie wydał on Miloszewicia haskiemu Trybunałowi do spraw Zbrodni w Byłej Jugosławii. Wkrótce potem został zastrzelony przez wojskowych i policyjnych ultra-nacjonalistów współdziałających z mafią i - dla kolorytu chyba - gwiazdami tzw. turbo-folku.
Proces
Proces Slobodana Miloszewicia od początku musiał obrócić się w farsę. Próbowano go bowiem sądzić za czyny, których akurat nie popełnił. Zwłaszcza żałosny był zarzut o ludobójstwa, który co chwilę stawiano i wycofywano. Miloszewić sam, bez żadnego problemu był w stanie obronić się przed absurdalnymi zarzutami, jakich była większość. Po latach ciężkich zmagań ze starym, schorowanym człowiekiem, który bez żadnej prawnej pomocy paraliżował działania Trybunału, zdecydowano się siłą przyznać mu adwokata. Dość powiedzieć, że jego mowy były raczej mało obronne i nietrudno było pomylić je z enuncjacjami bezsilnej prokuratorki Del Ponte. Przypomnijmy też, że zaraz po starcie procesu, przed drzwiami trybunału powstała olbrzymia kolejka złożona z wybitnych światowych prawników, którzy byli gotowi bronić Slobodana Miloszewicia bezpłatnie. Nawet gdy obecność adwokata Trybunał uznał za konieczność, nie pozwolono przyjąć tej funkcji żadnemu z wolontariuszy. Jednocześnie na całym świecie powstały setki stowarzyszeń, fundacji i organizacji, które otwarcie stanęły w obronie Miloszewicia, demaskując jego proces jako gigantyczne fałszerstwo i próbę przeniesienia odpowiedzialności za tragedie powstałe w wyniku rozbicia Jugosławii na Serbów i jego samego.
Tymczasem - powtórzę - spoczywa ona nie na Serbach, Chorwatach czy Słoweńcach, lecz na ówczesnych elitach rządzących zwłaszcza RFN, Austrii i USA, które w pełni świadomie doprowadziły do rozsadzenia federalnej Jugosławii.
Śmierć
Na koniec wypada odnieść się do medialnej plotki - "czy Miloszewić został otruty?". Zamiast odpowiadać tak lub nie, warto zwrócić uwagę na wątek "leczenia w Moskwie". Wbrew wrażeniu, jakie wytworzyły media, leczenie w jednym z moskiewskich instytutów medycznych nie było nagłym wymysłem Miloszewicia. Był jego pacjentem od bardzo dawna, jeszcze zanim trafił do Hagi. Uniemożliwienie mu systematycznego leczenia pozwoliło dyskretnie zapobiec dalszej kompromitacji madame Del Ponte i haskiego Trybunału.
Nikt nie podał Miloszewiciowi cyjanku w herbacie, ani nie wstrzyknął Pavulonu. Między bajki włożyć także należy wypowiedzi takich "autorytetów" jak Jerzy Chmielewski, były polski ambasador w Belgradzie, który ukuł teorię, jakoby Miloszewić... otruł sie sam. Podobnie z hipotezą bliżej nieokreślonego "niezależnego eksperta" z Holandii, wedle którego Miloszewić przyjmował "zbyt dużo antybiotyków, być może świadomie".
Bojan Stanisławski
Artykuł ukazał się także w portalu internetowym socjalizm.org.