Współczesne pojęcie tolerancji wytworzyło się przede wszystkim jako reakcja moralistów epoki Oświecenia na nietolerancję poprzednich stuleci, zwłaszcza na polu religii. Jednym z wielu śladów tego oświeceniowego pochodzenia jest nawyk dzielenia tolerancji na: intelektualną, moralną i religijną, względnie światopoglądową. Jednakże bodaj najsilniej wpływ Oświecenia zaznacza się w tym, że najpopularniejsze dzisiaj definicje tolerancji są pochodną pojęcia tolerancji religijnej. Na tę, bynajmniej nie oczywistą, sprawę zwrócił uwagę przed paru laty Leszek Kołakowski w jednym ze swych wykładów, publikowanych w prasie codziennej.
W walce z nietolerancją religijną pisarzom i filozofom oświeceniowym chodziło w znacznej mierze o to, by już w samej definicji tolerancji pozbyć się pojęcia zła. Wydawało się bowiem, że w ten sposób wytrąci się broń z ręki tym wszystkim religijnym fanatykom, którzy, zwalczając inne religie lub wyznania, szermują właśnie pojęciem zła moralnego, względnie religijnego grzechu, utożsamianego w swej istocie ze złem moralnym. Odpowiednio do tego zamierzenia akcent ważności w pojmowaniu tolerancji przesunął się z moralnych ocen na niechęć wobec inności, jako rzekomo najważniejszą, jeśli nie jedyną, przyczynę nietolerancji w sprawach religii. Dodatkowy pozytywny efekt miała tworzyć i rzeczywiście w jakiejś mierze tworzyła okoliczność, że - przynajmniej w sferach oświeconych każdej epoki - tolerancja pod hasłem akceptowania inności stosunkowo łatwo zdobywa zwolenników. Piękne słowa Gottholda Ephraima Lessinga (1729-1781), wielkiego niemieckiego szermierza porozumienia między religiami, wypowiedziane w ’Natanie mądrym’ (1779), zyskały dla takiego rozumienia tolerancji wielu zwolenników. Również rozwijana przez Lessinga koncepcja religijnej prawdy jako sprawy całkowicie subiektywnej, służyła, jak się wydaje, bardzo dobrze zwalczaniu nietolerancji, a więc pośrednio sprawie tolerancji. Jeśli na przykład ujmowana w kategoriach prawdy gorąca wiara katolików, że bez kultu maryjnego nie ma prawdziwego chrześcijaństwa, ma wartość wyłącznie subiektywną, traci tym samym na znaczeniu przynajmniej jedno moralne uzasadnienie walk i wojem między katolikami a protestantami.
Zgodnie z tym szczególnym wpływem pojęcia tolerancji religijnej na ogólne pojęcie tolerancji kształtują się jej definicje we współczesnych nam słownikach i encyklopediach, i to zarówno w polskich, jak i w zagranicznych. Otóż tolerancja jest tam rozumiana przede wszystkim jako uznawanie czyichś poglądów, wierzeń lub upodobań mimo ich inności w stosunku do tego, co nam osobiście jest bliskie i z czym się identyfikujemy. Kwestia tolerowania zła i nieprawdy nie pojawia się w tych definicjach nigdy.
Kto ma kontakt z ludźmi ’Zachodu’, ten zauważa, że w potocznym ujęciu ’człowieka kulturalnego i światłego’ tolerancja - to niemal wyłącznie akceptacja inności ze względu na nieszkodliwość owych inności oraz z tego powodu, że z reguły nie jest trudno zdobyć się wobec nich na pewną sympatię, oczywiście przy minimum dobrej woli. Możliwość, że czasem trzeba znosić również odmienności szkodliwe i niedające się polubić, nie jest brana w ogóle pod uwagę. Odpowiednio do tego programowego akceptowania inności nie wypada zarzucać drugiemu człowiekowi głoszenia poglądów niemoralnych, bądź nieprawdziwych. Każdy ma bowiem prawo do poglądów własnych, a więc z natury rzeczy często - innych, i to niejako zamyka sprawę.
Rzecz paradoksalna, zarówno to wyeksponowanie odmienności z ich nieszkodliwością, jak i rezygnacja ze spierania się o prawdę i moralną słuszność przyniosły w efekcie - mimo rzucających się jaskrawych uproszczeń i przemilczeń - trudne do przecenienia korzyści społeczne, przynajmniej na krótką i średnią metę. Niewątpliwie tak właśnie pojętej tolerancji w jakiejś mierze świat zawdzięcza tego rodzaju pozytywne zjawiska, jak akceptacja politycznej, moralnej i zawodowej emancypacji kobiet, życzliwość i szacunek wobec osób kalekich, prawa obywatelskie dla ludności kolorowej, na przykład w Stanach Zjednoczonych lub w Afryce Południowej, i jeszcze kilka innych ważnych spraw. Z tego też względu z tolerancji żądającej akceptowania ’nieszkodliwych inności’ nie sposób zrezygnować, jeśli nie chcemy powrotu do czasów barba-rzyństwa.
Problem tkwi tu, jak się wydaje, w czym innym - w tym mianowicie, czy tolerancję należy pojmować wyłącznie w powyższy sposób, to znaczy ograniczać jej znaczenie do pozytywnej postawy wobec tego, co odmienne, a zarazem nieszkodliwe. Innymi słowy, powstaje pytanie, czy jest słuszne i uzasadnione, by przy jej definiowaniu nadal abstrahować od wszelkiego namysłu nad tolerowaniem, względnie nietolerowaniem zła lub tego, co za zło uchodzi. Zachodzi bowiem obawa, że w sytuacji zaostrzenia społecznych konfliktów i agresywnej nietolerancji z tych konfliktów płynącej sprawa stosunku do inności zostanie zepchnięta na margines jako mało istotna, ze szkodą dla stosunków międzyludzkich w wielu aspektach. Z tego powodu warto może przyjrzeć się również wadom opisanego wyżej rozumienia tolerancji.
Przede wszystkim odnosi się wrażenie, że jak na ’kardynalną cnotę współczesności’, do której to rangi tolerancja została wyniesiona, poprzeczkę umieszczono tutaj zbyt nisko, jakby z wyłącznym nastawieniem na najgorszy moralny prymityw. Bo powiedzmy sobie otwarcie: czy nie jest tak, że trzeba być prawdziwym moralnym troglodytą, by nienawidzić lub prześladować kogoś tylko za to, że ma inne włosy, odmienny kształt nosa, inny kolor skóry lub dziwaczne, nie podzielane przez większość osobiste zamiłowania? Jeśli nawet ogromna liczba osób wykazuje rzeczywiście takie podejście do odmienności, nie przeczy to wcale diagnozie, że mamy tu do czynienia z kulturą na poziomie jaskiniowców.
Przeakcentowanie sprawy odmienności ma także i tę wadę, że odwraca uwagę od tak ważnej kwestii, jak konflikty ludzkich interesów, i to nie tylko w sferze materialnych korzyści, ale też wolności, prestiżu i poczucia osobistej godności. Bo przecież nie gdzie indziej, jak właśnie w tych konfliktach tkwią w rzeczywistości główne źródła nietolerancji. Brak refleksji intelektualnej na ten temat utrudnia i opóźnia działania, które dla tolerancji mogłyby być wielkim wsparciem.
Koncentracja uwagi na akceptowaniu ludzkich odmienności, przy całkowitym usunięciu tematu moralnego zła, ma wreszcie także ten wielki mankament, że utrudnia myślenie nad znoszeniem zła wszędzie tam, gdzie pewien zakres jego tolerowania jest konieczny również z przyczyn moralnych. Mówiąc inaczej, obecna definicja tolerancji nie zachęca do jakiegokolwiek namysłu nad jej granicami i właściwą miarą. Cała refleksja na ten temat streszcza się w jednym i tym samym ciągle powtarzanym zdaniu, że tolerancja nie może się rozciągać na postawy i działania nietolerancyjne. Odnosi się przy tym wrażenie, iż zazwyczaj traktuje się ją jako swego rodzaju synonim wolności i wartość samą w sobie, bez jakiegokolwiek wyraźnego odniesienia do innych wartości moralnych. Dlatego też, gdy myślimy o tak złożonych sprawach jak poszanowanie godności człowieka lub konflikt między chrześcijańską miłością bliźniego a humanitaryzmem, temat tolerancji nie wnosi niemal nic, lub co najwyżej przypomnienie najprostszych banałów.
Z powyższego zestawienia wad i zalet sposobu jej rozumienia w naszych czasach wynika, jak się wydaje, potrzeba zdefiniowania jej na nowo. Chodziłoby tu o definicję na tyle poszerzoną, by była w stanie sięgać intelektualnie do głównych przyczyn tak tolerancji, jak i nietolerancji, i w ten sposób oddziaływać na społeczną rzeczywistość także w sensie zapobiegania krzywdzie i nienawiści już u samych korzeni. W tym kierunku idą rozważania niżej podpisanego w jednym z numerów warszawskiej ’Res Humana’ (2002, nr 1) poświęcone humanitaryzmowi i miłości bliźniego. Tolerancja w ich kontekście jawi się jako postawa pełna humanitarnego zaangażowania i empatii, a zarazem jako umiejętność racjonalnego wyważania moralnych strat i zysków w podejściu do spraw społecznych. Oznacza ona akceptację człowieka w całym jego zróżnicowaniu, a zarazem przestrogę przed zwalczaniem zła zbyt wysokim kosztem: wszędzie tam, gdzie moralne koszta jego przezwyciężania mogą być wyższe od strat wywołanych brakiem interwencji, należy wybrać drogę nieinterwencji, czyli tolerowania.
Ponieważ w wielu wypadkach chodziłoby o rozstrzygnięcia od strony poznawczej nieoczywiste i czasami bardzo trudne, również sama tolerancja w takim ujęciu byłaby ’cnotą’ trudną nie tylko moralnie, ale i intelektualnie. Wymagałaby harmonijnego połączenia wrażliwości etycznej z rozumem zarówno ’praktycznym’, jak i ’teoretycznym’, dla działań tyleż godziwych, co skutecznych. Zarazem łączyłaby się harmonijnie z nietolerancją jako niezgodą wobec ludzkiej krzywdy, także tutaj rozumnie wyważoną w aspekcie skutków.
Ta ostatnia sprawa - stosunku do krzywdy - stanowi już jednak oddzielny temat, wykraczający zbyt daleko poza ramy niniejszego szkicu. Trudno byłoby tu bowiem nie wchodzić od razu w wielowarstwowe zagadnienie nietolerancji wobec nieludzkich systemów społecznych.
Tytułem podsumowania i praktycznego wniosku zauważmy tylko jedno. Etyka zbudowana głównie na tolerancji dla nieszkodliwych inności jest ze swej natury tak minimalistyczna i kapitulancka, iż nawet w walce o samą jedynie tolerancję jest użyteczna w znikomym stopniu. W epokach napierającego irracjonalizmu, społecznego odświadomienia i moralnego barbarzyństwa, takich jak nasza, walka z nietolerancją wymagałaby i ambitniejszego pojmowania tolerancji, i wtopienia tej idei w szereg innych wartości - o większej mocy wyzwoleńczej. Ale, jak zaznaczono, jest to temat zasługujący na specjalną uwagę.
Jerzy Drewnowski
Tekst ukazał się w ostatnim numerze "Forum Klubowego".