Maciej Wieczorkowski i Bartosz Machalica opublikowali wreszcie 17 marca na łamach "Rzeczpospolitej" przygotowywany wcześniej dla "Gazety Wyborczej" tekst "Na lewo od SLD", poświęcony tradycyjnie podobno arcysłusznej koncepcji budowy silnej socjalistycznej, w tym wariancie reformistycznej, formacji na lewo od partii Olejniczaka. Ponieważ kilkanaście lat mej działalności publicznej strawiłem na nieskutecznej budowie niereformistycznych formacji na lewo od SLD, wypada wyjaśnić, dlaczego się z autorami we wszystkim zupełnie nie zgadzam.
Ale najpierw prześledźmy ich drogi myśli. Przesuwanie się SLD w kierunku politycznego centrum i akceptacja dla budowy centrolewu z SdPl i Partią Demokratyczną stwarza wolną przestrzeń dla nieeseldowskiej lewicy. Układ dwu partii lewicowych jest wedle autorów normą europejską, na co przytaczają przykłady niemieckie i szwedzkie. Dwupartyjność lewicy skutecznie powściąga tam radykałów przed kosmicznymi projektami i jednocześnie hamuje centrolewicę przed stoczeniem się w bagno liberalizmu. Nastąpił znaczący odpływ wyborców od SLD. Istnieją w Polsce dwa lewicowe elektoraty, z których jeden ma do SLD takie obrzydzenie, że nań już nie zagłosuje, ale na reformistycznych socjalistów - owszem. Przez tekst przewija się też nieustannie argumentacja kierowana do SLD, przekonująca, że powstanie nowej partii jest podobno w interesie Sojuszu, że taki projekt jest wzajemnie neutralny wobec pomysłu na powstanie centrolewu, że przywódcy SLD powinni być życzliwie neutralni, ale nieingerujący w powstanie nowej partii, że nowa partia ożywi ideowo lewicę, że pluralizm na lewicy będzie źródłem jej siły, zresztą wzorem pluralizmu prawicy, że SLD powinno oduczyć się niszczenia wszystkiego, co powstaje i funkcjonuje na lewo od niego.
Są to wszystko argumenty pozbawione siły przekonywania. To, ze coś działa w Szwecji, Niemczech, Włoszech czy Grecji to zbyt bagatelny powód, by stosować to w Polsce, by wierzyć w to, że i u nas będzie to działało. Tam też zresztą mechanizm wzajemnego równoważenia nie działa, SPD Schroedera ogłosiła własny neoliberalny "plan Balcerowicza" pod nazwą "Agenda 2010", a PDS mimo to utrzymała z nią koalicje w landach. Nie zgadzam się, że jest miejsce dla formacji reformistycznej, że taka formacja może sensownie prowadzić "walkę o prawa osób będących ofiarami kapitalizmu, rzesze bezrobotnych i bezwzględnie wyzyskiwanych pracowników, żyjących poniżej minimum socjalnego", będąc jednocześnie "jednoznacznie lewicowa światopoglądowo, przez co rozumiemy w szczególności walkę o przestrzeganie praw człowieka, rozdział Kościoła od państwa oraz wspieranie różnego typu działań emancypacyjnych, idących kierunku budowy nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego opartego na równości. W naturalny sposób w ideologię takiego ugrupowania wpisane muszą być również alterglobalizm oraz sprzeciw wobec wojen napastniczych".
Powyższy katalog jest dalece niekompletny i przez to fałszywy. O jakie niewymienione prawa ofiar kapitalizmu, wyzyskiwanych pracowników i bezrobotnych chcą walczyć reformiści Wieczorkowski i Machalica? Ja mniemam, że warto walczyć o ich interesy. Jakie? Ich obiektywne, klasowe (bo wszak mówimy o klasach społecznych!) interesy - to wolna od wyzysku, godna, twórcza praca, pełne zatrudnienie, prawo do dachu nad głową, wolność zrzeszania się, pełny dostęp do wykształcenia, do kultury, do ochrony zdrowia. Realizacja tych interesów to coś zupełnie innego niż budowa nowej partii, z życzliwą aprobatą bonzów SLD, w ramach reformatorskiej formacji z jej postulowaną reformatorską praktyką.
Jaką praktyką? W Polsce, w kraju kapitalizmu peryferyjnego i zależnego nie ma wiele miejsca na reformizm. Budowa reformizmu na lewo od SLD to bardzo zły adres. Na lewo od SLD, w wymiarze społecznym, jest PiS, Samoobrona, PSL, krzykliwie przeciwko rynkom kapitałowym jest także LPR. Na lewo od SLD jest Unia Pacy, Unia Lewicy, Polska Partia Pracy, PPS, Racja Polskiej Lewicy. I nic się nie stało. Dlaczego? Bo trzeba się liczyć z faktami. SLD to bardzo dobry, skuteczny pomysł, sprawdzony już przez kilkanaście lat. Aleksander Kwaśniewski na początku lat dziewięćdziesiątych wprowadził do polityki potężny zastęp ludzi, którym chciano odmówić praw publicznych w nowej Polsce. Był przeto bojownikiem o prawa mniejszości, o prawa człowieka. I tyle jego lewicowości. Ale to skuteczne wejście w politykę było przecież wejściem w politykę budowy kapitalizmu, czego członkowie zwolennicy SLD chcą czy nie chcą przyznać, ale co ich i tak nieodmiennie wiąże.
Byty polityczne "na lewo od SLD" nieustannie skazane są na wybór między kapitulacją wobec SLD a wyborczym niebytem. Zazwyczaj wybierają pragmatycznie. W fizyce einsteinowskiej wielka masa gwiazdy zakrzywia przestrzeń, satelita SLD nie ma szans wyrwać się, wybić na niepodległość. Tu na nic innego nie ma miejsca. Trzeba wyciągnąć wreszcie wnioski. Alternatywą wobec SLD nie może być jej klient, dbający o jej przychylność i neutralność, to czysta naiwność. Alternatywą może być tylko formacja antysystemowa, kwestionująca neoliberalizm, to jest współczesną formę kapitalizmu, jako całość. Tam, gdzie rzeczywiście walczymy, gdy blokujemy eksmisje, wydzieramy kapitalistom zaległe wynagrodzenia pracownicze, tam nie ma problemu SLD. Tam jest kapitalizm w formie czystej, czyli brudnej, oślizgłej, ohydnej. Naszej, polskiej. Tu SLD to kosmos, Olejniczak jest tu równie realny jak Pamela Anderson, Chuck Norris czy świat współczesnych polskich seriali. Tu nie ma elektoratu, robotnicy i bezrobotni dawno przestali chodzić na wybory. A jak robotnik pójdzie, to zagłosuje na socjalny PiS. Dla odmiany ekscentryczny bezrobotny zagłosuje na Platformę, bo go wszyscy przekonują, że wtedy nie będzie musiał płacić podatków, co go bardzo boli. Tu nie szukajcie elektoratu, tu trzeba wnosić świadomość klasową!
Przed polską lewicą stoi zadanie przedstawienia programu realizacji interesów młodego pokolenia, które właśnie wchodzi w wiek produkcyjny, które polski rynek pracy w sporej masie wyrzuca na zagraniczną poniewierkę. Z tej europejskiej emigracji młodzi wrócą nauczeni tego, jak organizować się, jak skutecznie protestować i walczyć, jak, w odmiennych warunkach niż niegdyś rodzice, wygrywać strajki. Wrócą oczyszczeni, z umysłami uwolnionymi praktycznie od naszej parafiańsko-neoliberalnej krajowej, szkolnej i telewizyjnej indoktrynacji. Dla tego pokolenia porywającym zadaniem być może stworzenie nowego, wspólnego warsztatu twórczej pracy, kraju, kontynentu i świata, gdzie na swoim, czyli na wspólnym, pracować będziemy dla odrodzenia wartości słów takich jak ziemia i wolność, praca, dobro i piękno. Gdzie do śmietnika powędrują słowa bezrobocie, bezdomność, wykluczenie, eksmisja, lokaut, prywatna własność środków produkcji, wojna, stan wyjątkowy. Gdzie nikt nikomu nie będzie nakazywał, z kim i jak ma spać, co o kim myśleć, w co wierzyć.
Jesteśmy gdzie indziej, inny mamy horyzont. Wprawdzie środki, których dziś używamy mogą się wydać w istocie reformistyczne i to zapewne nas zbliża. Ale nam tracenie naszego cennego czasu na budowę kolejnej partii, która miałaby coś równoważyć i organizować zanikający elektorat wydaje się zadaniem zarówno mało ambitnym jak i bezpłodnym. To legalistyczne działanie ma sens tylko jako prostowanie się ludzi, którzy staną dumni do dalszej walki. Ale jak wiecie, i te niewielkie obszary wolności są coraz bardziej przykrawane. Dlatego nie warto marnować skromnych sił na nic mniej niż budowa partii w istocie rewolucyjnej, skoro do tego, by inny, lepszy świat był możliwy, trzeba nie negocjacji z SLD, ale przemian rewolucyjnych.
Zbigniew Partyka
Autor jest działaczem Nowej Lewicy.