Ikonowicz: Przegłosować bogatych

[2006-04-09 15:33:49]

Badania opinii publicznej wykazują, że większość Polaków i Polek nie zgadza się z panującym w naszym kraju rozwarstwieniem majątkowym. Spoglądając sponad niezapłaconych rachunków za gaz, wodę, czynsz czy przedszkole na luksusowe życie elit, zadają sobie pytanie: Skąd ci ludzie nagle wzięli tyle pieniędzy, czym zasłużyli na takie powodzenie, a czym my zawiniliśmy, że jest nam tak źle? To bardzo ważne pytanie. A od tego, jak sobie ludzie na nie odpowiadają, zależy przyszłość kraju. Rozstrzygające dla skutecznego przeciwstawienia się dalszemu rozwarstwieniu jest uświadomienie ludziom, że aby zmniejszyć kontrasty społeczne, trzeba przyjrzeć się zasadom podziału dochodu w firmie i w państwie. Wymaga to zrozumienia znaczenia pracy jako głównego źródła wartości i dochodu, jako środka zaspokajania potrzeb, a nie dominowania nad innymi. Jak długo Kowalski będzie marzył o staniu się Kulczykiem czy wręcz Billem Gatesem, tak długo kontrasty będą narastać wraz z niesprawiedliwością. Nie chodzi o to, by wszyscy mieli tyle samo, lecz o to, by nikomu nie zabrakło na zaspokojenie potrzeb, uznawanych w danym społeczeństwie za podstawowe. Różnice zaś muszą być, bo różny jest wkład poszczególnych ludzi w wytworzenie wspólnie dzielonych bogactw. Przyjąć jednak trzeba, że część, jaką otrzymują posiadacze kapitału jest nieporównanie większa niż ich wkład w wytworzenie dochodu. O tym, że otrzymują więcej, niż im się należy, przesądza ich dominacja rynkowa i słabość demokracji. W silnej demokracji biedni zdołaliby przegłosować bogatych i podzielić dochód sprawiedliwie i bardziej racjonalnie. Słowem nowina, jaką przekazuje lewica zwykłym ludziom, jest trudna, ale przynajmniej prawdziwa. Bogaci nie będą się bogacić kosztem tego, że biedni biednieją, kiedy przezwyciężymy kapitalizm. Wiem, że to trudne i dla większości niewyobrażalne. Dlatego tak wielu daje się uwieść łatwym wyjaśnieniom i receptom populistów i nacjonalistów.

Odpowiedź populistyczna

Jedną z popularnych odpowiedzi dają populiści. Ważne jest jednak wyraźne określenie, co znaczy ten epitet. W opinii liberałów populistą jest każdy, kto podziela poglądy większości społeczeństwa w kwestiach socjalnych i gospodarczych niezależnie od tego czy są one oparte na faktach czy nie. Populista to wedle zwolenników Balcerowicza ktoś, kto w sporze między bogatymi a biednymi, staje po stronie biednych. I to za samo opowiedzenie się przeciw interesom elit, niezależnie od wagi merytorycznej poglądów, karze się polityków mianem „populistów”. Tymczasem to słowo ma w języku polskim określone znaczenie i oznacza wspieranie obiegowych sądów i przesądów uproszczonych i fałszywych dla zyskania poklasku wśród mas. W bardzo, bowiem wielu kwestiach masy się nie mylą i w tych wypadkach oskarżenie o populizm kogoś, kto te poglądy podziela, jest nadużyciem.

Tak więc populistycznym wyjaśnieniem rażących różnic majątkowych w naszym społeczeństwie jest słowo klucz: „złodzieje”, wykrzykiwane na wiecach i demonstracjach, a także z trybuny sejmowej. Większość ludzi uważa, że aby zasłużyć na miano złodzieja, trzeba coś ukraść, a więc złamać obowiązujące przepisy. I mimo, że takich przypadków bogacenia się niezgodnego z prawem jest bardzo wiele, to jednak zjawisko to nie jest na tyle powszechne, aby wyjaśniało panujące u nas rozwarstwienie majątkowe. Mimo pozornego radykalizmu, to wyjaśnienie jest bardzo łaskawe dla panującego w RP systemu, bo zakłada, że reguły gry, prawo jest uczciwe, a tylko ich złamanie prowadzi do osiągnięcia nienależnych z punktu widzenia społecznego poczucia sprawiedliwości korzyści majątkowych. Prowadzi to do znanego skądinąd hasła: „Kapitalizm - tak! Wypaczenia - nie!” Mówi się więc o „złodziejskiej prywatyzacji”, sugerując, że była jakaś inna, uczciwa metoda przekazania dorobku pokoleń w ręce wąskiej elity. Zapomina się zbyt łatwo o tym, że w 1989 r. zróżnicowanie majątkowe było tak nikłe, że klasę kapitalistów można było stworzyć jedynie poprzez odpowiednie ustawodawstwo. Wywłaszczenie społeczeństwa odbyło się więc w majestacie nowego kapitalistycznego prawa, takiego jak choćby ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Prawo to było tak konstruowane, aby co bystrzejsi i bliżsi obozu władzy przedsiębiorcy mogli się szybko wzbogacić, nie łamiąc go. Przy czym ważne były nie tylko same przepisy, ale i luki w prawie. Część tych luk była zamierzona, część była wynikiem niekompetencji. Mechanizm, umożliwiający kadrze kierowniczej państwowych firm dorabianie się poprzez doprowadzanie przedsiębiorstw do ruiny, był niesprawiedliwy i nikczemny, ale jak najbardziej zgodny z literą prawa. Zawiłości tego systemu wymagają sporej wiedzy i daru wymowy, stąd populiści sięgali po uproszczenia i załatwiali sprawę gromkim okrzykiem: „złodzieje!”. Oczywiście, w świadomości ludzi to jest rodzaj kradzieży, ale sprowadzanie zawłaszczenia większości majątku narodowego do czegoś w rodzaju doliniarstwa, rodzi poważne i szkodliwe konsekwencje dla świadomości społecznej. Okazuje się, bowiem, że za przywłaszczenie majątku odpowiedzialne są nieuczciwe jednostki, a nie formacje polityczne i stworzony przez nie system niesprawiedliwości. Zamiast więc walczyć ze strukturą dominacji kapitału nad pracą i wyzyskiem pracowników, populiści wpuszczają ludzi w kanał pod hasłem: „łapaj złodzieja!”

Wielkie znaczenie w procesie bogacenia się „przedsiębiorczych” i ubożenia ogółu odgrywa obóz rządzący. Władza, prowadząc kolejne „bolesne reformy”, udzielając koncesji, zezwoleń, obsadzając zarządy spółek skarbu państwa itd., napełnia kieszenie tym, którzy ją wspierali finansowo w drodze na szczyt. Wyborcy karzą rządzących i wynoszą do władzy następną ekipę, która korzysta z tego samego niesprawiedliwego systemu. Ludzie jednak, w dużej mierze za sprawą populistów, wciąż wierzą, że następna ekipa będzie uczciwsza i nie rozumieją, że gnębi ich system, a nie poszczególni ludzie czy partie. Tak więc populistyczny, uproszczony pogląd na źródła rozwarstwienia uniemożliwia walkę, reformowanie czy zmianę systemu.

Odpowiedź neoliberalna

Zupełnie innej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedni stają się coraz bogatsi, podczas gdy większość ubożeje lub co najmniej pozostaje coraz bardziej w tyle, udzielają liberałowie. Po pierwsze, nie uważają oni różnic majątkowych za coś złego. Przeciwnie, widok elit konsumujących kawior i szampana na balach dobroczynnych powinien, według nich, skłaniać szarego obywatela do wzmożonego wysiłku, inwencji, podyktowanych chęcią dostania się na szczyt. Konkurencja, wyścig szczurów, przedsiębiorczość, spryt, czy zwykłe cwaniactwo mają być drożdżami gospodarczego rozwoju. Ci, którym się nie udało, mają się raczej wstydzić swego niepowodzenia niż winić innych czy, nie daj Boże, ustrój. Oczywiście liberałowie przyznają, zgadzając się tym samym z populistami, że są pewne wypaczenia. Uważają je jednak za konieczną i rozsądną cenę za szybki pochód ku gospodarce rynkowej, w której to jednostka, a nie państwo kształtuje los człowieka. Co ciekawe, liberałowie bardzo często sięgają po retorykę moralności. Oburzają się np. na konieczność dzielenia się z państwem zyskami w ramach systemu podatkowego. Ci, którym się udało, stawiani są za wzór i w zasadzie nie podlegają żadnej krytyce, gdyż ich powodzenie utożsamia się ze wzrostem, rozwojem itd. Dlatego roszczenia biednych pod adresem bogatych, aby ci podzielili się z nimi swym dobrobytem, liberałowie określają jako niemoralne. Reprezentując najbardziej uprzywilejowaną klasę przedsiębiorców, którzy jako jedyni uzyskali dostęp do wytworzonej przedtem przez całe społeczeństwo własności, zniżki na przejazdy kolejowe dla kolejarzy i ich rodzin, dla emerytów i rencistów, wcześniejsze emerytury górnicze i inne zdobycze socjalne określają mianem przywilejów. Mają moralność skąpca, który niczego nie uważa za zbyt drogie dla siebie, wszystko zaś za zbyt drogie dla innych. Bezrobocie, bieda, bezdomność, wykluczenie społeczne jest przez nich postrzegane jako objaw lenistwa, niezaradności, roszczeniowej postawy i w ogóle wielki grzech godzien pogardy. Nie dostrzegają żadnego związku między bogaceniem się jednych a ubożeniem innych. Liberałowie starają się też nie dostrzegać wkładu pracowników we wzrost wydajności, produkcji, wytwarzanie wartości i powiększanie dochodu narodowego. Pracownicy redukowani są przez nich do roli czynnika produkcji, siły roboczej, której cena powinna być jak najniższa, aby gospodarka była bardziej konkurencyjna. Autorami wszelkich sukcesów gospodarczych nie są więc nigdy pracownicy, lecz pracodawcy. Zarówno Marks jak i ojciec liberalizmu, Adam Smith twierdzili, że to praca tworzy wszelką wartość. Neoliberałowie odrzucili tę dość oczywistą tezę po to, by tym łatwiej przeforsować pogląd, że cenę pracy powinien wyznaczać rynek, a nie wartość tego, co ona wytwarza. Skoro istnieje strukturalne bezrobocie, to nadmiar siły roboczej (podaży) pozwala ludziom płacić tylko tyle, żeby nie umarli z głodu i mogli dalej pracować. Skoro płace ma wyznaczać gra popytu i podaży na siłę roboczą, liberałowie odrzucają instytucję ustawowej płacy minimalnej jako ograniczenie rynku podcinające skrzydła przedsiębiorczości. W rezultacie dochodzi nawet do tego, że pracownik dostaje płacę miesięczną mniejszą niż wartość, jaką wytworzył podczas jednej dniówki.

Neoliberalna rewolucja miała dwie odsłony. Pierwsza to przejęcie przez elitę majątku produkcyjnego. Druga to podyktowanie zniewolonym pracownikom takich warunków pracy (wydłużony dzień i tydzień roboczy) i płacy (płaci się ludziom tylko tyle, ile trzeba na odtworzenie ich siły roboczej), które pozwalają na zagarnięcie przez tę elitę całej wartości dodanej wytwarzanej przez pracę w procesie produkcyjnym. Ideologia neoliberalna wykorzystuje swą monopolistyczną pozycję na rynku mediów, aby tę prawdę ukryć, a naiwne populistyczne wyjaśnienia jej w tym tylko pomagają.

Odpowiedź nacjonalistyczna

Istnieje jeszcze odpowiedź nacjonalistyczna, która zakłada, że źródłem biedy i niesprawiedliwości w naszym kraju jest obca ingerencja i podporządkowanie zagranicznym, wschodnim, ale i zachodnim „niepolskim interesom” i ośrodkom decyzyjnym. Jest ona w dużej mierze oparta na przeświadczeniu o ustrojotwórczej i gospodarczej roli wywiadu, kontrwywiadu, służb specjalnych i szeroko rozumianej agentury. Wyjaśnienie to opiera się również na zasadzie solidaryzmu społecznego i idealizacji jednorodnego, wewnętrznie spójnego interesu narodowego. Recepta też w tym kontekście wydaje się jasna: wystarczy się uwolnić od obcych wpływów, „wybić na niepodległość”, aby Polacy, rządząc we własnym kraju, zaprowadzili sprawiedliwe porządki. Jest w tym wiele odwołań do społecznej doktryny Kościoła katolickiego, nauk Papieża-Polaka i tym podobnych elementów ideologicznych. Słabością tej szkoły myślenia jest nieznajomość globalnego układy sił rynkowych i politycznych. Chadeccy nacjonaliści zdają się nie dostrzegać, że skrajnie niesprawiedliwy i oparty wyłącznie na pieniądzu model stosunków społecznych nie jest wynikiem zależności politycznych od Moskwy, Brukseli czy Berlina, lecz zależności ekonomicznych, których zerwanie oznacza izolację kraju, formalne lub faktyczne sankcje gospodarcze i totalne załamanie gospodarcze. Wiara, że patriotyzm i wartości chrześcijańskie są skutecznym orężem pozwalającym przeciwstawić się drapieżnym interesom wielkich światowych korporacji, powoduje wielki zamęt w głowach obywateli, nie pozwalając im dostrzec, że to nie obcy gnębią naszych, tylko bogaci biednych. Tym samym nacjonaliści chrześcijańscy, podobnie jak populiści, obiektywnie wspomagają model liberalny, który pokonać można jedynie poprzez powszechne zrozumienie mechanizmu władzy kapitału nad pracą, społeczeństwem i demokracją.

Odpowiedź lewicowa

Lewicowe wyjaśnienie rażącego rozwarstwienia majątkowego jest bardziej złożone i rodzi konsekwencje trudne do przyjęcia dla zwykłego zjadacza chleba. Dlatego, niezależnie od blokady medialnej, jest trudne do spopularyzowania. Dla nas różnice majątkowe, przepaść między biegunem rosnącego wciąż bogactwa a powszechną biedą, nie są „wypadkiem przy pracy”, nieprawidłowością działania rynku, lecz istotą ustroju kapitalistycznego. Wskazywane przez socjaldemokratów przykłady bardziej egalitarnych systemów w Skandynawii nie przekonują nas, gdyż Polska jest krajem kapitalizmu zależnego i peryferyjnego. Nasza rola na kapitalistycznym rynku jest już wyznaczona: jesteśmy rynkiem zbytu i zapleczem taniej, niewymagającej siły roboczej. Najbogatsi Polacy, klasa przedsiębiorców czerpie zyski, gwarantując zagranicznemu kapitałowi wykorzystywanie Polski w tej roli. O tym, czy rodzimy kapitał byłby mniej bezwzględny, nie będziemy już nigdy mieli okazji się przekonać, gdyż dobrowolnie wyrzekł się on jakiejkolwiek roli, popierając oddanie w ręce zagranicznych inwestorów najważniejszych sektorów, gdzie najszybciej dokonuje się akumulacja kapitału: sektora bankowego, ubezpieczeń, handlu wielkopowierzchniowego i funduszy emerytalnych. Doświadczenie uczy, że jedyną zaporą dla egoizmu klasowego pracodawców jest państwo i system prawny. Jednak od 1989 roku, to właśnie liberałowie kształtują system prawny tak, aby wyzysk i wynikające z niego rozwarstwienie mogły swobodnie narastać. Jest oczywiście do pomyślenia, że jakaś grupa przedsiębiorców zechce postępować zgodnie z naukami Papieża-Polaka. Nie pozwoli na to jednak rynek, na którym warunki rentowności określają wielkie światowe korporacje, wymuszając obniżanie płac, wydłużanie czasu pracy i wzmożony wysiłek pracowników pod rygorem wypadnięcia z gry, utraty zamówień, itd. Od początku transformacji dokonuje się decyzjami politycznymi zmniejszanie poziomu redystrybucji budżetowej. Budżet staje się coraz mniejszą częścią, rosnącego skądinąd, dochodu narodowego. Służy temu praktyczne zamrożenie płacy minimalnej, olbrzymi czarny rynek pracy, cięcie funduszy socjalnych, likwidacja funduszy spożycia zbiorowego, obniżanie podatków od firm i od osób fizycznych. System ulg podatkowych skierowany przede wszystkim do zamożnych podatników. Innym czynnikiem ubożenia większości jest zawyżone oprocentowanie kredytów bankowych i dość rozpowszechniona lichwa stosowana wobec najbiedniejszych, którzy nie mają bankowej zdolności kredytowej. Wysokość oprocentowania, które stosują bogaci, pożyczając biednym pieniądze, określają zawsze bogaci, stąd demokratyczna kontrola nad sektorem bankowym czy choćby polityką pieniężną i kredytową jest jednym z ważniejszych sporów politycznych i ustrojowych. Wyraża się to obiegowym, bardzo trafnym zauważeniem, że pieniądz jest dziś drogi, a praca tania. W samym tylko 2005 roku zyski banków uległy potrojeniu. Pieniądze te lądują w kieszeniach akcjonariuszy, a pochodzą z głodowych zarobków zwykłych obywateli, którzy zmuszeni są korzystać z kredytów, bo zarabiają mniej niż im potrzeba na podstawowe koszty utrzymania. Jeżeli do tego dodamy nagminne niewypłacanie wynagrodzeń w terminie, płacenie pensji na raty (taka propozycja znalazła się wśród proponowanych przez liberałów poprawek do kodeksu pracy), a nawet wyłudzanie pracy, która nie zostaje nigdy wynagrodzona, to zrozumiemy z czego wynika obecne rosnące rozwarstwienie. Ważnym elementem tej gry jest fakt, że od zaległych pensji pracownicy nie są w stanie wyegzekwować karnych odsetek, podczas gdy pogrążeni opóźnianiem wypłat płacą olbrzymie koszty dodatkowe za opóźnione spłaty kredytów, czynszu, a dodatkowo jeszcze koszty egzekucji komorniczej. Przy czym mechanizm egzekucji sądowej i komorniczej, tak powszechnie i skutecznie stosowany wobec ludzi niezamożnych, jest niemożliwy do zastosowania wobec niesumiennych pracodawców. W istocie, inaczej niż w niektórych bardziej rozwiniętych krajach kapitalistycznych, w kraju kapitalizmu zależnego, takim jak Polska, redystrybucja dochodu odbywa się nie z góry w dół, tylko z dołu do góry. Mówiąc prościej: to nie bogaci dzielą się swymi rosnącymi zyskami z biednymi, którzy je wypracowują, tylko odwrotnie - to biedni składają się na rosnące fortuny bogatych.

Budowa kapitalizmu w kraju, którego społeczeństwo było dość egalitarne pod względem majątkowym, wymaga właśnie takich mechanizmów. Akumulacja bogactwa najpierw odbywa się kosztem wypracowanego przez wszystkich wspólnego majątku, a potem poprzez narastający wyzysk pracowników, konsumentów, kredytobiorców.

Wiele osób może się łudzić, że gdy raz już zbudujemy w Polsce kapitalizm, przybierze on mniej drapieżną formę, podobną do wersji zachodnioeuropejskiej. Wraca znana z PRL-u wizja poświęceń dla przyszłych pokoleń, które żyć już będą godnie dzięki „bolesnym i trudnym reformom”. Sęk w tym, że istota tych reform odbiera pracownikom i obywatelom wpływ na własny los i jakiekolwiek prawa socjalne czy ekonomiczne. Owszem, każdy może zostać teoretycznie beneficjentem systemu, czyli krwiopijcą. Tyle tylko, że większość jakoś nie zostaje i haruje na uprzywilejowaną mniejszość.

Ideolodzy współczesnego kapitalizmu, dostrzegając, że mechanizm wyborczy słabnie wraz z odbieraniem uprawnień obywatelom, wybieranym przez nich parlamentom, samorządom i przekazywaniem ich rynkowi (w ramach tzw. deregulacji), zachwalają rynkowe formy wpływu jednostki na model gospodarczy. Mówią nam, że wprawdzie coraz mniejszy mamy wpływ na produkcję jako pracownicy i na gospodarkę jako obywatele, ale za to możemy na nie oddziaływać jako konsumenci. Możemy też zostać inwestorami. Jednak konsument otrzymujący płacę, która jest za mała na godne życie, nie mówiąc już o oszczędzaniu, nie ma żadnej swobody podejmowania decyzji. Nie tylko nie zakupi akcji, ale też wybierze zwykle te towary, które są najtańsze, na które go stać. Jeżeli kupuje rzeczy niekoniecznie potrzebne do przetrwania to działa wbrew własnym interesom, podlegając manipulacji reklamy i propagandy korporacji. Nawet ci pracownicy, którzy podczas prywatyzacji otrzymali za darmo tzw. akcje pracownicze, nie stali się graczami giełdowymi, gdyż musieli je sprzedać, aby żyć. Klasycznym przykładem tego zniewolenia konsumentów jest fakt, że system gospodarczy nie zaoferował ludziom tanich mieszkań, tylko tanie samochody. Mamy zakorkowane ulice (w Warszawie jest więcej samochodów na mieszkańca niż w Berlinie) i mnóstwo pustych, luksusowych apartamentowców. Przy czym jednym z największych problemów społecznych jest głód mieszkaniowy. Jest oczywiste, że gdyby na początku lat 90-tych stworzono system finansowania i kredytowania taniego budownictwa, taki jak choćby niemieckie kasy budowlane wprowadzone po wojnie w RFN, ludzie kupowaliby mieszkania, a nie samochody. Pieniądze wydane na mieszkania dałyby naszej gospodarce impuls rozwojowy, zamiast trafić do kas zagranicznych koncernów samochodowych. Konsumentom jednak nie zostawiono żadnego wyboru. Samochód stał się propagandowym fetyszem nowego ustroju, a mieszkanie „marzeniem ściętej głowy”.

Pod presją globalizacji załamują się dotychczasowe, cywilizowane, socjaldemokratyczne formy organizacji państwa i gospodarki oraz stosunków społecznych. Przeciwstawiając bezrobotnych pracującym, dokonuje się kolejnych zamachów na regulacje prawne dające pracownikom jakiekolwiek gwarancje w ich starciu z roszczeniami pracodawców, kapitału. Na ulicach Paryża i innych francuskich miast toczy się walka o ocalenie choćby w części modelu starej poczciwej Europy. Istnieje jednak uzasadniona obawa, że to nie Polska się ucywilizuje, ale że zachodni kapitalizm przybierze wschodnią, barbarzyńską formę. Inwestorzy, analitycy giełdowi, prezesi banków i Eurokraci, chwalą nasz model i chcą go upowszechniać, bo pozwala zwiększać wyzysk. Stąd dyrektywa o liberalizacji usług ułatwiająca dumping socjalny i inne pomysły deregulacyjne. Zamiast umowy społecznej, regulacji, ustaw i kompromisów, robi się miejsce dla „wolnej amerykanki”. Na równych prawach mają stanąć do rywalizacji rynkowej światowe koncerny i firmy rodzinne, jednostki i spółdzielnie inwalidów. Tym razem tę walkę Dawida z Goliatem wygra Goliat. Bo cuda zdarzają się tylko w Biblii. Nam pozostaje walka klas albo kapitulacja.

Aby zmniejszyć różnice majątkowe, ludzie muszą zrozumieć, jak powstało rozwarstwienie, a potem zwyczajnie, przegłosować bogatych.

Piotr Ikonowicz


Autor jest przewodniczącym Nowej Lewicy.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku