Kto nie odczuwa rewolucyjnych uniesień i wzruszeń, kiedy widzi, jak ramie w ramię związkowcy - pracownicy, młodzież akademicka i licealna kandydująca do stanowisk pracy walczy z projektem „liberalizacji prawa pracy”? Najbardziej pouczająca jest świadomość klasowa Francuzów. Projektowane zmiany dotyczą osób do 26. roku życia, dopiero zaczynających pracę. Pracownicy tacy zostaliby pozbawieni wszelkiej stabilności i ochrony prawnej przed zwolnieniem. To, rzecz jasna, pozwalałoby na sporą dowolność w kształtowaniu wynagrodzeń, jak łatwo przewidzieć, z tendencja zniżkową. Ze zbyt „zachłannymi” młodymi pracownikami nikt nie musiałby negocjować. Byliby bez żadnych ceregieli zwalniani. Tańsza siła robocza młodzieży stworzyłaby konkurencję, zdolną przebić na rynku pracy starszych pracowników, a o to zazwyczaj chodzi pracodawcom. Standardy płacowe uległyby obniżeniu i wzrosłaby niepewność jutra. To, co udaje się w Polsce, nie udało się we Francji. Pracownicy i przyszli pracownicy francuscy spostrzegli manewr oskrzydlający kapitału i podstępną próbę przekształcenia rzeczywistego konfliktu klasowego na warunki konkurencji wewnątrz klas pracowniczych i skierowania na nie uwagi pracobiorców.
Z telewizyjnych doniesień wiadomo, że wskutek brutalnej interwencji policji są ranni, a jeden ze związkowców pozostaje w śpiączce z niewielkimi szansami na powrót do życia. To jeden z tych cichych, bezimiennych bohaterów, którzy mieli świadomość konieczności wspólnej walki o prawa pracownicze i z narażeniem zdrowia stanął po stronie tych, których przedstawiciele kapitału przedstawiali jako jego rywali. Francja pokazała światu, że świadomość klasowa to nic innego, jak uznanie jedności proletariatu w opozycji do bezimiennego kapitału. „Jeden drugiego brzemiona” muszą nosić pracownicy najemni, by skutecznie egzekwować swoje prawa.
Z Francji płynie przesłanie dla ruchu pracowniczego w Polsce, a raczej dla przyszłego ruchu pracowniczego, bo na razie to tylko pojedyncze harce. To nie tylko kryzys przywództwa. Masy nie są zdolne do buntu, bo nie widzą tej globalnej perspektywy interesu pracowniczego jako całości interesów grup zawodowych.
Widać w Polsce izolację i egoizm poszczególnych grup zawodowych, partykularyzm central związkowych. Wygląda na to, że pracownicy i ich formalni związkowi przywódcy uwierzyli w neoliberalne mity, że zadbać można tylko o siebie i że między grupami wewnątrz klasy pracowników najemnych występuje konflikt.
Górnicy są zdolni do zdecydowanych akcji w swojej sprawie ale tak silna grupa zawodowa już dawno powinna poderwać do masowych wystąpień inne grupy pracownicze i bezrobotnych. Powinna wystąpić o minimalny dochód gwarantowany, nie tylko w interesie bezrobotnych (choć bezpośrednio chodzi o środki do życia dla ludzi pozbawionych źródeł dochodu), ale także swoim. W końcu powinno i górnikom zależeć na obniżeniu presji z „ławki rezerwowych”. Minimum socjalne ograniczyłoby ciągłe żądania „obniżania kosztów pracy”. Zostałaby wreszcie określona dolna granica, której żaden kapitalista nie mógłby przekroczyć. Można by jeszcze znaleźć wiele wspólnych celów łączących pozostające w pozornym konflikcie grupy zawodowe i bezrobotnych.
Jest jeszcze jedna sprawa, której przemilczeć nie wolno. Pojedyncze wystąpienia grup zawodowych powodują negatywna ocenę społeczną. Media rozdmuchują egoizm kolejarzy, służby zdrowia itd., insynuując, że ludzie ci chcą wyrwać od państwa swoja dolę kosztem innych. Taka wizja, lansowana przez organizacje kapitałowe, odniosła spodziewany skutek. Od jakiegoś czasu wstyd otwarcie żądać swoich praw. Kolejarze strajkują tylko dla dobra pasażera, o czym przewodniczący Kogut przekonywał w jednym z telewizyjnych wywiadów. Tak jakby obrona miejsc pracy była czymś złym i nienormalnym. Pracownicy służby zdrowia głównym powodem wystąpień czynią dobro pacjenta, choć powinno być jasne, że tak ciężka, odpowiedzialna, absorbująca, wykonywana o różnych porach dnia i nocy praca powinna być dużo lepiej opłacana niż jest. Trzeba stwarzać pozory, by nie być potępionym przez wszechwiedzących „niezależnych” ekspertów.
Walka klas jest niewygodnym tematem. Lepiej głosić solidaryzm wszystkich i ukrywać rzeczywiste interesy społeczne, zachowując status quo, niż je otwarcie stawiać. Jasne określenie konfliktu klasowego mogłoby wywołać szkodliwą świadomość potrzeby zjednoczenia pracowników najemnych przeciw rzeczywistemu problemowi, jakim jest sprzeczność interesów pracowników i pracodawców.
Francuski przykład potwierdza zasadność tych obaw. Jest tez wskazówką, że tylko świadomość wspólnego interesu ludzi pracy i antagonizmu w jakim pozostają z kapitałem jest koniecznym warunkiem skutecznego oporu. Z takim oporem władza i kapitał już musza się liczyć.
Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy w walce narodowej; daje nam przykład francuska klasa pracowników najemnych, jak prowadzić walkę klasową.
Jarosław Niemiec
Autor jest działaczem Nowej Lewicy.