Przed dwoma laty w czasie trwania Europejskiego Forum Ekonomicznego staraliśmy się udzielić wyczerpujących wyjaśnień w tej sprawie. Cały czas jednak obraz alterglobalistów funkcjonujący w świadomości społecznej często daleki jest od rzeczywistości. Dla jednych to banda niewyżytych dzieciaków, którzy dla podniesienia poziomu adrenaliny odczuwają potrzebę powybijania od czasu do czasu kilku szyb. Dla drugich to oderwani od polskiej rzeczywistości idealiści walczący o wyzwolenie Mapuczów. Oczywiście ani jedno, ani drugie postrzeganie altergloabalistów nie jest prawdziwe. I zarówno jeden, jak i drugi obraz stanowi przykład etykietek przypinanych przeciwnikom ciemnych stron globalizacji przez tych, którzy nie darzą ich zbytnią sympatią. Co znamienne boją się oni prezentowania alterglobalistów jako tych, którzy walczą o sprawy, wywierające zasadniczy wpływ na życie przeciętnego Polaka. Przede wszystkim bowiem alterglobaliści – to osoby walczące o elementarne prawa zwykłych ludzi – Nasze wspólne prawa!
A co leży w interesie większości Polaków? Na pewno nie to, by Polacy za pracę w krajach Europy Zachodniej otrzymywali kilkaset złotych – do tego bowiem sprowadzała się zasada kraju pochodzenia zawarta w z dyrektywie Bolkesteina – w polskich mediach występującej ponad nazwą dyrektywy usługowej. Jej wprowadzenie oznaczałoby pogłębienie mechanizmu dumpingu socjalnego powodującego wyrównywanie norm socjalnych w dół – nie w górę – co w sposób oczywisty uderza we wszystkich Polaków, czyli w nas wszystkich. Pewnym efektem tych procesów byłby demontaż państwa socjalnego – zapewniającego milionom pracowników możliwie najszerszy dostęp do dobrobytu. Polskim pracownikom tak naprawdę nigdy nie było dane go zaznać. I nie będzie już nigdy, jeśli w toczącej się walce pomiędzy modelami Europy socjalnej i liberalnej zwycięży ten ostatni. Nic więc dziwnego, że działania zwolenników liberalizacji rynku usług spotkały się z błyskawicznym odporem ze strony alterglobalistów, którzy działając we wszystkich krajach Unii wspólnie z działaczami związkowymi, utworzyli ogólnoeuropejską sieć protestu przeciwko dyrektywie. Również w Polsce powstał komitet sprzeciwu wobec liberalizacji rynku usług walczący o polskich pracowników. I to te protesty istotnie przyczyniły się do usunięcia tych antypracowniczycych zapisów. Partie oficjalnej lewicy, jak SLD czy SDPL, w sprawie dyrektywy kompletnie zawiodły i nie były w stanie, bądź nie chciały zorganizować społecznego protestu. Niestety można przypuszczać, że bierność tych sił spowodowana jest po prostu ideową bliskością neoliberalnym doktrynom gospodarczym. Znamienne jest, że to na alterglobalistach i związkowcach spoczęło zadanie sprzeciwienia się antypracowniczym rozwiązaniom. Tym bardziej, że możemy spodziewać się nowych liberalnych pomysłów wymierzonych w prawa socjalne. Wówczas alterglobaliści staną z pewnością w pierwszym szeregu protestujących.
Kolejnym ważnym zagrożeniem dla wielu społeczeństw jest prywatyzacja usług publicznych. Rozumiemy przez to przede wszystkim utratę społecznej kontroli nad takimi usługami, jak: transport publiczny, wodociągi, czy też zaopatrzenie w energię elektryczną. Równie istotne jest utrzymanie społecznej kontroli nad systemem edukacji oraz służbą zdrowia. Całkowite poddanie tych dziedzin grze rynkowej jest bardzo niebezpieczne, gdyż prowadzi do obniżania ich dostępności i standardów dla milionów osób, których już teraz nie stać na prywatne leczenie czy też opłacenie swoim dzieciom czesnego w prywatnej szkole.
Prywatyzacja usług publicznych prowadzi również do takich sytuacji, które Polakom nie śnią się obecnie nawet w najczarniejszych snach. Tak stało się w Boliwii, w którym to kraju - po prywatyzacji wodociągów - prywatna firma zabroniła obywatelom gromadzić deszczówkę, zaś państwowa policja gorliwie egzekwowała ten zakaz. Perspektywa taka Polakom może wydać się egzotyczna, jednak logika globalizacji polega na tym, że rozwiązania wprowadzone w jednym miejscu potem rozprzestrzeniają się niczym rak po całym świecie.
Nie zawsze prywatyzacja usług publicznych przybiera tak wynaturzoną formę. Zawsze jednak wymierzona jest w pracowników zatrudnionych w sferze usług publicznych. Tak dzieje się w wielu polskich przedsiębiorstwach komunikacji miejskiej. Często pod nazwą w stylu Miejski Zakład Komunikacyjny kryje się tylko struktura koordynująca działania kilku prywatnych firm. Kierowcy, motorniczowie i inni pracownicy nie są więc zatrudniani przez miasto, lecz przez prywatnych przedsiębiorców. Co gorsza firm tych zazwyczaj jest kilka, co skutkuje atomizacją załóg. Nie są one w stanie skutecznie bronić swoich praw, na przykład poprzez zorganizowanie strajku, który w przypadku komunikacji miejskiej musi mieć charakter powszechny. Pracodawcy (prywatni!) mogą więc narzucić im jak najmniej korzystne warunki. Wszak w miejsce etosu służby lokalnej społeczności, podstawową zasadą funkcjonowania służb publicznych staje się w momencie prywatyzacji dążenie prywatnego przedsiębiorcy do maksymalizacji swoich zysków kosztem zarówno pracowników, jak i pasażerów.
Doskonałym przykładem może być chociażby brytyjska kolej, której prywatyzacja doprowadziła do likwidacji wielu połączeń ważnych dla lokalnych społeczności oraz do obniżenia jakości świadczonych usług. Brytyjska kolej - przez ponad sto lat słynąca z żelaznej punktualności - stała się synonimem jej braku. Prywatyzacja oznaczała także obniżanie standardów bezpieczeństwa. Ofiarami prywatyzacji kolei padli więc zarówno pracownicy – zwiększyły się wskaźniki wypadków w miejscu pracy – jak i pasażerowie. I dlatego gdy postępująca wraz z globalizacją mania prywatyzacji dotrze do polskich kolei, alterglobaliści nie zapomną o tych doświadczeniach.
W Polsce ważnym problemem jest obecnie prywatyzacja elektrowni, która zgodna jest z logiką globalizacji. Zgodny z nią jest również mechanizm łączenia się firm energetycznych w globalne koncerny. Oznacza to, że w krótkiej perspektywie realna staje się wizja dominacji na europejskim rynku energetycznym np. dwóch koncernów, dyktujących wszystkim odbiorom swoje ceny i warunki.
Mechanizm ten dotyczy oczywiście nie tylko energetyki. Łączenie się firm w potężne oligopole dzielące rynek zgodnie z logiką maksymalizacji zysku jest nieodłączną cechą globalizacji. Proces ten zachodzi w wielu gałęziach gospodarki. Już obecnie jesteśmy świadkami (ofiarami) koncentracji własności w przemyśle farmaceutycznym. W błyskawicznym tempie zmniejsza się liczba firm farmaceutycznych, co powoduje, że bardzo realna wydaje się sytuacja, w której rynek zostanie podzielony między przykładowo trzy potężne koncerny. Będą mogły one swobodnie windować w górę ceny lekarstw, nie obawiając się konkurencji ze strony mniejszych firm. Wszak nowoczesne leki w większości są objęte patentami, co ma chronić przede wszystkim zyski najpotężniejszych graczy na światowym rynku. Sytuacja taka uderza nie tylko w mieszkańców Afryki, padających ofiarą epidemii malarii czy też AIDS. Również dla Polaków taki układ może być śmiertelnie niebezpieczny. Już obecnie widzimy często, że ktoś wychodzi z apteki nie wykupując recepty. Jednak to dopiero początek. Któż bowiem będzie w stanie ograniczyć zapędy potężnych koncernów sięgających zachłannie do kieszeni chorych?
Proces koncentracji kapitału szczególnie niebezpieczny jest na rynku mediów. Jego efektem jest sytuacja, w której – pomimo powierzchownego pluralizmu – w najważniejszych sprawach media mówią jednym głosem. Dotyczy to przede wszystkim problemów o fundamentalnym znaczeniu decydujących o obrazie świata w jakim żyjemy, a co za tym idzie - o naszym codziennym życiu. Doskonałym przykładem jest chociażby sposób, w jaki w polskich mediach przedstawiano problematykę dyrektywy Bolkesteina. Przeciętny Polak nie miał możliwości zrozumienia, jaki jest sens znajdujących się w niej zapisów. Zamiast tego karmiono go bredniami o „polskim hydrauliku” i arbitralnie stwierdzano, że liberalizacja rynku usług leży w interesie polskich pracowników. Szczytem perfidii były relacje z ogólnoeuropejskiej manifestacji „Stop Bolkestein” w Brukseli. Dziennikarze wszystkich niemal mediów wyrażali zdziwienie, dlaczego Polacy „protestują wbrew swoim interesom”; niektóre media posunęły się nawet do insynuacji sugerujących, że polscy związkowcy uczestniczyli w demonstracjach wbrew swej woli. Efekt był taki, że znakomita większość polskiego społeczeństwa nie jest świadoma zagrożeń, jakie niesie ze sobą wprowadzenie modelu Europy liberalnej.
Jednak alterglobaliści walczą nie tylko z tym, co Polsce zagraża, ale również z tym, co od dawna stanowi jej rzeczywistość. Postępuje przejmowanie polskich zakładów w ramach prywatyzacji w celu korzystania z renomy przejętych w ten sposób marek, cieszących się na lokalnym rynku znaczną renomą. Typowym przykładem tego typu działań jest sprawa poznańskiej Goplany. Polska firma została przejęta ponad dziesięć lat temu przez globalny koncern Nestlé. Plany były wielkie. Nie sfery marzeń, lecz konkretów dotyka jednak ten artykuł. A rzeczywistość wygląda tak, że w czasie 10-letniego okresu ochronnego w poznańskiej Goplanie i w kaliskich Winiarach (także przejętych przez Nestlé) pracę straciło ok. 4 tys. ludzi. Okazało się, że koncernowi zależy tylko na promocji swojej własnej marki. Wykorzystał on świetną pozycję Goplany na polskim rynku, dzięki której zwielokrotnił i tak gigantyczne obroty. Gdy minął okres ochronny koncern sprzedał Goplanę, swoja działalność kontynuuje zaś pod własną marką. Oczywiście cały „sukces” został zbudowany w oparciu o łamanie praw pracowniczych, o czym informował chociażby wielokrotnie związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza. Mówiąc krótko, polscy pracownicy zatrudnieni w poznańskich zakładach mogli przekonać się, jak wyglądają reguły neoliberalnej globalizacji. Na własnej skórze dotkliwie odczuli ich wątpliwe dobrodziejstwa. Polscy konsumenci utracili z kolei produkty, do których byli przywiązani od czasów swego dzieciństwa. Autorzy tego artykułu po dziś dzień tęsknią za nieodżałowanymi goplankami - pysznymi ciasteczkami, które stały się kolejnymi ofiarami globalizacji.
Z przenoszeniem produkcji oraz niszczeniem państwa opiekuńczego wiążą się również nierozerwalnie sprzeczności pomiędzy bogatą Północą a biednym Południem – będącym rezerwuarem niezwykle taniej siły roboczej. Problem ten może wydawać się dla polskiego pracownika zbyt abstrakcyjny. Nic bardziej błędnego. Globalizacja nie oznacza bowiem przenoszenia standardów bogatej Północy na biedne Południe. Wprost przeciwnie. To standardy Południa stają się naszym udziałem. Co więcej, sytuacja, w której produkcja przenoszona jest do krajów o niższych kosztach pracy – osiąganych na skutek faktycznego nieistnienia w nich żadnych standardów socjalnych – utrwala i pogłębia panujący tam wyzysk oraz w sposób bardzo wyraźny uderza również w kraj taki jak Polska. Przede wszystkim zmusza polski rząd do obniżania praw socjalnych – czyli po prostu do równania w dół. W przypadku Polski mechanizm ten stanowi szczególne niebezpieczeństwo. Przede wszystkim dlatego, że nad Wisłą nigdy nie uda się uzyskać tak niskich kosztów pracy, jak przykładowo w Birmie. Już teraz wiele znanych polskich firm odzieżowych szyje swoje ubrania w m.in. Chinach.
Proces ten, jeśli nie zostanie powstrzymany, niczym śniegowa kula przetaczać się będzie po świecie, gdyż zawsze będą kraje o jeszcze niższych kosztach pracy. Degradacja pozycji polskich pracowników będzie nieodwracalna.
Tak więc alterglobaliści nie są w swych marzeniach o innym, lepszym świecie oderwani od rzeczywistości. Sama globalizacja w jej obecnej neoliberalnej, nieludzkiej formie jest przecież jak najbardziej rzeczywista, dotyka bowiem każdego człowieka na świecie. To jak i w jakim świecie będziemy żyć my i nasze dzieci, ile będziemy zarabiać, czy będziemy mieli dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej i edukacji, ile będziemy płacić za wodę, czy energię elektryczną - wszystko to zależy od tego, jaką drogą potoczą się nieuchronne przecież procesy globalizacyjne. Dlatego wszyscy wspólnie musimy przeciwstawić się obecnemu modelowi globalizacji tak, by proces ten służył wszystkim ludziom, a nie wyłącznie wąskim elitom. Tak, by proces globalizacji rozprzestrzeniał prawa człowieka, prawa socjalne i prawa pracy, szansę rozwoju dla każdego, a nie nędzę, bezwzględny wyzysk i bezprawie.
Na początku tego artykułu przytoczyliśmy pytanie: Kim są alterglobaliści? Tak więc jeśli, szanowny czytelniku, zgadzasz się z podstawowymi tezami tego artykułu, obawiasz się o swoje miejsce pracy, zależy Ci na jak najwyższym poziomie usług publicznych, chcesz, aby Twoje dzieci miały zapewnione wykształcenie na wysokim poziomie, a w przyszłości możliwość oddychania czystym powietrzem i spacerowania po publicznych a nie płatnych prywatnych parkach i lasach, to znaczy że TY TEŻ JESTEŚ ALTERGLOBALISTĄ.
Maciej Wieczorkowski
Bartosz Machalica
Artykuł ukazał się w dzienniku "Trybuna".