członków, aby byli heteroseksualni lub przynajmniej heteroseksualność udawali. Wydałem nawet stosowną książkę, z której byłem bardzo dumy, że taka nowatorska i odważna, a tymczasem okazało się, że cała ta moja naukowa gadanina funta kłaków nie warta wobec jednej wypowiedzi artystycznej. Ale za to jakiej wypowiedzi i to jakiego artysty!
Michał Witkowski, bo to o nim i o jego książce mowa, nie jest nowicjuszem w świecie literackim. Rocznik 1975, zadebiutował w 2001 roku tomem opowiadań "Copyright" (Wyd. Zielona Sowa) i od razu dostał nagrody: tytuł "Książka Zimy 2000/2001" Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych i wyróżnienie od "Biblioteki Raczyńskich". Była także wspólna z Piotrem Mareckim i Igorem Stokfiszewskim książka "Tekstylia" (2001, Ha!Art.) o współczesnej prozie polskiej.
Wydawnictwo Ha!Art. wydało mu powieść "Lubiewo" w 2000 egzemplarzy, który to nakład rozszedł się... w ciągu miesiąca! O czym jest książka? Otóż "Lubiewo" jest o ciotach. Nie o gejach, nie o homoseksualistach, tylko o ciotach właśnie, o podstarzałych bywalczyniach dworcowych szaletów, parkowych zarośli i tym podobnych romantycznych miejsc. Ciotach żyjących w "wyższych rejonach dna": starych, schorowanych, biednych, odkładających po 20 złotych z renty po to, by raz w miesiącu urządzić sobie święto: za forsę obciągnąć jakiemuś lujowi (dla niewtajemniczonych: heteroseksualny facet z wypchanym rozporkiem i brudnymi paznokciami, który za forsę pozwala zrobić sobie dobrze, często w zamian okradając lub mordując biedne cioty, które w porywie serca postanawiają go ugościć w swych komnatach).
Powieść jest o ciotach, które w III Rzeczypospolitej przeżywają gehennę: albo bezrobocia (redukcje), albo bezdomność (czynsze!), albo po prostu ubóstwa. "Nowe czasy" są zupełnie nie dla nich, tęsknią za PRL-em, za czasami swojej młodości, czasami, gdy zawsze miało się jakąś, zazwyczaj niezbyt męczącą pracę, jakiś, zazwyczaj mało kosztowny, dach nad głową oraz - co najważniejsze: swoje ukochane miejskie szalety, ukochane parki i ukochanych lujów oraz nieodżałowanej pamięci żołnierzy radzieckich, którzy za drobne podarunki byli gotowi na wiele...
Przyszedł walec transformacji i wyrównał: w parkach zainstalowano nowe lampy, krzaki przycięto, szalety zlikwidowano (instalując w to miejsce zupełnie niepraktyczne, bo jednoosobowe toy-toyki), a w miejscach dawnych pikiet (dla niewtajemniczonych: miejsca spotkań ciot i pedałów z lujami, geje tam nie bywają, bywają w za to w szalenie modnych klubach z "dorselekszyn"), wybudowali nowoczesne wieżowce...
"Świat utracony" - o tym opowiada książka Witkowskiego: o utraconym świecie polskich, peerelowskich ciot, które, prześladowane przez milicję, bezpiekę czy co tam jeszcze, łatwiej jakoś znajdowały swoje miejsce w świecie niż teraz, w Polsce wolnej, demokratycznej, coraz bardziej, bądź co bądź, otwartej dla homosiów.
Dlaczego Witkowski o tym napisał, zamiast ulec sugestii pewnego wysublimowanego geja i napisać o porządnym gejowskim "małżeństwie" z kotkiem, które próbuje adoptować dziecko?
Witkowski w "wirtualnym posłowiu" pod tytułem "Pedalstwo a Dominujący Dyskurs Medialny", zamieszczonym na jego stronie, tak rzecz wyjaśnia: "Gazety, tygodniki i TV, słowem - wysokonakładowe media raz na jakiś czas chcą pokazać, że przestrzegają zasad political correctness i publikują jakiś artykuł o gejach. Sprawa jest atrakcyjna, bo temat fikuśny, a przy okazji można pokazać trochę ładnych ciał, nie mających wiele wspólnego z autentycznym życiowym mięsem. Nigdy jeszcze, czytając czy oglądając tego typu materiały, nie miałem wrażenia, że czytam o sobie i swoich problemach. Są to artykuły nudne i całkowicie zrytualizowane, jak najdalsze od życiowego doświadczenia, zideologizowane i upolitycznione. Realizacja tematu ograniczona zostaje w nich do zasygnalizowania haseł takich jak akcja "Niech nas zobaczą", małżeństwa dla homoseksualistów, adopcja, Holandia, rzadziej - AIDS, seks z gumą itd. (...)
Stąd wziął się pomysł napisania książki, w której konsekwentnie omijałbym wszystkie "medialne" realizacje tematu, a ufał wyłącznie "gadaniu", historiom opowiadanym prywatnie, a także własnemu doświadczeniu. (...) jest to (...) książka traktująca nie tyle nawet o pedałach, ile o pewnej ich części, zwanej potocznie "ciotami", a także o egzotycznych dla wielu czytelników obyczajach, jakie to środowisko na przestrzeni lat wytworzyło. (...)
Mnie nie interesują geje z klasy średniej, tylko właśnie ci "odrażający, brudni, źli", bo im została już tylko konfabulacja, język, zmyślenie i to im musi wystarczyć za cały świat. Geje z klasy średniej mają swoje stałe związki, domki z ogródkami i kosiarki do trawy, a ci nie mają zupełnie nic. To podwójny margines społeczny: nie dość, że geje, to jeszcze ta ich warstwa najbardziej skryminalizowana - złodzieje, prostytutki, wywłoki. Jeśli już mają pracę, to jest to praca siedząca. Siedzą. Siedząc więc w byle dyżurce stróża nocnego, w więzieniu czy gdziekolwiek - śnią i zmyślają o najfantastyczniejszych rzeczach - stąd są tak atrakcyjni jako postaci literackie. Rzeczywistość, choćby nie wiem jak ohydna, nic ich nie dotyczy, bo żyją w swoim nierealnym świecie. Nawet, gdy się obgadują, zaspokajają tylko niespotykaną u innych potrzebę narracji.
Ta pedalska cyganeria ucieka przed szaleństwem w teatr, camp, surrealizm. Są zbuntowani przeciw społecznym hierarchiom: to, co dla innych ohydne, dla nich takim nie jest, a świat klasy średniej jawi im w całej swej różowej beznadziei".
Tyle Witkowski, którego wypowiedź przytaczam tak obszernie, bo przecież któż lepiej niż on, wyjaśni nam swoje intencje?
Jestem w szoku, ponieważ opowiadając moim studentkom i studentom o lesbijkach, gejach i innych odmieńcach posługuję się bardzo często terminem "fantazmat", zaczerpniętym z prac prof. Marii Janion, wybitnej warszawskiej historyczki i teoretyczki literatury. Fantazmat to coś więcej niż marzenie: to skonstruowany, wymyślony świat, który ma być antidotum na życie w "tym świecie", postrzeganym jako wrogi, niebezpieczny, nieprzyjazny. Świat fantazmatyczny to świat spełnionych pragnień, świat pozbawiony strachu, upokorzeń, świat ucieczki przed biedą, samotnością, wrogością otoczenia.
Mój szok polega na tym, że Witkowski stworzył wirtuozerską narrację literacką będącą opowieścią o owym fantazmatycznym świecie polskich ciot. O cudownej, czarodziejskiej przemianie starego, brzuchatego, samotnego, ubogiego faceta w uwodzicielską, romantyczną, zwiewną Księżniczkę przeżywającą romanse na miarę tego łączącego Romea i Julię. Znika brud i smród kibla publicznego, liczą się tylko jego (luja) romantyczne oczy, gra niedopowiedzeń lub namiętność brutalnego, męskiego seksu.
Geje-działacze mają do owych ciot pretensje o to, że te nie działają w organizacjach LGBT. A one mają gdzieś homofobię, Giertycha, awantury o wartości i inne takie. Mają swój, odgrodzony murem marzenia, świat, którego istnienie sprawa, że, przywołując słowa prof. Janion, "marząc, nie ma ich tu, gdzie są, a są tam, gdzie ich nie ma". Przenoszą się w świat marzenia i Giertych z całą bandą może im ewentualnie naskoczyć (chyba, że łysi chłopcy z gwardii przybocznej Romana G. pojawią się w onych parkach, stając się nie lada gratką dla cioteczek, co zresztą, zapewniam, wcale nie jest takie rzadkie).
Chciałbym uniknąć narzucania książce Witkowskiego jakiejś sieci znaczeń, ale czytam z niej coś, co wydaje mi się fundamentalnie ważne dla wszystkich nas, tu i teraz. Oni, te okropne cioty, są wśród nas. Żyją, szukają swojego szczęścia, które może i wydawać się odrażające, ale to ich szczęście i mają do niego prawo. Witkowski broni się przed upolitycznieniem swojej książki, ale mimo to ma ona znaczenie polityczne, przynajmniej w odniesieniu do filozofii polityki: sprawiedliwe społeczeństwo to takie, w którym także - przede wszystkim - tacy odmieńcy mają swoje miejsce bez względu na to, czy styl ich życia komuś odpowiada, czy nie.
Ma rację Witkowski: łatwo (czy łatwiej) jest zaakceptować tzw. porządnego geja z wieloletniego, monogamicznego związku, w miarę zamożnego, tzw. porządnego obywatela. Trudniej zaakceptować ciotę, ale to ciota jest probierzem demokracji: tyle demokracji, ile wolności dla ciot. Bo ciota też człowiek, jeśli mogę się wymądrzyć, ciota też elektorat, ciota też konsument, ciota też obywatel, ciota też Polak (Polka?). I dopóki ciota nie znajdzie swojego miejsca w społeczeństwie (czytaj: dopóki nie przestaniemy widzieć w nich wyrzutków, dewiantów, zboczeńców, kryminalistów i Bóg wie kogo jeszcze), dopóty nie zbudujemy demokracji, w której każdy - bez względu na jakiekolwiek cechy swojego stylu życia - o tyle, o ile nie krzywdzi innych, będzie mógł czuć się "u siebie".
Tym się zresztą różni prawica od lewicy: prawica zazwyczaj chroni najsilniejszych: najbogatszych, wyznających dominującą ideologię, najbardziej wyszczekanych itp. Lewica zaś ma bronić ciot, czytaj: najsłabszych, zepchniętych na margines, pogardzanych. Ciota jest sumieniem lewicy. Razem z tymi wszystkimi, których społeczeństwo usiłuje umoralniać, wychowywać, przystosowywać, a jeśli się Romek G. do władzy dorwie - to i leczyć. Z pedalstwa, ateizmu, lewackości i sympatii dla "postkomunistów".
Modne słowo queer po angielsku oznacza właśnie ciotę. Ale pod tym słowem podpisują się wszyscy, którzy mają dość "bycia normalnym" czy "dostosowanym społecznie", którzy mają dość narzucania im nieswojego stylu życia, nieswoich poglądów, życia w nieswoim świecie.
Mam nadzieję, że Michał wybaczy mi ten zupełnie nieprzystający do jego powieści nadęty ton, ale on sam - ten mój ton - w sobie jest także dobrym komentarzem. Jeśli taki facet jak ja zaczyna mówić o demokracji, sprawiedliwości i takich tam, to robią się z tego flaki z olejem, nudy i fanfaronada. A jak za ten sam temat, temat szacunku dla odmieńców, bierze się artysta rangi Witkowskiego, robi się z tego wydarzenie, obok którego nie można przejść obojętnie.
Witkowski w ironicznym geście zwycięstwa pokazuje środkowy palec, po pierwsze, tym wszystkim, którzy chcą odpedalać Polskę, a po drugie samym lesbijkom i gejom, którzy usiłują podlizać się społeczeństwu, przekonując, że są grzeczni i zasługują na prawo do małżeństw. Bohaterowie
Witkowskiego zdają się mówić: Szanowne Społeczeństwo, damy sobie radę bez waszej łaski, wystarczy, że się od nas odp..lą, jak zasugerował w swoim, przedrukowanym w "Homofobii po polsku" tekście Bartosz Żurawiecki.
Michał Witkowski "Lubiewo", wydawnictwo korporacja ha!art., 2005.
Jacek Kochanowski
Recenzja ukazała się w "Impulsie" - dodatku do "Trybuny".