Czarkowski: Pochwała fiskalizmu

[2006-06-25 17:26:03]

Dawno nie słyszeliśmy Henryki Bochniarz, która w imieniu "dużego biznesu" tłumaczyłaby do kamery, że trzeba zacisnąć pasa, bo grozi nam katastrofa finansów publicznych. Ciekawe dlaczego?

Na początek chcę wyjaśnić, że likwidacja słynnego deficytu budżetowego, którym w Polsce straszy się dzieci, jest zadaniem banalnie prostym, lecz niewykonalnym ze względu na gigantyczne profity, jakie z obsługi zadłużenia zagranicznego i wewnętrznego czerpie prywatny sektor finansowy. Jego lobbyści - zwani elegancko niezależnymi ekspertami ekonomicznymi lub głównymi ekonomistami - nigdy nie dopuszczą do uzdrowienia finansów publicznych, bo oznaczałoby to dla nich konieczność szukania uczciwszego zajęcia. Dlatego deficyt będzie z roku na rok rósł. A ponieważ obsługa długu kosztuje, coraz głębiej trzeba sięgać do kieszeni obywateli.

Aby zrozumieć, o co chodzi, wystarczy zajrzeć do uzasadnienia projektu ustawy budżetowej na rok 2006, gdzie na stronie 32 znajdziemy taką oto tabelkę. Wynika z niej jasno, że w latach 1998-2004 zanotowaliśmy znaczny spadek dochodów budżetu w relacji do PKB z 21,5 proc do 17,7 proc.

I co ciekawe, nie tylko Balcerowicz i ekipa AWS, ale też rząd "Drogiego Leszka" Millera ciął wpływy aż miło - tak, że w 2004 roku były one w relacji do PKB najniższe w dziejach polskiej transformacji.

Produkowaliśmy, wytwarzaliśmy i świadczyliśmy więcej usług, a państwo miało z tego coraz mniej. Powód owego zjawiska był prosty - systematyczne obniżki stawek podatkowych.

Zatem, gdy ktoś w odniesieniu do ekipy "Drogiego Leszka" mówił o "nadmiernym fiskalizmie" - bezczelnie kłamał! Używając liberalnej retoryki - pod rządami mieniącej się "lewicą" SLD - "państwa w gospodarce było coraz mniej". Tej wieloletniej kampanii na rzecz obniżki podatków towarzyszyły, w latach 2002-2004, solenne zapewnienia o nadejściu ożywienia gospodarczego i spadku bezrobocia. Bo, jak wiadomo, inwestorzy, pracodawcy, i Bóg wie kto jeszcze, o niczym innym nie marzyli, tylko by za dodatkową "kasiorę" tworzyć "nowe miejsca pracy".

Obawiam się, że "Drogi Leszek" nawet wierzył w te brednie. Choć powinien wiedzieć, że w latach 1998-2001, gdy rządziła koalicja AWS-UW, liczba pozbawionych pracy wzrosła o milion, a gospodarka pogrążyła się w kryzysie. I to mimo redukcji stawek podatkowych. A może właśnie dlatego?

Ostatnią próbą ich cięcia przez SLD był lansowany na przełomie 2004/2005 r. "Plan Hausnera". Po tym eksperymencie Sojusz Lewicy Demokratycznej, w wyniku wyborów 2005 r., znalazł się na politycznym śmietniku, tuż obok "Demokratów.pl" - czyli naturalnego środowiska panów Hausnera i Belki. Ale i Prawo i Sprawiedliwość nie ma dziś lekko. Choć sądzę, że politycy tej formacji wiedzą już, że proste cięcie wpływów do budżetu gwarantuje polityczną katastrofę i dlatego pod ich rządami "fiskalizm" wyraźnie wzrósł. Podobnie jak wydatki, o czym przekonuje nas wykres na stronie 48 cytowanego "Uzasadnienia".

W roku 2001 rząd wydał 172,9 mld zł naszych pieniędzy. W 2006 - 223,9 mld. W 2007 roku pewnie jeszcze więcej. Minister Gilowska, by zapewnić finansowanie najpilniejszych potrzeb, proponuje w przyszłym roku podwyżki podatku VAT i wzrost akcyzy na paliwa, zwłaszcza na olej opałowy, oraz zabranie przywilejów artystom.

Rozumiem ją. Pieniądze będą potrzebne na zapowiedziane już podwyżki płac dla pracowników służby zdrowia i nauczycieli. Nie zapominajmy też o konieczności obsługi, rosnącego z roku na rok, zadłużenia kraju.

I co ciekawe, jeśli bliżej przyjrzeć się faktom, okazuje się, że im więcej pieniędzy wydaje rząd, tym lepiej żyje się obywatelom!

Przykładowo, w 1985 r. rząd Belgii wydawał równowartość 60 proc. PKB (w 2004 r już tylko 49 proc.), rząd Holandii 57,7 proc. (obecnie 46,6 proc.), rząd Austrii 53,7 proc. (obecnie 50,2 proc.), rząd W. Brytanii blisko 50 proc. (obecnie 43,7 proc.) itp., itd. Muszę dodać, że szczególnie dramatycznie skurczyły się wydatki rządu Niemiec w PKB: z 54,6 proc. w 1995 r. do 46,7 proc. w 2004 r. Ta nieprzemyślana deetatyzacja w decydującym stopniu przyczyniła się do spowolnienia wzrostu gospodarczego w tym kraju i (co za tym idzie) do permanentnego kryzysu niemieckich finansów publicznych. Tymczasem w trzech krajach skandynawskich (bardzo wysokie podatki) udział rządu jest ciągle duży: w Finlandii wynosi on ponad 51 proc., w Danii 55,8 proc., w Szwecji 57,3 proc. I, o dziwo, te kraje mają wielkie nadwyżki budżetowe (Finlandia 1,4 proc. PKB, Szwecja 2,1 proc., Dania 2,8 proc.) oraz wykazują się szybkim - jak na bardzo zamożne kraje - wzrostem gospodarczym (Finlandia i Szwecja po 3,6 proc., Dania 2,4 proc.).

W Polsce udział rządu był wyższy od 50 proc. do 1997 r. Przypomnę, że właśnie do 1997 r. wzrost gospodarczy był u nas wręcz imponujący. Stopa bezrobocia obniżyła się w tym czasie z 16 proc. (w 1993 r.) do 10 proc. I to nie dzięki temu, że miliony Polaków wyemigrowały w poszukiwaniu pracy do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Irlandii...

Katastrofa nastąpiła w 1998 r. Pod rządami koalicji AWS-UW udział sektora publicznego w PKB był systematycznie obniżany - aż do 44,9 proc. w roku 2000 - co nie przypadkiem zbiegło się z zastopowaniem wzrostu gospodarczego, eksplozją deficytu budżetowego i gwałtownym wzrostem bezrobocia.

Nie będzie chyba wielkim nietaktem przypomnieć, że zmiana polityki - przeforsowana przez Leszka Balcerowicza, ówczesnego wicepremiera od spraw gospodarczych i ministra finansów - była uzasadniana argumentami podobnymi do tych, którymi regularnie szermują środowiska liberalne i biznesowe. W latach 2001-2005 Sojusz Lewicy Demokratycznej nic w tym względzie nie zmienił. I zapłacił wysoką cenę.

Jest tylko jeden pozytywny fakt płynący z tych doświadczeń. Coraz więcej osób zaczyna stawiać pytanie: do czego właściwie potrzebne jest nam takie państwo?

Służba zdrowia to fikcja, korupcja w rozkwicie, z bezrobociem w Polsce najskuteczniej walczą w Londynie i Dublinie, wymiar sprawiedliwości od lat pogrążony jest w kryzysie, a klasa polityczna budzi tylko politowanie. Takim państwem można gardzić, w dobrym tonie jest je oszukiwać, a na pewno nie warto za nie umierać.

To jasne, że ci, którzy mają resztki oleju w głowie pakują manatki, wsiadają do samolotów tanich linii lotniczych i wieją jak najdalej. Wybrańcom narodu to nie przeszkadza. Pozostałymi osobnikami łatwiej rządzić. Klasie politycznej nie grożą też różne "październiki", "sierpnie" albo "marce".

Marek Czarkowski


Artykuł pochodzi z dziennika "Trybuna".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku