Setki ludzi pracujących przy budowie kompleksu Electronics City wylewają z siebie siódme poty, by jak najszybciej zakończyć to centrum biznesowe, którego budowa przekroczyła właśnie półmetek. Muszą pracować bardzo szybko. Napędzany gorączką outsourcingu popyt na powierzchnię biurową i użytkową sprawia, że budynki oddawane są do eksploatacji w 10 miesięcy, a nie jak wcześniej w półtora roku. Po zakończeniu budowy przybędzie tutaj kolejna ponadnarodowa korporacja, która będzie sąsiadować z firmami takimi jak Intel, IBM, Dell, Motorola, Yahoo, AOL czy Accenture.
W ciągu ostatnich pięciu lat, wielkie firmy zachodnie ścigają się w tworzeniu i rozbudowie w Bangalore centrów technologicznych, zaplecza administracyjnego i biur obsługi klienta. Do tego stopnia, że ta "stolica hinduskiego outsourcingu" zaczyna powoli pękać w szwach. W mieście często zdarzają się przerwy w dostawie energii elektrycznej, na ulicach panuje jeden wielki korek, rosną ceny i wyczerpują się zasoby wysoko wykwalifikowanych absolwentów wyższych uczelni. Sytuacji w innych potężnych ośrodkach outsourcingu, takich jak New Delhi, Bombaju, Chennai czy Hyderabad, nie wygląda wcale lepiej. Nie są one w stanie rozrastać się w tempie umożliwiającym przyjęcie czterdziestu nowych firm, które każdego miesiąca rozpoczynają w Indiach działalność gospodarczą.
Wprowadzanym przez rząd indyjski rozwiązaniem, które ma na celu ograniczenie ogromnego - i niebezpiecznego - zagęszczenia, jest promocja inwestycji w miastach stanowiących "drugi garnitur". Pune, Kalkutta, Chandigarh, Kochi i Jaipur oferują dużo niższe koszty prowadzenia działalności, przestrzeń biurową i ogromne rzesze mówiących biegle po angielsku absolwentów szkół wyższych. IBM i Dell są przykładami wielkich ponadnarodowych koncernów, które przyjęły tą ofertę i przenoszą się do mniejszych miast, między którymi trwa zacięta rywalizacja o pozyskanie nowych inwestycji. Chandigarh ma do zaoferowania ponad pół miliona metrów kwadratowych powierzchni biurowej przystosowanej do potrzeb branży informatyczno-telekomunikacyjnej.
Jeżeli projekt tworzenia tych "miniatur Bangalore" się powiedzie, to Indie mogą być w stanie zagospodarować prawie 80 procent globalnego rynku związanego z outsourcingiem. Z drugiej strony jednak, okazuje się, że nie jest tak łatwo sprostać wymaganiom sektora gospodarki, który rozwija się w tempie 30 procent w skali roku. Choć koszty pracy są wciąż niskie w porównaniu z krajami Zachodu, to wynagrodzenia w wielu firmach wzrastają o 20 procent rocznie, a pracodawcy zaciekle walczą o pozyskanie najlepszych pracowników. Co roku firmy produkujące oprogramowanie tracą około 30 procent swojego personelu na rzecz konkurentów, którzy oferują wyższe płace lub korzystniejszy pakiet benefitów. Zachodnie korporacje takie jak Hewlett-Packard, Intel czy Sun Microsystems, mogą sobie pozwolić na wynagrodzenia dwu- lub nawet trzykrotne wyższe niż firmy hinduskie. "Mamy do czynienia ze zjawiskiem wewnętrznego drenażu mózgów", twierdzi profesor M L Munjal z Hinduskiego Instytutu Naukowego, który kształci najlepszych specjalistów w kraju w dziedzinie nauk technicznych. "To jest właśnie cena globalizacji".
Dobra passa może się zatem szybko skończyć, jeżeli Indie nie znajdą sposobu na rozwiązanie problemów związanych z rynkiem pracy. Jak pokazują niedawno opublikowane szacunki, do 2007 roku nawet połowa firm może wycofać się z działania na rynku hinduskim. Świat outsourcingu jest światem brutalnej walki, w którym nie jest możliwe schowanie się przed konkurencją. Dubaj na przykład prowadzi agresywną promocję wśród lepiej opłacanych pracowników kancelarii prawnych czy klinik, którzy preferują oferujący wiele przyjemności i rozrywek styl życia w kraju nad Zatoką Perską, połączony ponadto z wolnością od płacenia podatku dochodowego i podatku VAT - które obowiązują w Bangalore czy Bombaju. Jednocześnie kraje takie jak Węgry, Filipiny, Malezja, Chiny i wiele innych również współzawodniczą w pozyskaniu inwestycji, które nie wymagają wysoko wykwalifikowanej siły roboczej. W miarę wzrostu płac dochodzi w Indiach o zjawiska "podwójnego outsourcingu" do Chin. Dotyczy to zwłaszcza firm zajmujących się tworzeniem nowego oprogramowania, gdzie nie jest wymagana umiejętność porozumiewania się w języku angielskim. Jednak w obecnej chwili większość przedsiębiorstw nie musi czuć się zagrożona ze strony swojego głównego potencjalnego rywala, Chin: pomimo dużo niższych kosztów pracy, potencjał Chin na rynku outsourcingu jest mocno ograniczony brakiem pracowników posługujących się językiem angielskim.
Dla tych młodych ludzi, którzy napędzają ten outsourcingowy boom, rywalizacja między firmami niesie za sobą niezaprzeczalne korzyści: wysokie zarobki tworzą typową dla krajów Zachodu klasę średnią. Jednak poza szerokoekranowymi telewizorami i żywnością pochodzącą z importu, efektem outsourcingu może być w Indiach dużo bardziej subtelna transformacja kulturowa. Młode, żyjące w miastach i zajmujące dobrze płatne stanowiska w administracji kobiety mogą się stać dla swoich rodzin cenną lokatą kapitału. Otwiera to możliwość robienia kariery - w przeciwieństwie do tradycyjnej drogi szybkiego zamążpójścia - tysiącom absolwentek wyższych uczelni. Niezależność ta może się jednak okazać bardzo kosztowna. Wielu obawia się, że outsourcing pogłębi jeszcze bardziej istniejące obecnie wyraźne podziały społeczne. Co więcej, te nowe elity miejskie mogą zostać pozostawione same sobie, gdy większość z ponadnarodowych koncernów dających im dzisiaj pracę i status, skorzysta z oferty i przeniesie swoje siedziby do krajów oferujących jeszcze tańsze koszty prowadzenia działalności gospodarczej.
Dzień z życia... pracownika telefonicznego centrum doradztwa
Parag Arora, ma 23 lata i pracuje w centrum telefonicznej obsługi klienta w jednej z ponadnarodowych korporacji w Bombaju. Uzyskał on licencjat z ekonomii na uniwersytecie w Delhi i zarabia około 3000 rupii tygodniowo (38 funtów szterlingów).
16.00 - Parag pracuje nocami, gdyż pokrywa się to z godzinami urzędowania w Europie i Stanach Zjednoczonych. Dlatego wstaje do pracy po południu. Mieszka w wynajmowanym mieszkaniu wraz z trzema innymi osobami zatrudnionymi w podobnych firmach.
17.00 - Śniadanie-lunch: paratha (rodzaj chleba nadziewanego warzywami), dhal (zupa z soczewicy), subgi (potrawa z gotowanych warzyw) i idli (placek ryżowy w syropie).
17.30 - Parag spędza czas z przyjaciółmi, gra w gry komputerowe, robi zakupy i chodzi do kina.
23.00 - Choć dojazd autobusem do pracy powinien trwać nie dłużej niż 20 minut, to ulice są często zakorkowane.
24.00 - Trwająca dziesięć godzin zmiana rozpoczyna się od zebrania motywacyjnego. Potem pracownicy rozchodzą się do swoich stanowisk i zakładają słuchawki. Parag zajmuje się obsługą posiadaczy kart kredytowych. Czas obsługi jednego klienta powinien wynosić przeciętnie dwie i pół minut - system monitoruje również częstotliwość i długość przerw w rozmowie (co świadczy o tym, że zaistniała konieczność zwrócenia się do kogoś o pomoc). W firmie tej zatrudnionych jest ponad dwa tysiące osób, a każdej jednej nocy w centrum telefonicznym pracuje około siedmiuset z nich.
5.00 - Półgodzinna przerwa i posiłek w zatłoczonej stołówce. Pracownicy mają ponadto prawo do dwóch piętnastominutowych przerw w czasie trwania swojej zmiany.
10.00 - Parag kończy pracę. Trudno jest się przyzwyczaić do rytmu zmian, gdyż jest on zmieniany co kilka tygodni. Parag pracuje pięć dni w tygodniu, ale dni wolne od pracy też są zmienne.
11.00 - Parag idzie spać.
Dzień z życia... walczącego o przetrwanie rolnika
Lakhi Ram Meena mieszka we wsi Kulephi, w prowincji Rajastan. Zarobki jego wynoszą od 200 do 300 rupii tygodniowo (około 3-4 funtów szterlingów).
5.30 - Całą rodzina - Lakhi, jego żona i czworo dzieci - wstaje, zwykle przed świtem. Na śniadanie piją chai (czarna herbata z mlekiem i przyprawami) oraz jedzą chapatti (płaski chleb pszeniczny).
6.00 - Lakhi z rodziną idą do pracy na polu, gdzie kończą zbiory ozimin: kukurydzy, gorczycy i warzyw. Żniwa odbywają się dwa razy w roku: zasiew w maju, zbiór w listopadzie (okres monsunowy) oraz zasiew w listopadzie, zbiór w marcu (okres zimowy). Wszystkie prace wykonywane są ręcznie.
11.00 - Rodzina wraca z pola by oporządzić zwierzęta przydomowe - krowy, kozy, owce i kurczaki. Każda krowa jest warta od 8 do 10 tysięcy rupii (100-130 funtów szterlingów). Zwierzęta te są jednym majątkiem rodziny. W przypadku słabych zbiorów, sprzedaje się je. Susza jest częstym zjawiskiem w Rajastanie i Lakhi musi się liczyć ze stratą prawie 75 procent zbiorów mniej więcej co drugi rok.
12.00 - Lunch: kozie mleko, warzywa, rośliny strączkowe (fasola, groch, soczewica), ghee (hinduskie masło) i chapatti.
13.00 - 17.00 - Prace domowe: czyszczenie zbudowanego z gliny i betonu domu, przygotowywanie posiłków, przynoszenie i filtrowanie wody (do większości domów w tym regionie Indii doprowadzona jest energia elektryczna, ale nie mają one bieżącej wody). Latem Lakhi musi kupować wodę pitną, która jest beczkowozami dostarczana do rejonów dotkniętych suszą.
18.30 - Kolacja: wybór potraw ten sam co w czasie lunchu, z okazji świąt i festiwali religijnych, podawany jest kurczak.
19.30 - Lakhi spotyka się z innymi mężczyznami, którzy zbierają się by porozmawiać i napić się chai.
21.00 - Lakhi idzie spać.
Rachel Aspden
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski
Artykuł ukazał się w "The New Statesman".