Pomysł był prosty – długotrwale bezrobotni i pracujący w szarej strefie zakładają spółdzielnię pozwalajacą im legalnie zarabiać na życie. Dzięki temu omijają ich bariery biurokratyczne i koszty, jakie wiążą się z uruchomieniem działalności gospodarczej. Zarabiają np. pracując na budowach, pielęgnując ogrody, czy sprzątając mieszkania. Z tego się utrzymują w myśl zasady „praca zamiast zasiłku”. To był plan walki z bezrobociem, który uruchomiła jeszcze lewica w poprzedniej kadencji Sejmu. Rzeczywistość okazała się, niestety, nie tak przyjazna.
– Kłody pod nogi rzuca nam starostwo. Urzędnicy uważają, że coś takiego jak spółdzielnia socjalna nie powinno istnieć – mówi „Trybunie” August Szkoda z koszalińskiej Spółdzielni Socjalnej Nasza. Spółdzielnię zawiązał razem z kolegami, których poznał podczas dorywczych prac na budowach. – Mamy pomysł na funkcjonowanie i fach w ręku, ale bez dotacji ze starostwa nie ruszymy – wyjaśnia Szkoda.
Zwrócił się o pomoc do Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych (KZRSS), który został powołany niespełna miesiąc temu. I choć działa od niedawna, to co rusz zgłaszają się do niego spółdzielnie z prośbą o wsparcie.
– To typowy problem, z jakim nie dają sobie rady spółdzielnie – brak chęci współpracy ze strony władz samorządowych i urzędów pracy – mówi nam Jerzy Raniś, wiceprezes KZRSS. Oprócz tego spółdzielnie borykają się ze skomplikowanymi procedurami, narzekają na biurokrację i formalności, przez które muszą się przebić. – Spółdzielnie są zobowiązane m.in. do prowadzenia tzw. pełnej księgowości. Taki wymóg jest stawiany tylko dużym przedsiębiorstwom – mówi Raniś. Mało który z członków spółdzielni jest w stanie przez niego przebrnąć. – Muszą więc szukać kompetentnej osoby, która będzie to robiła. A to wiąże się z dodatkowymi kosztami, które ponosi spółdzielnia – wyjaśnia wiceprezes związku. Do tego dochodzą jeszcze np. zbyt niskie dotacje dla członków-założycieli spółdzielni, które wystarczają zaledwie na zakup prostych narzędzi. – To powoduje, że są one niejako skazane na wykonywanie prostych prac i usług – twierdzi Raniś.
O swoich problemach członkowie spółdzielni piszą sami na stronie internetowej „Pierwszy Polski Portal Pomocy Społecznej” (ops.pl). – Po miesiącu działania mamy poważne problemy finansowe – pisze Bezimienny z Łodzi. Jego spółdzielnia musi zapłacić czynsz za lokal, opłacić ZUS (990 zł) i biuro rachunkowe (1200 zł). Nie wiadomo, czy po tych wydatkach wystarczy na pensje dla ludzi. – Jesteśmy stale niedożywieni, zaś na pomoc społeczną nie możemy liczyć, bo już nie jesteśmy bezrobotni – dodaje mężczyzna. – Osoby wykluczone społecznie nie są w stanie przygotować wszystkich dokumentów rejestracyjnych, biznesplanu do pozyskania wsparcia finansowego z PUP – pisze inny internauta Andrzej W. Dlatego – jego zdaniem – obecnie spółdzielnie nie mają dużych szans na przetrwanie. Zarobki, jakie mogą uzyskać jej członkowie, są niewielkie, wahają się w okolicach 800 zł na miesiąc. Z pieniędzy zarobionych przez pracowników musi utrzymać się spółdzielnia – opłacić ubezpieczenia i księgową, zapłacić koszty utrzymania biura, paliwo, czy wypłacić prezesowi pensję. – Dopóki nie będzie większej i elastycznej pomocy finansowej i zainteresowania władz, to temat gospodarki społecznej można nazwać wyłącznie „biciem piany” – ocenia członek spółdzielni z Nowego Tomyśla.
Spółdzielcy mieli nadzieję, że ich sytuacja poprawi się, jeśli Sejm uchwali ustawę o spółdzielniach socjalnych opartą na rządowym projekcie. Posłowie przyjęli ją w marcu br. Wejdzie ona w życie 6 lipca. Jednak okazuje się, że nowa ustawa niewiele zmieni. – Ona nie przełoży się na lepsze funkcjonowanie spółdzielni – ocenia Jerzy Raniś.
Dzisiaj w Polsce działa ponad 50 spółdzielni socjalnych. Ok. 70 proc. z nich pracuje w usługach budowlanych, reszta zajmuje się opieką nad osobami starszymi, dziećmi, czy niepełnosprawnymi, hafciarstwem i utrzymywaniem zieleni miejskiej. Powołują je najczęściej osoby związane z organizacjami zrzeszającymi bezrobotnych. Tak było w przypadku spółdzielni z Krosna Odrzańskiego w województwie lubuskim, która powstała z inicjatywy Komitetu Obrony Bezrobotnych i Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Bezrobotnych.
Magdalena Kaszulanis
Artykuł pochodzi z dziennika "Trybuna".