Ostrowska: Trzecia strona barykady

[2006-07-26 14:39:27]

To prawda, że od kierownictwa SLD dochodzą głosy nawołujące do koalicji z Partią Demokratyczną, jednak OPZZ nie zamierza wchodzić do takiej koalicji – zastrzegał przed kilkoma tygodniami przewodniczący OPZZ, Jan Guz na łamach „Trybuny”. Wszystko wskazuje jednak na to, że jedna z największych central związkowych znajdzie się w jednej koalicji z partią reprezentującą interesy przedsiębiorców. Prawdziwe porozumienie ponad podziałami.

Szef OPZZ musiał się zdziwić, gdy przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Wojciech Olejniczak, opowiedział się za wyborczą współpracą Sojuszu z Partią Demokratyczną. – Nie wolno dopuścić, by na lewo od centrum była jakakolwiek konkurencyjna lista! My mamy jako przeciwników PiS i PO, i to z nimi musimy się zmierzyć w wyborach samorządowych – zapowiedział Olejniczak 2 lipca br., podczas pomorskiej konwencji SLD.

Chęć współpracy z Sojuszem wyrazili również działacze demokratów.pl. Obradująca 1 lipca Rada Krajowa PD podjęła nawet uchwałę o wspólnym starcie wyborczym demokratów.pl z SLD i Socjaldemokracją Polską. Jako główny powód takiej decyzji Demokraci podali „konieczność obrony III Rzeczpospolitej”.

Przewodniczący Guz zapewne zdziwił się po raz kolejny kilka dni później, 8 lipca, gdy lokalni politycy ogłosili, że w Białymstoku wspólnie do wyborów pójdą m.in.: Partia Demokratyczna, SLD, SdPl, Unia Pracy, RACJA Polskiej Lewicy, Zieloni 2004 i… Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Także w Nowym Sączu trwają przymiarki do powołania wspólnego komitetu SLD, SdPl i PD.

Związkowcy z OPZZ podpisali już szereg lokalnych porozumień wyborczych, głownie z SLD, SdPl, Unią Pracy, Polską Partią Socjalistyczną, Racją Polskiej Lewicy oraz mniejszymi stowarzyszeniami, „satelickimi” wobec SLD. W niektórych miastach, m.in. w Kaliszu, lokalni działacze SLD już wcześniej zdążyli podpisać porozumienia o współpracy z PD.

„Zasługi” SLD

Kilka miesięcy temu, gdy bracia Kaczyńscy szantażowali elity polityczne groźbą przyspieszonych wyborów parlamentarnych, szef OPZZ również stanowczo podkreślał, że nie wyobraża sobie, by na jednej liście wyborczej mieli startować związkowcy i przedstawiciele pracodawców. Słusznie oceniał, że taka lista byłaby czymś kuriozalnym, bowiem znaleźliby się na niej ludzie z przeciwnych stron barykady, reprezentujący – formalnie – interesy przeciwnych sobie grup społecznych.

Zapewne warto uzmysłowić kierownictwu tej centrali, że w kapitalizmie nie da się pogodzić interesów świata pracy z interesami kapitalistów (przedsiębiorców) i że z samej logiki systemu wynika, że te interesy są sprzeczne. Można co najwyżej łagodzić te sprzeczności, by nie dopuścić do takiego ich zaostrzenia, które skończy się rewolucją. Choćby z tego powodu współpraca związków zawodowych z partią reprezentującą od lat interesy kapitalistów powinna być wykluczona. W taki sposób myślałby strateg i autentyczny reprezentant interesów świata pracy. OPZZ zdecydowało się jednak działać pod dyktando doraźnej i krótkowzrocznej taktyki i to nie związanej z obroną pracowników, lecz jedynie z najbliższymi wyborami.

Mimo że kierownictwo Sojuszu przez długi czas mówiło o konieczności współpracy z liberałami z PD, kierownictwo OPZZ odnosiło się do takich pomysłów krytycznie jedynie werbalnie, w sferze deklaracji. Słyszało, że gdzieś dzwoni, ale nie bardzo chciało wiedzieć, w którym kościele. Szefowie tej centrali związkowej zdecydowali, że konsekwentnie będą popierać SLD, nawet mimo wcześniejszych złych doświadczeń ze współpracy z tą partią.

Nie można zapominać, że to stworzone przez Sojusz rządy – choćby Leszka Millera i Marka Belki – przeforsowały daleko idącą liberalizację Kodeksu pracy, czyli likwidowania praw pracowniczych i związkowych. To rząd Millera powołał do życia Komisję Kodyfikacyjną Prawa Pracy, w której gronie zrodził się pomysł wprowadzenia w Polsce prawa do lokautu - możliwości, by pracodawca wyrzucił na bruk całą strajkującą załogę. Te rządy odpowiadały również za likwidację funduszu alimentacyjnego, uwolnienie czynszów w prywatnych kamienicach czy próby prywatyzacji służby zdrowia. Można do tego doliczyć jeszcze wiernopoddańczą postawę wobec Kościoła katolickiego czy dołączenie do amerykańskiej agresji na Irak. Kierownictwo OPZZ o tym wszystkim wiedziało, bowiem wielokrotnie, podczas spotkań na różnych szczeblach, nie tylko lokalni działacze Porozumienia bardzo narzekali na SLD i podkreślali, że nie jest to partia, którą jeszcze można nazywać lewicą. Mimo to, OPZZ wiernie trwa przy Sojuszu, choć związkowcy mają świadomość, że wielokrotnie zostali przez SLD wykorzystani, oszukani i zdradzeni.

Odgrzewany „Centrolew”

Propozycję wspólnego startu w wyborach – samorządowych i parlamentarnych – tzw. lewicy z liberałami określano mianem „Centrolewu”. Miał on łączyć SLD, SdPl i PD oraz część Platformy Obywatelskiej. Zwolennikiem tak szerokiej koalicji miał być były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który miał też stanąć na czele tego nowego ugrupowania. W ówczesnej sytuacji pomysł „Centrolewu” się nie przyjął, m.in. dlatego, że krytycznie odnosiła się do niego część dołów Sojuszu, domagająca się od kierownictwa partii przyjęcia wyraziście lewicowego programu.

Wiele wskazuje jednak na to, że z pomysłu „Centrolewu” wcale nie zrezygnowano, lecz jego realizację odłożono na później. Powrotem do tej idei są podpisywane właśnie porozumienia wyborcze na szczeblach lokalnych oraz wyraźna zapowiedź takiej współpracy na szczeblu krajowym. W tej sytuacji przewodniczący OPZZ będzie musiał prawdopodobnie zmienić zdanie i wystawiać kandydatów związkowych na tych samych listach wyborczych, na których znajdą się przedstawiciele strony przeciwnej - pracodawców. Bo na to, że zmieni ugrupowanie, które – zazwyczaj, jak się okazuje, wbrew własnym interesom – OPZZ wspiera przy okazji każdych wyborów, raczej się nie zanosi.

Małe przypomnienie...

Warto przypomnieć, skąd się wywodzi i z czego zasłynęła PD. Wbrew pozorom, nie tylko popieraniem podczas ostatnich wyborów prezydenckich kandydatury Henryki Bochniarz – szefowej Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”. Korzenie PD warto przypomnieć szczególnie politykom SLD – tzw. lewicy, zatroskanej losami polskiej demokracji i straszącej Polaków wizją szerzonego przez rządzącą prawicę autorytaryzmu. I to zatroskanej zdecydowanie bardziej niż kiedykolwiek troszczyła się ona o losy pracowników, a więc naturalnego zaplecza społecznego lewicy. Prawdziwej lewicy.

Partia Demokratyczna jest kontynuatorką Unii Wolności – ugrupowania cieszącego się złą sławą skrajnych neoliberałów, odpowiedzialnych za forsowane w Polsce reformy wolnorynkowe, wysokie bezrobocie i pogłębiające się rozwarstwienie społeczne. Politycy UW współrządzili z Akcją Wyborczą „Solidarność” w latach 1997-2001. Skutki ich rządów sprawiły, że podczas elekcji w 2001 r. większość wyborców serdecznie podziękowała obu partiom za dotychczasową działalność i żadna z nich w ogóle nie dostała się do parlamentu.

Ówczesna Unia Wolności powstała na skutek połączenia się dawnej Unii Demokratycznej z Kongresem Liberalno-Demokratycznym.

Unia Demokratyczna skupiała działaczy dawnej opozycji demokratycznej, wywodzących się m.in. z tradycji Komitetu Obrony Robotników. W 1989 r. nie bronili oni jednak robotników przed autorytarną władzą, lecz sami tę władzę przejmowali i wprowadzali neoliberalny model kapitalizmu. Systemu - co już niemal powszechnie wiadomo - który robotnikom nie jest bynajmniej zbyt przyjazny. Z pewnością lepszym symbolem Unii Demokratycznej jest znienawidzony przez większość Polaków Leszek Balcerowicz niż nieżyjący już Jacek Kuroń, którego werbalna tylko lewicowość nieco łagodziła skrajnie liberalny wizerunek partii i tworzonego przez nią rządu.

To właśnie politycy tej partii (ale nie tylko oni) odpowiadają za kierunek reform, przyjęty w tym czasie na wzór brytyjskich i amerykańskich neoliberałów, symbolizowanych przez postacie Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Wprowadzany przez nich od końca lat 70-tych neoliberalny kapitalizm m.in. forsuje prywatyzację usług publicznych (edukacja, służba zdrowia, system emerytalny), wycofywanie się państwa ze swoich socjalnych obowiązków wobec uboższych warstw społeczeństwa, obniżanie podatków dla najbogatszych oraz ogromne przepływy finansowe – od biednych do bogatych.

Z kolei w KLD działali tacy politycy, jak obecny lider Platformy Obywatelskiej, Donald Tusk i m.in. były prezydent Warszawy, Paweł Piskorski oraz były minister przekształceń własnościowych, Janusz Lewandowski. Piskorski i Lewandowski również zapisali się w historii polskiej polityki niezbyt chlubnie – nazwiska obu panów stały się symbolem nie tylko skrajnego liberalizmu gospodarczego, ale również afer gospodarczych, układów i przekrętów. Do dziś sądy wyjaśniają niektóre prywatyzacje z czasów, gdy za ich prowadzenie odpowiedzialny był Janusz Lewandowski. Sam Kongres zapracował zaś na etykietkę „liberałów-aferałów”.

Partia kapitalistów

Politycy obecnej PD od początku istnienia III RP konsekwentnie (i skutecznie) realizowali interesy najbogatszych – kapitalistów i nowej warstwy średniej. Działając pod różnymi szyldami, zawsze reprezentowali interesy elit – szczególnie tych finansowych, bo już w mniejszym stopniu spauperyzowanej inteligencji. Po kolejnych rozłamach i fuzjach, demokraci.pl są dziś partią czysto klasową – reprezentująca interesy kapitału.

Partie polityczne powstały jako reprezentacje interesów wielkich grup społecznych. Z takiego właśnie podziału – na reprezentantów „elit” (prawica) i reprezentantów „plebsu” (lewica) – pochodzi XVIII-wieczne rozróżnienie sceny politycznej na lewicą i prawicę. Współpraca z partią występującą w imieniu kapitalistów przekreśla lewicę jako reprezentanta świata pracy, w więc ... jako lewicę.

Współpraca SLD i SdPl z demokratami.pl nie jest, wbrew pozorom, wielkim zaskoczeniem. Dowodzi jedynie tego, co wielu ludzi wiedziało już dawno – że liderzy SLD nigdy nie chcieli aby Sojusz był lewicą, ponieważ nigdy nie reprezentował on interesów świata pracy. Wręcz przeciwnie – jego prominentni działacze od początku ochoczo i z gorliwością neofity angażowali się w restaurację kapitalizmu w Polsce. Systemu, z którym – różnymi metodami - walczy lewica na całym świecie, a przynajmniej go krytykuje. Wszak Socjaldemokracja RP, która z koalicji wyborczej w 1999 r. przekształciła się, wraz z kilkoma innymi drobnymi ugrupowaniami, w jednolitą partię SLD, nie powstała jako reprezentacja interesów tej czy innej wielkiej grupy społecznej, a jedynie jako reprezentacja interesów ówczesnych elit społecznych.

Równie ochoczo do budowania w Polsce kapitalizmu zabrali się po 1989 r. działacze dawnej opozycji, skupieni m.in. w Unii Demokratycznej i jej kolejnych wcieleniach. Dzisiaj – uzasadniając ten pozornie egzotyczny sojusz polityczny - działacze SLD, SdPl, PD i PO mówią o konieczności obrony „osiągnięć” III RP. Mówią o demokracji i gospodarce rynkowej, jakoby zagrożonych przez rządy „populistów” z PiS, LPR i Samoobrony. W istocie jednak bronią w ten sposób swoich życiorysów, a przede wszystkim – układu interesów, który wytworzył się przez te kilkanaście lat od 1989 r. i z którego istnienia czerpali bardzo wymierne korzyści. Układu interesów – a to właśnie maja na myśli bracia Kaczyńscy, gdy mówią o tajemniczym „układzie” – w który zaangażowani byli prominentni działacze tych wszystkich ugrupowań, które dziś mają tworzyć „Centrolew”.

Ręka rękę myje

Zapewne mało kto dziś pamięta, że jeszcze na początku lat 90. bracia Kaczyńscy nie byli wcale poza „układem”, który dziś tak zwalczają. Początkowo, jako przyboczni ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy, w owym układzie jak najbardziej tkwili. I nie wypadli z niego na skutek moralnego obrzydzenia na widok układów, jakie wówczas powstawały, lecz z powodu konfliktu z Wałęsą, który ich w końcu ze swojego dworu pogonił. To wówczas założyli słynne Porozumienie Centrum, partię o bynajmniej nie najczystszych rękach (afera „Telegraf”).

Powstała niedawno koalicja PiS-LPR-Samoobrona ma przełomowe znaczenie, ponieważ większość jej uczestników wywodzi się spoza Okrągłego Stołu i nie uczestniczyła w trwającym od kilkunastu lat procesie nazwanym „kapitalizmem politycznym”, a więc przekuwania pozycji politycznej i dostępu do władzy na korzyści gospodarcze. Nie ulega wątpliwości, że jest to jedno ze źródeł obecnej frustracji wielu działaczy tych ugrupowań. To oni właśnie chcą budować IV RP. To jednoczy Kaczyńskiego, Leppera i Giertycha.

Z drugiej strony zawiązuje się właśnie naturalny – z punktu widzenia genezy z przełomu PRL/III RP – sojusz tych, którzy po 1989 r. w procesach „kapitalizmu politycznego” uczestniczyli. Są to politycy wywodzący się elit władzy PZPR (m.in. obecne SLD i SdPl), uchodzący za tzw. lewicę oraz politycy wywodzący się z dawnej opozycji, a dziś skupieni m.in. w PO i demokratach.pl. Sojusz tych ludzi wydaje się więc czymś naturalnym w obliczu zapowiadanych przez Kaczyńskich czystek dotychczasowego „układu”. I na tym polega obrona III RP. To jest „Centrolew”, na czele którego ma stanąć Aleksander Kwaśniewski. Nie ma żadnych przeszkód, by jego zastępcą został Leszek Balcerowicz.

Pozorny konflikt

Problem polega na tym, że opisany wyżej konflikt toczy się wyłącznie na poziomie tzw. elit politycznych i obejmuje tylko scenę partyjną (bo już nie polityczną, co jest pojęciem szerszym). To przetasowania i walki pomiędzy zwalczającymi się obozami, a raczej grupami interesów. Bardzo konkretnych interesów.

Tymczasem właściwy konflikt społeczny dotyczy podziałów społecznych, np. na biednych i bogatych, na elity i tzw. lud, na pracowników i tzw. pracodawców, i to właśnie te konflikty maja strategiczne znaczenie. To zaś, co oglądamy w telewizji i o czym czytamy w gazetach, ma tak naprawdę znaczenie wyłącznie dla tej garstki ludzi, załatwiających we własnym gronie wyłącznie swoje interesy i porachunki. Szkoda tylko, że na koszt społeczeństwa.

Istotą lewicy jest polityczne reprezentowanie interesów pracowników, bezrobotnych, ludzi biednych i wykluczonych, czyli tzw. ludu. Istotą zaś związków zawodowych jest obrona i reprezentowanie interesów pracowników, nie tylko tych, którzy do danej centrali związkowej należą. Związki zawodowe już sto lat temu wyszły z etapu obrony praw pracowniczych na poziomie zakładu pracy i od tego czasu starają się ich bronić na wyższych poziomach – branży, regionu, kraju. Robią to również na poziomie polityki państwowej i międzynarodowej, mi.n. prowadząc negocjacje z rządami, włączając się w tworzenie prawa w parlamentach, a także – wystawiając własnych kandydatów w wyborach i zawierając sojusze z partiami politycznymi. Zwykle, z racji głoszonych poglądów, sojusznikami związków zawodowych były partie lewicowe – socjaldemokratyczne, socjalistyczne i komunistyczne.

Doraźna taktyka

Pewnie taki sposób myślenia przyświecał od lat kolejnym kierownictwom OPZZ, bo wśród działaczy Porozumienia nie brakowało i nadal nie brakuje prawdziwych i ideowych ludzi lewicy. Wieloletnie porozumienie OPZZ z SLD wynikało nie tylko ze wspólnych – „PRL-owskich” – korzeni, ale właśnie z sytuowania się tej partii po określonej, lewej stronie sceny politycznej. Sytuacja, gdy Sojusz uchodził za jedyną liczącą się lewicę, mogła tylko wzmacniać współpracę OPZZ z SLD.

Sojusz związków zawodowych z lewicą jest wyborem strategicznym, wynikającym z obiektywnych podziałów społecznych i tego, że zarówno związki zawodowe, jak i partie szeroko rozumianej lewicy, stoją po tej samej stronie barykady – po stronie pracowników w ich konflikcie z pracodawcami. Związki zawodowe i lewica reprezentują te same grupy społeczne, tyle że na różnych poziomach i posługując się różnymi narzędziami.

Niestety, SLD wielokrotnie – rządząc i będąc w opozycji – udowodniło, że nie reprezentuje interesów świata pracy i w związku z tym nie zasługuje na miano lewicy. Przygotowywane właśnie porozumienie z Partią Demokratyczną, a więc ugrupowaniem reprezentującym interesy tzw. pracodawców, tylko ten fakt potwierdziło. Kierownictwo OPZZ, jednej z największych central związkowych w Polsce, skupiającej doświadczonych i świadomych politycznie działaczy, o tym wszystkim powinno wiedzieć. Ponad strategię autentycznej obrony i reprezentacji praw i interesów pracowników przełożyło jednak doraźną taktykę wyborczą.

Magdalena Ostrowska


Autorka jest działaczką Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników oraz Polskiej Partii Pracy. Artykuł ukaże się w "Kurierze Związkowym".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku