Była to, jak nas poinformowali nasi dziennikarze, największa ewakuacja od czasów Dunkierki. Znowu te porównania do II Wojny Światowej. Było to zresztą kolejne kłamstwo, które Libańczycy natychmiast i bez problemu odkryli. Ta potężna flota nie przybyła na ratunek Libanowi, jej zadaniem nie była obrona narodu niszczonego przez sprzymierzone ze Stanami Zjednoczonymi państwo Izrael. Liban, ta narodzona niedawno demokracja, która jeszcze w ubiegłym roku była obiektem pochwał wygłaszanych przez naszych przywódców, którzy nazywali ją różą wśród dyktatur arabskiego świata. Nie, okręty te przemykały się o świcie po to, by pomóc w ewakuacji obywateli państw Zachodu. Po tym jak Izrael wydał na to zgodę. Te wielkie i wspaniałe okręty zostały wysłane tutaj przez przywódców państw Zachodu, którzy - wyłączając Jacquesa Chiraca - są do tego stopnia bezwzględni, niemoralni, zepsuci i pozbawieni zasad, że nie byli oni w stanie wydusić z siebie nawet jednego słowa wyrażającego współczucie wobec cierpiących mieszkańców Libanu.
Nawet Lord Blair z Kut al-Amara zdobył się jedynie na potępienie działań Hezbollahu, który zaatakował Izrael, nie wspominając ani słowem o tym, że od izraelskich bomb zginęło już ponad 300 Libańczyków. Nie, te okręty, które widziałem jak wchodziły wczoraj do portu w Bejrucie nie były odpowiednikiem Dunkierki. One były symbolem Monachium.
Nawet relacjom w gazetach i stacjach telewizyjnych udało się uniknąć pokazania rzeczywistości. W czasie gdy nasi dzielni marynarze pomagali starszym dostać się na pokład, a jednostka amerykańskiej piechoty morskiej wylądowała na bardzo krótko - lub też, według raportu Associated Press, "zajęła szturmem plażę" - by zapewnić bezpieczeństwo okrętom, kamerzyści poszukiwali w tłumie odpowiednich osób. Problemem było oczywiście to, że większość uchodźców to byli Libańczycy, którzy posiadali podwójne obywatelstwo. Kamery przedstawiały natomiast wyłącznie kilku błękitnookich mężczyzn i kobiety o jasnych włosach, a więc ludzi wyglądających bynajmniej nie jak większość uchodźców. Jest to doprawdy żałosne. Nawet zdradzając Libańczyków robimy wszystko, by nie filmować tych kilku nielicznych, którym udało się dostać na nasze okręty.
Istnieje oczywiście wiele sposobów ucieczki, a jednym z najdoskonalszych jej przykładów jest postawa Jego Ekscelencji Jeffreya Feldmana, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Libanie. W ciągu ostatnich kilku godzin musiał on wysłuchiwać - osobiście - jak premier Libanu Fouad Siniora, z desperacją w głosie wzywał do zawieszenia broni i powstrzymania dalszego niszczenia Libanu przez izraelskie siły zbrojne. "Czy wartość życia mieszkańców Libanu jest mniejsza niż obywateli innych krajów?" pytał Siniora. "Czy społeczność międzynarodowa może się spokojnie przyglądać jak Izrael każe nam płacić ogromną cenę za czyny przez nas nie popełnione?" Odpowiedź brzmi: tak.
Musiał to być dla Feldmana duży problem. W końcu to właśnie on, Jeffrey Feldman, wystawiał Siniorze pełne uwielbienia laurki, wychwalając jego demokratycznie wybrany rząd i "cedrową rewolucję", która doprowadziła do wycofania się Syrii z Libanu. Jednak, gdyby pochwalił on przemówienie Siniory, w którym potępiono izraelską ofensywę, zostałby natychmiast wezwany do waszyngtońskiego Departamentu Stanu i wysłany na placówkę w Ułan Bator. Jaka była zatem jego reakcja na przemówienie premiera Siniory? Feldman stwierdził, że było ono dobrze wyartykułowane i poruszające. Dobrze wyartykułowane - oznacza, że "wie jak połączyć słowa w zdanie" - i poruszające - czyli "smutne".
Czas na komentarz z Departamentu Prawdy. Premier Siniora nie wspomniał ani słowem o Hezbollahu. Nie odważył się przyznać, że był i wciąż jest bezsilny i że nie ma możliwości powstrzymać ataków wymierzonych w izraelskie miasta. Nie chciał poddać krytyce potężnej armii Hezbollahu, co jednoznacznie wskazuje na to, że Syria wciąż w znacznym stopniu kontroluje ten piękny, zniszczony kraj. Nie ośmielił się on również skrytykować przywódcy Hezbollahu Sayeda Hassana Nasrallaha, którego Izrael próbował kilka godzin później pozbawić życia, zrzucając potężną bombę na "bunkier" - według izraelskiej armii - znajdujący się na południowych obrzeżach Bejrutu. Wybuch tej bomby wstrząsnął całym miastem. Hezbollah zdementował tę informację. Według przedstawicieli tej organizacji, w tym miejscu budowany był meczet.
O tak. Trzeba powiedzieć, że był to rzeczywiście plac budowy, a kilka gotowych ścian mogło sugerować, że powstawała tam świątynia islamska. Jednak po bliższym przyjrzeniu się, okazało się, że budynek posiadał także piwnicę. Bardzo dużą piwnicę. "No cóż", stwierdził jeden z moich kolegów po fachu, "jak sądzę nawet meczety mają piwnicę, tym niemniej ...".
Dokładnie. W dzisiejszych czasach nikt niczego nie przyjmuje na wiarę. Prawda ta stosuje się także do obietnicy złożonej przez prezydenta Busha, że zwróci się on z prośbą do rządu Izraela, by ten zaprzestał bombardowań infrastruktury Libanu. Był to gest doprawdy pełen elokwencji. I niewątpliwie wzruszający. Tylko że w Libanie nie ma już zbyt wiele infrastruktury, którą można by zniszczyć.
Robert Fisk
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski
Artykuł pochodzi z dziennika "The Independent".